Alessandro Boniperti: Kobieca piłka jest przyszłością
W biurze Giampiero Bonipertiego w każdym rogu czają się wspomnienia. A jednak fotografie, wycinki z gazet, koszulki, książki i inne przedmioty rozrzucone po pokojach i korytarzu nie dają przygnębiającego, muzealnego efektu. Życie toczy się tam nadal, mkną historie opowiadane jego głosem. Pierwszym klejnotem, który rzuca się w oczy jest przelew, z opisem “kopia dla zawodnika ” na kwotę 60 tysięcy lirów – pieniądze, które otrzymało Momo, jego pierwsza drużyna. Syn Giampiero, Alessandro, wskazuje na gablotę, w której widzimy niebieską koszulkę zespołu Reszty Świata, w której w 1953 roku wystąpił na Wembley w meczu z Anglią. “Był niezmiernie dumny, że został wybrany do tej drużyny, najlepszych piłkarzy świata, których Anglicy snobistycznie przezwali The Rest. Strzelił dwa gole, ale mecz po błędach arbitra skończył się remisem 4:4. Spójrzcie też na getry – ta dziura to pamiątka po kopniaku Anglika “. Dzięki Alessandro nazwiska Boniperti nie zabraknie w światowej piłce. 18 sierpnia, w Luisville, odbył się zorganizowany przez niego Women’s Cup – towarzyski turniej piłki nożnej kobiet, w którym udział wzięły Racing Louisville FC (zwyciężczynie), Chicago Red Stars, Bayern Monachium i Paris Saint-Germain. W trakcie turnieju Alessandro Boniperti udzielił wywiadu, w którym skomentował nie tylko losy kobiecej piłki, ale również podzielił się wspomnieniami na temat swojego ojca.
Od urodzenia oddycha pan piłką. Grał pan nawet w Primaverze Juventusu, jednak później wybrał inną ścieżkę w życiu, biznesmena. Dziś wraca pan do piłki jako organizator międzynarodowego turnieju kobiecej piłki nożnej. Skąd ten wybór?
Piłka zawsze stanowiła część mojego życia. Kobieca w tej chwili przyciągnęła mnie z dwóch powodów – moim zdaniem jest przyszłością, ale też ma w sobie tę czystość, entuzjazm, ducha przypominającego mi sport, o którym zawsze mówił mój ojciec. To piłka o pionierskim posmaku, inspiruje mnie to.
Co o kobiecej piłce powiedziałby pański ojciec?
Byłby jej entuzjastą. Nie mylcie tradycyjnych wartości, które go zawsze wyróżniały, z wizją świata – tu był zawsze nowoczesny, postępowy. Pomysł Juventus Women podobałby my się do szaleństwa. I doceniłby także ducha, o którym wspomniałem wcześniej.
Dlaczego twierdzi pan, że kobieca piłka nożna jest przyszłością?
Kobiecy futbol jest niezmiernie widowiskowy. To dlatego, że jest taktyczny i instynktowny jednocześnie. Relacje pomiędzy piłkarkami są zdrowsze, przyjacielskie, nie ma supergwiazd zindoktrynowanych przez agentów. Na boisku w większym stopniu rządzą zasady fair play. Na koniec dziewczęta ściskają się i oddają zasługi zwycięzcom. To jest szczery, sportowy przekaz, który przebija się przez odbiornik telewizyjny i trafia do serc. To dlatego w Stanach sprzedaje się więcej koszulek Alex Morgan niż Neymara.
Pasja, ale też trochę biznes?
Cóż, to żaden wstyd, szczególnie że kobiece sporty potrzebują ekonomicznego rozwoju. Nierówność pomiędzy nimi a mężczyznami jest niesprawiedliwa, ale nie może zostać wyeliminowana przez zapisy prawa. Potrzeba, aby kobiety mogły być profesjonalistkami w pełnym rozumieniu tego słowa, włączając w to sponsorów.
Kobieca piłka nożna może być też ważnym narzędziem prowadzącym do zmian kulturowych.
Pozwolę sobie oddać w tym miejscu hołd mojemu ojcu. Jako europarlamentarzysta w latach dziewięćdziesiątych walczył o to, by zamieścić sport w konstytucji europejskiej jako narzędzie indywidualnego rozwoju i osiągnął ten cel. Sport jest jednym z fundamentów społeczeństwa. Mój ojciec zawsze mawiał: “Rzuć piłkę w parku i zaraz znajdzie się ktoś, by ją kopnąć “. Także jakaś dziewczyna, dodam od siebie.
Rozmawiał pan z nim o piłce?
Tak, często. Prywatnie nie miał hamulców, które powstrzymywały go, gdy wypowiadał się dla mediów, więc jego sądy bywały mocno stronnicze. A jego komentarze – przezabawne.
Poproszę choć o jedną anegdotę.
Jakiś czas temu oglądaliśmy wspólnie mecz Realu Madryt. Jeden z piłkarzy Królewskich strzelił gola pakując piłkę do pustej bramki po kiksie golkipera. Ojciec aż podskoczył i powiedział, że “jego” Real, ten z którym mierzył się w latach pięćdziesiątych i sześćdziesiątych nie strzeliłby tego gola. Di Stefano wybiłby to na aut, bo uważałby, że to zbyt łatwa bramka, niehonorowa dla tak wielkiego piłkarza.
Zawsze podziwiał wybitnych przeciwników, z którymi przyszło mu się mierzyć, czy było to Grande Torino, czy właśnie Real Di Stefano.
Duże niedopowiedzenie. Nigdy się nie przechwalać, taka była jego zasada i tego uczył swoje dzieci.
Bardzo juventino .
Powaga i skromność przede wszystkim. Zgadzam się z nim w pełni, nawet jeśli było mi żal, że nie chciał aby ktokolwiek dowiedział się, jak bardzo angażował się w działania charytatywne i pomoc innym. Wszystko w największym sekrecie, chociaż mówiłem mu, że nie chodzi o przechwalanie się, ale o przykład, gdyż ten gest mógłby zainspirować innych. Nigdy go nie przekonałem. Kiedy w latach 90. pomagałem tworzyć misję w Kenii, chciałem by jego imieniem nazwano boisko piłkarskie, a imieniem mojej matki szkołę, którą udało się nam zbudować.
Docenił ten gest?
Bardzo. Wspomniał zresztą o tym w swojej książce. Wiele nauczył mnie w ciągu swojego życia, chociaż są sprawy, które zrozumiałem dopiero po jego śmierci. Teraz żałuję tylko, że nie nacieszyłem się nim wystarczająco. Długo przebywałem za granicą, wiele lat mieszkałem w Stanach Zjednoczonych. Podsumowując, żałuję, że nie spędziłem z nim więcej czasu. Nawet jeśli cieszyłem się każdą chwilą. Szczególnie wspominam te spędzone wśród ludzi, sposób w jaki każdego potrafił obdarzyć uwagą. A także jego szalona energia – jeśli na naszej drodze były schody, wchodził po trzy schodki na raz. Zawsze w fantastycznej formie.
Był twardym ojcem?
Bardziej wymagającym, niż twardym. Ale także nieskończenie wspaniałomyślnym. Widywaliśmy go częściej w weekendy na wyjazdach Juventusu niż w tygodniu, kiedy był niesamowicie zapracowany. Nieco więcej czasu spędzaliśmy z mamą, tata był wówczas ze swoją drugą miłością, Juventusem (śmiech). W meczowe weekendy byliśmy bliżej niego, cieszyliśmy się nim bardziej i uczyłem się od niego.
Te nauki wprowadza pan w życie także teraz?
Tak. Jego wskazówki stymulują mnie. Niemal jakby zwracał się do niego i mówił: chcę zrobić tę rzecz właściwie, tak jak mnie tego nauczyłeś.
Co odpowiada?
Ech, wyobrażam sobie, że mówi: świetnie, robisz piękną rzecz w czystym futbolu. Może ciut bardziej czystym, niż tym męskim.
Nie podobał mu się kierunek, w jakim poszła współczesna piłka?
Piłka sama w sobie podobała mu się zawsze. Być może niektóre sytuacje już mniej. Ale nie chcę moralizować, on zresztą tez tego nie lubił. Chociaż bardzo nie podobały mu się zachowania agentów piłkarskich, albo by być precyzyjnym, niektórych agentów, nie można generalizować.
Zasadniczo zdołał przed nimi uciec, kiedy przestawał być działaczem nie byli jeszcze tak silni.
Tak, udawało mu się jeszcze utrzymywać ich zdala od swojego biura gdy podpisywał umowy z zawodnikami. Chociaż jego chwilami chwały były czasy, gdy kontrakty podpisywano na rok i latem wyjeżdżał z Sestriere by udac się do Villar Perosa i jednego dnia przedłużyć wszystkie umowy.
Co pamięta pan ze swoich doświadczeń w Primaverze Juventusu?
Treningi z pierwszą drużyną i niektóre wejścia, nazwijmy to szorstkie, wielkiego Furino. A także fantastyczne zgrupowanie w Villar Perosa, nawet jeśli my, chłopcy, byliśmy ofiarami różnego rodzaju żartów, najczęściej balonów z wodą. Jakiś czas temu spotkałem Moriniego, który był niesamowicie oddany mojemu ojcu. Wypominałem mu, ile wody spuścili na nas tamtego lata. Długo z tego żartowaliśmy.