Biało na czarnym #77: Wojownicy z Turynu

Liga Mistrzów to rozgrywki, które w założeniu miały zestawiać najlepsze drużyny Starego Kontynentu i dostarczać sportowego widowiska. Środowe spotkanie pomiędzy RB Lipskiem a Juventusem nie tylko sprostało tym oczekiwaniom, ale postawiło wysoko poprzeczkę.

fot. @ juventus.com

Ach cóż to był za mecz. Emocje od pierwszej do ostatniej minuty, które obserwując przebieg spotkania ostatecznie bardziej buzowały we krwi fanów włoskiej ekipy. Po szalonym spotkaniu Juventus wyjeżdża z Niemiec z tarczą, w chwale i oklaskach tłumów, niczym prawdziwi potomkowie Juliusza Cezara po zdobyciu Germanii setki lat temu.

Panowie piłkarze

Niezwykle łatwo jest pisać peany o świetnych występach Bianconerich w meczu z Lipskiem, zwłaszcza jeśli skupimy się na drugiej części spotkania. Z formą dojechał Dusan Vlahović, który nie dość, że zdobył wyrównujące trafienie niedługo po zmianie stron, to wtłoczył wiarę w serca swoich kolegów zdobywając drugiego gola w indywidualnej akcji, kiedy wszystko zaczęło wskazywać na katastrofę. Wydarzenie, które nie pozwoliło Juve nawet na chwilę pomyśleć o zaciągnięciu hamulca ręcznego i bronienia wyniku. Otóż wszystko, albo nic.

Drugi ofensywny bohater, czyli Francisco Conceicao. Przy rosłych defensorach niemieckiej ekipy wyglądał jak młokos ze szkoły podstawowej, ale im dalej w mecz, tym lepiej odnajdywał się na murawie. Nie bał się podejmować prób pojedynków indywidualnych i co najważniejsze, zwykle były to dobre decyzje. Tak miał grać Federico Chiesa, ale zatracił się w walce ze swoimi demonami i jeśli Portugalczyk dalej będzie prezentować takie umiejętności to kibice szybko zapomną o sprzedanym Włochu. Występ okrasił indywidualną akcją zakończoną zwycięską bramką, a trybuny tego nie zapomną. W końcu kibice kochają magików.

Niewątpliwie Andrea Pirlo był jednym z najwybitniejszych środkowych pomocników w historii futbolu i zapisał się złotymi zgłoskami w dziejach Milanu, Juventusu i reprezentacji Italii. Przeciwko RB Lipsk Juventus „odkurzył” dawnego mistrza i założył mu na plecy koszulkę z nazwiskiem Fagioli. 23-letni pomocnik Starej Damy rozegrał wspaniałe spotkanie. Był napędowym, mózgiem, generałem i królem środka pola. W swojej strefie robił z piłką co chciał, wielokrotnie regulując odpowiednio tempo gry, utrzymując piłkę czy gubiąc rywali nawet prostym balansem ciała. Prostym z pozycji kanapy, bo wykonanie tego na murawie wśród profesjonalistów już takie łatwe nie jest. Zanotował aż 98% celnych podań, w tym 4 kluczowe, wygrał większość pojedynków z przeciwnikami i praktycznie nie tracił piłki. Osobiście Fagioli był dla mnie wczoraj najlepszym zawodnikiem Juventusu na murawie.

Trzeba jeszcze wspomnieć o doskonałym występie Pierre’a Kalulu, który dwoił się i troił ratując skórę Bianconerim przy wielu akcjach niemieckiej ekipy. Świetny występ zanotował również Andrea Cambiaso, który pomagał drużynie w fazach przejściowych, często był jednym z motorów napędowych akcji Juve, doskonale wychodził spod pressingu rywali i przypieczętował swój występ asystą. W zasadzie wszystkich można pochwalić za występ w Niemczech.

Chociaż jednak prawie wszystkich. Douglas Luiz, który pojawił się w drugiej części spotkania nie może zaliczyć meczu do udanych. Tuż po wejściu sprokurował rzut karny zasłaniając się ze strachu przed piłką rękami. Niecelnie podawał, tracił piłkę i był stanowczo za bardzo elektryczny. Przed meczem widząc zestawienie środkowych pomocników kibice pukali się w głowę na myśl co wyczynia Thiago Motta, ale widać szkoleniowiec miał rację. Póki co te 50 milionów euro za jego kartę wygląda na wyrzucone w błoto, ale może Brazylijczyk potrzebuje nieco więcej czasu na aklimatyzację.

Arbiter

Włoskie media i kibice grzmią o tragicznym sędziowaniu w wykonaniu Letexiera i ekipy sędziów w wozie VAR. Wydaje się, że arbiter spotkania zbyt lekceważąco podchodził do sytuacji, w których cierpiał Juventus, a dokładnie analizował te gwizdane przeciwko Starej Damie.

Sędziemu oberwało się za brak próby weryfikacji kopnięcia Vlahovicia przez Lukebę w polu karnym niemieckiej drużyny w pierwszej części spotkania, która nadawałaby się na podyktowanie jedenastki. Z kolei w drugiej połowie, przy wyjściu Koopmeinersa na klarowną czystą pozycję sędzia boczny podniósł chorągiewkę celem pokazania faulu Holendra. Z tym, że pomocnik Juventusu nawet nie dotknął przeciwnika. Czy w tej akcji padłaby bramka? Nie wiadomo, ale sędzia pozbawił Juve tej możliwości.

W drugą stronę przy wyjściu Michele Di Gregorio już wóz VAR zdecydował się nawet cofnąć rozwijającą się akcję, aby przeanalizować powtórkę i wlepić czerwoną kartkę bramkarzowi Juventusu. Chwilę później Douglas Luiz zasłaniając częściowo twarz ręką, został w nią trafiony i arbiter wskazał na jedenastkę. Wisienką na torcie niech będzie doliczenie prawie dziesięciu minut do drugiej połowy.

Starając się najbardziej obiektywnie podejść do tych sytuacji, to podyktowanie kar dla Juve jest kwestią interpretacji i sędzia może się z nich wybronić. Natomiast błędy popełnione na niekorzyść Juventusu i nawet brak próby analizy sytuacji z Vlahoviciem, powodują, że francuski arbiter będzie długo na cenzurowanym we Włoszech. Zawsze staram się ze spokojem i powściągliwością oceniać pracę arbitrów, ale w tym przypadku Bianconeri mają prawo czuć się skrzywdzeni.

Sami przeciwko wszystkim

Od początku mecz nie układał się po myśli Starej Damy. Minęło ledwie kilka minut i boisko musiał opuścić Gleison Bremer, który na dodatek nie był w stanie zrobić tego samemu. Włosi obawiają się najgorszego, czyli uszkodzenia więzadeł w kolanie. Kilka minut później i na murawie usiadł Nico Gonzalez sygnalizując kontuzję mięśniową. Jakby tego było mało jeszcze w pierwszej części spotkania Juventus został ukarany przez RB Lipsk, które świetnie wykorzystało swoją szansę na kontrę i Sesko pozbawił Di Gregorio złudzeń o dobrej interwencji.

Wciąż mało? Więc sędzia spotkania przy akompaniamencie wozu VAR odprawił pod prysznic bramkarza Starej Damy, by po chwili jeszcze podyktować jedenastkę dla niemieckiej drużyny. Grając w dziesiątkę i mając przeciwko sobie przeciwników, krzywdzące decyzje arbitra, Stara Dama nie cofnęła się i zwyciężyła. Zespół Thiago Motty nie odsunął się nawet o krok i do końca walczył o tryumf, zostawiając na murawie ogrom potu i sił. Należy ich nazwać wojownikami Thiago Motty, bo wbrew przeciwnościom jakie rzucała im pod nogi rzeczywistość, nie poddali się i doprowadzili siebie i swoich fanów do ekstazy. Może to być słynny „mecz założycielski” i jak mawiał Alex Ferguson „Football bloody hell!”.

Leć na mecz Juventus-Torino!

Subskrybuj
Powiadom o
1 Komentarz
oceniany
najnowszy najstarszy
Informacja zwrotna
Zobacz wszystkie komentarze

Mediaval
Mediaval(@mediaval)
2 godzin temu

Obejrzałem na spokojnie powtórkę meczu i ładnie pamięć może zakłamać. Lipsk jednak miał więcej okazji ....

Lub zaloguj się za pomocą: