Wielka ucieczka Starej Damy
Wielka ucieczka Starej Damy
W 2012 roku Juventus odjechał krajowej konkurencji na każdym polu: sportowym, finansowym i organizacyjnym. Zanosi się, że w nowym roku dystans będzie tylko się powiększał.
Lista sukcesów klubu z Turynu jest bardzo długa i bogata, znacznie trudniej wskazać to, czego nie udało mu się w ostatnich 12 miesiącach dokonać. Zatem zacznijmy od trudniejszego.
Grzeszki 2012
Po pierwsze – zatrzymać Alessandro Del Piero. Prezydent Andrea Agnelli pozostał niewzruszony na reakcję kibiców i niemalże całego środowiska piłkarskiego i wytrwał w postanowieniu ogłoszonym publicznie w listopadzie 2011 roku. – Po zakończeniu sezonu 2011-2012 nie przedłużymy kontraktu z Del Piero, będzie wolnym zawodnikiem i jeśli zamierza kontynuować karierę, to gdzie indzie – mniej więcej taki wydźwięk miały słowa młodego szefa klubu, urodzonego rok później od piłkarskiego asa, którego z dużym wyprzedzeniem żegnał. Na głowę Agnellego posypały się gromy niemalże z każdej strony, ale czas pokazał, że podjął słuszną decyzję. I kub, i piłkarz dobrze na niej wyszli. Czy można sobie wyobrazić godniejsze pożegnanie, niż miał Alex? Grał na czwartym, najpiękniejszym stadionie Juventusu w swojej karierze, był i pozostanie na wieki jedynym piłkarzem, który na każdym z tych obiektów strzelał gole, wniósł nadspodziewanie dużo – jak na swoje prawie 38 lat i wcześniej marginalną pozycję w drużynie – do zdobycia mistrzostwa Włoch (szóstego w karierze, gdyby uznać dwa zabrane, wyrównałby rekord Giuseppe Furino), a 13 maja za 19 sezonów, 704 mecze (w finale Pucharu Włoch zagrał po raz 705) i 289 goli kibice nadzwyczajnie mu podziękowali. Kiedy w 57 minucie opuścił boisko w meczu z Atalantą Bergamo, owacjom nie było końca. Rozegrały się sceny, które znajdą ważne miejsce wśród tych najbardziej wzruszających, doniosłych i pięknych w klubowej historii.
Po drugie – brak wielkiej dziesiątki. Kibice oczekiwali, że skoro odszedł król, to działacze postarają się o następcę. Kogoś godnego numeru 10. Kandydatów było wielu, wszyscy okazali się za drodzy. Jeszcze za drodzy, bo w 2013 roku ma to się zmienić.
Po trzecie – uniknąć afery bukmachersko-korupcyjnej. Niby nazwa Juventus bezpośrednio się nią nie ubłociła, ale jego aktualni pracownicy Antonio Conte, Leonardo Bonucci i Simone Pepe tłumaczyli się i cierpieli za grzechy z przeszłości: odpowiednio Sieny, Bari i Udinese. Ostatecznie wszyscy przeszli w miarę suchą stopą przez to bagno. Trener początkowo zdyskwalifikowany na dziesięć miesięcy, co oznaczało posadzenie go na trybunach do końca tego sezonu, wrócił na ławkę już w grudniu, natomiast dwaj piłkarze zostali uniewinnieni od stawianych zarzutów. Klub zachował się godnie, od początku stał murem za podejrzanymi.
Po czwarte – gwiezdna wojenka. Nagłośniona przez prezydenta Agnellego, dyrektora Giuseppe Marottę i niektórych piłkarzy wola przyszycia do koszulek trzeciej gwiazdki zupełnie niepotrzebnie rozgrzała dawne waśnie. W 1958 roku wprowadzono regułę, że za każde 10 zdobytych mistrzostw dostaje się jedną gwiazdkę. Juventus jest jedynym klubem w Italii, który dorobił się dwóch, a gdyby uwzględnić prymaty z 2005 i 2006 roku, to wywalczone w maju byłoby trzydziestym na miarę trzeciej gwiazdki. Jednak tamte zostały prawomocnie odebrane na podstawie konkretnych zarzutów i dywagacje na ten temat nie prowadziły do niczego dobrego.
Po piąte – porażka w finale Pucharu Włoch. 20 maja w Rzymie zwyciężyli po prostu bardziej głodni sukcesu neapolitańczycy. Być może wynik byłby inny, gdyby w bramce Juve nie zabrakło niezawodnego Gianluigiego Buffona.
Na miarę potrzeb
Więcej grzechów bianconerich nie pamiętamy, za to zasługi można streścić właściwie w jednym zdaniu: w maju zdobyli mistrzostwo, poprawili w sierpniu Superpucharem Włoch, rok zakończyli na pierwszym miejscu z ośmiopunktową przewagą nad drugim zespołem, w 40 ligowych meczach zdobyli 94 punkty, na co złożyło się 28 zwycięstw i 10 remisów, przegrali tylko dwa razy w Serie A, zajęli pierwsze miejsce w grupie w Lidze Mistrzów, wygrywając trzy rewanże do zera.
Jednak te wszystkie liczby wymagają rozwinięcia i pokazania, kto i co za nimi stoi. Człowiekiem roku 2012 z czystym sumieniem można obwołać wspomnianego już Agnellego. Objął władzę w klubie 28 kwietnia 2010 roku. Kibice potrzebowali jego nazwiska. Agnelli kojarzyło się z wyjątkową charyzmą i niemal samymi sukcesami. Edoardo, Gianni i Umberto od 1923 roku tworzyli wielką historię i wielki Juventus. Teraz nadszedł Agnelli IV, ostatni z rodu noszący to szacowne nazwisko. Potrzebował czasu na rozpęd, na dokończenie budowy stadionu, na wyciągnięcie wniosków z własnych błędów (zatrudnienie Luigiego Del Neriego). W porę zrozumiał, że warto postawić na kogoś, kto ma juventusowe DNA, i zatrudnił Antonio Conte.
Dzięki trenerowi Juventus wdrapał się na krajowy szczyt, dzięki Juventusowi szkoleniowiec awansował do grupy top w swoim zawodzie. Nieprzypadkowo wymienia się go jako kandydata na sukcesora Jose Mourinho w Realu Madryt. Jednak on o zmianie miejsca pracy ani myśli. Conte to mentalność zwycięzcy, to właściwy człowiek we właściwym miejscu. Prawdopodobnie nigdzie go tak dobrze nie zrozumieją i nie zaakceptują w całej rozciągłości jak w Turynie. Warto podkreślić, że z nim na ławce w 42 meczach ligowych Juve nie przegrał, dopiero w ostatnią niedzielę turyńczycy na własnym stadionie polegli z Sampdorią Genua. Wcześniejsze dwie ligowe porażki za jego kadencji z Interem i Milanem zdarzyły się, kiedy dowodził z wysokości trybun.
To on wspólnie z Marottą odpowiada za transfery. Dobiera zawodników oczywiście w zależności od aktualnych potrzeb drużyny, ale istotny jest charakter kandydata, jego gotowość do ciężkie pracy i poświęceń. Bo nikt nie jest ważniejszy niż zespół. Nie ma supergwiazdy i superstrzelca. To, co mogłoby być słabością, Conte przekuł w atut. W poprzednim sezonie na listę strzelców wpisało się 20 zawodników, w tym uczyniło to już trzynastu. Najskuteczniejszy w poprzednim roku był Arturo Vidal z 10 bramkami, co bardzo dużo mówi o filozofii trenera.
Wprawdzie ciągle nie udało się dokonać głośnego na całą Europę transferu, który zarazem byłby pokazem siły, ale niemal wszystkie był na miarę potrzeb. W styczniu 2012 przyszli Marco Borriello, Martin Caceres i Simone Padoin i spełnili swoje zadanie, a Urugwajczyk okazał się strzałem w dziesiątkę, jaki zimą mało komu udaje się wykonać. Letnie mercato było oczywiście bogatsze, Juventus zamknął je wydatkami w wysokości ponad 34 milionów. Kwadwo Asamoah, Mauricio Isla, Sebastian Giovinco i Paul Pogba pozwolili zapomnieć o niedrogich niewypałach w osobach Lucio i Nicklasa Bendtnera.
Na pełnych żaglach
Juventus może sobie pozwolić na więcej niż inni także dlatego, że rozkręcił to, do czego krajowi konkurenci w najlepszym przypadku dopiero się zabierają. Mowa oczywiście o właśnym stadionie. Juventus Stadium od pierwszego dnia po otwarciu płynie na pełnych żaglach, przynosząc zyski (w sezonie 2011-12 prawie 32 miliony euro) i otwierając przed klubem ogromne możliwości.
Gdzie indziej martwią się słabnącą frekwencją, głowią się, jak oderwać kibica od telewizora i przyciągnąć na stadion. W Turynie popyt znacznie przerasta podaż. W poprzednim sezonie na 21 meczach z 23 w roli gospodarza Juventus miał komplet. Teraz na ostatni mecz w rundzie z Sampdorią Genua wszystkie bilety sprzedały się do 20 grudnia. Abonamenty rozeszły się w liczbie 27 442, co jest poprawą o blisko 12 procent w porównaniu do poprzedniego sezonu. Kibice walą drzwiami i oknami, bo drużyna gra atrakcyjie i wygrywa, bo widoczność z trybun jest znakomita, bo panuje fantastyczna atmosfera, bo mecz to tylko jedna z atrakcji. Można radośnie spędzić czas z rodziną lub zaoferować każdemu to, co lubi. Żonę odesłać do centrum handlowego z 60 sklepami i supermarketem, dziecko oddać pod opiekę wykwalifikowanych opiekunek, samemu pójść na mecz.
Od maja działa klubowe muzeum, otwarte nawet w dni meczowe. Do końca roku złożyło w nim wizytę 100 tysięcy osób. W niedalekie przyszłości obok stadionu powstanie nowa siedziba klubu, ośrodek treningowy zamiast dotychczasowego Vinovo i inne atrakcje, które wpłyną na dalszy rozwój kiedyś martwego miejsca, na którym stał Stadio delle Alpi i nic więcej.
Nic dziwnego, że Andrea Agnelli tryska humorem, o przyszłości myśli tylko w rózowych barwach. “Najpiękniejszym wspomnieniem z 2012 roku było 400 tysięcy kibiców świętujących na miejskich placach nasze scudetto ” – mówił. Na pytanie o najpiękniejsze zwycięstwo niezmiennie odpowiada: “To najbliższe “.
W Juventusie ciągle chcą więcej, mierzą wyżej i wiedzą, że lepiej nie tylko być może, ale musi.
Autor: Tomasz Lipiński
Źródło: Piłka Nożna (02/2013)