Analiza rywala: Tottenham

Tottenham to drużyna niezwykle intrygująca przede wszystkim dlatego, że wciąż nie do końca poznana. Bo tak naprawdę w dalszym ciągu nie wiadomo, na co Koguty stać i gdzie wyznaczone są granice ich potencjału. Zeszłoroczną drugą pozycję w lidze zbudowali przede wszystkim konsekwentnym ogrywaniem średniaków, z reguły zawodząc w starciach z innymi drużynami tzw. “top”.

Trwająca kampania niewiele w tej kwestii zmieniła: w dalszym ciągu zdarza się londyńczykom nie wyjść z szatni i kompletnie przespać jakieś ważne spotkanie. W Lidze Mistrzów zwykli być postrzegani jako zespół o klasowym składzie personalnym, któremu brak jednak jakiejś europejskiej mentalności wielkiego klubu. Pod tym względem widać zmiany na lepsze, czego przykładem jesienne potyczki z Realem i wyjście z dość trudnej grupy z pierwszego miejsca. Wiosna w Europie to jednak zupełnie inna historia i w tym kontekście Tottenham wciąż oczekuje na prawdziwą weryfikację. Nie sposób przewidzieć, jak ułoży się dwumecz z Juventusem, zwłaszcza biorąc pod uwagę fakt, że z zespołem o takim stylu londyńczycy jeszcze nie walczyli (w Anglii najbliżej do tego miana United, ale to wciąż dość gruboskórne porównanie). To też starcie dwóch trenerskich żywiołów: Allegri zasłynął przecież z dostosowywania taktyki pod rywala, natomiast Pochettino – jak przyznają osoby z jego otoczenia – zawsze stara się narzucić oponentowi własny styl, charakterystykę przeciwnika spychając na dalszy plan. Aby trochę przybliżyć najbliższego rywala Starej Damy w LM, w paru słowach scharakteryzowałem wszystkie jego formacje oraz mocne i słabe strony Spurs.

Bramka

Tutaj sprawa jest prosta: Lloris i długo, długo nic. Francuz to zresztą ciekawy przypadek – i w reprezentacji, i w klubie pierwszym placem cieszy się przede wszystkim dlatego, że na jego miejsce nie ma nikogo lepszego. Dysproporcja klas golkipera i kolegów z pola jest wyraźnie zarysowana szczególnie w przypadku kadry (tam klęska urodzaju na skrzydłach zderza się z niedoborami w innych formacjach), aczkolwiek i podczas meczów Tottenhamu zdarzyło mi się myśleć, że nie jest to gracz dorastający do ambicji klubu. Jasne, stanowi gwarancję pewnej jakości, a oczywiste błędy przytrafiają mu się stosunkowo rzadko (vide: przepuszczenie gdzieś pod brzuchem gola Alonso na 1:2 w domowym meczu z Chelsea). Rzecz w tym, że spory procent bramek traconych przez Spurs to strzały, które bramkarz z topu miałby szanse wyjąć. Lloris broni to, co ma obronić, natomiast rzadko daje drużynie coś ekstra. Warto jednak odnotować symptomy zwyżki formy – zachowanie czystego konta z United to głównie jego zasługa, a dołożył swoje trzy grosze także w meczu przeciwko Arsenalowi.

Obrona

Zacznijmy od skrzydeł. Przed sezonem wydawało się, że podstawową parę (wtedy) wahadłowych tworzyć będą Rose i Aurier. Czas pokazał, że reprezentant Anglii dramatycznie spuścił z tonu, na czym z pewnością zaważyła letnia transferowa saga z udziałem United, zakończona ostatecznie niepowodzeniem. Jesienią Pochettino wypuścił go na boisko zaledwie kilka razy, co, patrząc na pozbawione wszelkiego ładu wyczyny obrońcy, nie miało prawa dziwić. Inaczej z Aurier: niepokorny w Paryżu, tutaj nabrał nieco ogłady. Kiedy grał, grał co najmniej poprawnie, chociaż o eksplozji potencjału raczej trudno mówić. Uwagę zwracały jednowymiarowe i, co tu dużo mówić, dosyć mierne wrzutki. Solidny zmiennik, który na Juventus raczej nie wyjdzie. Para Davies – Trippier wykrystalizowała się na samym początku sezonu nieco z konieczności, aczkolwiek dobre występy tej dwójki przekonały Pochettino do takiego właśnie zestawienia flanek. Co ciekawe, obaj (a zwłaszcza Trippier) jeszcze w zeszłym sezonie odgrywali w Spurs rólki marginalne. Davies, kiedy pozostawi mu się wolną przestrzeń, stanowi spore zagrożenie przy strzałach z dystansu, chociaż potrafi także dokładnie wrzucić. Mocno ograniczony do lewej nogi, raczej nie wikła się w pojedynki.

Trippier, dysponujący świetnie ułożoną stopą, potrafi dograć piłkę i z powietrza, i z ziemi, bez najmniejszej różnicy w precyzji. Zmiana ustawienia z 5-3-2 na 4-2-3-1, jaka zaszła w trakcie sezonu, ograniczyła nieco udział obu graczy w ofensywie, chociaż podczas ataku pozycyjnego flanki wciąż stanowią istotne zagrożenie dla bramki rywala. Wspomniana zmiana formacji była zaś wymuszona listopadową kontuzją Alderweirelda, jednego z filarów ustawienia z trójką defensorów. Pod jego nieobecność środek tworzą Vertonghen i sprowadzony przed sezonem z Ajaxu Sanchez. Reprezentant Belgii to obrońca starej szkoły; elegancki, unikający faulu, stawiający na czytanie gry. Sanchez w świat angielskiej piłki wszedł bez najmniejszych kompleksów – głównie za sprawą świetnych warunków fizycznych – ale w ostatnim czasie nieco spuścił z tonu. Gra nonszalancko i ryzykownie, często prowokując stykowe sytuacje. Warto dodać, że Alderweireld wrócił już do treningów z drużyną, aczkolwiek nie zagrał jeszcze ani minuty. W tej sytuacji ciężko przypuszczać, by wyszedł w “11” we wtorkowym meczu na Allianz.

Pomoc

Toporny duet tworzą tutaj Dier i Dembele. Talent Erica Diera objawił się mniej więcej w tym samym czasie, co ten Dele Allego. Defensywny pomocnik zdążył stać się podporą Tottenhamu i ważną postacią reprezentacji, nawet, jeżeli efekty jego pracy często dostrzegają wyłącznie futbolowi koneserzy. To gracz o świetnym czuciu gry, bardzo dobrze antycypujący boiskowe wydarzenia. Czystej fizycznej siły używa tylko, kiedy wymaga tego sytuacja. Umie znaleźć się pod bramką rywala przy stałych fragmentach gry. W razie potrzeby łata dziury na środku defensywy. Dembele posiada nieco większy ciąg na bramkę, chociaż w dalszym ciągu mowa raczej o rozprowadzaniu piłki na skrzydła, nie jakiejś skomplikowanej kreacji.

Ma tendencję do wikłania się w niepotrzebne dryblingi, bywa elektryczny. W ostatnich meczach pokazał jednak zwyżkę formy (zdominował środek Arsenalu) i może cieszyć się u Pochettino pewnym składem. Ławka Spurs nie jest wcale gwarantem większej dawki kreatywności – objawieniem początku sezonu był, co prawda, młody Harry Winks, który dobrymi i odważnymi występami zapracował nawet na debiut w kadrze. W tym momencie jest to jednak, nie wiedzieć czemu, głęboki rezerwowy. Wanyama odgrywa rolę marginalną, a Moussa Sissoko niczym nie przypomina piłkarza, o którego po świetnym Euro 2016 i poprzedzającym turniej sezonie klubowym zabijało się pół Europy. Generalnie mamy tutaj pięciu graczy o dość podobnej charakterystyce, użytecznych w walce o środek pola, ale raczej nieciążących do przodu. Żadnego z nich nie wpuściłbym na boisko, chcąc zmienić przebieg meczu na swoją korzyść.

Atak

Do tej formacji pozwoliłem sobie zaliczyć całą ofensywną czwórkę. Nie wypada zacząć inaczej, niż od mózgu całej drużyny. Christian Eriksen (7 goli, 6 asyst w tym sezonie PL) swoją grą pokazuje, jak mógłby wyglądać Pjanic, gdyby zwolnić go z lwiej części zadań obronnych. Moim zdaniem to gracze o dosyć zbliżonej charakterystyce i poziomie umiejętności. Kiedy Duńczyk łapie kontuzję albo przechodzi słabszy okres, gra Tottenhamu zwalnia i traci na nieprzewidywalności. To on odpowiada za rożne, wolne (świetne uderzenie), wrzutki wprost na głowę Kane’a czy penetrujące linię obrony prostopadłe podania. Do niego zwracają się koledzy w trudnych momentach, wreszcie: on nadaje rytm wszystkim atakom. Jest łącznikiem pomiędzy pomocą a atakiem. Heung-Ming Son (8; 4) to natomiast chyba największy wygrany tego sezonu w drużynie Spurs. Obdarzony przyzwoitą techniką i dobrym odejściem na kilku metrach zawodnik ma skłonność do podejmowania najprostszych decyzji, które to często okazują się tymi najlepszymi. Mam wrażenie, że najgroźniejszy jest w roli podwieszonego za Kane’m atakującego, kiedy operuje w ścisłych okolicach szesnastki. W swoim stylu poruszania się po boisku przypomina nieco Ronaldo (zachowując odpowiednie proporcje). Wygoniony na skrzydło w ataku pozycyjnym traci połowę swojej wartości – to nie jest ktoś, kto jednym zwodem czy balansem wykreuje na flance przewagę. Ceniony za altruistyczne boiskowe zachowania i przedkładanie korzyści drużyny nad indywidualne statystyki, ostatnimi czasy – jakby rozochocony dobrymi występami i pewnym składem – coraz częściej polega na własnym wykończeniu akcji, co niekoniecznie wychodzi mu na dobre. W boiskowym egoizmie daleko mu jednak do Allego. Uważnie obserwuję poczynania Dele (5; 7) w tym sezonie i szczerze przyznam, że Anglik nie zanotował jak dotąd występu na miarę potencjału. Umocnienie pozycji Sona zepchnęło go na dalszy plan, spowodowało odsunięcie od bramki. Często snuje się w dziwnych rejonach boiska, nie mogąc znaleźć sobie miejsca. Notorycznie psuje dobrze zapowiadające się kontry, podejmując najgorsze z możliwych wybory i w nieskończoność holując piłkę. To nie jest gracz, który tak czarował angielskie boiska jeszcze w zeszłym sezonie i… niewiele wskazuje na to, by nagle miał się przebudzić. Jakby tego było mało, w dalszym ciągu nie do końca okrzepł mentalnie. Łatwo wyprowadzić go z równowagi i sprowokować do bezsensownego faulu.

Wisienka na torcie to Harry Kane (23; 1) – absolutny lider tej drużyny i napastnik niemal kompletny, bez wątpienia jedna z najlepszych dziewiątek na świecie. Zespołom dolnej połowy tabeli regularnie ładuje po dwie-trzy bramki, gorzej bywa w meczach z potentatami, kiedy jego neutralizacją zajmie się klasowy obrońca. Centralna postać dzisiejszych Spurs, wszystko w tej drużynie jest ustawione pod niego. Świetny w powietrzu, dobrze radzi sobie także w tłoku, kiedy musi przepchnąć kilku rywali. Potrafi zaskoczyć strzałem sprzed pola karnego. Jednocześnie… niepozbawiony jest wad, bowiem regularnie zdarza mu się marnować “setki”, a każde kolejne niepowodzenie – szczególnie, jeżeli powiązane jest z niemożnością otworzenia przez Tottenham wyniku – nasila boiskowy egoizm Kane’a i skłonność do oddawania absurdalnej liczby strzałów, często z zupełnie nieprzygotowanych pozycji. Może jednak ukłuć w każdej chwili.

Rezerwowi: Lamela, Llorente, Lucas Moura. Ponownie – jak w przypadku formacji środkowej – to nie są ludzie, którzy mogliby zmienić obraz spotkania. Lamela dostał w tym sezonie parę szans od pierwszej minuty, ale zaprezentował się w tych meczach tak, że dzisiaj nie stanowi absolutnie żadnego zagrożenia dla Sona. Llorente, po zaskakująco udanym sezonie w Swansea, został do Londynu ściągnięty jako zapchajdziura, która nie narzekałaby na niedobór minut. I nie narzeka – poza tym, to ten sam Fernando, jakiego znamy z Juve, tyle, że kilka lat starszy. To mówi chyba wszystko. Jest jeszcze Moura, zimowy nabytek last-minute. Nie zdążył jeszcze zadebiutować w barwach Kogutów i trudno oczekiwać, by odegrał większą rolę w tym dwumeczu; może wtedy, gdy trzeba będzie gonić wynik, w jakiejś szaleńczej szarży Pochettino.

Konkluzje

Podejrzewam, że większych kombinacji nie uświadczymy, a Pochettino postawi na etatowe ostatnio 4-2-3-1. To o tyle interesujące, że chociaż londyńczycy zdążyli już w tym ustawieniu rozegrać kilka spotkań przeciwko potentatom PL, wszystkie jesienne triumfy w Europie były udziałem formacji z trójką obrońców. Może okazać się, że w starciu z mocnym przeciwnikiem to ustawienie nie gwarantuje odpowiedniego balansu między defensywą a atakiem.

Spurs – jak większość angielskich ekip – mają problemy w zderzeniu z nisko osadzoną, skondensowaną i uważną obroną. W takich warunkach zupełnie nikną atuty Delego i Sona, a ataki opierają się na geniuszu Eriksena i wrzutkach od bocznych obrońców (to zawsze groźne rozwiązania, bo, jak wspominałem, Kane potrafi poradzić sobie w tłoku, mając na plecach kilku rywali). Kiedy ataki z gry idą jak po grudzie, z pomocą przychodzą stałe fragmenty – czy to wykonywane bezpośrednio wolne (Eriksen), czy rożne (jest kilku graczy, którzy naprawdę dobrze odnajdują się w takich warunkach). W fazie defensywnej, wbrew pozorom, wbrew młodości i wybieganiu z przodu, nie nakładają na obronę rywala szczególnie wielkiej presji, czekając w umiarkowanym pressingu na rozwój sytuacji. Nieporównywalnie lepiej Tottenham wygląda wtedy, gdy na połowie przeciwnika tworzą się puste przestrzenie – i nieważne, czy wynika to po prostu z nastawienia rywala na ofensywę, czy z przebiegu meczu, kiedy to przeciwnik musi gonić wynik. W takich okolicznościach to drużyna szalenie groźna, kreująca tyle niebezpiecznych sytuacji, że, nawet biorąc pod uwagę młodzieńczą nonszalancję atakujących, coś w końcu musi wpaść. No i kontry – to, naturalnie, także wielkie zagrożenie.

Jeżeli Tottenham miewa problemy, to wynikają one z niewystarczającej współpracy poszczególnych linii. Problem, w tym sezonie szczególnie dotkliwie toczący inną drużynę grającą 4-2-3-1: United Mourinho, można zauważyć – w nieco mniejszej skali – także u Kogutów. Wspominałem, że łącznikiem pomiędzy pomocą i atakiem jest Eriksen, ale osamotniony Duńczyk cudów nie zdziała. W meczach takich, jak z City (1:4), która to ekipa obnażyła wszystkie słabości Spurs, szczególnie mocno zarysowała się jedno wymiarowość zawodników poszczególnych formacji. Jasne – Son czy Alli to bardzo mobilni gracze, zapewniający ciągły ruch i wymienność pozycji, ale wciąż mówimy wyłącznie o fazie ofensywnej. W defensywie dają drużynie stosunkowo niewiele, łamane na “nic”. Podobnie dwójka środkowych – chociaż swoje podstawowe zadania spełniają bez zarzutu, ciężko oczekiwać od nich większego wkładu w kreowanie akcji. W tym kontekście drużynie brakuje zawodników operujących między liniami, uniwersalnych i potrafiących dostosować styl gry do chwilowych potrzeb. Uświadomił to Guardiola: przecież City wcale się nie cofnęło, oni zwyczajnie zabrali Kogutom piłkę i spokojnie ją rozgrywali, co – przy odpowiedniej precyzji przy rozgrywaniu w strefie obronnej – zupełnie rozdarło formacje Spurs. Atakujący nie mieli praktycznie żadnych sytuacji

i mogli tylko patrzeć, jak futbolówkę klepią między sobą obrońcy Manchesteru. Pytanie brzmi: czy dzisiejsze Juve jest w stanie rozegrać mecz na podobnej intensywności,

skupieniu i podobnym poziomie technicznym. Jeżeli nie, lepszym wyjściem będzie zapewne zastosowanie niskiej obrony i liczenie na kontry/ stałe fragmenty.

Jak strzelają?

Na wiele sposobów, nawet, jeżeli w określonych sytuacjach, przy skoncentrowanej i nisko osadzonej obronie, ataki Spurs okrojone są do kilku schematów. Generalnie wszystko zależy od tego, jak ułoży się mecz – pierwsza bramka może wpaść jakkolwiek. Po wrzutce Eriksena, wykorzystaniu przez Kane’a błędu obrony, mocnej centrze Trippiera/Aurier. Ta ostatnia to zazwyczaj owoc często obserwowanego schematu: skupienie rozegrania na lewej stronie, usilne klepania w tamtym obszarze boiska, wreszcie – szybki przerzut na drugą stronę, gdzie boczny obrońca ma mnóstwo miejsca i czasu, by mocno wbić piłkę w zatłoczone pole karne, licząc na znalezienie któregoś ze skrzydłowych albo pomyłkę rywala. Co pokazał mecz z United i szybka bramka Eriksena, nawet wrzucenie piłki gdzieś w okolice bramki rywala i liczenie na jakieś odbicie, przypadek i lekki chaos znajduje swoje uzasadnienie przy tak ruchliwych i szybkich zawodnikach. Kolejne bramki to zwykle efekt nadmiernego odkrycia się rywala – chociaż takie kontry często kończą się niczym ze względu na złe wybory atakujących, siłą rzeczy któraś z kolei musi przynieść efekt. Tak pogrążony został Real, tak regularnie angielscy średniacy raczeni są bagażem kilku bramek. I o ile w początkowej fazie meczu centralną postacią większości ataków jest Kane, który i rozprowadza piłkę, i stanowi ostatnie ogniwo akcji, tak wraz z upływem minut i tworzeniem się na boisku wolnych przestrzeni do głosu dochodzi szybkość i nieprzewidywalność Sona i Allego.

Jak tracą?

Tottenham niewątpliwie dysponuje solidną defensywą, według liczb – czwartą najlepszą w Premier League, na równi z Burnley. Jednak City czy ostatnio Liverpool pokazały, że to nie jest jakiś wielki monolit. Gubi się pod konsekwentnym naporem, i nawet, jeżeli dziury całkiem udanie łata Dier, w fazie defensywnej często grający trzeciego środkowego obrońcę, to nie jest on jakimś zbawcą. Pod presją przeciwnika okazuje się, że Koguty, mimo obecności w składzie tak wielu dobrych w powietrzu graczy, potrafią jak trampkarze zgubić krycie przy rożnym, z niczego wzniecić pożar pod własną bramką, złamać linię spalonego i paść ofiarą jakiegoś prostopadłego podania. Nie ma w defensywie Tottenhamu rażąco słabszych punktów, ale wydaje się, że warto naciskać szczególnie Sancheza, któremu zdarza się zupełnie pogubić. Natomiast schematyczne wrzutki w pole karne nie są najlepszą metodą na rozprawienie się z linią obrony Spurs.

Autor: notquitemytempo

Zapisy na Juventus-Milan!

Subskrybuj
Powiadom o
15 komentarzy
oceniany
najnowszy najstarszy
Informacja zwrotna
Zobacz wszystkie komentarze

notquitemytempo
notquitemytempo
6 lat temu

 Maly: w ataku pozycyjnym wszystko opiera się na Eriksenie i Kane. Eriksenie, bo jest to ocierający się o geniusz reżyser, i Kane, który potrafi zrobić coś z niczego nawet w tłoku, przy asyście kilku obrońców. Dodatkowo nie wiem, czy to nakazy Pochettino, czy wychodzi podświadomie od samych zawodników, ale przy stanie 0:0 koledzy zazwyczaj szukają Kane, nawet kiedy wcale nie jest to najlepsze rozwiązanie akcji. Ufają mu, jest… Czytaj więcej »

notquitemytempo
notquitemytempo
6 lat temu

Samael Samael Juventusu. Pomimo to starałem się być obiektywnym. Podaję mocne i słabe strony rywala bez liczb, prognoz ani umniejszania Spurs. Skupiłem się na tym, co może być w tym meczu istotne, a co niekoniecznie. PS. - konsultowane z bezstronnym obserwatorem Premier League, który w większości podzielił moje wnioski.

notquitemytempo
notquitemytempo
6 lat temu

Maly Maly wręcz przeciwnie. Bo powiedzieć "wystarczy kryć Kane" to tak, jakby podobnie stwierdzić o takim Ronaldo. Niby zawsze na nim skupiona jest uwaga, a jednak wciąż strzela. Poza tym: nie, to nie są leszczyki. Mają problemy z niską obroną. Jeżeli padnie pierwsza bramka i przeciwnik się trochę odkryje, ataki Tottenhamu nabierają tempa. To po prostu drużyna, która potrzebuje przestrzeni.

notquitemytempo
notquitemytempo
6 lat temu

@Robercik92 to ironia, czy nie? Czasem ciężko wyłapać. 😉

putout
putout
6 lat temu

http://wittamina.pl/apostrof-w-zlym-miejscu/
iPhone. E jest nieme.
Apostrofu możemy użyć wtedy, gdy odmieniamy słowo, w którym nie czytamy ostatniej litery, np. właśnie iPhone – wymawiany po spolszczeniu jako /ajfon/. E jest nieme.
iPhone’a
iPhone’owi
iPhone’em
iPhone’y
iPhone’ach
iPhone’ami
iPhone’ów
iPhone’om
analogicznie z Kane

chyba dobry artykuł. te dwa diałby (Eriksen i Kane) mogą stać się nsazymi koszmarami

Bnkyo90
Bnkyo90
6 lat temu

Możecie mnie uznać za hurra-optymistę, ale mam wrażenie że w jakiś głupi sposób otworzymy wynik, a Koguty próbując gonić spotkanie otworzą się i nadzieją na dwie-trzy kontry. Więc na papierze wygląda to równo, a w praktyce myśle że gładko to wygramy. Generalnie ten mecz trzeba zagrać i wygrać defensywą a to zawsze była mocna strona Juve, więc ja jestem spokojny 🙂 W końcu to że Kane ładuje bramki jak karabin tuzom pokroju… Czytaj więcej »

Robercik92
Robercik92
6 lat temu

Swietna analiza! Moze kiedys pokusił bys sie o analize skladu i gry Juventusu ?chyba ze nie oglądasz

Verse
Verse
6 lat temu

@notquitemytempo
Specjalnie się zalogowałem, żeby Ci powiedzieć - świetna robota! Oby więcej takich artykułów

freddie88
freddie88
6 lat temu

😉

Samael
Samael
6 lat temu

@ notquitemytempo | 13.02.2018 | 9:53:04

No dobra! Teraz jest to dla mnie bardziej racjonalne. Ja mam takie zdanie o tej drużynie, że jest bardzo nieobliczalna i jednocześnie mogą zagrać fenomenalnie, a także tak beznadziejnie że mecz skończy się po gwizdku na Allianz.

Samael
Samael
6 lat temu

Ciekawi mnie czy analizę robił kibic Juventusu czy jakiejś innej drużyny, a może kibic Tottenhamu albo postronny obserwator?

sexiudo
sexiudo
6 lat temu

Świetna robota! Wincyj takich rzeczy przed tak ważnymi meczami, dobrze poznać bliżej ekipę Tottenhamu, przyznam szczerze, że nie miałem czasu śledzić ich poczynań, a po tej analizie od razu są mi bliżsi. 🙂

rado
rado
6 lat temu

Ufff.... jest prawie 9 rano, siedzę w robocie a już biorą mnie powoli nerwy przedmeczowe... Tylko faza pucharowa LM daje takie emocje. Boję się tego meczu jak cholera, nie jestem optymistą, widzę oczami wyobraźni taki scenariusz, gdzie Tottenham naszych chłopców zmiażdży przygotowaniem fizycznym i siłą tak jak to zrobił Real w finale. Boję się też, że Max postawi na "Obronę Częstochowy"… Czytaj więcej »

Maly
Maly
6 lat temu

@notquitemytempo: niby tak ale już nie raz historia pokazała, że dokładne przykrycie Messiego pozbawia atutów nawet taką ekipę jak Barcelona więc i tu można wyciągnąć podobne wnioski 🙂 szczególnie, że napisałeś, że to on zawsze stara się otworzyć wynik za wszelką cenę

Maly
Maly
6 lat temu

wynika, że to straszne leszczyki... jeśli nie strzelą pierwsi bramki to praktycznie nie mają szans a żeby nie strzelili wystarczy kryć Kane 😉

Lub zaloguj się za pomocą: