Blaski i cienie Juventusu: Nokdaun i zwycięstwo
Blaski i cienie Juventusu: Nokdaun i zwycięstwo
Antonio Conte został wyliczony do dziesięciu, ale jednak nie znokautowany. Mimo długiej dyskwalifikacji pozostanie trenerem Juventusu. Bez niego na ławce Bianconeri zdobyli w Pekinie Superpuchar Włoch.
Trwająca olimpiada i spore na niej sukcesy włoskich sportowców nie wyparły z tamtejszych dzienników wiadomości o wyrokach w skandalu bukmacherskim. W sobotę wybiły je na pierwszych stronach.
Komisja dyscyplinarna piłkarskiej federacji wymierzyła Conte dziesięć miesięcy dyskwalifikacji, to i tak o pięć mniej niż domagał się prokurator. Z wielką ulgą odetchnęli Leonardo Bonucci i Simone Pepe – obaj uniewinnieni, choć wisiała nad nimi groźbą odpowiednio 3,5 roku oraz roku zawieszenia w prawach zawodniczych.
Czarne chmury nad głową Conte zaczęły powoli gromadzić się od dnia aresztowania Filippo Carobbio – jednego z pierwszych zatrzymanych, piłkarskiego recydywisty, biegającego przede wszystkim po drugoligowych i trzecioligowych boiskach, który w sezonie 2010-11 trafił do walczącej o awans Sieny, a tam trenerem był właśnie Conte. Carobbio poszedł na układ z prokuraturą i stał się jednym ze świadków koronnych, zaczął sypać i co najważniejsze dla dalszego przebiegu wydarzeń został uznany za osobę wiarygodną. Inny skruszony Andrea Massiello, którego zeznania obciążały Bonucciego i Pepe, takiego statusu nie uzyskał, co przełożyło się na korzystne wyroki dla piłkarzy Juve, podejrzanych o udział w ustawieniu meczu Udinese-Bari.
W następstwie opowieści Carobbio karabinierzy pod koniec maja, dokładnie tego samego ranka, którego zrobili najazd na ośrodek treningowy reprezentacji w Coverciano, wywieźli stamtąd Domenico Criscito i napędzili porządnego stracha Bonucciemu, dokonali rewizji w domu trenera Juventusu.
Jaką zatem wiedzą podzielił się Carobbio? Opowiedział o tym, jak na jednej z odpraw przed meczem z Novarą Conte w obecności całej drużyny i swojego sztabu poinformował, żeby nie martwić się o wynik, bo ustalono już, że padnie remis. I rzeczywiście, 1 maja 2011 roku skończyło się wynikiem 2:2. Drugi zarzut dotyczył spotkania z AlbinoLeffe, które w ostatniej kolejce potrzebowało do utrzymania zwycięstwa nad pewną awansu do Serie A Sieną. Asystent Conte – Cristian Stellini wysłał do hotelu przeciwnika delegację, w skład której wszedł Carobbio, by ustaliła szczegóły i dobiła targu. AlbinoLeffe wygrało 1:0.
Kilka godzin po rewizji, Conte zwołał konferencję prasową, w której uczestniczył również prezydent Andrea Agnelli. Niemal ze łzami w oczach zapewniał o niewinności. “Piłkarska przeszłość świadczy o mnie. Zawsze byłem przykładem uczciwości, jako piłkarz i trener. Moi koledzy z boiska i podopieczni mogą zapewnić, że w każdym meczu zależało mi na zwycięstwie.”
Problem tkwił w tym, że właśnie jeden zawodnik się wyłamał i splamił nazwisko trenera, o czym ten prawdopodobnie jeszcze nie wiedział lub lekceważył zagrożenie, bo co mogły znaczyć słowa jakiegoś tam Carobbio wobec zapewnień wielkiego trenera zwycięskiego Juventusu? A jednak…
Podczas tamtej konferencji – wyjątkowej, ponieważ ze strony dziennikarzy nie padło żadne pytanie, Agnelli w monologu zawarł zapewnienie o całkowitym zaufaniu do szkoleniowca i informację, że nikt inny tylko on poprowadzi Juventus w Lidze Mistrzów. Conte przyjął rolę wielce pokrzywdzonego, zasugerował, że to kolejny spisek uknuty przeciw klubowi i życzył wszystkim dobrych wakacji.
Dla niego nie mogły być dobre, bo sprawy w skandalu rzuconym przez Euro i igrzyska olimpijskie na nieco dalszy plan, przybierały coraz bardziej niekorzystny obrót. Stanęło w końcu na tym, że Conte w porozumieniu z adwokatami zadeklarował pójście na układ z prokuraturą. Zaproponował dla siebie trzymiesięczną dyskwalifikację i 200 tysięcy euro grzywny. Prokuratura uznała tę karę za nieproporcjonalną do winy i 1 sierpnia odrzuciła propozycję. Ze swojej strony zaproponowała pięć miesięcy, na co nie przystał Conte i proces w normalnym trybie mógł zmierzać do końca, który nastąpił 10 sierpnia.
W uzasadnieniu wyroku komisja dyscyplinarna napisała, że nie znalazła podstaw do podważanie wiarygodności zeznań Carobbio i że Conte z pewnością jeśli nie brał czynnego udziału, to przynajmniej wiedział o ułożonych meczach.
Za niemal nieprawdopodobne prokuratorzy uznali, że bezpośredni podwładny Conte, którym był asystent Stellini działał na własną rękę, za plecami lubiącego dyktatorskie rządy szefa.
Z dnia na dzień Juve został bez trenera a także jego prawej i lewej ręki. Pierwszy asystent Angelo Alessio za te same czyny będzie wisiał przez osiem miesięcy, a wspomniany Stellini który przyznał się do pośredniczenia w ustawieniu wyniku meczu AlbinoLeffe-Siena, najpierw przystał na 2,5-roczną dyskwalifikacje i 50 tysięcy euro, a później podał się do dymisji.
Conte ani myślał postąpić podobnie. Tym bardziej, że niezmienne było stanowisko klubu: co by się nie stało, najlepiej zarabiający (3 miliony euro rocznie) trener w Serie A pozostanie tu, gdzie jest i będzie walczył o skrócenie kary. Ma na to jeszcze dwie szanse. Najpierw apelacja, a ostatnia deska ratunku to sąd przy włoskim związku olimpijskim. Pod koniec września powinien zapaść prawomocny wyrok i przewiduje się, że będzie o połowę mniejszy niż zasądzony w pierwszej instancji.
Bez względu na to, czy przez dziesięć czy tylko przez pięć miesięcy, Conte będzie w tygodniu jak gdyby nigdy nic prowadził zajęcia, ale podczas meczów jego miejsce na ławce zajmie asystent Massimo Carrera, który w tej roli zadebiutował w Superpucharze Włoch. To ciekawa postać: obrońca Juventusu w latach 1991-96, od 2009 roku odpowiedzialny za sektor młodzieżowy w klubie. Po zakończeniu kariery najgłośniej zrobiło się o nim z powodu wypadku samochodowego. W sylwestrową noc 2011 roku uderzył w stojące na jezdni i nieoświetlone dwa inne auta, które zderzyły się parę minut wcześniej. Zginęły dwie młode kobiety.
W Superpucharze Włoch mogło zabraknąć trenera mistrzów przy ławce, a także takich gwiazd jak Alessandro Del Piero (wciąż szuka najodpowiedniejszego dla siebie klubu) i Ezequiela Lavezziego (sprzedanego do PSG), ale nie mogło zabraknąć kłótni i skandalu.
Naprawdę nerwowo zrobiło się w momencie podyktowania rzutu karnego dla Juventusu, z czym neapolitańczycy i ich trener Walter Mazzarri zupełnie nie potrafili się pogodzić. Uwierzyli, że sędzia sprzyja Bianconerim. W 85 minucie z powodu niewinnego i słusznie machniętego spalonego bardzo dobrze grający Goran Pandev zbluzgał asystenta i dostał czerwoną kartkę. Kilkanaście sekund później Joel Zuniga uderzył w brzuch Sebastiana Giovinco i obejrzał drugie żółtko. Niemal jednocześnie na trybuny wyleciał protestujący trener Mazzarri. Dogrywka była więc formalnością, a po niej przegrani i obrażeni zdobywcy krajowego pucharu nie stawili się na ceremonii, nie odebrali pamiątkowych medali. Wypięli się na wszystkich.
Jeśli Mirko Vucinić częściej będzie grał tak jak w Pekinie, to kibice przestaną z ironią komentować jego nowy wąsaty image. Skoncentrują się na wychwalaniu umiejętności Czarnogórca.
Mecz stał na bardzo dobrym poziomie. Lepiej zaczął Juventus, ale po tym, jak nadział się na kontrę wykorzystaną przez niesamowitego Edinsona Cavaniego, spuścił z tonu. Kiedy wydawało się, że Napoli i opanowało już sytuację, do szturmu przystąpili mistrzowie Italii: Arturo Vidal przerzucił piłkę z prawej na lewą stronę pola karnego a nadbiegający Kwadwo Asamoah popisał się cudownym wolejem. Pomocnik z Ghany kupiony za 9 milionów euro z Udinese był przed przerwą najlepszym zawodnikiem Juve. Po błędzie Leonardo Bonucciego i fantastycznym lobie Pandeva znów prowadzili neapolitańczycy.
W drugiej połowie grę odmienił odmieniony, bo z sołtysowym wąsem pod nosem Mirko Vucinić. Czarnogórzec u progu sezonu pokazał wszystkie swoje zalety i żadnej wady. Poruszał się z lekkością, grał z fantazją, był zadziorny, sprokurował rzut karny (sędzia w ocenie tej sytuacji raczej się nie pomylił), ustalił wynik spotkania na 4:2.
Wysoka forma Vucinicia – piłkarza, który w pojedynkę potrafi wygrać mecz – to z pewnością informacja, której nie zlekceważy selekcjoner Waldemar Fornalik. Formą Cavaniego i Pandeva, którzy również błyszczeli, na szczęście nie musimy się martwić.
Autor: Tomasz Lipiński
Źródło: Piłka Nożna (33/2012)Wyszukał: s00p3L