Niepokonanym być
Niepokonanym być
Największy paradoks polega na tym, że w sezonie, w którym zawód trenera sięgnął bruku, bezapelacyjnym triumfatorem został Antonio Conte. Dzięki niemu Juventus powstał z popiołów.
Zastał nieznaną sobie rzeczywistość. Zamiast Juventusu będącego maszynką do wygrywania, z którym jako piłkarz skompletował 15 trofeów, zespół z przetrąconym kręgosłupem i bez dawnego, wręcz bezczelnego poczucia wartości i siły. Klubowe motto, które podczas otwarcia nowego stadionu przypomniał Giampiero Boniperti, że zwycięstwo to nie wszystko, lecz jedyne, co się liczy, brzmiało jak pusty slogan lub kpina w kontekście dwóch z rzędu siódmych miejsc.
Jednak do zupełnej depresji było daleko. Poczucie niepewności mieszało się z chęcią rewanżu i odzyskania dawnej pozycji. Wyczuwało się entuzjazm, który podsycał nowy stadion. Nie wypadało, aby grała na nim drużyna, która w poprzednim sezonie w roli gospodarza nie potrafiła wygrać aż 11 razy (sześć remisów i pięć porażek). Kiedy gra szła o honor, nikt nie liczył się z pieniędzmi i krzywo nie patrzył na rosnący dług – poprzedni sezon został zamknięty najgorszym bilansem w historii – 95,4 miliona euro. Na letnim mercato Bianconeri wydali ponad 50 milionów. Więcej wyszło tylko z kasy Romy, ale gdyby wziąć pod uwagę finansowy bilans zysków i strat, to Juve nie miał sobie równych w całej lidze. Był na 40-milionowym minusie.
Z ośmioma nowymi piłkarzami, nowym stadionem i bez możliwości gry w europejskich pucharach Conte zabrał się za swoją grę: w taktyczne numerki. Wyjściową bazą było 1-4-2-4, w której prawdziwe życie toczyło się na skrzydłach. Dlatego nowy trener podpisał się pod pozyskaniem Eljero Elii, Marcelo Estigarribii i Emanuele Giaccheriniego, nalegał na zatrzymanie Simone Pepe, liczył na dalsze postępy Milosa Krasicia. Za trzymanie drużyny w ryzach i równowadze odpowiadali środkowi pomocnicy Andrea Pirlo i Claudio Marchisio, gole miały być domeną Mirko Vucinicia i Alessandro Matriego. Z tyłu nową twarzą był tylko Stephan Lichtsteiner.
To, co miało trwać przez cały sezon, wytrzymało tylko trzy kolejki. Nie dlatego, żeby nowy mechanizm bardzo zgrzytał, choć do poczynań skrzydłowych szybko znalazły się zastrzeżenia, ale objawił się ktoś taki jak Arturo Vidal. Grzechem było trzymać go na ławce. Należało zrobić mu miejsce i tak od czwartej kolejki i meczu z Catanią Conte wymyślił system 1-4-2-3-1, czyli z tyłu i w środku pomocy bez zmian, ale w składzie kosztem jednego napastnika pojawił się waleczny, biegający do upadłego i bramkostrzelny Chilijczyk. Na Milan trener wymyślił jeszcze coś innego 1-4-1-4-1 z Pirlo jako łącznikiem między obroną a pomocą. Zaczęła się też selekcja negatywna: odstrzeleni zostali taktycznie niedojrzali Krasić i Elia, którzy dołączyli do klubu niechcianych złożonego z Amauriego, Vincenzo Iaquinty i Fabio Grosso.
Później Conte płynnie przeszedł na 1-4-3-3, a w meczu z Napoli, w którym brakowało pauzującego za nadmiar kartek Claudio Marchisio, odważył się na 1-3-5-2 i właściwie na tym jego ewolucja się skończyła. Doszedł do perfekcji.
Antonio Conte wydobył z Juventusu to, co najlepsze, a sam awansował do grona trenerskich gwiazd. Z klubem z Turynu przedłużył kontrakt do 2015 roku.
Elastyczność to ta cecha, którą wyróżnił się na tle sztywnego do bólu Luigiego Del Neriego. Ten, cokolwiek by się działo złego, a działo się dużo, to trzymał się ustawienia 1-4-4-2. Nie zrobił odstępstwa ani na krok. I przegrał. Mimo kontraktu ważnego dwa lata już po roku opuszczał bocznym wyjściem prawdopodobnie ostatni wielki klub w karierze. Conte triumfował, pozwolił uwierzyć we włoską szkołę trenerską w momencie, kiedy na zewnątrz wiały złe wiatry. W zakończonym sezonie 19 razy w 10 klubach zmieniano trenerów. Pierwszego jeszcze przed inauguracją, ostatniego – dwie kolejki przed końcem rozgrywek.
“Nie wiedziałem, czy będę dobrym piłkarzem, ale byłem pewny, że zostanę dobrym trenerem. To było moje powołanie”. – mówił w jednym z ostatnich wywiadów. Na Conte spadł deszcz komplementów. Piali z zachwytu Arrigo Sacchi i Marcello Lippi, wystawił laurkę Pirlo: “Miałem wielu trenerów, ale żaden z nich aż tak nie dbał o szczegóły. Z taktycznego i dydaktycznego punktu widzenia stawiam go wyżej niż Lippiego i Ancelottiego. Świetnie przygotowuje mecze, 3-4 razy w tygodniu oglądaliśmy wideo z fragmentami meczów naszych przeciwników i nie było tak, żeby na boisku coś nas zaskoczyło. On jest stworzony do tego zawodu”.
Po mistrzostwie czekała go nagroda. Przedłużył kontrakt do 2015 roku, podwoił pensje i z 3 milionami euro został najlepiej opłacanym szkoleniowcem w Serie A.
Nie miał do piłkarzy lekkiej ręki. Był jak młot pneumatyczny, który zmuszał do ciężkiej pracy. Miał też w ręku materiał, który sam prosił się o ulepienie czegoś wyjątkowo pięknego. Obrona nie dopuściła do straty gola w 21 meczach sezonu. Tercet pomocników Pirlo – Marchisio – Vidal strzelił 19 goli. Napastnicy nie mają się czym pochwalić. Najlepszy z nich Alessandro Matri strzelił prawie trzy razy mniej goli niż król strzelców Zlatan lbrahimović z Milanu, ale Ibra był solistą, a za napastnikami Starej Damy stała cała drużyna, w której bramki zdobywało 20 piłkarzy. Mimo że z tych często grających Andrea Barzagli trafił do siatki tylko raz w sezonie, to właśnie on był drugą po trenerze w kolejności największą pozytywną niespodzianką. Nazwany najlepszym interesem zrobionym przez Andreę Agnellego, bo kupiony z Wolfsburga za tylko 500 tysięcy euro. Właściwie nieomylny i zdrowy jak koń.
Zresztą największą różnicę między Juventusem a Milanem dało się zauważyć na ogłaszanych przed każdą kolejką listach nieobecnych, jeśli w Juve znalazły się na niej trzy nazwiska, to już było źle, a w Milanie każdą liczbę poniżej dziesięciu uznawano za dobrą. W poprzednim sezonie proporcje były dokładnie odwrotne. Z pewnością MilanLab to największy przegrany tego sezonu.
Juventus nie wspiąłby się na szczyt bez swoich swoich największych gwiazd. Na szczęście Gianluigi Buffon popełnił prosty błąd z Lecce, bo to pozwoliło na niego spojrzeć jak na człowieka, a nie jak na robota zaprogramowanego na perfekcyjne bronienie. W 35 ligowych występach puścił tylko 16 goli. Niechciany w Milanie Pirlo grał po prostu bosko, jak za swoich najlepszych lat. W Turynie odnalazł motywację, radość z gry w piłkę i pozycję niepodważalnego lidera drugiej linii. Nie imały się go kontuzje. Tylko wykonywanie rzutów karnych mu nie wychodziło. Pod jednym względem prawdopodobnie bije na głowę wszystkich na świecie – nie przegrał meczu ligowego od 18 grudnia 2010 roku.
Mirko Vucinić oprócz znanych wszystkim klasy i talentu pokazał zupełnie dla niego nową zdolność do poświęceń. Były mecze, że harował na lewym skrzydle jak swego czasu w Interze Samuel Eto’o.
I wreszcie Del Piero. Niby na bocznym torze, grający mało, ale cały czas w pierwszej linii. Niekapryszący, niestawiający własnych ambicji ponad dobro zespołu. Wzór na boisku i poza nim. Kiedy dostawał szansę, po prostu ją wykorzystywał. Grał z wigorem nastolatka. Dwa jego gole z Interem i zwłaszcza z Lazio to być może najbardziej wzruszające momenty dla każdego kibica Bianconerich w całym sezonie pełnym wzruszeń i szczęścia.
Alessandro Del Piero po 19 latach opuszcza Juventus. Nie z własnej woli. Jak nikt inny zasłużył na lepsze potraktowanie.
Największą plamą na juventusowym słońcu było potraktowanie Del Piero przez działaczy. Z gazet dowiedział się, że klub nie przedłuży z nim kontraktu. Na październikowym zebraniu zarządu faux pas popełnił prezydent Andrea Agnelli. Komentarz Del Piero ograniczył się do tego, że ukradziono mu marzenie o zakończeniu kariery w klubie, dla którego grał przez 19 lat, strzelił 289 goli, w tym 188 w Serie A. Piłkarskie życie toczy się dalej, być może Juventus rozpoczął nowy zwycięski cykl, ale Alexa prędko nikt nie zastąpi.
Autor: Tomasz Lipiński
Źródło: Piłka Nożna (20/2012)Wyszukał: s00p3L