Piekło i raj
Gonzalo Higuain staje przed lustrem i z nadzieją pyta: Lustereczko powiedz przecie, kto jest najlepszym napastnikiem na świecie? We Włoszech słyszy: tylko ty! W Argentynie dostaje odpowiedź: Nie wygłupiaj się.
Najdroższy w 2016 roku napastnik świata żyje w dwóch światach. W jednym jest hołubiony, rozpieszczany, wynoszony pod niebiosa, momentami przeceniany. W drugim – oceniany surowo, traktowany chłodno, nawet wyśmiewany. Italia przyjęła go i traktuje jak króla. Argentyna nigdy nie pokochała.
EL GORDO
W reprezentacji Argentyny nawet jeśli świeciła gwiazda Higuaina, to zawsze światłem odbitym i wysyłanym przez Leo Messiego. Jak działo się dobrze, to głównie dzięki asowi Barcelony. Jak źle, to z winy innych.
W połowie listopada Argentyna rozgrywała jedenasty i dwunasty mecz w eliminacjach mistrzostw świata. Wcześniej szło jak po grudzie, Gerardo Marrino odszedł, selekcjonerem został Edgardo Bauza, szóste miejsce w grupie oddawało nastroje panujące w narodzie. Wystarczyła mała iskra, żeby beczka pełna prochu eksplodowała. I tę iskrę wykrzesała porażka 0:3 z Brazylią. Higuain nic nie mógł zrobić, był kompletnie bezużyteczny. Podchodząc do jego występu bez uprzedzeń, należałoby napisać, że koledzy z Messim na czele w niczym mu nie pomogli i za fakt, że tylko raz przez 90 minut miał kontakt z piłką w polu karnym, cała wina nie powinna spaść na niego.
Kibice obiektywni oczywiście nic są. I Higuain stał się kozłem ofiarnym, ba – pośmiewiskiem. Na jednym z satyrycznych rysunków, stanowiących komentarz do kompromitacji w Belo Horizonte, znalazł się mur złożony z piłkarzy w pasiastych, biało-niebieskich koszulkach i jednemu wylewa się brzuch na spodenki. Rzecz jasna, Higuainowi. Jak grubas jeden ma nadążać za akcjami, podaniami, jeśli biega z kilkukilogramowym plecakiem z przodu? – retorycznie pytali prześmiewcy. Na selekcjonerze wywarto presję, żeby dla oszczędzenia nerwów fanów i dobra drużyny w końcu posadził go na ławce. I tak się stało. Blisko 80 minut boju o być albo nie być z Kolumbią El Gordo spędził za linią. I wszyscy z jednym wyjątkiem byli szczęśliwi. Argentyna wygrała 3:0, a jednego z goli strzelił Lucas Pratto, którego Genoa po zaledwie jednym sezonie bez żalu pożegnała w 2012 roku, i który choć zaliczał dopiero trzeci występ w drużynie narodowej, to już został uznany za lepszego niż Mister 90 milionów.
GRZESZNIK
W oczekiwaniu na marcowe mecze z Chile i Boliwią pożar wokół reprezentacji udało się stłumić. Higuain nadal płonie na publicznym stosie. Znudziły się wszystkim jego zmarnowane szanse. Naród żąda nowych twarzy w ataku i coraz głośniej domaga się Mauro Icardiego z Interu. Każdy lepszy niż Higuain, którego mają serdecznie dość. Czym tak podpadł rodakom? Biorąc pod uwagę same statystyki, napastnik z powodzeniem się broni. 31 goli w 67 meczach drużyny narodowej daje mu średnią 0,46 gola, dla porównania stosunek tych dwóch liczb Roberta Lewandowskiego w reprezentacji Polski wynosi 0,49. Różnica więc mieszcząca się w granicach błędu statystycznego. Diabeł tkwi w szczegółach. Higuainowi nie pamięta się bramek z przeciętniakami, w meczach, w których Argentyna i tak by sobie poradziła bez jego pomocy, natomiast rozgrzeszenia nigdy nie dostanie za trzy grzechy niemal śmiertelne.
Po pierwsze – w finale mistrzostw świata w 2014 roku nie wykorzystał sytuacji sam na sam z Manuelem Neuerem, a gdyby to zrobił, najprawdopodobniej Argentyna miałaby złoto. Po drugie – w finale Copa America w 2015 roku w serii rzutów karnych zmarnował tego decydującego. Po trzecie – w tegorocznym finale Pucharu Ameryki znów spartolił stuprocentową okazję, następnie doszło do karnej loterii, w której szczęśliwy los drugi raz z rzędu wyciągnęli Chilijczycy. W świadomości rodaków utrwalił się więc obraz Higuaina jako symbolu porażki, wiecznie drugiego, przynoszącego pecha.
KOCHANEK STAREJ DAMY
Kiedy w Argentynie nad jego głową przetaczały się ciężkie chmury, w Italii przeszła intensywna, ale krótkotrwała burza. Pioruny waliły w Neapolu, w Turynie przygrzało słońce.
15 lipca tytuły wszystkich sportowych dzienników krzyczały na czerwono o zamiarach Starej Damy wobec Higuaina. 70 milionów i reszta wypłacona w osobach Simone Zazy, Roberto Pereyry i Mario Leminy miały załatwić sprawę po jej myśli i samego piłkarza, który ustami brata-menedżera Nicolasa dawał do zrozumienia, że marzy mu się klub o większym potencjale niż Napoli. De Laurentiis zbył pogłoski słowem głupstwa, ale wszyscy wiedzieli, że jeśli ktoś blefuje to on. Juventus grał w otwarte karty.
Trzy dni później doszło do spotkania na szczycie: De Laurentiisa z panem od transferów przez wielkie T, czyli Giuseppe Marottą. I co? Kibice mieli jeszcze większy mętlik w głowie. W tamto poniedziałkowe popołudnie obaj zgodni byli co do tego, że Juventus nie zamierza zapłacić klauzuli odstępnego. “Na razie ” – na odchodne rzucił Marotta i zabawa w ciuciubabkę trwała w najlepsze.
W Turynie działali w myśl zasady, że wielkie pieniądze wymagają ciszy, a De Laurentiis gadał bez umiaru. Zapewniał wątpiących, że Higuaina ciągle obowiązuje dwuletni kontrakt i 25 lipca stawi się na zgrupowaniu. Odwoływał się do sumienia Argentyńczyka, który przecież nie mógł zdradzić bezgranicznie oddanych mu neapolitańczyków. I jeszcze raz się okazało, że im kto głośniej i częściej zaprzecza, tym staranniej ukrywa prawdę. 22 lipca dyrektorska delegacja Juventusu wylądowała w Madrycie. Dopilnowała, żeby Higuain przeszedł w jednym ze szpitali testy medyczne i dopięła szczegóły transferu z jego bratem. Król strzelców poprzedniego sezonu chciał odejść, to odszedł. Jeśli Juventus zdecydował się zapłacić 90 milionów, to zdanie De Laurentiisa nikogo już nie interesowało.
ZDRAJCA
Ano właśnie – 90, a nie więcej, ponieważ po uważnym wczytaniu się w umowę wyszło, że kwotą 94 milionów 736 tysięcy obciążony zostałby Higuain, gdyby sam zerwał kontrakt. Natomiast kiedy kupował go inny klub, cena spadała do okrągłej sumki. Tak stanowił jeden z paragrafów i nikt Juventusowi w Neapolu upustu nie dał. Jeszcze by tego brakowało.
W Neapolu zadrżała ziemia, gdyby gniew kibiców mógł poruszyć Wezuwiusza, to wulkan eksplodowałby z nigdy wcześniej nie widzianą siłą. “Jeśli miał już odejść, to wszędzie, tylko nie do Juventusu ” – niosło się przez całą Kampanię. Tego mu południowcy nie wybaczą. Z dnia na dzień plakaty z jego wizerunkiem i koszulki z nazwiskiem wylądowały na dnie klozetów, na tylnych drzwiach śmieciarek i we wszystkich najobskurniejszych miejscach, jakie tylko można sobie wyobrazić. Z ręką w nocniku zostali ci, którzy nosili tatuaż z wizerunkiem idola-zdrajcy.
Północ znów wykiwała Południe. Argentyńczyk zamienił morze na góry na pięć lat, za pensję w wysokości 7,5 miliona euro rocznie plus trudne do wyobrażenia luksusy i do policzenia bonusy. Jest największym, który poszedł pod prąd, ale nie pierwszym. W latach siedemdziesiątych duże napięcie wywołał Brazylijczyk Jose Altafini. Dużo mniejsze emocje towarzyszyły przenosinom Ciro Ferrary, Fabio Pecchii i Fabio Quagliarelli.
Higuain z hukiem więc zamknął drzwi w Neapolu, gdzie starał się żyć z dala od zgiełku i poklasku. Przed duszącą miłością fanów skrył się w złotej klatce. Osiadł w willi po Edinsonie Cavanim położonej na wzgórzu Vomero, w pięknym parku, z ponoć najpiękniejszym widokiem na Zatokę Neapolitańską. Miasto omijał szerokim łukiem, wiedział, że groziłoby to paraliżem ruchu na dobrych kilka godzin. Prawie nie pokazywał się publicznie, nie dostarczał tematów do plotek, bardzo się pilnował, żeby mówiły tylko gole. A w tamtym sezonie nie tyle mówiły, co krzyczały. Niemal od początku był liderem klasyfikacji strzelców, strzelał prawie zawsze i wszędzie. Zachwytom nie było końca.
REKORDZISTA
W Neapolu nie zawsze było z górki i do śmiechu. Co gorsza szala niebezpiecznie przechylała się w drugą stronę. Odpadnięcie z Ligi Mistrzów mimo 12 punktów na koncie to pierwsze rozczarowanie, w drugim sezonie przegrane baraże do LM, dopiero piąte miejsce w lidze, odejście Beniteza, w trzecim tylko wicemistrzostwo Italii, mimo pozycji lidera na półmetku. I jeszcze te nieszczęsne karne, które zatruwały życie. W sezonie 2014-15 nie wykorzystał aż czterech. Ten zmarnowany z Lazio w ostatniej kolejce kosztował udział w eliminacjach Ligi Mistrzów. Przebąkiwano, że to wtedy stosunki z prezydentem się popsuły. Bez owijania w bawełnę potwierdził to na pierwszej konferencji w nowym klubie najdroższy piłkarz w historii Serie A. “W Neapolu mogę dziękować trenerowi, kolegom, kibicom, ale nie De Laurentiisowi. Nie chciałem przebywać w jego towarzystwie nawet minuty “.
Już rok temu chciał odejść, przydałby się Manchesterowi United lub Liverpoolowi. Na nowo poczuł miętę do niego Juventus. Nie wiadomo jakich argumentów użył trener Sarri, że Higuain został. I nie żałował. 36 golami w 35 meczach starł jak gumką wyświechtany i pamiętający lata 1949-50 rekord Gunnara Nordahla.
Na pierwszym treningu stawił się z widoczną gołym okiem nadwagą. Przyznawali to nawet patrzący na nową gwiazdę Juventusu przez różowe okulary. Było w związku z tym trochę śmiechu i kpin (waży tyle kilogramów, ile kosztował milionów) oraz zapewnienie Massimo Allegriego, że w krótkim czasie doprowadzi Argentyńczyka do normalnej dyspozycji. Dziś może i waga nadal nie jest idealna, ale nie przeszkadza mu sumiennie spłacać się golami.
BOHATER
W biało-czarnej koszulce z numerem 9 na plecach ruszył na przeciwników jak byk. Po zaledwie ośmiu minutach debiutu z Fiorentiną trafił do bramki i rozstrzygnął o zwycięstwie. Po trzech kolejkach miał w nogach tylko 119 ligowych minut i trzy gole w dorobku. Później bywało różnie, mniej spektakularnie. Owszem, statystki się poprawiały i grał dużo, ale to nie znaczy, że dobrze.
Niezmienne wrażenie jego ciężkości potęgowała gra Juventusu. W Napoli czuł się swobodniej, bo koledzy otwierali mu bramkę na oścież. Tam dopisywał sobie gole uśmiechnięte, często decydujące oraz podane na tacy, teraz były wyszarpane, wycierpiane i uszyte z niewielkiej ilości materiału. Lekka kawaleria w składzie: Jose Callejon, Lorenzo Insigne i Dries Mertens dostarczała wrzutek nawet w nadmiarze, a jeśli amunicja się wyczerpywała, to z tyłu snajper miał wpatrzone w siebie oczy pomocników Jorginho i Allana. Mechanizm naoliwiony, sprawdzony, działał jak szwajcarski zegar, którego on był wahadłem. W Juventusie bardziej jako samotny wilk, ale nie samiec alfa. Bez kontuzjowanego Paulo Dybali wszystko toczyło się wolniej, bardziej dostojnie i schematycznie. Po prostu nudnawo. Dwóch czołgów z przodu: Mario Mandżukicia i Higuaina nie miał kto napędzać, a jeszcze ten pierwszy wstrzymywał drugiego. Z Dybalą była inna śpiewka, wprawdzie z powodu jego kontuzji nie doszli jeszcze do refrenu, ale w duecie brzmieli coraz czyściej.
W tym szarawym, październikowo – listopadowym okresie nadszedł tak oczekiwany dzień – spotkanie zdrajcy ze zdradzonym, Gjudaina (Judasza) z Napoli. W sobotę 29 października zaczął od pozdrowień. Dla Maurizio Sarriego, którego serdecznie wyściskał przy ławce gości: “On wydobył ze mnie to, co najlepsze ” – opisywał parę miesięcy wcześniej relacje łączące go z tym trenerem. A później oddał 3 strzały, w tym 2 celne, wykonał 20 podań, zaliczył 9 strat, wygrał jeden pojedynek i jeden przegrał, raz dośrodkował i raz był faulowany. Nic szczególnego, a jednak to on został bohaterem. W 70 minucie Faouzi Ghoulam odbił piłkę przed pole karne, idealnie na lewą nogę nadbiegającego Higuaina. Piłka jak sztyletem przeszyła trawę i wylądowała w dolnym rogu bramki Pepe Reiny, który nawet nie zareagował. Stadionem wstrząsnęła eksplozja radości, napastnik zachował kamienną twarz, rozłożył ręce, jakby chciał zakomunikować całemu Neapolowi: Naprawdę, nie chciałem. Tak wyszło.
Później z rzutu karnego z Olympique Lyon podciągnął się do stu trafień dla włoskich klubów i tyle dobrego w listopadzie. Pięć kolejnych meczów zaliczył na zero. Dopiero powrót Dybali tchnął w niego ducha. Torino pokonał w pojedynkę, uderzył nie do obrony dwa razy i zaliczył 19 dublet w Serie A, mógł pokusić się o hat-tricka, swojego czwartego, ale Joe Hart co jemu zabrał, oddał Miralemowi Pjaniciowi. W poczuciu znakomicie wykonanego zadania świętował 29 urodziny. Jeszcze przed trzydziestką marzy o wygraniu pierwszego ważnego finału. Zrobi wszystko, żeby po nieśmiertelną chwałę polecieć w czerwcu do Cardiff. Po to Juventus wyłożył za niego 90 milionów.
Autor : Tomasz LipińskiŹródło : PIŁKA NOŻNA 51-52/2016