#FINOALLAFINE

Belli di notte

W głowach im się poprzewracało, tym Włochom. Prawie wszyscy już nie chcą wygrywać po swojemu, jak tradycja uczyła: maksimum efektu przy minimum estetyki. Ma być pięknie, skuteczność wynikać z efektowności, spektakle tworzyć się będzie dla kibiców, a nie dla trenerów, wśród których stilisti zastąpili risultalistów.

Przewrót na miarę kopernikańskiego szykuje Maurizio Sarri. Jego wybór na trenera Juventusu oznacza odejście od klubowego motta, wygłoszonego lata temu przez Giampiero Bonipertiego: “zwycięstwo to nie wszystko, a jedyne co się liczy“.

RONALDO PLUS DZIESIĘCIU

Z Sarrim na ławce w pierwszej kolejności liczyć się będzie styl zwycięstwa, a co za tym idzie posiadanie piłki, duża wymienność podań na małej przestrzeni, ruchliwość, intensywność, szybkość, ryzyko, przechylenie na ofensywną stronę futbolu. Nudne 1:0 i tylko bezpieczne pilnowanie wyniku – taki scenariusz teoretycznie powinien należeć do przeszłości. Podczas trzech sezonów spędzonych w Napoli wprawdzie nie udało mu się przegonić Starej Damy, ale w jednym okazał się od niej sporo lepszy. Jego drużyna strzeliła 251 goli, to o 13 więcej od Bianconerich w analogicznym okresie. Prawdziwie wystrzałowy lunapark udało mu się stworzyć w kampanii 2016/17 i jeśli ktoś ma się zbliżyć do wyniku 94 (średnia 2,5 gola/mecz), to on z Cristiano Ronaldo u boku.

Być może niezbyt fortunnie (zresztą dyplomacja to nie jest jego mocna strona) wyraził się, że w jego Juventusie pozostałych dziesięciu będzie musiało dostosować się do jednego Portugalczyka. Taki odgórny podział ról jednak nikogo nie obraził. Nikt przecież z własnej woli nie chciał odchodzić: ani Paulo Dybała, ani Gonzalo Higuain i Mario Mandżukić, ani najbardziej zagubiony w turyńskim labiryncie Douglas Costa, któremu nowy trener wyprostował ścieżki i przywrócił dawną moc.

Z eleganckim jak łabędź Matthijsem de Ligtem obrona Juventusu będzie przyjemna do oglądania, ale czy tak samo jak wcześniej skuteczna? To zagadnienie, które najbardziej niepokoi kibiców Juventusu u progu sezonu.

Nie w sile rażenia należy upatrywać pięty achillesowej giganta z Turynu. Może go powalić jakość bronienia. Utarło się, że ligę wygrywa się defensywą. Kto traci najmniej, ten jest najwyżej. Juventus hołdował tej teorii w każdym z mistrzowskich sezonów. W najlepszym przypadku dopuścił rywali do 20 bramek. Wynik poniżej 30 był regułą z jednym wyjątkiem (w poprzednim sezonie), dla pozostałych stanowił nieosiągalną barierę. Tylko w dwóch sezonach zdarzyło się, że inne zespoły (Roma i Napoli) traciły po 20 parę goli, ale i tak więcej od wiadomo kogo. A tak w ogóle ostatnim mistrzem Italii, który nie bronił najskuteczniej w lidze, był Inter w 2007 roku. Łatwo sobie wyobrazić Juventus w podobnej sytuacji.

Transfer Matthijsa de Ligta to także wyjście naprzeciw nowym tendencjom. To w końcu obrońca bardziej do konstruowania niż rozbijania, do podziwiania niż budzenia strachu, bardziej artysta niż zabijaka. Z estetycznego punktu widzenia bez wątpienia duży krok naprzód, a z każdego innego – duży znak zapytania. Czy wygryzie ze składu Leonardo Bonucciego, czy na zasadzie przeciwieństwa stworzy idealną parę z Giorgio Chiellinim, któremu coraz częściej dokuczają urazy? Czy Sarri znajdzie na niego jeszcze inny pomysł? Jedno jest pewne, Holender to nie wiecznie rokujący Daniele Rugani, kosztował zbyt dużo żeby cierpliwie stać z boku z tabliczką wyjście awaryjne.

CZARNA OWCA

W stadzie trenerskich stylistów, do których jeszcze wrócimy, czai i co więcej szykuje się na przywódcę jedna czarna owca. Antonio Conte nawet nie udaje, że się zmienił, poddał modzie i będzie taki, jakby sobie życzył Pep Guardiola. On chce wyleczyć Inter z szaleństwa, z jakiegoś rodzaju schizofrenii, dodać mentalnej siły i nauczyć charakteru zwycięzcy. Sam go ma. Zawsze miał, jako piłkarz i tym bardziej jako trener. Bari i Sienę pociągnął do Serie A, Juventus posadził po sześciu latach skandali, posuchy i kryzysu na tronie, z reprezentacji Włoch wycisnął wszystkie soki, w Chelsea wygrał wyścig za pierwszym podejściem. W Interze nie zadowoli go miejsce gwarantujące Ligę Mistrzów.

Dla niego plany minimum i inne alibi nie istnieją. Idee fixe to być pierwszym, tu i teraz, za wszelką cenę. A więc głowy nisko, zęby zaciśnięte i pedałujemy. Będzie cały czas pod górę i ciężko, ale pedałujemy. Wszyscy razem. Niech nikt się nie wychyla, nie zgrywa gwiazdy. Nie ma żadnego “ja”, jesteśmy “my”. Tylko pedałując razem, możemy dotrzeć pierwsi do celu. A dystans nie tylko do pokonania co do nadrobienia jest ogromny.

Gdyby w każdym z ostatnich, ośmiu sezonów udział Juventusu potraktować w kategorii poza konkurencją, to kto byłby mistrzem? Cztery razy Napoli, trzy Roma i raz Milan. Inter zero, nic, nawet na podium nie ma co go szukać. Po skompletowaniu pamiętnej, ale już starawej triplety zdobył się na skromniutki Puchar Włoch (2011). W tym okresie posuchy tylko jedna rzecz wprawiała go w dumę: frekwencja. W poprzednim sezonie łączna liczba kibiców na jego meczach na San Siro przekroczyła 1,1 miliona (na Milan przyszło 1,03, na Juventus 734 tysiące), a średnia wyniosła 62 tysiące. Teraz na pniu rozeszły się wszystkie abonamenty w liczbie 37 tysięcy. Za nowym projektem zagłosowało nogami 65 tysięcy, którzy przyszli na inaugurację z Lecce.

WIARA W MILIKA

Złotym środkiem między skrajnymi filozofiami Sarriego i Conte jest Carlo Ancelotti. Wielbiciel piękna w futbolu, zwolennik dawania piłkarzom swobody, ale w ramach rozsądku. Z trzech klubów (w kolejności Juventus, Inter i Napoli) zamieszanych w grę o scudetto tylko Ancelotti kontynuuje swoje dzieło. Prezydent Aurelio de Laurentiis zrobił na rynku drogie zakupy, żeby mistrzostwo kolejny raz nie przeszło mu obok nosa. A o tym, jak był i jest skupiony na tym celu, nawet bardziej świadczył apetyt, którego nie zdołał zaspokoić. Nie dał rady skonsumować Jamesa Rodrigueza, ani Nicolasa Pepe, którego zdjął mu z talerza Arsenal Londyn. Cóż, trafił na grubszą rybę i niewiele więcej mógł zrobić, natomiast sam stanął kością w gardle tym, którzy myśleli o wyciągnięciu z Napoli Kalidou Koulibaly’ego (Manchester City) i i Fabiana Ruiza (Real Madryt). Po ich sprzedaży byłby bogatszy o przynajmniej 150 milionów euro, ale uboższy o marzenia o tytule.

Wszystkie wątpliwości generalnie rozentuzjazmowanych neapolitańczyków krążyły tego lata wokół Arkadiusza Milika. Czy to napastnik, z którym możemy odfrunąć? Czy będzie trafiał, czy seryjnie marnował, jak w końcówce sezonu i w okresie przygotowawczym? Wbrew prasowym pogłoskom w klubie nie nosili się z zamiarem ani sprzedaży polskiego napastnika, ani wymiany. Wierzą w niego, cenią go i przedstawią propozycję przedłużenia kontraktu. Sprowadzenie kogoś innego – trwały zabiegi o Mauro Icardiego, który kręcił nosem – tylko stworzy trenerowi nowe możliwości. Podobnie jak kupno Hirvinga Lozano wzmocniło konkurencję wśród skrzydłowych, którzy od czasu Rafy Beniteza są piękną wizytówką Napoli.

Cała reszta Serie A, choć na swój sposób ciekawa i w przeważającej większości silniejsza niż w poprzednich rozgrywkach, wyżej czwartego miejsca raczej nie podskoczy. Dotyczy to także Milanu, w którym wreszcie poczuło się ożywczy wiatr.

SPÓŹNIONY BALOTELLI

Udzielający się medialnie Arrigo Sacchi informował już o tym nie raz, że najbardziej ceni dwóch włoskich trenerów i wręcz się z nimi identyfikuje. Pierwszy właśnie dostąpił najwyższego honoru we włoskim futbolu klubowym, a drugi nazywa się Marco Giampaolo. Daj mu piłkarza na rok, a po tym czasie odbierzesz dwa razy lepszego – taką wyrobił sobie opinię, pracując ostatnio w Empoli i Sampdorii. Pod jego ręką młodzi z dnia na dzień czynią postępy, a i starzy nie narzekają – o czym świadczył tytuł króla strzelców dla Fabio Quagliarelli. W młodym Milanie, którego średnia wieku oscyluje wokół 25 lat, będzie miał pole do popisu i na początek jeden problem do rozwiązania: jak obudować podaniami Krzysztofa Piątka? W okresie przygotowawczym nie udało mu się zapobiec rosnącej marginalizacji polskiego napastnika, ale zalecał krytykom i samemu Krisowi spokój. Pozostanie Suso, ciągle prawdopodobne pozyskanie Angela Correi z Atletico, zbudowanie nowej drugiej linii i zmuszenie Milanu do gry w piłkę, a nie tylko do gryzienia trawy, nie tylko mają, ale muszą odblokować Polaka. Innego wyjścia nie ma.

Zanim jeszcze objawił się w Serie A Sarri, ktokolwiek (poza Sacchim oczywiście) docenił Giampaolo, to Vincenzo Montella wdrażał do calcio znane bardziej w hiszpańskiej La Liga pomysły. Po hossie, przyszła jednak dla niego bessa. Strasznie długa bessa. Czas na przełamanie i we Florencji powstała dla niego fajna trampolina. Kevin Prince Boateng i Franck Ribery świetnie zapowiadają się w roli mistrzów dla wielu bardzo zdolnych uczniów. O Federico Chiesie nie ma nawet co wspominać, ale już o Dusanie Vlahoviciu i Riccardo Sottilu nadmienić warto i uprzedzić: miejcie ich na oku. Typ dla Fiorentiny, która w poprzednim sezonie wylądowała na zawstydzającym 16 miejscu, to wygrana w kategorii największy progres.

Przynajmniej na nominację w kategorii największa niespodzianka wierzą po zakontraktowaniu Mario Balotellego w Brescii. Na dzień dobry dostał 3 miliony euro pensji, plus 1,5 w bonusach, kontrakt do 2022 roku i furtkę, że w przypadku degradacji stanie się wolnym piłkarzem. Wrócił do domu (dosłownie, bo w tym mieście się wychował) na życzenie selekcjonera Roberto Manciniego, który jakoś nigdy nie przestał w niego wierzyć. Trudno jednak nie podchodzić sceptycznie do kolejnej próby odrodzenia grzesznego z natury Balotellego. Odkryje karty dopiero w 5 kolejce. Wcześniej będzie odpokutowywał za winy popełnione w lidze francuskiej. Cały on. Bardziej koń trojański niż Mesjasz.

Autor: Tomasz Lipiński
Źródło: Piłka Nożna 35/2019

Doceniasz naszą pracę? Postaw nam kawę! Postaw kawę JuvePoland!

Subskrybuj
Powiadom o
2 komentarzy
najnowszy
najstarszy oceniany
Informacja zwrotna
Zobacz wszystkie komentarze
putout
putout
4 lat temu

"W głowach im się poprzewracało, tym Włochom. Prawie wszyscy już nie chcą wygrywać po swojemu, jak tradycja uczyła: maksimum efektu przy minimum estetyki. Ma być pięknie, skuteczność wynikać z efektowności, spektakle tworzyć się będzie dla kibiców, a nie dla trenerów, wśród których stilisti zastąpili risultalistów."

problem w tym że efektów już od dawna zaczęło brakować.

SKAr7
SKAr7
4 lat temu

Chcieć, Panie Tomaszu, a móc, to dwie różne rzeczy. Obawiam się, że tak jak stilisti by chcieli, tak co bardziej ogarnięci trenerzy drugiej połowy tabeli tak na codzień im na to nie pozwolą.