Biała linia

Biały kolor wygląda nieco inaczej we włoskiej Carrarze – mieście słynącym z marmuru. To właśnie stamtąd pochodzę, z regionu znanego ze swoich bogatych w przepiękny biały marmur kamieniołomów. Większość bieli jaką widywaliśmy na co dzień, to ta widoczna ze wzgórz, wykopywana przez mieszkańców naszego miasteczka. Mój ojciec, tak jak wielu, pracował dla jednej z firm zajmującej się wydobywaniem marmuru. Pracował bardzo ciężko, wstawał o piątej rano, do domu wracał o osiemnastej. To jedyny sposób na życie jaki znał, to jedyny sposób na życie jaki znało całe miasto.

Marmur był tak wszechobecny, że kolor biały zalewał wszystko, nawet moje sny. Miałem w głowie taki obraz, odkąd miałem około sześciu lat. Nie wiem nawet czy mogę to nazwać obrazem, bardziej może sekwencją video. Nawiedzała ona mnie kiedy spałem a nawet kiedy tylko zamknąłem na dłuższą chwilę oczy.

Widziałem długi czarny tunel. Z początku nie było żadnego światła na jego końcu, ale po prostu wiedziałem że to tunel. Wtedy pojawiała się biała linia, być może był to marmur, nie miało to znaczenia. Chodziło jednak o to, że linia nie tylko prowadziła mnie na zewnątrz tunelu, ale również dokładnie tam gdzie chciałem się znaleźć.

Kiedy byłem młody, nie znałem znaczenia tego snu, nie miał on dla mnie większego sensu. Nie potrzebowałem nigdzie iść, donikąd zmierzać.

Miałem rodzinę, piłkę nożną – wszystko czego potrzebowałem, kochałem swoje życie. Od momentu kiedy miałem trzy lata i ojciec zabrał mnie do wielkiego sklepu z zabawkami w centrum miasta. Od samego progu pobiegłem prosto do miejsce w którym były futbolówki, złapałem jedną i oznajmiłem, że możemy już iść. Ojciec chciał, żebym pooglądał inne zabawki, ale ja nie byłem nimi nawet zainteresowany.

Wiedziałem czego chcę, i dlatego nie pozwoliłem żeby cokolwiek innego stanęło mi na drodze do spełnienia marzeń. Taki mam charakter, a może raczej powinienem powiedzieć, taki mamy charakter. Jeśli pochodzisz z Carrary, jesteś twardy jak marmur. Zapytajcie Buffona. Jak marmur.

Taka też była moja rodzina. Moja matka pracowała jako pielęgniarka w szpitalu niedaleko domu. Była konsekwentna a jednocześnie kochająca. Potrafiła w mgnieniu oka zmienić się z profesjonalnej i zdecydowanej pielęgniarki, w czułą mamę. Pomiędzy nią i ojcem panowała idealna równowaga. On zawsze motywował mnie żebym starał się być lepszy w tym co robię. Czasami kiedy jesteś dzieckiem, może wydawać ci się że taka presja to zbyt wiele do udźwignięcia. Można nawet odebrać to jako złość rodzica. Ale kiedy byłem już trochę starszy, zrozumiałem, że motywował mnie bo wierzył we mnie – wiedział, że dzieciak który nie chce bawić się żadnymi zabawkami i którego interesowała tylko piłka, ma potencjał.

Ojciec miał rację, ale w naszym niewielkim mieście nie było żadnych drużyn młodzików, które dawałyby nadzieję na rozwój. Całą rodziną podjęliśmy więc decyzję, że kiedy skończę osiem lat, pojadę trenować dla Ponzano, jednego z klubów młodzieżowych znajdującego się 110 kilometrów od domu Empoli. Mama odbierała mnie ze szkoły codziennie o 15:15, całe 45 minut przed zakończeniem zajęć. Wręczała mi pojemnik najlepszego na całym świecie makaronu domowej roboty, i wyruszaliśmy w naszym szarym Oplu Vectrze na południe, wzdłuż Morza Liguryjskiego. Po około 40 minutach docieraliśmy do Pizy i kierowaliśmy się na wschód w kierunku Empoli. Po kolejnych 30 minutach byliśmy na miejscu. Zazwyczaj byłem spóźniony, buty wiązałem jeszcze w samochodzie, mama ledwo się zatrzymała a ja wybiegałem prosto na boisko aby dołączyć do kolegów na treningu. Po dwóch godzinach wyruszaliśmy tą samą trasą w drogę powrotną. Spać kładłem się o 22:30 lub 23. Następnego dnia wstawałem o 8:00 – szkoła, trening, dom. Cztery dni w tygodniu przez kilka lat. Oczywiście nie było łatwo, ale było warto. Kiedy opuściłem Empoli, podpisałem kontrakt z Fiorentiną. Klub z Florencji, położonej odrobinę dalej na wschód od Empoli, na linii tej samej autostrady którą podróżowaliśmy na treningi z mamą, która towarzyszyła mi na każdym kroku mojej kariery. Szczególnie w jej najtrudniejszym momencie.

Kiedy miałem szesnaście lat byłem bliski dołączenia do dorosłej drużyny Fiorentiny. Byłem w bardzo dobrej formie i grałem naprawdę świetnie. Podczas jednego z rutynowych badań, sztab medyczny odkrył że coś jest nie tak. Kilka dni później mama pojechała ze mną do lekarza aby wykonać kolejne badania i prześwietlenia. Po jakimś czasie przyszedł lekarz i oznajmił:

Federico, wygląda na to że mamy problem“.

Te słowa do mnie nie docierały, miałem 16 lat, byłem zdrowy jak ryba, nie miałem żadnych problemów. O czym on mówi?

Masz przerośnięte serce. Na chwilę obecną nie wiemy jak poważny jest to problem, ale możliwe, że nie będziesz mógł kontynuować kariery piłkarskiej“.

Możliwe? Nie. To nawet nie wchodzi w grę. Nie mogłem w to uwierzyć, nie chciałem tego słuchać. Byłem zrozpaczony, na szczęście była obok mnie mama, która mnie uspokoiła. Lekarz powiedział, że trzeba dokonać obserwacji przez najbliższe kilka tygodni, i że przez następne sześć miesięcy nie mogę grać w piłkę. Oboje z mamą wiedzieliśmy, że to kluczowy moment dla rozwoju mojej kariery i nie mogłem sobie pozwolić na tak długą przerwę.

Mieszkałem we Florencji, miałem szesnaście lat i nie miałem kompletnie nic do roboty. Rodzice pracowali w Carrarze i odwiedzali mnie kiedy tylko mogli, ale wciąż był to dla mnie ciężki okres. Robiłem wszystko by jakoś zająć sobie ten czas. To były jedne z najtrudniejszych sześciu miesięcy w moim życiu.

Czas mijał, niezliczone ilości badań, wizyt u specjalistów, konsultacji, i w końcu po zmianach w diecie i ustawieniu lekarstw mój organizm przezwyciężył problem z sercem. To właśnie wtedy, kiedy otrzymałem zielone światło dla powrotu do treningów przypomniała mi się ta wizja, ta z tunelem. Zrozumiałem że to światło, ta biała linia, marmurowa droga – cokolwiek to było, to byłem ja, na mojej ścieżce. Tunel był wszystkim tym co nieznane, przeszkodami do pokonania, walką do stoczenia. Te obrazy nawiedzały mnie przez tak długi czas, a ja dopiero wtedy zrozumiałem co tak naprawdę znaczyły.

Kiedy przytrafia ci się coś takiego, wywołuje to u ciebie zmianę. Zrozumiałem wtedy, jak kruche jest to wszystko co mam, oraz jak wielkie szczęście mnie spotkało, że mogę dalej kroczyć swoją drogą. Kiedy w 2014 roku debiutowałem w Serie A, kiedy w 2016 otrzymałem powołanie do reprezentacji, doceniałem te osiągnięcia jeszcze bardziej. Wszystko to osiągnąłem dzięki wsparciu rodziny i pomocy przyjaciół.

Z czasu spędzonego w Fiorentinie są dwa wydarzenia, które szczególnie zapadły mi w pamięci. Pierwsze to kiedy Paulo Sousa, ówczesny trener, udzielił mi pewnej bardzo ważnej rady. Powiedział mi wtedy, że mam niesamowity talent, i że mój charakter wyprzedza moje zdolności. Powiedział też, że żeby zostać najlepszym, muszę w siebie inwestować. Wszystko co robię, zarówno na boisku jak i poza nim musi być nakierowane na sukces – to w ten sposób świetni piłkarze stają się mistrzami. Nigdy zapomnę tej rady.

Druga rzecz, którą dała mi Fiorentina, to przyjaźń z Davide Astorim. To był jeden z tych ludzi którzy są urodzonymi liderami. Każdego dnia na treningu był dla nas przykładem. Kiedy byłem starszy, brał mnie na bok przed treningami, wymienialiśmy podania a on udzielał mi instrukcji. Podczas wyjazdów, spędzaliśmy razem dużo czasu, oglądając mecze innych zespołów albo stare filmy. To był prawdziwy dobry duch, pełen miłości i ciepła dla innych. Kiedy zacząłem regularnie grać w wyjściowym składzie, to do niego zwracałem się kiedy dopadała mnie słabsza forma. Kiedy po meczach, w których zdobywałem bramki, dostawałem maila od klubowego fotografa, na zdjęciach zawsze pierwszą osobą która przybiegała celebrować, był Davide. Był moim przyjacielem i moim kapitanem.

Zmarł we śnie, w marcu 2018 roku. Miał trzydzieści lat. Trzydzieści. Był dorosłym facetem, ale w dalszym ciągu, był czyimś małym synkiem.

Zmarł na zawał serca. To był moment kiedy wróciły wspomnienia o tym jak sam walczyłem z problemami z sercem. Śmierć Davide była jak przypomnienie: Mamy niewiele czasu na tym świecie, jesteśmy szczęśliwcami że możemy się nim cieszyć.

Kiedy latem 2017 roku przenosiłem się do Juventusu, wiele razy myślałem o Davide. Oglądałem nagrania z bramkami jakie strzelałem dla Fiorentiny, i widziałem Davide biegnącego ze środka boiska, z rękami wyciągniętymi w górę. Rozmawiałem z nim przed samym transferem. Rozumiał, ale w dalszym ciągu nie był to łatwy moment. Kilka tygodni po jego śmierci, wytatuowałem sobie jego numer 13 na prawym ramieniu, tuż obok modlitwy Zdrowaś Mario. Teraz gdziekolwiek idę, on jest ze mną, będzie mnie chronił aż do samego końca. Wiem o tym.

Jestem osobą wierzącą. Zawsze byłem. Jedną z najważniejszych myśli w moim życiu to ta, że jesteśmy tutaj tylko na chwilę, w drodze do czegoś jeszcze wspanialszego. Wierzę w to. Jest lepsze miejsce, które jest nam przeznaczone. I kiedy już tam trafię, pierwszą osobą z którą będę chciał się zobaczyć będzie Davide – mój przyjaciel, mój kapitan.

Wszystko to czym się z wami dzielę, to część tego kim jestem i kim chcę się stać. Jestem bardzo dumny z bycia zawodnikiem Juventusu. Zarówno klub jak i miasto Turyn są wyjątkowe. Wszystkie frazesy, które każdy nowy zawodnik Juve wypowiada, o wygrywaniu, atmosferze – wszystko to jest prawdziwe. Od trenera, przez fizjoterapeutów, po kucharzy. Oni wszyscy mają w głowie tylko jedno – wygrywać. To jest jak obsesja… obsesja, która stała się również częścią mnie.

Teraz kiedy widzę koszulkę Bianconerich, myślami wracam do tego tunelu, do marmuru. Czerń… i biel. To wszystko tu jest i zaprowadziło mnie tutaj. Cokolwiek czeka na mnie następnego.

Jestem gotowy.

Autor: Federico Bernardeschi
Tłumaczenie: Piotr Fila
Źródło: www.theplayerstribune.com

Doceniasz naszą pracę? Postaw nam kawę! Postaw kawę JuvePoland!

Subskrybuj
Powiadom o
1 Komentarz
oceniany
najnowszy najstarszy
Informacja zwrotna
Zobacz wszystkie komentarze

Nihlo
Nihlo
4 lat temu

Piękne, dzięki za przetłumaczenie!

Lub zaloguj się za pomocą: