Gol Muntariego, szczerość Buffona i przypadkowe spotkanie z Ilarią – niezwykła historia sprzed lat

"Jeśli bym się zorientował, prawdopodobnie bym o tym nie powiedział" - Gianluigi Buffon wspomina w autobiografiio bramce widmo Muntariego, szczerej rozmowie z Ilarią D’Amico i burzy w życiu prywatnym.

fot. @ juventus.com

Buffon, czy jeśli zorientowałbyś się wtedy, że piłka przekroczyła linię bramkową, powiedziałbyś o tym sędziemu?

Pod koniec lutego 2012 roku wyjazdowy mecz Juventusu z Milanem na San Siro podzielił Włochów z powodu “gola widmo” Sulleya Muntariego. Po meczu oliwy do ognia dodał jeszcze Gianluigi Buffon, który nie gryzł się w język, kiedy odpowiedział na pytanie zadane mu przez dziennikarkę telewizji Sky. Później los sprawił, że drogi “Gigiego” i Ilarii D’Amico skrzyżowały się w Mediolanie, o czym legendarny bramkarz wspomniał w swojej autobiografii “Sztuka upadania”, dostępnej na: https://bit.ly/juve-buffon

Fragment:

Pod koniec lutego 2012 roku gramy mecz z Milanem, to tak zwane scontro diretto, bezpośrednie starcie z wysoko notowanym rywalem. Dzięki naszym metodom pracy i treningów jesteśmy w świetnej kondycji fizycznej. Większość z nas nie przywykła jednak jeszcze do starć takiego kalibru. Pierwsza połowa przebiega pod absolutne dyktando Milanu. Tracimy bramkę po strzale Antonio Nocerino z dystansu i delikatnym rykoszecie od Bonucciego. Następnie dochodzi do sytuacji, która mogła, cóż, nie mówię, że zamknąć ten mecz, bo do końca było wciąż bardzo dużo czasu, ale zdecydowanie uwarunkować jego dalszy scenariusz. Mowa o sławetnej bramce widmo Sulleya Muntariego.

Oczywiście to był gol, piłka przekroczyła linię bramkową. Jednak w tamtej chwili nie byłem tego świadomy.

Ale po kolei. Po dośrodkowaniu z rzutu rożnego dla Milanu Philippe Mexès groźnie uderza głową z jakichś 10 metrów, rzucam się i bronię ten strzał, ale piłka pozostaje w obrębie pola bramkowego i jako pierwszy dopada jej właśnie Muntari. Ja jestem wtedy na ziemi, już praktycznie bezbronny, tymczasem piłkarzowi Milanu pozostaje dobić niemal na pustą bramkę. Kiedy oddaje strzał głową, koncentruję się wyłącznie na zarysie jego sylwetki. Cała moja bramka jest odkryta, w związku z czym jestem pewien, że trafi, ale on uderza piłkę w dół, dzięki czemu udaje mi się ją odbić. Szybko wznawiam grę, rozpoczynając kontratak, po którym niemal udaje nam się doprowadzić do wyrównania dzięki Marcelo Estigarribii.

Wychodzę z założenia, że piłka nie wpadła do bramki, ale szybko wybucha zgiełk na całym stadionie – wszyscy krzyczą jak szaleni, a San Siro zamienia się w piekło, rozpalone jak nigdy przedtem. Nastroje na trybunach to mieszanka dezaprobaty i sprzeciwu, a kibice krzyczą i buczą za każdym razem, kiedy sędzia odgwizduje coś na naszą korzyść.

Mimo wszystko skupiamy się na grze. W takich chwilach musisz skoncentrować się na tym, co masz zrobić. Po zakończeniu pierwszej połowy wybucha małe zamieszanie, a do mnie podchodzi Marco Landucci, asystent Allegriego, który później trafi do Juventusu. Znamy się od dawna i ufamy sobie nawzajem.

– Gigione, wpadło czy nie? – pyta.

– Marco, nie mam bladego pojęcia, jak Boga kocham – odpowiadam, rozkładając bezradnie ramiona. Mówię całko wicie szczerze, wtedy naprawdę tego nie wiedziałem.

W drugiej połowie wrzucamy wyższy bieg i wyciskamy ze swojej kondycji to, co najlepsze. W ostatnich minutach przeważamy, doprowadzamy do remisu i nawet ocieramy się o zwycięstwo.

Po końcowym gwizdku wybucha gorąca polemika.

Conte spiera się z kimś w drodze do szatni, po czym kłóci się w trakcie pomeczowego wywiadu z „Zorro” Bobanem, oskarżając go o zbyt stronniczy komentarz. Mówi mu coś w stylu: „Zdejmij koszulkę Milanu, kiedy wypowiadasz się w telewizji”. Juventus wrócił do centrum zainteresowania i dyskusji, a to dla naszego szkoleniowca woda na młyn. Oblężona twierdza sprawia, że i my, piłkarze, jesteśmy jeszcze bardziej zjednoczeni i zmotywowani. Zaczynamy w ten sposób czuć się częścią grupy maszerującej w kierunku wspólnego celu.

Ponieważ byłem jednym z głównych bohaterów tego „epizodu”, od razu chcą, abym udzielił wywiadu. Zakładają mi zestaw słuchawkowy i wskazują na monitor. Słyszę mieszankę podekscytowanych głosów. „Widziałeś to, Buffon?” Kiedy w końcu oglądam powtórki tamtej sytuacji, jestem zdumiony, że od razu tego nie zauważyłem. W pierwszej kolejności udzielam wywiadu telewizji Sky, która w tamtym czasie jest właścicielem praw telewizyjnych do meczów Serie A. Gośćmi w studiu są byli piłkarze, a program prowadzi dziennikarka Ilaria D’Amico. To właśnie ona rozmawia ze mną po tym, kiedy po raz pierwszy zobaczyłem obrazki z tamtego meczu.

– Buffon, czy jeśli zorientowałbyś się wtedy, że piłka prze kroczyła linię bramkową, powiedziałbyś o tym sędziemu?

– Mogę was zapewnić, że nie miałem o tym pojęcia – odpowiadam, a po chwili coś podpowiada mi, bym nie był przesadnie dyplomatyczny. Nie zamierzam chwalić się olimpijską, sportową postawą, w tamtym momencie jestem po prostu piłkarzem, który myśli o zwycięstwie, zaś rolą arbitra jest kierowanie grą w zgodzie z jej zasadami. – Jeśli jednak bym się zorientował, prawdopodobnie bym o tym nie powiedział, więc niewiele to zmienia – dopowiadam wprost, nie chcąc wyjść na hipokrytę.

Ilaria D’Amico stanie się później jedną z najważniejszych osób w moim życiu, ale tamtego wieczora byłem na nią wściekły, ponieważ wydała mi się klasyczną dziennikarką, szukającą sensacji, dążącą jedynie do tego, żeby wywołać polemikę. Cóż, udało jej się to. Po latach przyznała mi, że po raz pierwszy tak bardzo zaimponowałem jej tamtą szczerą odpowiedzią.

(…)

O ile wygląda na to, że moja kariera wreszcie wyszła na prostą, o tyle w życiu prywatnym wybucha prawdziwa burza.

Chociaż zdecydowałem się na życie rodzinne całkiem świadomie i dało mi ono dwoje wspaniałych dzieci z kobietą, którą bardzo szanuję i uważam za troskliwą matkę, to coraz wyraźniej czuję, że nie dogadujemy się już z Aleną jako para i ten związek zwyczajnie nie działa. Być może nie udało nam się rozwinąć jedności, która wpływa na długo trwałość relacji. Trzeba przyznać, że nawet w najlepszych momentach nie potrafiliśmy najlepiej komunikować się ze sobą, mówić sobie o pewnych rzeczach wprost, dzielić się tym, co nosimy w środku. Zawsze szliśmy do przodu w różnym tempie, a myśląc o Spacerze Chagalla, obrazie, który często wraca do mnie w samotnych chwilach refleksji, wydaje mi się, że nigdy tak naprawdę nie chwyciliśmy się za dłonie, tak jak zrobili to bohaterowie tamtego dzieła.

Krótko mówiąc, oboje postrzegamy życie zupełnie inaczej, dystans ewidentnie nam nie pomaga, długo nie odzywamy się do siebie, a nieporozumienia bywają coraz częstsze. Kiedy zostaję sam, zastanawiam się, jak sobie z tym wszystkim poradzę.

W czasie tej mojej samotności, kiedy nawet w towarzystwie zamykam się w sobie, pojawia się obok inna samotna osoba, którą znam zawodowo już od pewnego czasu. W życiu zdarza się czasem spotkać kogoś, kto mierzy się z podobnym kryzysem, a skrzyżowanie porównywalnych doświadczeń rodzi przyjaźń i wspólnotę, która może wykroczyć poza zwykłą sympatię czy zauroczenie.

W ten właśnie sposób w moim życiu pojawia się Ilaria D’Amico, dziennikarka, która kiedyś zadała mi tamto brutalnie szczere pytanie o gola Muntariego: „Buffon, czy jeśli zorientowałbyś się wtedy, że piłka przekroczyła linię bramkową, powiedziałbyś o tym sędziemu?”. Znienawidzone pytania dziennikarzy, a odpowiedzią na nie możesz strzelić sobie w kolano.

Natykamy się na siebie pewnego dnia w jednym z mediolańskich szpitali, do którego oboje trafiamy w związku z inicjatywą dobroczynną. Ona i ja. Ilaria, dziewczyna o czarnych włosach, które wydają się jak namalowane atramentem, i ja, bramkarz kochający Spacer Chagalla. Ona, wówczas najpopularniejsza twarz w świecie włoskiej telewizji sportowej, i ja, ówczesny kapitan reprezentacji narodowej Włoch.

Po zakończeniu konferencji zostajemy w auli, w świetle białych neonów, nietworzących bynajmniej romantycznej otoczki spotkania. A jednak to właśnie tam, na plastikowych krzesłach w sali konferencyjnej, nie wiadomo jak, ale w przedziwnej i zupełnie nieoczekiwanej atmosferze wzajemnego zaufania, zaczynamy rozmawiać o swoich życiach i sytuacjach, z którymi mierzy się każde z nas, o byciu samotnymi z konieczności, ale też o poszukiwaniach rytmu życia, którego jeszcze żadnemu z nas nie udało się odnaleźć. Spędzamy tam sporo czasu. Rozmowę przerywają nam dopiero sanitariusze zarządzający przestrzenią konferencyjną szpitala. „Musimy powoli zamykać” – mówią. Czujemy się trochę zawstydzeni i oboje wyraźnie się zarumieniamy. Zaczynamy nawiązywać nić porozumienia, które niebawem staje się czymś bardzo głębokim.

W trakcie zgrupowania nie szukam towarzystwa kolegów z drużyny i długo przesiaduję w pokoju zupełnie sam. Czy tam, słucham muzyki, a przede wszystkim czuję ogromną chęć rozmowy z nią, opowiedzenia jej rzeczy, które czuję, że mogę powiedzieć tylko jej. Zaczynamy więc wymieniać się długimi wiadomościami, następnie dzwonić do siebie, aż nasze pogawędki trwają godzinami. W tym czasie moi koledzy wracają korytarzami hotelu do swoich pokojów po wspólnym spotkaniu. Przed pójściem spać wysyłam jej wiadomość na dobranoc, czując, że na twarzy pojawia się rumieniec, taki sam jak wtedy, gdy zasiedzieliśmy się po konferencji w szpitalnej auli.

Ilaria jest kobietą, która w prowadzonych przez siebie programach potrafi zadawać pytania uprzejmie, ale z ikrą, z szacunkiem i prosto w punkt. Okazuje się, że w życiu prywatnym jest zupełnie inna, niż wydaje się zza szklanego ekranu. W świecie zdominowanym przez mężczyzn musi być twarda, ale prywatnie jest niezwykle łagodna.

O książce:

Sztuka upadania. I mistrzowskiego powstawania

Gianluigi Buffon. Sztuka upadania to poruszająca i autentyczna historia człowieka, który za życia stał się legendą. Znakomity bramkarz w autobiografii nie napawa się sukcesami i osiągnięciami, tylko opowiada o tym, co działo się w cieniu stadionowych reflektorów, mówi o samotności, depresji, popełnionych przez siebie błędach i wewnętrznej sile, która pozwalała mu za każdym razem się podnieść. 

To książka o dojrzewaniu zarówno w wymiarze sportowym, jak i ludzkim. Poznajemy w niej kulisy kariery długowiecznego bramkarza i anegdoty z boisk: debiut w Serie A, przed którym w stadionowym tunelu po plecach poklepał go sam Paolo Maldini, pojedynki z Francesco Tottim w młodzieżówkach, T-shirt Supermana otrzymany od jednej z kibicek, pierwszy mecz w bluzie Squadra Azzurra rozegrany w ekstremalnych warunkach w Moskwie czy inspirujące spotkania z Gianlucą Viallim i Giovannim Trapattonim.

Buffon zdradza przed kibicami tajemnice szatni Parmy, Juve, PSG i reprezentacji Włoch. Ale Sztuka upadania to nie tylko opowieść o piłce nożnej, ale też refleksja nad własnym życiem bramkarza, który w nietolerującym słabości świecie calcio nie bał się pokazać swojej ludzkiej strony.

Losy „Gigiego” uczą, że każda porażka to lekcja, a nie kres drogi.

Jego autobiografia jest dostępna na: https://bit.ly/juve-buffon

Doceniasz naszą pracę? Postaw nam kawę! Postaw kawę JuvePoland!

Subskrybuj
Powiadom o
0 komentarzy
oceniany
najnowszy najstarszy
Informacja zwrotna
Zobacz wszystkie komentarze

Lub zaloguj się za pomocą: