Szaleństwem jest robić ciągle te same rzeczy i oczekiwać innych rezultatów
fot. @ juventusfc / twitter.com
„Szaleństwem jest robić ciągle te same rzeczy i oczekiwać innych rezultatów”. Sentencja ta, mimo że powszechnie znana, chyba nie trafiła nigdy do Massimiliano Allegriego. Świadczy o tym jedna z najbardziej jaskrawych i wyrazistych obserwacji na temat ostatnich sezonów Juve, czyli stwierdzenie, że z tą linią pomocy nic nie osiągniemy. O ile w poprzednim sezonie Allegri mógł zasłaniać się brakiem innych rozwiązań i słabością zastanej szatni, tak rok później argument ten nie ma – moim zdaniem – racji bytu. Niestety – po poniedziałkowym bezbramkowym remisie z Sampdorią – okazało się, że problemy naszej drugiej linii pozostają aktualne. Powiem więcej – choć o braku błysku i jakości w środku pola Starej Damy kibice i eksperci na całym świecie debatują od przynajmniej kilku lat, a formacja ta domagała się zmian już za czasów Pjanicia, Khediry i Matuidiego, to dziś jest jeszcze gorzej, a wymienione nazwiska zaczynamy wspominać z sentymentem.
Niedawne starcie z ekipą z Genui rozsierdziło fanów Starej Damy, ponieważ było niemal kalką wielu spotkań, jakie obserwowaliśmy w zakończonej niedawno kampanii 21/22. W obliczu kontuzji Di Marii i Pogby Allegri postawił na zawodników, którzy regularnie zawodzili, czyli trio: Rabiot, McKennie i Locatelli (z Włochem cofniętym na pozycję registy, a jakże). Ku zaskoczeniu nikogo Turyński Trójkąt Bermudzki, w którym ginie nie piłka, a chęć to gry, podtrzymał formę z minionych miesięcy.
Szczególnie wyraźnie zawiódł Amerykanin, który ponownie był całkowicie odklejony od gry i założeń taktycznych. Obserwując tego zawodnika czasami zastanawiam się czy z zawiązanymi oczami grałby inaczej. Nie sądzę – przypuszczam nawet, że tak samo gubiłby ustawienie, tak samo biegałby w zupełnie losowe miejsca na boisku, tak samo kiepsko by podawał. Podobną bezmyślnością charakteryzuje się gra Adriena Rabiota. Wiem, że Francuz ma swoje atuty – pracowitość, wytrzymałość i zdrowie, ale uważam, że to nie wystarcza, aby regularnie występować w Juventusie.
Pewna pozycja Francuza w naszej drużynie jest dla mnie symbolem drugorzędnego miejsca, jakie nasz zespół obecnie zajmuje w światowej piłce. Jeśli Juventus chce nawiązywać grą i wynikami do swoich najlepszych czasów, to musi przyjąć do wiadomości, że kroku do przodu nie zrobi wychodząc z założenia, że lepiej mieć zdrowego średniaka niż kontuzjowaną gwiazdę. To nie jest albo-albo – aby wygrywać trzeba opierać ekipę na jakościowych piłkarzach, którzy większość sezonu spędzają na boisku, nie w gabinetach fizjoterapeutów.
Po pierwsze nie szkodzić
Wskazanie na ubogą jakość naszej kadry nie oznacza zdjęcia odpowiedzialności z trenera. W mojej opinii podstawowy błąd leży właśnie po stronie Allegriego i jego wyborów. Mam tu na myśli jego pragmatyczne, ale nieprawidłowe założenie, że rozegranie piłki ma być tożsame z przysięgą Hipokratesa i opierać się na podejściu pod tytułem „po pierwsze nie szkodzić”. Jego owocem jest skupienie się na obronie dostępu do bramki, postawieniu zasieków i ostrożnej grze. W tej filozofii gole rodzą się trochę z przypadku – a to Vlahović dobiegnie do jednej z dziesiątek posyłanych na oślep długich piłek, a to rywal zgubi futbolówkę lub popełni błąd, który wykorzystamy. Formułując te same założenia nieco inaczej, można powiedzieć, że ich fundamentem jest inny piłkarski banał, o tym, że piłka nożna to gra błędów. Allegri chce ich unikać, czekając przy tym na potknięcia oponentów.
Taktyka ta może przynieść punkty, ale potyczka z Sampą uwidoczniła wszystkie związane z nią mankamenty. Na boisku w Genui doszło do wielu przygnębiających wydarzeń. O pomstę do nieba wołają zaledwie trzy kontakty z piłką Vlahovicia w pierwszej połowie (spośród których jeden to rozpoczęcie meczu, a drugi interwencja we własnym polu karnym) oraz to, że Serb pierwszy raz dotknął piłki w szesnastce Sampdorii dopiero w 50 minucie. Nie lepiej było w defensywie i rozegraniu. Bremer już na początku popełnił fatalny błąd, który mógł nas kosztować utratę bramki, a prawdziwy spektakl żenady zaczął się, gdy obrońcy Juve wymieniali między sobą piłkę w okolicy połowy boiska. Na licznik wpisano wtedy kilkanaście jałowych podań, które grająca z tyłu czwórka wykonywała, oczekując na ruch zawodników odpowiadających za grę ofensywną. Żaden z pomocników bądź skrzydłowych nie wyszedł jednak na pozycję, nie poszukał miejsca, nie zgubił pilnującego go zawodnika, nie potrafił sprytnie wyciągnąć rywala, żeby zrobić miejsce kolegom. Moment bezradności zwieńczyła desperacka, długa piłka na skrzydło, po której nastąpił błąd techniczny w przyjęciu i aut dla Sampdorii. Patrząc na ten fragment pytam sam siebie: na co oni czekali? Może liczyli, że Sampdoria, która remis z Juve przed meczem brałaby w ciemno, wyjdzie i zostawi Turyńczykom więcej przestrzeni? W głowie kibica zostaje tylko przygnębiający obraz – zespół aspirujący do Scudetto posyła bezradne długie piłki na całkowicie osamotnionego napastnika.
Opisane przeze mnie problemy zostały dostrzeżone także przez de Ligta. Holender, który po swoim transferze do Bayernu, wyznał, że chciał odejść z Juve, bo nie lubi defensywnego stylu gry, był mocno krytykowany przez fanów Bianconerich, ale teraz należy ocenić jego wywody inaczej. Od początku sezonu Bayern zdobył bowiem 15 goli w trzech meczach ligowych, ogrywając po drodze triumfatora Ligi Europy. Co więcej w dwóch pierwszych meczach Bawarczycy strzelił tyle goli, ile Juventus oddał strzałów w światło bramki rywala. Wygląda zatem na to, że w komentarzu naszego byłego obrońcy, tifosich zabolała prawda. Prawda, której część z nas nie chce przyjąć do wiadomości i która mówi, że przy takiej grze żaden młody i utalentowany zawodnik nie będzie chciał do nas dołączyć. Być może obserwując poczynania zespołu Artety w Premier League Vlahović zaczyna żałować swojego wyboru.
Jak sprawić, by takie wątpliwości się nie pojawiały? Jurgen Klopp stwierdził kiedyś, że najlepszym obrońcą na świecie jest pressing. Oznacza on intensywne, skoordynowane podejście pod rywala, zabranie mu miejsca do rozegrania, zepchnięcie pod własne pole karne i wymuszenie błędów, które będą skutkowały golami. Pressing to również zamknięcie możliwości swobodnego rozgrywania piłki przez przeciwnika, co wymusi szybkie podejmowanie decyzji i tym samym niedokładne zagrania, które będą padały łupem drużyn pressujących. Statystycy na całym świecie rozliczają piłkarzy ofensywnych z ilości skoków pressingowych w meczu, w Juventusie wydaje się zaś, że Allegri oczekuje od zawodników czekania aż rywal spokojnie podejdzie pod ich bramkę. Przy tak głęboko ustawionej obronie zawodnicy z Turynu sami siebie pozbawiają możliwości sprawnego kontrataku. Do przebiegnięcia pozostaje im wszak ¾ boiska i zanim uda im się przetransportować piłkę do przodu i odpowiednio się ustawić, rywal organizuje powrót i odbudowuje swoje pozycje.
Laga na Vlahovicia
Skoro więc pomocnicy nie są zainteresowani posiadaniem i rozgrywaniem piłki, a kontrataki są zneutralizowane zbyt niską obroną i odbiorem piłki na 30-40 metrze od bramki, to co nam zostaje? Laga. Długa piłka z pominięciem drugiej linii na osamotnionego Vlahovicia. Sporo czytam o tym, jak obrońcy Serie A neutralizują Serba, jak „chowają go do kieszeni”, odcinają od podań i na tej podstawie kwestionowana jest jakość Vlahovicia i sens wydanych na niego ogromnych pieniędzy. Po poniedziałku wielu z pewnością nadmieni, że w Genui z Dusanem świeżenie poradził sobie Omar Colley. Moim zdaniem sprawa jest bardziej skomplikowana. Mimo iż napastnik Juve ma wiele rzeczy do poprawy, to w tej kwestii jest zwyczajnie rzucony na pożarcie przez zbyt defensywne ustawienie i usposobienie reszty zawodników. Nie ma na świecie dziewiątki, która pokona 3-4 obrońców, skupiających swoją uwagę tylko na niej. Bez odpowiedniego wsparcia nikt nie będzie regularnie strzelał bramek. Mogą się udać pojedyncze akcje, ale opieranie na tym taktyki to recepta na porażki.
Lekiem na te ostatnie mogą być korekty personalne. Wielu kibiców i komentatorów bardzo głośno domaga się większej liczby szans dla nowych zawodników Juventusu – Mirettiego, Fagioliego i Rovelli. Dołączam do tego chóru. Nie wiem, jaki byłby tego skutek i zdaję sobie sprawę, że stawianie na tak młodych i niedoświadczonych piłkarzy jest obciążone sporym ryzykiem – mogą pojawić się błędy, prowadzące do utraty gola. Jednocześnie wystawianie bardziej doświadczonych ludzi także nie zapewnia immunitetu na te błędy. Każdy z nas pamięta „asystę” Arthura w meczu z Benevento, czy podanie Alexa Sandro do zawodnika Interu w 120 minucie meczu o Superpuchar Włoch. Kosztowne pomyłki prowadzące do utraty gola w ostatnich sezonach notowali Rabiot, Bonucci, Szczęsny i wielu innych. Żaden z nich nie był żółtodziobem, a stawianie na nich nie uchroniło zespołu przed głupimi stratami. Ponadto – co widzimy ponad wszelką wątpliwość – ogranie naszych pomocników nie pomagało im w prowadzeniu akcji ofensywnych i strzelaniu goli. Dokładnie tak samo było w poprzednim sezonie. Przeciwko Sampdorii – zupełnie jak wtedy – zabrakło praktycznie wszystkiego – agresji, pomysłu, ataku, pressingu, kreowania sobie groźnych sytuacji pod bramką rywala. Kiepska dyspozycja z okresu przygotowawczego została więc podtrzymana, a lista grzechów wciąż jest bardzo aktualna. W ramach podsumowania można zatem powtórzyć, że Allegri z uporem maniaka robi te same rzeczy, ale wciąż oczekuje innych rezultatów. Nasz taktyk za wszelką cenę nie chce popełniać błędów, ale jego zamysł doprowadził nas do tego, że Juve po prostu trwa w miejscu. Niestety, w tym samym czasie inni idą naprzód, a to oznacza, że nasz bezruch jest tak naprawdę ruchem w tył. Najwyższa pora na impuls, który tknie w nas nową energię. Warto, nawet jeśli po drodze zdarzy się kilka kiksów. Drugiego meczu, podobnego do tego z Sampdorią, żaden z nas wszak nie przetrzyma.
Autor: Marcin Szydłowski