Dekada Agnellego
Dziesięć lat mija dziś od momentu, gdy John Elkann mianował Andreę Agnellego prezydentem Juventusu. Wiadomość ta została wówczas przez fanów przyjęta jako symboliczne zakończenie kiepskiego okresu, przeżywanego przez Juventus po Calciopoli. Z okazji rocznicy Guido Vaciago z Tuttosport przygotował krótkie podsumowanie dekady pod przywództwem syna Umberto. Dziennikarz podkreśla, że niełatwo rozsądzić, czy Andrea jest najlepszym prezydentem w ponad stuletniej historii Juventusu. Rywalem może być długie i pełne sukcesów panowanie Giampiero Bonipertiego lub krótsze, lecz wspominane z rozrzewnieniem rządy Umberto Agnellego. Abstrahując jednak od wyboru tego najlepszego należy przyznać, że Andrea z pewnością znajdzie się w gronie gigantów, tak ze względu na osiągane rezultaty, jak i styl.
SUKCESY
To nie tylko niesamowite osiem tytułów mistrzowskich z rzędu okraszone trzema Pucharami Włoch i czterema Superpucharami. To również powrót Juventusu do elity światowej piłki, zarówno pod względem prestiżu, jak i osiąganych przychodów. Dziesięć lat temu młodziutki Andrea dostał w ręce spółkę, która osiągała rocznie 240 milionów i w ciągu dekady niemal potroił tę kwotę, dobijając do 621 milionów euro. To olśniewający rezultat, będący wynikiem ambitnej i jasnej wizji, która cechuje najlepszych menadżerów. Andrea wie, co chce osiągnąć – to Juventus będący numerem jeden na świecie – i wie, jaką drogę wybrać, a także kiedy można z niej zboczyć.
DRUŻYNA
W osiąganiu celów pomaga mu umiejętność dobierania sobie współpracowników na najwyższym możliwym poziomie. To także ważna, a jednocześnie rzadka cecha wybitnych menadżerów. Od Beppe Marotty, który w znaczący sposób wpłynął na budowę Juventusu w tej dekadzie, po Fabio Paraticiego, będącego symbolem nowoczesnej interpretacji starej roli w klubie piłkarskim. Nie zapominając o Giorgio Riccim, Marco Re, Claudio Albanese i całej serii innych postaci, może mniej widocznych, ale również ważnych dla funkcjonowania tej machiny.
JUVENTINITÀ
Andrea wiedział i nadal wie, czym jest Juventus. To był dla niego punkt wyjścia. Żadnych rewolucji, jedynie rozwój, zgodnie ze starą rodzinną dewizą, że to co jest zrobione dobrze, można zawsze zrobić jeszcze lepiej. “Piłka musi pozostać w centrum każdego naszego projektu” – podkreślał często Agnelli. Było mu łatwo być wiernym tej zasadzie jako osobie zakochanej w piłce i w swoim klubie w szczególności. To jego sekret – jest menadżerem znającym się na marketingu i finansach, jednak ich rola jest służebna względem piłki i Juventusu, nie na odwrót. Jego pierwszym celem było dokończenie budowy stadionu, który stał się pulsującym sercem odrodzenia Bianconerich. W tym samym czasie odżywił juventinità, poczucie wspólnoty, które zbladło za poprzednich rządów, odkrywając na nowo postacie związane z klubom (chociażby Antonio Conte) i najważniejsze wartości odwołujące się do historii (jak np. charakterystyczny sposób komunikacji). Jego recepta na sukces nie jest trudna, przeciwnie, to jej prostota sprawia, że nie łatwo ją wykorzystać: bycia dobrym menadżerem można nauczyć się na Oksfordzie czy Bocconi (gdzie studiował Andrea), jednak żaden tytuł nie może nauczyć miłości do Juventusu i wytłumaczyć, czym jest Stara Dama.