SuperJuve. Szybcy i bezlitośni
Jedną z tajemnic sukcesu drużyny prowadzonej przez Antonio Conte jest umiejętność zabiegania każdego przeciwnika. A wielu graczy Juve występuje częściej, ponieważ więcej biega.
Rozmawiając o przygotowaniu fizycznym w kontekście włoskiej piłki łatwo popaść w stare jak świat stereotypy. Ukształtowała je zarówno piłkarska tradycja, jak i pokolenia dziennikarzy. W przeszłości włoskie drużyny opisywane były jako zbiór zawodników obdarzonych stricte defensywną mentalnością. W konsekwencji powszechne było przekonanie, że ich przygotowanie fizyczne nie musi być perfekcyjne, jako że na destrukcję wydatkuje się mniej energii, niż potrzeba na kreowanie gry. Tożsamość słynnego włoskiego calcio opierała się na kontrataku. Nie oznaczał on jednak powrotu całej drużyny na połowę rywala, bazował raczej na szybkich napastnikach, potrafiących uciec obrońcom i umiejętnie wykorzystać dalekie wrzutki.
W takim sposobie myślenia kryło się także zawoalowane poczucie wyższości. Piłka nożna ma wszakże za podstawę technikę, nie bieganie. Po co męczyć się goniąc kilometr za kilometrem, kiedy tylko gra piłką ma faktycznie znaczenie? Stąd wywodziła się elitarystyczna filozofia, w której prawdziwym mistrzom należało się uprzywilejowane miejsce, strefa na boisku gdzie praktycznie mogli wypoczywać. Za nich męczyli się inni, defensywni pomocnicy oraz pozostali zawodnicy, których przeznaczeniem było służyć garstce piłkarzy umiejących ich pracę przemienić w magię.
Potem jednak, patrząc z perspektywy Juventusu, nadszedł czas Trapattoniego. Nawet jeśli dzisiaj mówi się tylko o jego przywiązaniu do gry obronnej, zapominając jaką rewolucją było wyeliminowanie klasycznego reżysera – postaci pięknej, lecz statycznej – czego Trap dokonał w swoim Juventusie z 1977 roku. W zamian zaproponował środek boiska z Furino, Tardellim i Bonettim. Trzech długodystansowców, w ciągłym ruchu, skoordynowanym z działaniami reszty drużyny. To był krok milowy ku przekroczeniu pewnej granicy – od tamtej pory gra się w jedenastu, współczynnik natężenia walki jest rozłożony równo i demokratycznie pomiędzy wszystkich piłkarzy na boisku. Lata później nawet Michel Platini, który sprawiał wrażenie, jakby tworzył wokół siebie obszar, na którym był absolutnym suwerenem; nawet on biegał wzdłuż i wszerz boiska zaliczając więcej odbiorów niż się wówczas myślało. Ujawniają to dopiero statystyki wyliczane a posteriori.
Następnie pojawił się Marcello Lippi wraz ze swoim wysokim pressingiem i obsesją szybkich, prostopadłych podań. Mimo geniuszu Zidane’a, który na boisku rysował swymi podaniami nieprzewidywalne wzory, drużyna jako całość zwracała się prosto w kierunku bramki rywala. Bez przywołania tych dwóch trenerów nie można zrozumieć dzisiejszego Juventusu. Tak samo, jak bez przypomnienia, że Antonio Conte piłkarsko dojrzewał właśnie za czasów Trapattoniego i Lippiego. Do ich wzorów Conte dorzucił od siebie presję na osobisty rozwój, która sprawia, ze jego drużyna jest obecnie fenomenem czujnie obserwowanym i studiowanym w całej Europie. To jest wyzwanie, które trener postawił przez zespołem przed rozpoczęciem sezonu 2011/2012, gdy oświadczył swoim piłkarzom, że psychologiczna blokada dwóch siódmych lokat w Serie A za niedługo zniknie. Nie można uważać się za lepszego od jakiejkolwiek innej drużyny, póki nie pokaże się swojej przewagi w każdej strefie boiska. Temu właśnie służyło ofensywne i odważne 4-2-4 z pierwszych miesięcy – zmusiło wszystkich piłkarzy do zapomnienia o tym, co było wcześniej. Juventus wyszedł z tego okresu jako nowa drużyna – agresywna, przekonana o swojej wartości, lecz pozbawiona wszelkiej arogancji, walcząca o każdą piłkę, nieważne u siebie czy na wyjeździe jak parweniusz, który dopiero chce dostać się na salony.
Gdyby przeprowadzić eksperyment i zapytać o odczucia tych, którzy mieli okazję zmierzyć się z Juventusem 2011/2012, najprawdopodobniej dominującym wrażeniem byłby obraz grupy graczy głodnych zwycięstw. “Gryźć ” i “kąsać ” – to zapewne byłyby dwa najczęściej pojawiające się czasowniki. Rzeczywiście, sam Conte w wywiadach wielokrotnie używał sformułowań typu “chwycić przeciwnika za gardło “, “gryźć trawę “, czy też “sprawić by rywal miał w meczu pod górkę “. W kolejnych modyfikacjach ustawienia, najpierw w 4-3-3, później w 3-5-2, to nie umiejętności techniczne jednostek były podkreślane przez trenera. Raczej nastawienie całej drużyny, które wymykało się standardowym interpretacjom – ktokolwiek wchodził na boisko miał w głowie imperatyw “dać z siebie wszystko “, czego efektem była gra, w którą zaangażowani byli wszyscy bez wyjątku, wykorzystując maksymalnie swoje fizyczne możliwości. Świetny przykład stanowią Lichtsteiner i Vidal, u których wzrost liczby przebiegniętych kilometrów szedł w parze z wykładniczym wzrostem ich roli w drużynie.
Innowacyjnym szkoleniowcem nie jest ten, kto raz znalazłszy właściwą formułę ogranicza się do jej stosowania w przekonaniu, że może ona działać zawsze, bez względu na okoliczności. Właśnie w umiejętności doskonalenia się tkwi wielkość Antonio Conte z sezonu 2012/2013. Sezon ten znamionować miały od początku nowe obciążenia, związane z zaangażowaniem w europejskie rozgrywki. Powszechne było przewidywanie, że gdy do kalendarza dojdą spotkania w Lidze Mistrzów, Juventus będzie musiał zwolnić.
Dokładnie wtedy powstała nowa drużyna, bezsprzecznie inna niż w poprzednim sezonie. Mniej agresywna w swoim nastawieniu, przynajmniej wedle oglądu obserwatorów, za to bardziej świadoma swoich możliwości – wzbudza w przeciwnikach strach, nie musi pokazywać od razu wszystkich swoich atutów. To wrażenie potwierdza wiele spotkań, w których na przerwę Bianconeri schodzą remisując, by później pokazać swoją dominację w drugiej połowie (choć nie należy zapominać, że Juve jak żadna inna drużyna strzela mnóstwo goli w pierwszym kwadransie meczu – tak więc duch gry w rzeczywistości jest ten sam). Rzuca się w oczy fakt, że aby utrzymać rytm narzucany przez Vidala i spółkę, rywale Juventusu przez około godzinę forsują tempo, by potem całkowicie opaść z sił w ostatnich trzydziestu minutach. Co więcej, także w ostatnich minutach i doliczonym czasie gry nikt nie wyrywa punktów przeciwnikom tak, jak Juventus. Najwidoczniej zawodnikom udaje się zachować trzeźwość umysłu także w chwilach, gdy można by się spodziewać pewnego zamroczenia.
Również w Lidze Mistrzów Juventus pokazał, że posiada zasoby sił wystarczające do rywalizowania na wysokim poziomie. Mecze takie jak te z Chelsea, Szachtarem czy Celtikiem były prawdziwym egzaminem dojrzałości, podczas którego widać było, że drużyna rusza się dużo i we właściwy sposób. Przed meczem z Bayernem statystyka była po stronie Bianconerich – w porównaniu z Niemcami w każdym spotkaniu gracze Juve przebiegali o 49 kilometrów więcej. Ta przewaga uwidaczniała się szczególnie, gdy przy piłce byli zawodnicy któregoś z rywali.
Nie wygrywa się samym tylko bieganiem. Ale świadomość posiadania tej umiejętności pomaga stanąć przed pierwszym gwizdkiem na boisku i być przekonanym o swej sile.
Autor: Paolo RossiTłumaczenie: dhoine
Źródło: Hurra Juventus (kwiecień 2013)