A wszystko to JUVE
Pierwsza kolejka B – klasy, mecz Juventus Poraż – LKS Olszanica. Wszyscy, którzy oglądali dzień wcześniej spotkanie Manchester City – Tottenham i wybrali się na Juventus, na pewno nie spodziewali się podobnego widowiska w niedzielę. Uściślijmy – nie chodzi oczywiście o jakość piłkarską, której z wiadomych przyczyn nie da się porównać, lecz o ilość goli. W sobotnie popołudnie w Manchesterze padło ich cztery, w niedziele w Porażu, aż dziesięć.
Słaby początek spotkania zaowocował wynikiem 0:2 dla
Olszanicy. Piłkarze Juventusu odrobili straty, jednak stan remisowy nie
utrzymywał się długo, rywalom udało się wyjść na prowadzenie przed przerwą. Po
niej niewiele się zmieniło, Juventus grał ospale, co w konsekwencji
doprowadziło do utraty dwóch goli. Po raz drugi zawodnicy stanęli przed
wyzwaniem odrobienia dwubramkowej straty. W tym momencie na trybunach nie było
nikogo, kto wierzyłby w zwycięstwo. Większość kibiców narzekała na grę,
sędziego, lejący się z nieba żar lub nie zwracając uwagi na spotkanie,
rozprawiała o ostatnich grach Barcelony czy Manchesteru United. Mimo
powszechnego braku nadziei, na boisku znajdowało się 11 ludzi, którzy nie
zwątpili. Uwijali się jak w ukropie by strzelić co najmniej 3 bramki. Słońce
najwyraźniej zaczęło dawać się we znaki piłkarzom przyjezdnym bardziej niż
bianconerim. Po końcowym gwizdku nie było śladu zrezygnowania, jego miejsce
zastąpił optymizm. Piłkarze Olszanicy mimo dobrej gry ośmieszyli się w
końcówce, przegrywając 4:6. Taki wynik nawet na najniższym poziomie zdarza się
rzadko. Mocne wejście w sezon dało nadzieję na dobrą kampanię. „W pierwszym meczu było z piekła do nieba” –
mówił później o tym spotkaniu trener Juventusu. O spotkaniu wypowiedział się
również prezes. – „Drużyna pokazała charakter, najpierw przegrywaliśmy 0:2,
potem 2:4, a jednak udało się wygrać”.
Il
Juventus storico
Klub na początku funkcjonował jako Astoria. Pierwszy prezes
klubu – Jan Kruczek, zainspirowany sukcesami Zbigniewa Bońka w barwach
turyńskiego Juventusu w latach osiemdziesiątych skierował pismo do włoskiego
potentata, który wyraził zgodę na użycie nazwy przez klub. Tamte lata były też
najlepsze pod względem sportowym dla klubu.
– W jakiej najwyższej
lidze pamięta Pan zespół Juventusu Poraż?
– W lidze okręgowej. Okręgówka,
to był liga, w której najwyżej grywali – mówił w wywiadzie wieloletni kibic
Juventusu Poraż, Zdzisław Urban.
Tamte sukcesy niosły za sobą wsparcie kibiców. Jak mówi pan
Zdzisław – czasem na meczach wyjazdowych było więcej kibiców z Poraża niż
miejscowych, wynajmowano wtedy po dwa autokary, aby zorganizować taki wyjazd, a
wiele ludzi przemieszczało się za drużyną na własną rękę.
– Pierwszy mecz w
seniorach, pamiętny dzień, zagrałem w 1995 roku. To był mecz z Beskiem, udało
mi się wtedy strzelić dwie bramki – mówi Lesław Latusek, działacz oraz były
zawodnik Juventusu.
– Zaczynaliśmy od
zera, Gienek Bańczak zaczynał z nami. Na początku nie było komu grać,
dostawaliśmy lanie. Przez dwa sezony było ostatnie miejsce. Ale pomału się
rozegraliśmy – wspomina dalej pan Lesław.
Piłkarz, który zadebiutował w wieku 15 lat w seniorskim
zespole, wymienia nazwisko Bańczak, które przewijało się w rozmowach z innymi
ludźmi związanymi z Juventusem. Został zapamiętany jako jeden z symboli klubu,
grającego wówczas na poziomie ligi okręgowej. Pan Latusek opowiada, że w
trakcie jego debiutanckiego sezonu prezesem drużyny był Zbigniew Solon.
W pewnym momencie rozmowa zwraca się w stronę pism
kierowanych do turyńskiego giganta. Mowa o zaangażowaniu Jana Kruczka oraz
raczej pasywnej pod tym względem kadencji Eugeniusza Bańczaka.
– To jeszcze było za
Kruczka, za Gienka to się nic nie działo.
Ostatnie lata nie były dla klubu tak obfite w sukcesy. W
pewnym momencie nad Juventusem zawisła wizja rozwiązania. Wtedy po raz kolejny
społeczność wykazała się wielką solidarnością i zaangażowaniem w sprawy
związane z drużyną.
– Pewnie gdyby nie ja,
Damian Mielnik, to w ogóle nie byłoby teraz mowy o Juventusie. Chcieliśmy, żeby
drużyna tutaj była – opowiada o lecie 2014 roku obecny prezes Juventusu
Poraż, Marcin Latusek.
Klub odbił się od dna i zaczął marsz, który zakończył się
awansem do A – klasy, w której grali przez rok: w sezonie 2018/19. Zgodność co
do odpowiedzi przy pytaniu o najbardziej pamiętny mecz Juventusu była
zadziwiająca. Każdy z rozmówców nawet poza nagrywaniem, wspominał finałowy mecz
sezonu 2017/18, gdy rywalem bianconerich była Średnia Wieś. Właśnie wtedy
Juventus zapewnił sobie grę w wyższej lidze.
– Już w pierwszej
połowie straciliśmy dwóch najlepszych zawodników: Damiana Mielnika i Pawła Osenkowskiego,
wszystkim się wydawało, że jest po meczu: 0:2, dwóch najlepszych kontuzje i
jest pozamiatane, mamy drugie miejsce. Może się wtedy w szatni uniosłem za
bardzo i to jest podobna sytuacja, jak w
ostatnim meczu z Olszanicą, że spięli się i dali radę – spotkanie opisuje
trener Juventusu Poraż, Piotr Stawiarski.
Tamto spotkanie stało się symbolem dla całej społeczności,
która zasługiwała na więcej niż jeden sezon w A – klasie, na meczach derbowych
z Łukowem czy Niebieszczanami pojawiało się około 300 osób. Tyle wynosi średnia
frekwencja na meczach walijskiej ekstraklasy. Takie liczby dają do myślenia.
Mobilizacja nie jest problemem. Jeżeli tylko jest taka potrzeba, zawodnicy mogą
liczyć na wsparcie publiczności.
O kulisach spadku dość szczegółowo opowiedział Patryk
Latusek, mimo młodego wieku jeden z liderów drużyny, który w Juventusie gra od
lata 2018 roku.
– Zaczynając od samego
początku: pierwsza runda bardzo dobra. Byliśmy na podium w strzelonych
bramkach. Punktów też mieliśmy jak na beniaminek sporo. Czasem traciliśmy
punkty przez własne błędy. Na kolejną rundę skład się posypał, zatrudniliśmy
nowego trenera, który zaraz od nas odszedł, wyników nie było, atmosfera w
drużynie się pogarszała. Staraliśmy się grać na tyle ile potrafiliśmy, ale
czasami naprawdę jechaliśmy na mecz w 11, nie było nikogo na zmianę. Zawodnicy,
którzy tam byli albo nie grali długo w piłkę, albo wracali z zagranicy i
pomagali. Myślę, że spadliśmy przez niewielką kadrę i też ciężki był sezon
przygotowawczy, tak naprawdę zostaliśmy bez trenera. Taki mini sezon mieliśmy,
dopiero miesiąc przed rundą doszedł do nas trener, zaczęliśmy regularnie
trenować, ale ostatnie 5/6 meczów graliśmy w 11. Ciężko było się utrzymać .
– Niestety nie udało
się spędzić dwóch sezonów, graliśmy jeden sezon. Słabo było też kadrowo, nie
mieliśmy dobrego zaplecza, kilku zawodników wyjeżdżało za granice, także na
jednym meczu jest jedna jedenastka, na innym druga. Staraliśmy się, ale się nie
udało zostać na dłużej, spadliśmy po pierwszym sezonie – w podobnym tonie
wypowiadał się prezes klubu, pan Marcin Latusek.
Społeczność
W realiach polskich klubów ilość widzów, poza kilkoma
wyjątkami, jest niewielka w porównaniu z frekwencją na stadionach w Niemczech
czy Anglii. Szczególnie na wyspach żywa jest kultura kibicowska. Często na
meczach tak zwanych lig niedzielnych pojawia się liczne grono obserwatorów. W
Polsce futbol nie zakorzenił się w świadomość społeczną w tak dużym stopniu.
Powodów tego stanu jest wiele, na pewno brak sukcesów polskich klubów nie
przysparza dyscyplinie popularności. Dzieci nie mają motywacji, aby oglądać
polską piłkę, która w porównaniu do innych lig jest mało atrakcyjna. Prowadzi
to do sytuacji, gdy na przykład w Płocku na meczu z Cracovią pojawia się
dosłownie garstka widzów. Podstawy futbolu leżą w najniższych ligach. Bez
najmniejszych, najwięksi nie mogli by istnieć. Jednak czy ludzie chodzą na
mecze B – klasy? Nawet okręgówki? Jaka byłaby średnia frekwencja na meczach
drugiej ligi, gdyby akurat nie grał w niej Widzew Łódź? Problemem jest fakt, że
nawet teraz futbol w mniejszych miejscowościach traktowany jest tylko jako
ciekawostka. Często zdarza się tak, że jedynymi obserwatorami spotkania są
trenerzy i wąskie grono rodziny lub przyjaciół grających zawodników.
Jak wygląda to w Porażu? Juventus jest wyjątkiem. Na
opisywanym wcześniej meczu otwierającym sezon, licząc z lekka pojawiło się
około 150 widzów. Jest to rzadkość, aby zespół notowany tak nisko wzbudzał
takie emocje wśród mieszkańców. Być może z ich perspektywy wydaje się to
normalne, robią to zawsze, Juventus jest ich dumą, mimo że nie zawsze chcą się
do tego przyznać. Wątpię, że jest jakaś inna wieś w Polsce, która tak bardzo
żyje swoją drużyną sportową (może poza Niecieczą).
– Rzadko zdarza się
zaangażowanie ludzi. Trzeba wykosić, pomalować, naprawić. Na każde hasło jest
odzew. Duże zaangażowanie kibiców i zawodników. Jestem pod wrażeniem bo
zawodnicy mają stworzone bardzo dobre warunki do gry, do trenowania. Jest jak
jest, obiekt jaki jest, płyta jest super przygotowana,
skoszona – mówi trener Juventusu.
Ze słów trenera wynika, że zaangażowanie fanów nie kończy
się na spełnieniu kibicowskiego obowiązku w niedzielę. Juventus nie pozostaje
im obojętny. Czują, że jest częścią ich niepowtarzalnej tożsamości, którą muszą
pielęgnować. Tradycja klubu sportowego jest przekazywana z pokolenia na
pokolenie. Dzięki wychowaniu w duchu niedzielnego kibicowania, młodzi ludzie są
chętni do większego zaangażowania się w klub.
– Mariola brała czynny
udział jako ratownik medyczny i ze sportowcami na ogół na wszelkie mecze
jeździła, w tej chwili nie może, bo jest to
związane z jej pracą, Mariusz też był związany z Juventusem, jako sportowiec – opowiada
o swoich dzieciach Zdzisław Urban, który jest stałym bywalcem popularnej
„żylety”, którą zajmują najzagorzalsi kibice zespołu.
Na pytania o splendor jakim jest gra dla Juventusu, piłkarze
wypowiadają się z rezerwą. Czy jednak nie ma czegoś magicznego w nazwie
poraskiej drużyny? Czy piłkarzom naprawdę obojętne jest granie dla Juventusu?
Pomimo, że nikt się do tego nie przyznał, nazwa Juventus działa na wyobraźnię. Piłkarze
urodzeni w Porażu chętnie reprezentują swój klub.
– Były zapytania z innego klubu, ale z racji z sytuacji kadrowej zgodziłem się pomóc klubowi – mówi młody Patryk Latusek, który wcześniej występował w Ekoballu Sanok.
Ktoś
musi rządzić…
Każdy, nawet najmniejszy klub posiada własne struktury. To
ludzie, o których się nie mówi, ale bez których działalność zespołu byłaby nie
możliwa. Na czele każdego towarzystwa sportowego stoi prezes. W Turynie jest nim
Andrea Angelli. W Porażu Marcin Latusek, który wypowiedział się na czym polega
jego praca jako prezesa.
Dominik Brajta: Czy sprawdzał pan kiedykolwiek kim jest
prezes Juventusu Turyn?
Prezes Marcin
Latusek: Nie, jakoś nie byłem nigdy tym zainteresowany.
D.B.: Czyli nie szukał pan swojego odpowiednika w Turynie?
M.L.: Nie, nie.
D.B.: Na czym polega pana praca jako prezesa?
M.L.: Przyjąłem funkcję prezesa, ale jak to się mówi ktoś
musiał nim zostać. Działamy wszyscy, każdy dokłada swoją cegiełkę. Załatwiam
faktury, koszulki, mały sponsoring. Kieruję tym wszystkim, ale działamy jako
drużyna. 95 % zawodników stanowią chłopcy z Poraża, którzy są w pełni
zaangażowani w klub.
D.B.: Ile czasu tygodniowo poświęca Pan na działalność
klubu?
M.L.: Zależy w jakim okresie roku: przed rundą czy w trakcie
rundy, jest różnica, ale myślę, że od 5 do 6 godzin tygodniowo.
D.B.: Czy w rozmowach ze znajomymi często pojawia się wątek
Juventusu?
M.L.: (śmiech) Pojawia się, ale raczej w żartach: wielki
Juventus w małym Porażu.
D.B.: Wspomniał Pan o tym, że większość drużyny stanowią
piłkarze z Poraża. Ale czy na małym rynku transferowym, nazwa Juventusu przyciąga
zawodników z innych zespołów?
M.L.: Ciężko powiedzieć. Nie słyszałem, żeby nazwa
motywowała szczególnie kogoś do gry w Porażu, nie miałem z tym styczności. Z
zawodnikami jest ciężko, gra dużo młodzieży część chłopaków wyjechała za
granicę. Ale staramy się dopiąć, aby tych 20 zawodników było.
D.B.: Koszulki z Włoch: prawda czy plotka?
M.L.: (śmiech) Z tego co słyszałem to prawda, ale ich nie
widziałem. (Po przeprowadzeniu wywiadu
sytuacja uległa zmianie – o tym wkrótce).
D.B.: Czyli sytuacja nie miała miejsca za Pańskiej kadencji?
M.L.: Nie, nie.
D.B.: Czy poza założycielem klubu panem Kruczkiem ktokolwiek
pisał do Turynu, próbował nawiązać kontakt, bo z tego co udało mi się ustalić
pierwszy prezes wysłał pismo z zapytaniem o możliwość użycia nazwy Juventus?
M.L.: Z tego co wiem to rzeczywiście była taka sytuacja, jednak
za mojej kadencji nikt nie próbował nawiązywać kontaktu z Włochami.
D.B.: Czy sprawdzał Pan inne drużyny o nazwie Juventus przez
„V” w Europie?
M.L.: Nie, akurat nigdy nie sprawdzałem tego w internecie.
D.B.: Czy widzi Pan w obecnej kadrze zawodników mających
potencjał na grę w wyższej lidze?
M.L.: Na pewno jest może 3, 4 lub 5, którzy mają dobry
poziom. Większość z chłopaków jest do 25 roku życia, bardzo byśmy chcieli, żeby
się rozwijali i grali wyżej, ale czas pokaże.
D.B.: A czy Pan jako nastolatek grał w Juventusie?
M.L.: Tak, grałem i jeszcze nie raz bym zagrał! Niestety
zdrowie nie pozwala: kontuzja kolana dosyć poważna. Ale tak, grałem, 10 lat
temu był mój pierwszy mecz, ale w 2014 roku niedługo po zostaniu prezesem
uszkodziłem kolano. Po kontuzji zagrałem jeden, może dwa mecze, na ile zdrowie
pozwalało, ale potem wolałem nie ryzykować, to nie jest niewiadomo jaki poziom,
a wiadomo – zdrowie ważniejsze.
D.B.: Czyli mimo kontuzji nadal chciał Pan udzielać się w
klubie i zależy Panu na nim. A osobiści jakie jest dla Pana najważniejsze
wydarzenie jakie Pan zapamiętał? Czy funkcja prezesa stawia jakieś poważne
wyzwania?
M.L.: Nie, na pewno najtrudniejsze były początki, bo nie
wiedziałem wszystkiego dokładnie. Można powiedzieć, że zostałem prezesem z dnia
na dzień. Pewnie gdyby nie ja, Damian Mielnik, to w ogóle nie byłoby teraz mowy
o Juventusie. Chcieliśmy, żeby drużyna tutaj była. Nie ma jednak jakiś trudnych
rzeczy. Może jakieś pisanie wniosków do ministerstwa o dofinansowanie czy coś
takiego, jest to dosyć łatwe.
D.B.: Czy według Pana Juventus jest ważną częścią życia
mieszkańców Poraża? Będąc na kilku meczach zauważyłem, że naprawdę dużo osób
przychodzi na mecze.
M.L.: Im lepsze wyniki tym więcej kibiców. Jednak kibice
dopisują w licznej grupie jeżdżą z nami na wyjazdy mimo, że gramy tylko w
B-klasie. W A-klasie tak samo. Dużo osób jechało z nami autobusem. 20 osób z
drużyny, a 30 osób w autokarze to byli kibice.
D.B.: A jakiś szczególny mecz, który zapadł Panu w pamięć
najbardziej? Ostatnio padł wysoki wynik – 6:4, w pierwszej kolejce z Olszanicą.
M.L.: No tak, tu drużyna pokazała charakter: najpierw
przegrywaliśmy 0:2, potem 2:4, a jednak udało się wygrać. Poza tym? Na pewno
mecz w Średniej Wsi, gdy graliśmy decydujący mecz o awans do A-klasy, było to w
2017 roku. Początkowo przegrywaliśmy 0:2, a ostatecznie wygraliśmy 4:3. Dzięki
tej wygranej nie musieliśmy spoglądać na nikogo, dał nam bezpośredni awans.
D.B.: Można rzec, że wróciliście wtedy z dalekiej podróży.
M.L.: Tak, zdecydowanie.
D.B.: Ile sezonów spędziliście w A-klasie? Dwa?
M.L.: Niestety nie udało się spędzić dwóch sezonów, graliśmy
jeden sezon. Słabo było też kadrowo, nie mieliśmy dobrego zaplecza, kilku
zawodników wyjeżdżało za granice, także na jednym meczu jest jedna jedenastka,
na inny druga. Staraliśmy się, ale się nie udało zostać na dłużej, spadliśmy po
pierwszym sezonie,
D.B.: Celujecie w awans w tym roku?
M.L.: (śmiech) Do tego jeszcze daleko. Zobaczymy co pokaże sezon.
Na razie skupiamy się na każdym następnym meczu. Co będzie w maju czy czerwcu
to zobaczymy.
…ktoś musi trenować…
Kto jest kluczem do sukcesów naszych drużyn, reprezentacji narodowej czy piłkarzy grających za granicą. Często ludźmi, którzy pozwolili młodym zakochać się w piłce są trenerzy, którzy za niewielkie wynagrodzenie lub nawet za jego brak, poświęcają swój wolny czas piłce nożnej – pasji ich życia. Trener Juventusu dał również poznać się z podobnej strony. W obszernym wywiadzie opowiadał o tym jak wygląda prawdziwy grassroot.
D.B.: Nie każdy trener może zapisać sobie w CV pracę w
Juventusie. Jest Pan jednym z nielicznych, można powiedzieć.
Trener Piotr Stawiarski: (śmiech) Jakby pozostać przy pierwszym członie: Juventus – to tak. Natomiast piłka to moja pasja, hobby, nie jest to mój sposób na życie. W mojej sytuacji jest to powrót do Juventusu. Ja już byłem tu półtora roku temu i udało się wywalczyć awans, ale z rożnych przyczyn musiałem zrezygnować. Została sympatia do klubu, chłopaków i wioski. Padło wiele pytań odnośnie boiska, kibiców itd. Ja ze swojej perspektywy muszę powiedzieć, że zależało mi żeby wrócić. Jest olbrzymie zaangażowanie ludzi, społeczności i to muszę przyznać, że to jest tylko B-klasa. Są inne priorytety: jest szkoła, dom, rodzina. Dopiero potem jest zabawa w piłkę, bo tak to trzeba traktować. Nie jako sposób na życie, bo tutaj niestety można się nabawić urazu kontuzji. W czasie meczu słyszy się wiele niemiłych rzeczy, ale nie ma z tego żadnych profitów, natomiast zaangażowanie tych chłopaków tutaj jak musze powiedzieć, że ja myślę patrząc przez okno: jest 12 chłopaków którzy biegają trenują. W B-klasie pewnie większość trenerów by sobie tego życzyła. Zresztą jak już wspominałem byłem tu półtora roku temu tez się długo zastanawiałem, czy podjąć się tego po rozstaniu z Zagórzem. Po mojej decyzji, chyba tydzień później było zebranie w klubie bo okazało się, że jest 12 do gry, nie wiadomo: zawiesić, wystartować, nie wystartować, ale okazało się, że dzięki zaangażowaniu tych 12, plus ci którzy pracują za granicą, jak są na miejscu to zawsze pomogą. Wywalczyliśmy awans na boisku nikt nam tego nie podarował, gdzie wydawało się, że będzie to sezon na przetrwanie. Ale też zaangażowanie społeczności. Rzadko zdarza się zaangażowanie ludzi. Trzeba wykosić, pomalować, naprawić. Na każde hasło jest odzew. Duże zaangażowanie kibiców i zawodników. Jestem pod wrażeniem bo zawodnicy mają stworzone bardzo dobre warunki do gry do trenowania. Jest jak jest, obiekt jaki jest, płyta jest super przygotowana, skoszona itd., ale jest mała. Z tego co wiem jest szansa na to, że to się zmieni w ciągu najbliższych dwóch lat. Także naprawdę duże zaangażowanie, to też wpłynęło na moją decyzję na powrót. Po rocznym pobycie drużyna się rozsypała, po spadku odeszło 8 piłkarzy, cześć odeszła do innych klubów część wyjechała za granice. Nie ma czegoś takiego, że boli nie chce mi się, zmęczony jestem. Dla mnie jako trenera jest dużo łatwiej, nie powiem, że przyjemniej, bo w trenowaniu nie ma nic przyjemnego. Szatnia to zbieranina różnych charakterów. A jest to niski poziom, nikt z tego nie ma pieniędzy. Jako trener muszę z każdym osobno znaleźć wspólny język. Czasem ktoś nie może przyjść na trening. To jest właśnie praca w tego typu klubie. Ale myśl, że póki co efekty są. Chciałem podziękować Januszowi i Leszkowi (Torbie i Latuskowi, przyp. red.), który walczy ze zdrowiem, ale chętnie wyszedłby na boisko i pomógłby. Młodzi muszą się od kogoś uczyć. Nie jestem w stanie przekazać im tego na treningu. Zawodników kształtuje mecz, gra pod presją, a nie trening, gdzie sobie kopią na luzie. Chwała tym starszym zawodnikom, doświadczonym, że ci młodzi mają się od kogo uczyć, właśnie na boisku. Ja mogę stać korygować, coś zmienić, ale zawodnik uczy się na meczu, od doświadczonych ustawiania i zachowania przy grze z przeciwnikiem. Chwała starszym, że chcą dla tego klubu, dla Juventusu. Z dumą noszę koszulkę klubu. Przez lata byłem zawodnikiem z klubu z Zagórza. Później trenerem. Po którymś naszym pierwszym meczu tutaj, pojechał po Zagórza w tej koszulce, w którą jestem ubrany. Nie wstydzę się tego jestem dumny, naprawdę dlatego się zdecydowałem, bo dla mnie jest tu materiał do pracy, są warunki stworzone. Na możliwości wioski nie mogę narzekać. Zawodnicy też – mają stworzone świetne warunki.
D.B.: A kiedy miał Pan pierwszy
kontakt z Juventusem, jako trener?
P.S.: Nie, ja byłem zawodnikiem
Zagórza przez lata.
D.B.: Ale dla Juventusu nie grał
pan jako zawodnik?
P.S.: Nie grałem. Ale grałem przeciwko nim.
Czasem były to bolesne kontakty. Dwa razy w życiu miałem poważne kontuzje,
chodziłem w gipsie, a stało się to właśnie w meczach z Juventusem.
D.B.: Mimo tego nie zraził się
Pan do Juventusu?
P.S.: Nie, teraz wiem Pan, różne rzeczy, zachowania odeszły
do lamusa. Kiedyś była walka: Poraż -Niebieszczany, Poraż – Zagórz. Te moje
kontuzje nie wzięły się ze złośliwości. Pierwsza z nich złamany obojczyk – zrobił mi to mój bardzo dobry kolega – Włodek
Baran, ale nie zrobił tego złośliwie, ale te mecze były takie mecze podwyższonego
ryzyka, każdy walczył, piłka inaczej wtedy wyglądała, ale można powiedzieć, że
to nie tylko Poraż. Kiedyś każdy klub grał ostro, inne płyty inne warunki
łatwiej o kontuzje. Ja zawsze dążyłem i to się udało, że nie ma jakiś
antagonizmów między klubami, mimo tego co mówił Janusz. Jak awansowaliśmy do
A-klasy, nakręcane było to przez Niebieszczany. Ale nie przez klub.
D.B.: Przez ludzi. Więcej gry
przywiązuje się teraz do gry taktycznej?
P.S.: Tak dokładnie, ale mówię o tych takich antagonizmach,
to mówię to co działo się wtedy to, to co Janusz powiedział byliśmy na
pierwszym miejscu, ale to robili kibice. Taka dzika młodzież, która z dziwnymi
kibicami z Czaszyna się skumała. Jeździli za nami na mecze, jakieś race, ale
incydentów nie było. Ogólnie w tej chwili ja myślę, że między klubami nie ma
antagonizmów, gramy sparingi, wszystko jest w zgodzie, po przyjacielsku. Kibice
zwłaszcza młodzież, która napatrzy się w telewizji stara się przełożyć to
tutaj. Tworzą się grupy, ale zaraz wszystko się rozpada, ogólnie między
zawodnikami i klubami jest przyjaźń.
D.B.: A ile treningów w ciągu
tygodnia Pan prowadzi?
P.S.: Mamy w tej chwili dwa treningi w tygodniu. To jest bardziej,
staram się być elastyczny, dopasować się do zawodników, bo pracują też na
drugie zmiany i staram się ustalać się trening, tak żeby było ich jak
najwięcej. Jestem bardziej elastyczny, prowadzę własną działalność. W tym
tygodniu jak się uda zrobimy trzy treningi.
D.B.: A w czasie tych treningów
zwraca Pan uwagę na kwestie taktyczne czy fizycznie?
P.S.: Bardziej na kwestie taktyczne i tu musimy się wielu
rzeczy jeszcze uczyć jeżeli chodzi o taktykę na boisku, bo samą fizycznością
się w tej chwili nie wygra meczu. Inni mają doświadczonych zawodników, którzy
grali wyżej. Trzeba głowy, trochę biegania, walki jak najwięcej, ale według
mojej opinii to moje główne zadanie, oduczyć złych nawyków. W moim odczuciu
drużyna jest trochę rozbita po tym spadku z A-klasy i pewne zachowania na
boisku, już jest dużo lepiej i drużyna wraca do swojej gry, zresztą znowu z
chłopakami widzę, że czują się mocniejsi po wygranych tych dwóch pierwszym
meczach pierwszych. Czują się pewniejsi siebie.
D.B.: Szczególnie pierwszy mecz
mógł zbudować zespół, ponieważ wracaliście z dalekiej podróży.
P.S.: Dokładnie. To jeszcze
pozostałości po ostatnim sezonie, strasznie bojaźliwie i defensywnie.
D.B.: Ale weszliście w sezon dość
gładko.
P.S.: Gładko, niegładko. Trochę jeszcze ciężko idzie. W
pierwszym meczu było z piekła do nieba, w drugim meczu jeżeli chodzi samą grę to mogę być zadowolony, natomiast
też do tej 70 minuty mimo stwarzanych sytuacji stuprocentowych, bo 4:0 powinno
być do przerwy. Ale mówię z meczu na mecz będzie lepiej. Pan już wie.
Najmłodszy zawodnik popatrzył w terminarz i powiedział, że nie ma z kim
przegrać.
D.B.: Bojowe nastawienie.
P.S.: W sumie tak,
dobrze, pozytywnie chociaż mówię, czasem kubeł zimnej wody by się przydał. Na
początku była mowa: zagrajmy to, żeby się nie rozleciało. Wygramy jeden, drugi,
czwarty, szósty mecz i nagle zaczyna się myśleć o awansie i już wychodzi się na
boisko spiętym. Apetyt rośnie w miarę jedzenia. A to nie pomaga. Im bardziej
się chce tym mniej wychodzi, czasem potrzebny jest kubeł zimnej wody. Czasem
trzeba stracić pierwszą bramkę i pierwsze punkty, żeby potem było łatwiej.
D.B.: A czy uważa Pan, że te
sezon może przynieść sukces w postaci awansu, czy za wcześnie na takie słowa?
P.S.: Ja jestem człowiekiem ambitnym. Przyszedłem budować
drużynę, ale nie mam komfortu, że ja sobie wybieram zawodników. Mam chłopaków,
których mam i na każdy mecz mają wyjść z założeniem, żeby wygrać każdy mecz jeżeli
się nie chce każdy mecz wychodzimy wygrać i wychodzimy po żeby tę ligę wygrać:
czy się uda, czy się nie uda, jak się losy potoczą? Kwestia jest z zawodnikami,
dzisiaj jest dobrze, a na razie po dwóch meczach mamy dwóch zawodników
kontuzjowanych, nie są to może poważne kontuzje, chociaż jeden był wykluczony z
gry w drugim meczu, a w następnym pewnie też nie zagra. Czasem jest tak, że
gramy z outsiderem i tracimy punkty
D.B.: Zdarza się najlepszym.
P.S.: Tak, bo w tego typu meczach przeciwnik potrafi się
zmobilizować do gry i się odchodzi z kwitkiem także tak jak mówię, nie jestem
tu po to, żeby tu przesiedzieć tylko, żeby coś z tymi chłopakami zrobić i
awansować, po to żeby Patryk na przyszły sezon nie szukał sobie klubu.
D.B.: Poza meczem ze Średnią Wsią, który był meczem o awans,
który na pewno był ważnym meczem dla klubu dla pana, to może pan powiedzieć
jakiś mecz który zapadł panu dobrze w pamięć pozytywnie?
P.S.: Trudno powiedzieć, ostatni mecz ze Średnią Wsią tez
był meczem „z piekła do nieba”, gdzie chłopaki pokazali charakter, gdzie
wydawało się, że przegramy. Już w pierwszej połowie straciliśmy dwóch
najlepszych zawodników: Damiana i Pawła Osekowskiego, wszystkim się wydawało,
że jest po meczu: 0:2, dwóch najlepszych kontuzje i jest pozamiatane i mamy
drugie miejsce. Może się wtedy w szatni uniosłem za bardzo i to jest podobna
sytuacja w meczu z Olszanicą, że spięli się i dali radę. Ale trudno mi oceniać
bo myśmy wtedy przegrali jeden mecz w Niebieszczanach. Także szło gładko. Osobiście ważny był dla mnie mecz z Zagórzem,
z klubem, z którym byłem związany i miałem przygodę z piłka jako piłkarz i
trener, i z którym rozstałem się z nieprzyjemnych okolicznościach.
D.B.: Udowodnił pan pracodawcy,
że zwolnienie było błędem?
P.S.: Nie było zwolnienia, odszedłem sam, ale przy słabej
atmosferze. Myślę że miałem coś do udowodnienia i wtedy Juventus pokazał, że
jest drużyną dużo lepszą, mimo niskiego wyniku, który Zagórz zawdzięcza swojemu
bramkarzowi i nieskuteczności Damiana, trudno oceniać jakikolwiek mecz, bo
jeżeli się poza ostatnim, który decydował o awansie wygrywa wszystkie mecze
przechodzi to do porządku dziennego, robi się korekty, kosmetykę i wiele nie
trzeba ingerować w skład i jakoś tak to się poukładało. Chwała chłopakom,
którzy zawsze byli do dyspozycji.
D.B.: Czy często słyszy pan rady
od kibiców?
P.S.: Zawsze! Od tego nie da się odciąć. Jeżeli chodzi o
piłkę i szatnie jestem apodyktyczny: w szatni nie ma demokracji, jeżeli
zawodnicy będą mi radzili albo coś w szatni to nie ma. W szatni mówi trener.
Natomiast kibice mają swoje prawa, mają swoje priorytety, lubią tego zawodnika
bardziej, tego mniej. Wychodzi zawodnik najlepszy, może przyjść Messi, a połowa
mówi, że nie nadaje się do gry. Ważna i istotna jest jedna rzecz: istotna jest
drużyna, to ma być jedność, czasem ktoś ma słaby dzień to koledzy mają go
schować, żeby nie było widać, że ma słaby dzień, nawet żeby kibice nie musieli
psioczyć, że źle kopnął, jest 11 na boisku 3, 4 rezerwowych, do tego prezes i
to jest drużyna. My nie mamy komfortu, że mamy 6 rezerwowych, kto by to nie
był, może być Patryk, może grać świetnie 5 meczów, przyjdzie 6 może mieć
słabszy dzień, ale nie mam komfortu, że po 10 minutach mogę ich zmienić. To
liga, gdzie wszyscy się znają, znają Patryka, bardzo dobrze Damiana, Janusza,
przyjeżdża czasem drużyna, przyjeżdżają patrzą, nie ma Damiana: o super Damiana
nie ma, a Damian może mieć słaby dzień, może kuleć, a będzie na boisku i może
absorbować dwóch obrońców, którzy będą
zwracali uwagę, gdzie jest, jak się porusza itd. To nie jest tak, że na każdą
pozycję mam zmiennika i mogę sobie zmienić. To jest sytuacja z ostatniego
meczu, gdzie miałem dwóch rezerwowych i dwóch chłopaków, którzy zaczynają grać
w piłkę, i podstawowy zawodnik łapie kontuzje, 10 minut go próbujemy ratować,
niestety musi zejść po 10 minutach, wtedy muszę robić zmianę i to co chłopakom
powiedziałem wszedł za niego młody chłopak, radził sobie przerywał, a wszedł na
skrzydło, ale niestety w akcjach ofensywnych nie istniał i tak jakbyś my grali
w 10, a to są niuanse, których kibic nie widzi.
D.B.: A Pański wzór trenera? Ma Pan jakiegoś idola trenerskiego?
Wiadomo, że nie da się przełożyć, ale jakaś postać, na której się Pan wzorował?
P.S.: Wie pan co, jeżeli ja powiem panu tak: to jest moje
zdanie, treningi, które robię to są treningi autorskie nie kieruję się niczym,
nie szukam po internecie itd. Ja muszę dopasować trening do tego co ja mam, nie
mam zawodników, którzy są na każdym treningu, nie mają wspomagania itd. Do tego
wszelkie rady odnośnie trenowania są dla mnie nic nie warte, bo do każdego
trzeba podejść indywidualnie. Ameryki nie odkryję, ale chyba takim człowiekiem,
który jako trener, menedżer to jest Alex Ferguson, który przez 25 lat w
Manchesterze rządził, nie trenował, bo on miał od tego ludzi, ale potrafił
swoją taktykę dopasować do ludzi jakich miał.
D.B.: Zarządzanie zasobami
ludzkimi.
P.S.: Dokładnie, bo mówię, przewijają się trenerzy przez
Manchester, Liverpool, dostają nieograniczone budżety, zawodników jakich chcą i
nie potrafią tego wykorzystać. Sir Alex Ferguson zarządzał tam przez 25 lat z
wynikami i działał skutecznie, wiedział kogo chce do swojej taktyki. Myślę że
to człowiek, który najwięcej jako trener menedżer zrobił. No może Jurgen Klopp,
który też ma ten zmysł, wie kogo dobrać sobie do swojej taktyki i myślę, że
zaczynając od Borussi, w miarę przeciętnego klubu wypromował ich na szczyt.
D.B.: Czyli ceni pan bardziej
trenerów, którzy stawiają na kontakt niż na takich zamkniętych?
P.S.: Zdecydowane, dlatego, że jednak drużyna piłkarska to
złożony organizm, do każdego trzeba podejść inaczej z każdym inaczej rozmawiać.
Mamy dwóch chłopaków 17-letnich: jeden jest mocny psychicznie, drugi usztywnia
się, boi się i on potrzebuje dużo więcej czasu, żeby w to wszystko wejść,
oswoić się z drużyną i ze starszymi zawodnikami. I tu jest rola trenera żeby z
nimi tez rozmawiać. Jednego trzeba budować, drugiego temperować, prawda Patryk?
(Patryk potakuje z uśmiechem) Czasem trzeba hamować pewne zapędy, a niektórych
trzeba trochę na wyrost budować, ale mówię, musi być bezpośredni kontakt,
rozmowa, każdym zawodnikiem. Ja przed każdym meczem po odprawie, rozmawiam jeszcze z każdym
indywidualnie czego oczekuje, bo nie da się tylko palcem pokazać, to nie jest
tak, że ja sobie przychodzę mowie: ten, ten, ten, ten, ten, przychodzi lista.
Nie było mowy o wzmocnieniach jest to co jest, myślę, że damy radę.
…
a w końcu ktoś musi grać!
Mówiąc o futbolu często pojawia się słowo rotacja w
składzie. Jest to mus. W dzisiejszych czasach, gdy ego czy duma zawodników nie
pozwalają na kilka meczów na ławce. Na najwyższym poziomie zarządzanie zasobami
ludzkimi jest często ważniejsze w budowaniu drużyny, niż sam zmysł taktyczny
lub kompetencje trenerskie. W ostatnim czasie jesteśmy świadkami takiego
trendu, który zachodzi w światowej piłce. Dość przypomnieć, że słynący z
utrzymywania świetnych kontaktów z zawodnikami Jurgen Klopp święci dziś tryumfy
z Liverpoolem, a egocentryk jakim jest Jose Mourihno po ubiegłorocznym
zwolnieniu z Manchesteru United nie potrafił znaleźć zatrudnienia w żadnym
zespole przez rok. Wracając do tematu: u niektórych rotacja spowodowana jest
nadmiarem zawodników, u innych ich niedoborem i brakiem możliwości wystawienia
optymalnego składu. Patryk Latusek mimo młodego wieku jest jednym z liderów
drużyny. Miejsce w podstawowej jedenastce wywalczył sobie świetnymi liczbami i
dobrą grą. Jak z jego perspektywy wyglądał poprzedni sezon? Co przyczyniło się
do spadku? Jak wygląda gra w B – klasie z perspektywy boiska?
D.B.: Patryk Latusek, najlepszy strzelec Juventusu Poraż w
sezonie 2019/2020, do tej pory w dwóch meczach trzy bramki. Na jakiej pozycji
występujesz?
Patryk Latusek: Powiem tak; preferuję środek pomocy, ale
trener już podkreślił na każdym meczu nie ma tak, ze mamy zawodników więc
jeżeli kogoś nie ma to zagram. W tym sezonie występuję na pozycji środkowego
napastnika.
D.B.: Z dobrym skutkiem.
P.L.: Jak na razie tak, na początku w dwóch meczach
strzeliłem trzy bardzo ważne bramki, ogólnie gram na środku pomocy, ale jeżeli
w drużynie kogoś brakuje to zagram tam gdzie trener mnie ustawi.
D.B.: W jakim klubie grałeś wcześniej?
P.L.: Zanim przyszedłem do Poraża, grałem kilka lat w
Ekoballu Sanok. Grałem na wszystkich szczeblach: młodzik starszy itd. Do samego
juniora. W poprzednim sezonie gdy udało awansować się do A klasy przyszedłem
tu, niestety spadliśmy do B. po rozmowie z prezesem zdecydowałem się zostać tu.
Były zapytania z innego klubu, ale z racji
sytuacji kadrowej zgodziłem się pomóc klubowi.
D.B.: Od którego roku grasz tutaj?
P.L.: Od 2018, sezon w A-klasie i teraz zaczynamy nowy.
D.B.: Jaki numer na koszulce?
P.L.: Różnie, ale przeważnie gram z 7.
D.B.: Masz jakieś przytyki od kolegów z drużyny czy od
rywali? Czynią aluzje co do 7 z Juventusu Turyn?
P.L.: Powiem tak: teraz można powiedzieć, że Cristiano jest
7, ale nie, ogólnie lubię numer 7, jest dla mnie szczęśliwy.
D.B.: Jak z twojej perspektywy wyglądał tamten sezon? Co
uważasz za główny powód spadku do klasy B?
P.L.: Zaczynając od samego początku: pierwsza rund bardzo
dobra. Byliśmy na podium w strzelonych bramkach. Punktów też mieliśmy jak na
beniaminka sporo. Czasem traciliśmy punkty przez własne błędy. Na kolejną rundę
skład się posypał, zatrudniliśmy nowego trenera, który zaraz od nas odszedł
wyników nie było, atmosfera w drużynie się pogarszała. Staraliśmy się grać na
tyle co potrafiliśmy, ale czasami naprawdę jechaliśmy na mecz w 11, nie było
nikogo na zmianę. Zawodnicy, którzy tam
byli albo nie grali długo w piłkę, albo wracali z zagranicy i pomagali. Myślę,
że spadliśmy przez niewielką kadrę i też ciężki był sezon przygotowawczy, tak
naprawdę zostaliśmy bez trenera. Taki mini sezon mieliśmy, dopiero miesiąc
przed rundą doszedł do nas trener, zaczęliśmy regularnie trenować, ale ostatnie
5/6 meczów graliśmy w 11. Trudno było się utrzymać.
D.B.: Często słyszysz od kibiców jakieś pokrzykiwania?
P.L.: Dużo sytuacji marnuje na boisku, niektórzy siedzą z
boku, mówiąc: mogłeś tak, mogłeś tak. Jak się siedzi z boku to się tak wydaje,
a na boisku sekunda i już jest obrońca i trzeba podejmować decyzję. Staram się
tym nie przejmować.
D.B.: Grasz z seniorami w dość młodym wieku, jak jest?
P.L.: Z tym klubem jestem związany praktycznie od małego,
mieszkam niedaleko stadionu. Nawet jak trenowałem w Ekoballu, to przychodziłem
na treningi i grałem w sparingach. Znam wielu ludzi od momentu, gdy byłem
dzieckiem. Mimo młodego wieku grałem tutaj, mój tato był kapitanem, mój wujek
jest prezesem klubu, więc zaproponowali mi grę, gdy byliśmy w A-klasie,
pierwsza runda nie była za dobra w moim wykonaniu, dopiero wkraczałem w
seniorską piłkę, ale myślę że teraz kolejny sezon pokazuje, że jest dużo
lepiej. Nauczyłem się podejmować decyzję, wyeliminowałem juniorskie zachowania.
Mam nadzieję, że będzie lepiej, że uda nam się awansować teraz. Paru kolegów
mówiło: a zobaczymy kiedy zagrasz, nawet grając w Ekoballu dużo ludzi mówiło:
„Czego nie chcesz grać na swojej wiosce?”, a przyszedłem tutaj też z tego
powodu, że sytuacja nie była za dobra. W Ekoballu pokłóciłem się z trenerem i
zawodnikami, a z racji, że tu był taki sezon awansowy, to zdecydowałem się
przyjść tutaj.
D.B.: Jakiś cel na ten sezon, liczba goli określona?
P.L.: W tamtej rundzie postawiłem sobie cel i spadliśmy, a
teraz? Nie, nie mam, nie chodzi o liczbę goli czy asysty, ale chodzi o to, żeby
drużyna wygrywała. Na razie wychodzi dobrze wygraliśmy dwa mecz zostało
dziewięć do końca tej rundy. Trener mówił, że jak patrzyłem dzisiaj w terminarz
powiedziałem, że nie mamy z kim przegrać; na początku nie wiedzieliśmy czy
wystartujemy, ale teraz po dwóch meczach kadra się polepszyła. Chłopcy
przychodzą regularnie i mogę śmiało powiedzieć, że awansujemy.
Wszystko
przed nimi
Do stworzenia tak obszernego materiału przyczyniło się wiele osób.
Wielkiego wsparcia w kwestii stworzenia reportażu udzielił fan Juventusu Poraż
pan Zdzisław Urban. To dzięki niemu udało się zasiąść w szatni drużyny i
przeprowadzić rozmowy z wieloma ludźmi, dla których ten klub jest
codziennością. Podziękowania za poświęcony czas należą się wszystkim, którzy
zgodzili się na rozmowę: prezesowi Marcinowi Latuskowi, trenerowi Piotrowi
Stawiarskiemu oraz byłym lub obecnym zawodnikom, Lesławowi Latuskowi, Januszowi
Torbie, Damianowi Mielnikowi i Patrykowi Latuskowi. Przeprowadzenie rozmów było
przyjemnością. Miło usłyszeć, że inni ludzie również kochają piłkę nożną.
Czasem nie mają jak podzielić się ze światem swoją pasją, ale gdy już to robią,
czynią to jak profesjonaliści – nienaganny język, rzeczowość i ciekawe
historię. Wszystko, co usłyszałem i wyżej zapisałem. Historia Juventusu jest
niesamowita, jego nazwa jest unikalna tak jak ludzie, którzy tworzą ten klub.
Mimo, że w ostatnich meczach nie idzie za dobrze, to trzymam
kciuki!
Serie A jeszcze zawita do Poraża, oby za niedługo.
Dominik Brajta