Strona główna » Artykuły » Juve musi spojrzeć w lustro. Koniec z Realem i City jako wzorami – czas na nową rzeczywistość
Juve musi spojrzeć w lustro. Koniec z Realem i City jako wzorami – czas na nową rzeczywistość
Franco Arturi z La Gazzetta dello Sport pisze o konieczności głębokiej przemiany w myśleniu całego środowiska Juventusu. Czas pożegnać złudzenia o dominacji i zaakceptować nową rolę - bliższą Atalancie niż Realowi Madryt.
fot. @ juventus.com
Konieczne jest uświadomienie sobie, że dzisiejszymi modelami dla Juventusu nie są Real Madryt czy Manchester City, ale Atalanta albo Napoli – czyli kluby z uporządkowanymi finansami.
W rubryce Portofranco na łamach La Gazzetta dello Sport czytelnik Adalberto Cossi zadał pytanie dotyczące zarządzania opaską kapitana w Juventusie: “>>W Juve się tego nie robi<< – dziwiły mnie te słowa Buffona, który komentował rotacyjne przydzielanie opaski przez Thiago Mottę. Zastanawiam się – czy gdzie indziej coś takiego jest do przyjęcia?“. Oto odpowiedź Franco Arturiego: “Lepiej byłoby tego unikać, w każdym klubie: osłabianie tej reprezentatywnej figury, zazwyczaj wynikającej z naturalnego przywództwa, nie jest najlepszym pomysłem. Jednak wydaje mi się, że w tym >>w Juve się tego nie robi<< kryje się coś więcej“.
Nie wydaje mi się bowiem, by środowisko Juventusu – zaczynając od kibiców, a kończąc na wielu ludziach z klubu – naprawdę przepracowało epokową rewolucję, którą przyniosły rządy Elkanna, po latach wielkich sukcesów, ale i ogromnych strat finansowych oraz wizerunkowych poprzedniego zarządu. Nadal w powietrzu unosi się swego rodzaju niepisane prawo, powołanie do zwycięstwa, które wywodzi się ze słynnego i toksycznego hasła programowego Bonipertiego: “Wygrywanie to jedyna rzecz, która się liczy“. Po raz piąty z rzędu mistrzostwo najprawdopodobniej nie trafi do Turynu. Sama ta sytuacja nie jest niczym szokującym – w ponadstuletniej historii włoskiej piłki zdarzało się to nie raz. Zmienił się jednak nieodwracalnie kontekst: Juventus, według mnie całkiem słusznie, zrezygnował z pozycji dominującej, którą tradycyjnie zajmował na krajowym podwórku. Jego siła przebicia na rynku transferowym i inwestycyjnym, gwarantowana przez rodzinę Agnellich, zapewniała mu tę rolę, której nikt nie kwestionował. W przeszłości sam Gianni Agnelli potrafił tonować zapędy działaczy Juventusu, jeśli w kontekście społecznym i związkowym nie wypadało ostentacyjnie wydawać pieniędzy w czasach biedy i walki o prawa pracownicze. Ale były to tylko krótkie epizody, które nie podważały potęgi “Domu Panującego”. Niepowtarzalna seria dziewięciu tytułów mistrzowskich z rzędu (2012-2020) opierała się właśnie na tym poczuciu wszechmocy, mocno zakorzenionym w rzeczywistości, wspieranym przez wybory techniczne i sportowe najwyższej jakości.
Potrzeba zmiany mentalności
Nie jest łatwo środowisku Juventusu pogodzić się w tak krótkim czasie z przejściem od niemal dekady niepokonanych dominatorów do rywalizacji ramię w ramię z Bologną czy Fiorentiną, Napoli, Lazio, Atalantą i Romą. I to wszystko z dala od szczytu tabeli. Nagle zmienia się trenera w trakcie sezonu – jak każdy inny klub, popełnia się błędy transferowe, balansuje na krawędzi finansowej, cieszy się z rzeczy, które wcześniej uznawano za oczywiste. Stadion nie zawsze jest pełny – i tak zresztą mniejszy niż te mediolańskie czy rzymskie. Trener, który nie wygrywa w Juventusie, niekoniecznie jest “przegranym” – może po prostu potrzebowałby nieco więcej czasu. Pioli i Inzaghi ten czas dostali. Nie chcę oceniać zwolnienia Motty – być może było nieuniknione i uzasadnione. Ale jeśli uzasadnieniem ma być ogólnikowe “w Juve nie można nie wygrywać”, to coś jest nie tak. Ktoś powinien uświadomić sobie, że dzisiejszymi wzorcami dla Juventusu nie są Real Madryt czy Manchester City, ale Atalanta albo Napoli – kluby, które próbują wspinać się na szczyt, mając finanse pod kontrolą. Milan i Inter już lepiej odnajdują się w tej nowej rzeczywistości. Juventus wciąż pozostaje z tyłu – i to nie tylko w tabeli.
Autor: Franco Arturi, La Gazzetta dello Sport