Obywatel GC
Nie jest taki zły, jak się go maluje. Brzydal, ale inteligentny i wykształcony. Piłkarski hebel, lecz z sercem wielkim jak on sam. Budzi podziw lub wkurza.
Nie pozostawia obojętnym. Trochę jak Neymar, który przecież pochodzi z innej planety. Jeśli kibicujesz Barcelonie, do szaleństwa kochasz się w Brazylijczyku, w jego upojnych zwodach, krętych rajdach i sarnich sprintach. Współczujesz, kiedy zbiera kopniaki, i rozumiesz, jeśli szuka odwetu. Symulant? Prowokator? Nerwus? Gdzie tam!
2 gole strzelił w Lidze Mistrzów. Zdarzyło mu się też trafić do własnej bramki, jak z Manchesterem City w sezonie 2015/16.
POCZCIWY BULTERIER
Jak masz duszę w biało-czarne paski, najgłośniej w niej gra Giorgio Chiellini. Razem z nim rzucasz się pod nogi napastników, rozpychasz się, szarpiesz, trzymasz łokcie tak wysoko, że wyżej już się nie da. I nigdy nie spuszczasz głowy. Przed nikim. Nie rozumiesz, że można tego nie doceniać, poświęcenie brać za brutalność, a waleczność za jedyny i wątpliwy atut. Cwaniak? Piłkarski hipokryta? Prowokator? Nic z tych rzeczy!
A jednak są tacy, którzy tych genialnych piłkarzy stawiają po złej stronie mocy. Tak, genialnych w przypadku Neymara ten epitet wydaje się oczywisty, co do Chielliniego być może niektórych razi i przy jego nazwisku nie brzmi wcale, ale co tam. W tym, co robi, jest perfekcyjny, więc genialny, a swą wielkość pokazał w ćwierćfinale z Barceloną. I w Turynie, i na Camp Nou bezbłędny do szaleństwa. Z tak usposobionym stoperem Barcelona bez efektu mogłaby atakować non stop dwa dni i dwie noce. Jedną ręką założył kagańce Leo Messiemu, Neymarowi i Luisowi Suarezowi, którego ślady zębów nosił przez czas jakiś na ramieniu.
Sam po trosze jest jak duży pies. Swojej budy gotów bronić do upadłego, wtedy groźny i nieprzyjemny. Kiedy jednak wróg odpuszcza i zarządza odwrót, zamienia się w poczciwe psisko: odprowadzi za płot, połasi się jak przyjaciel i przeprosi za całe zamieszanie.
I w tej jego boiskowej schizofrenii tkwi problem, z którym wielu nie potrafi sobie poradzić. Tymczasem on wydaje się szczery i przekonujący, bo przynajmniej niezmienny w swoim zachowaniu. Wciąż ten sam. Opanował sztukę – a może bardziej ma ją w naturze – rozbrajania uśmiechem i serdecznością min, które sam zakłada. “Sfaulowałem, przewróciłem, potrąciłem? Nie gniewaj się, takie są niepisane reguły. Dawaj łapę, gramy dalej, następnym razem ja ci też chętnie podam” – zdaje się mówić. Chyba nikomu nie dał wyprowadzić się z równowagi. To tylko gra przecież. Stał się rzecznikiem zasady, że na boisku nie ma przyjaciół, a poza nim – wrogów. Kończy się mecz, zaczyna prawdziwe życie.
MAGISTER DO KWADRATU
11 miejsce zajmuje w klasyfikacji wczechczasów Juve pod względem liczby rozegranych meczów.
A w nim Chiellini urządził się tak, że tylko oprawić w ramki i stawiać za wzór. Przed pierwszym spotkaniem z Barceloną śpiewająco wystąpił przed komisją egzaminacyjną i z maksymalną liczbą punktów obronił pracę magisterską. Już drugą. Tym razem na wydziale biznesu i administracji. Do grona magistrów wszedł siedem lat temu. Wtedy szum był większy.
Kiedy inni reprezentanci Włoch, po powrocie z mistrzostw świata w RPA, udali się na niezasłużone wakacje i starali się zapomnieć o afrykańskiej kompromitacji na prywatnych jachtach, w najmodniejszych kąpieliskach na Sardynii lub za granicą, słowem – pławili się w luksusie, on zakuwał.
Do dnia, w którym został magistrem, mało kto wiedział, że po godzinach zamienia się w zwykłego studenta Wydziału Ekonomii i Handlu Uniwersytetu Turyńskiego. “Wybrałem ten kierunek, ponieważ zawsze lubiłem matematykę i intrygował mnie świat finansów i rynku ” – mówił w 2010 roku. “W czasie studiów nigdy nie korzystałem z ulg ani nie nadużywałem usprawiedliwień. Do egzaminów podchodziłem w terminie i żadnego nic powtarzałem. Najtrudniej zdawało mi się języki angielski i hiszpański i musiałem brać korepetycje. Zdarzało się, że profesorowie, którzy mnie egzaminowali, byli kibicami Torino, ale przyznawali się do tego dopiero po przepytaniu. Wobec mnie zawsze byli obiektywni “.
Chiellini obalił też mit, że piłkarze nie mają czasu na naukę. Wszystko sprowadza się do chęci. “Czas zawsze się znajdzie. Owszem, częste podróżowanie nie sprzyja nauce, ale traktowałem ją jak hobby. Nauka pomagała mi się odstresować, zapomnieć o codziennej presji “.
Obronił pracę pod tytułem: “Budżet klubu sportowego na przykładzie Juventusu “. Napisał analizę na 25 stron, wystarczająco długą i mądrą, żeby otrzymać 109 punktów na 110 możliwych do zdobycia.
Jego przypadek stał się przyczynkiem do analizy poziomu wykształcenia piłkarzy w Serie A. Przed nim grali w Juventusie magistrowie: prawnicy Fabio Pecchia i Guglielmo Stendardo oraz matematyk Francuz Jean-Alain Boumsong. Gdzie indziej rodzynkami byli ekonomiści Albańczyk Erjon Bogdani i Japończyk Yuto Nagatomo. Jednak wśród wszystkich piłkarzy z wyższym wykształceniem, nie uwzględniając podziału na kluby i klasy rozgrywkowe, największym echem we Włoszech odbiła się historia niejakiego Lamberto Borangi. Otóż on bronił w Serie A i B głównie w latach 70. i wtedy też został magistrem na wydziale biologii, a następnie medycyny, co pozwoliło mu po zakończeniu kariery być lekarzem klubowym. I wiódłby spokojne życie, gdyby nie dał się namówić (sytuacja była awaryjna, dwaj bramkarze leczyli kontuzje) do powrotu na boisko. Wystąpił w jednym oficjalnym meczu ligowym prowincjonalnej drużyny Ametto. Miał wtedy 67 lat.
Do tego wieku Chiellini być może zostanie profesorem, choć nic zdradza się z takim zamiarem. W dzieciństwie marzył o koszykówce, a ze spraw poważnych myślał o medycynie. Jak ojciec, który jest ortopedą. Został obrońcą, najpierw lewym, ale już od dekady (z małymi wyjątkami) środkowym. W Livorno wspinał się po piłkarskiej drabince z bratem bliźniakiem. Szczebelki dla Claudio skończyły się na poziomie amatorskim, natomiast dla Giorgio tylko niebo okazuje się ograniczeniem. By zakończyć wątek familijny, warto wspomnieć, że w ślady sławnego brata poszła siostra. Silvia Chiellini liczy sobie 20 lat, próbowała sił w tenisie, ale futbol pociągał ją bardziej. Po występach w Livorno przeniosła się aż do Hiszpanii i jest zawodniczką drugoligowego Ciudad de Murcia.
CZYSTE STATYSTYKI
6 czerwonych kartek zobaczył w całej karierze.
Jemu też nie zawsze grali hymn Ligi Mistrzów. Jest jednym z nielicznych Włochów, którzy triumfowali w Serie C, B i A. W tej ostatniej już niedługo po raz szósty z rzędu, a gdyby nie werdykt po Calciopoli – po raz siódmy w karierze. W 2004 roku Juventus wydarł go Romie, która była współwłaścicielem karty. Zaczynał, u Fabio Capello. Jedynkę w pasiastej koszulce postawił przy dacie 15 października 2005 roku. Na Camp Nou zagrał w drugiej skórze po raz 428. Tylko dwunastu brakuje mu, żeby zrównać się z Antonio Cabrinim i wedrzeć do pierwszej dziesiątki wszech czasów.
Poza zasięgiem na razie pozostaje Gaetano Scirea, któremu poświęcił (proszę – kiedy inni wydają biografie, on napisał o idolu) książkę pod tytułem “Biało-czarny anioł “. Za plecami zostawił już Claudio Gentile, za którego spadkobiercę bywa uznawany. Jednak zła sława nie znajduje pokrycia w statystykach. W całej karierze Gentile zobaczył tylko jedną czerwoną kartkę. Z Chiellinim aż tak dobrze wprawdzie nie jest, ale wielkimi grzechami sumienia nie zbrukał. Ma prawie czyste akta. W sumie sześć razy sędziowie włączyli mu czerwone światło. Pierwszy raz w 2006 roku, kiedy na drugoligowym poziomie Juventus mierzył się z Triestiną. W Serie A między pierwszą a drugą i ostatnią czerwienią upłynęło długich osiem lat: od listopada 2007 do października 2015 roku. W Lidze Mistrzów posterunek przed czasem opuszczał w meczach z Chelsea w 2009 roku i Realem Madryt cztery lata później. W tym drugim przypadku w poczuciu dużej krzywdy. I jeszcze do kompletu należy dorzucić wykluczenie z meczu z Izraelem we wrześniu 2016 roku, co jak na równo 90 występów w reprezentacji Włoch też jest bilansem nieprzynoszącym wstydu.
Ile znaczy dla Juventusu, pokazały mecze z Barceloną. Zwłaszcza ten finałowy w Berlinie w 2015 roku, kiedy z powodu kontuzji zabrakło go w składzie. W przegranym dwumeczu z Bayernem Monachium w 1/8 poprzedniego sezonu też znajdował się na liście przymusowych nieobecnych. Urazy mięśniowe stały się jego utrapieniem. King Kong z Turynu w środku bywa miękki i delikatny, na zewnątrz zawsze twardziel jakich mało.
Autor : Tomasz LipińskiŹródło : Piłka Nożna 17/2017