Kocha… nie kocha
“Kocha… Nie kocha… Kocha…”. I tak do znudzenia, bądź też wyczerpania płatków na kwiecie jakże pospolitej u nas stokrotki. Wszyscy doskonale znamy tą zabawę. Z pewnością większość z nas będąc dziecięciem zastanawiała się, jakie uczucie “on”/”ona” do nas żywi. Co ma wspólnego okaleczanie bezbronnej roślinki ze współczesnym kibicem? Teoretycznie nic, jednak wraz ze zbliżaniem się kolejnego okienka transferowego każdy kibic powinien uzbroić się w kilka kwiatków i jeśli tylko ma sumienie, zacząć stopniowo pozbawiać je płatków.
Od czego zależy chęć pozostania zawodnika w swoim klubie? Jakie wartości rządzą współczesnym futbolem? Czy spływające ze szczytów “ojrospady” są bezwzględnie w stanie porwać swą siłą każdego gracza? Te pytania chodziły mi po głowie podczas ostatniego lata. Zastanawiałem się, czy w sporcie liczą się jeszcze takie “przereklamowane” pojęcia jak honor, wierność, wdzięczność… Trudno uzyskać jednoznaczną odpowiedź. Przekonałem się, że sportowcy dzielą się na tych honorowych i na zwykłych najemników.
Tego lata prawdziwy kataklizm nawiedził Juventus – klub dumny, wielki, z tradycjami. Jednak okazał się on niewielkim sztormem, a jak pokazują wyniki, nie był koniecznie zjawiskiem negatywnym. Wiemy to dopiero teraz, ale podczas samej burzy byliśmy pełni strachu o dalsze losy klubu i piłkarzy. Cały czas czuliśmy wiszące nad nami bomby atomowe w postaci ofert za kolejnych wielkich zawodników i nie mieliśmy pewności, która z nich spadnie i pozostawi pustkę w naszych biało-czarnych sercach. Niestety kilka z nich – mimo braku plakietki z napisem “Fat Man” – potrafiło spaść, zabierając ze sobą bardzo cennych i kochanych przez nas graczy.
O ile żadnym zaskoczeniem nie było opuszczenie klubu przez Ibrahimovića, Vieire, czy Emersona, o tyle wszyscy bardzo długo przecieraliśmy zapłakane oczy po odejściu Zambrotty, Thurama i Cannavaro. Dlaczego odeszli? Czy nie kochali swojego klubu? A przecież my kochaliśmy ich tak bardzo… Niemal każdego dnia mogliśmy czytać skrajnie różne wypowiedzi dotyczące ich przyszłości. Prasa prześcigała się w ciekawostkach, a sami zawodnicy na przemian milczeli, lub wciskali nam brednie jak Thuram, czy Cannavaro, że nie opuszczą klubu.
Po jakimś czasie nauczyliśmy się sceptycyzmu, nie mogliśmy być pewni czy możemy wierzyć zapewnieniom zawodników. I jak się potem okazało słusznie. Ale co nam z tego przyszło? Czy faktycznie spodziewane rozczarowanie boli mniej? Chyba każdy kibic Juventusu przeżywa utratę choćby jednego z naszych wielkich Juventinich. Z łezką w oku oglądamy archiwalne mecze z udziałem starych Bianconerich, wspominamy wiele wspaniałych bramek i wciąż powtarzamy między sobą “jak to możliwe, że po tylu latach Zambro nie gra w biało-czarnej koszulce?”
Uwielbialiśmy ich, bo byli “nasi” a teraz będą uwielbiani przez kogoś innego. Takie jest życie, jednego dnia nie można bez kogoś żyć, a następnego się go nienawidzi. Wśród kibiców zdania na ten temat są podzielone. Wielu nadal kieruje swoją sympatię ku tym, którzy nas porzucili. Jedni szanują Zambrottę za to, że nie zapewniał fałszywie swojego przywiązania na dobre i złe, inni nie potrafią wybaczyć Cannavaro, że mimo wcześniejszych deklaracji zdradził klub. Ten związek nie przetrwał próby czasu, nie przetrwał nawałnic i kryzysu. Panna młoda uciekła sprzed ołtarza. Wierność to jednak pojęcie relatywne, zarówno w życiu codziennym jak i na boisku. Najbardziej boli, gdy narzeczona odejdzie do wroga. I mimo, że wielu kibiców nie żałuje odejścia np. Ibrahimovica to nie podoba się, że oddał się wrogowi. Z wrogiem najwyraźniej sypia też Zambrotta, który mówi, że Juventus będzie miał zawsze w sercu, ale kibicuje Milanowi. Oj, chyba nikomu nie podoba się taka “wierność”.
XXI wiek to wiek absolutnego panowania pieniądza. W piłkarskim światku nie jest inaczej, też wszystko obraca się wokół jak najwyższych nominałów. Klub nie może na siłę zatrzymywać zawodników. Druga liga to dla Juventusu ogromne straty finansowe, a utrzymanie wielkich gwiazd kosztuje. Oczywiste jest, że piłkarz to też zawód i każdy musi dbać o swoje interesy. I nie każde odejście można nazywać zdradą. W tej sytuacji ważne jest chyba odejście z honorem. Odejście takie, żeby nikt nie miał o nie pretensji.
Może dla tych, którzy nie potrafią wybaczyć tych odejść pocieszeniem będzie fakt, że ani Zambrotta ani Cannavaro nie spełniają oczekiwań w obecnych klubach. A my ciągle mamy Trezegueta, który strzela nam fantastyczne bramki, Del Piero, który nie zawodzi swojej drużyny, Camoranesiego i wielu innych, którzy walczą o honor i zwycięstwo dając z siebie wszystko na drugoligowych boskach. A w uszach każdego kibica Juve wciąż brzmią słowa Nedveda- “Piłkarze odchodzą, mężczyźni zostają.”
Autor: Gregor Del Ptasior