Calcio jak narkotyk
“Calcio jak narkotyk”
Włochów nic nie ekscytuje tak jak piłka
Rzymscy kibice czekali na ten dzień od wielu miesięcy. 6 stycznia na Stadio Olimpico grają Lazio i Roma. Pierwsze derby Rzymu rozegrano 75 lat temu. Już wtedy Włosi – jak but długi – zarażeni byli wszechogarniającą miłością do calcio.
JOLANTA BERENT
Roberto, hydraulik, lat 35, w opinającej brzuch koszulce z numerem 18 (Cassano), chętnie wspomina wyprawy przed laty pod dom Zibiego Bońka: po przegranym meczu szło się z kijami bejsbolowymi – piłkarze musieli odpowiedzieć za rozczarowanie kibiców. Roberto to twardziel. Ale na wspomnienie meczu Roma–Liverpool z 1984 r. łapie go ból brzucha. Wtedy Roma zagrała ostatni raz w finale Ligi Mistrzów. Rzuty karne, pech, surrealistyczna cisza na wypełnionym po brzegi stadionie. Po latach ta cisza wciąż dźwięczy w uszach.
– Miałem ubaw nie z tej ziemi – ekscytuje się Marcello, lat 39, do niedawna profesor uniwersytecki, od niedawna bezrobotny. Nienawidzi Romy i romanistów. – Na meczu: Roma, Roma, żółta jak słońce, czerwona jak moje serce (z hymnu klubu – przyp. aut.), jak widzą staruszkę w żółto-czerwonym szaliku, to ją przeprowadzą przez jezdnię, ale następnego dnia, jak dostanie emeryturę, zabiorą jej ostatni grosz, żeby mieć na bilet.
Roberto parę lat temu miał kryzys, oznajmił, że Curva Sud (trybuna romanistów) to złodzieje, że z prezesem Sensim giallorossi (żółto-czerwoni) nic nie wygrali, oddał abonament siostrzeńcowi. A ten do niego: Wujek, nie gól brody, to wygramy scudetto (mistrzostwo kraju). Zarósł jak rower w pokrzywach, ale warto było. 2001 r. – mistrzostwo Włoch. Spotkał Sensiego, padł przed nim na kolana. Płakał. Za 300 euro wymienił światła w furgonetce na żółte i czerwone. Policja czepia się, nie spełniają normy, nieważne. To był rok – świętowali przez parę miesięcy, w niektórych dzielnicach Rzymu nie można było zmrużyć oka. Płacili ludziom, żeby dowozili im skrzynki z piwem z Monteverde i innych dzielnic, bo w centrum obowiązywał zakaz sprzedaży alkoholu.
Przed derbami z 10 marca 2002 r. siostrzeniec-jasnowidz przepowiedział, że Roma strzeli 5 bramek. – Obiecałem chłopakowi 100 tys. lirów, jeśli się sprawdzi. Po czwartym golu modliłem się, żeby na tym się skończyło. Gdzie tam! Rozpruł się worek z bramkami (5:1), trzeba było wyzbyć się kasy. Do dziś śpiewają kibicom Lazio „Pamiętasz 10 marca?”.
Armando, lat 70, emeryt. Jego ulubione danie to szynka z melonem – ze względu na kolory. – Czerwony to krew – życie, energia, żółty – złoto, wieczność. Kiedy w barze, w którym przesiaduje codziennie, właściciel włącza telewizor na mecz Juventusu, Interu czy Milanu, wychodzi ostentacyjnie – nie będzie oglądał ligi austriackiej.
– Rzymianie mają kompleks drużyn z północy – uważa Zbigniew Boniek (kibic Romy). Nie są też zbyt wiernymi kibicami reprezentacji – wprawdzie podczas mundialu można było zobaczyć wywieszki na drzwiach sklepów i restauracji „Zamknięte z powodu meczu”, ale zdaniem Armando Włosi nie mają mocno rozwiniętego poczucia jedności narodowej: – Garibaldi za długo się ociągał ze zjednoczeniem. Zresztą jak tu kibicować azzurrim (niebiescy, kolor koszulek reprezentacji narodowej), skoro w drużynie aż roi się od znienawidzonych juventini.
Ostatnie takie sacrum
Podczas meczu Milan–Barcelona polscy komentatorzy emocjonowali się, że na San Siro zasiadło prawie 80 tys. widzów. To była Liga Mistrzów, hit kolejki. Parę dni wcześniej na mecz Avellino–Napoli przyszły 72 tys. ludzi. To była Serie C. Najważniejszym dniem dla tifoso (kibica) jest, oczywiście, niedziela. Ci, którzy nie jadą na stadion i nie mają dekodera, nie ruszają się z domu bez radyjka przy uchu. W Rzymie wyposażeni są w nie nawet sprzedawcy dewocjonaliów pod bazylikami, okrzyki komentatorów mieszają się ze śpiewami liturgicznymi. Pasolini nazwał calcio ostatnim sacrum naszych czasów…
Socjolodzy twierdzą, że jest to gra dla społeczeństw zbudowanych na zasadach patriarchatu. Popularna w latach 60. piosenkarka Rita Pavone skarżyła się w hicie tamtych czasów, że w niedziele on zostawia ją samą i idzie na stadion. Dziś najpiękniejsze Włoszki fotografują się bez koszulek i spodenek, za to z futbolówką. Kiedy w 2000 r. mistrzostwo Włoch zdobyło Lazio, fanka biancocelestich (biało-niebiescy), blondwłosa aktorka Anna Falchi, zaprezentowała kibicom na Stadio Olimpico swoje wdzięki. Jej koleżanka, ciemnowłosa Sabrina Ferilli nie zamierzała być gorsza. Kiedy rok później Roma odpruła Lazio mistrzowskie naszywki, jedna z najsłynniejszych romanistek wykonała striptiz podczas fety na antycznym stadionie Circus Maximus.
Politycy i modelki, piosenkarze i aktorki, żony i narzeczone… Pokazać się na trybunie jest bardzo trendy. Zwłaszcza honorowej. W ostatnich latach nastała moda na kibiców elitarnych. Na San Siro obsługiwani są przez kelnerów w białych rękawiczkach. Za abonament płacą ponad 3 tys. euro. Opłaca się – można przez chwilę mignąć na ekranie telewizora. A transmisje z meczów biją rekordy oglądalności.
Mistrzowie, idole, milionerzy
„Nigdy się nie rozstaniemy, zbyt wiele nas łączy” – ta włoska piosenka stała się leitmotivem kampanii reklamowej telewizji Sky, mającej wyłączność na transmisje meczów Serie A. Reklama jest genialna – Włosi przez cały dzień noszą na plecach swoich idoli: Tottiego (Roma), Buffona (Juventus) i Gattuso (Milan). Ale abonament Sky też ciąży. Widzowie, których na niego nie stać, upodobali sobie niedzielny program RAI 2 „Quelli che il calcio”, podczas którego mogą śledzić sytuację na stadionach oglądając co najwyżej… trybuny. Największym kuriozum jest innowacja wprowadzona w minionym sezonie: specjalna ekipa, zmieniająca co chwila koszulki, prezentuje symulacje strzelonych bramek. No a potem przez cały wieczór prawdziwe gole, analizy, dyskusje, prognostyki. Stałym gościem „Sportowej niedzieli” w RAI 2 jest już drugi sezon Zbigniew Boniek.
W zeszłym roku ruszył reality show „Campioni”. Bohaterem jest amatorska drużyna piłkarska (AS Cervia), trenowana przez mistrza świata z 1982 r. Francesco Grazianiego. Zawodnicy zamieszkują razem, a kamera podgląda ich podczas treningów, w szatni, w chwilach relaksu. Co tydzień widzowie (bo co Włoch, to trener) wybierają po jednym napastniku, obrońcy i pomocniku, których chcieliby zobaczyć w niedzielnym meczu. Najniżej notowani odpadają z gry. Trzech wybrańców weźmie udział w zgrupowaniach Juventusu, Milanu i Interu.
Rok temu piłkarskie gwiazdy gościły w specjalnym wydaniu włoskich „Milionerów”. Nie było łatwo: Vieri (Inter) pokusił się o tezę, że Transylwania pełna jest transwestytów, a Delvecchio (Roma) i Peruzzi (Lazio) nie mogli się zdecydować, czy Jezus wszedł do Jerozolimy pieszo, czy też może wjechał na osiołku. Często piłkarze pojawiają się w sobotnim hicie Canale 5 „C’é posta per te”, do którego widzowie zapraszają bliskich, żeby się odnaleźć, pogodzić, wyjaśnić (coś w stylu „Wybacz mi”). Andrija Szewczenkę zaprosiła do studia matka niesfornego kibica Milanu – genialny snajper, zdobywca Złotej Piłki 2004, czyli najlepszy piłkarz Europy, wytłumaczył chłopcu, że mama jest jak trener, że gdyby on, wielki Sheva, nie słuchał trenera, do niczego by nie doszedł. Żeby poznać osobiście Vincenzo Montellę (Roma), jego fanka nie zawahała się włożyć ręki do akwarium z robakami, wykąpać się w lodowatej wodzie, wreszcie – zadzwonić do pracodawcy z nieprzystojną propozycją. Wizyta w studiu Gianluigiego Buffona była prezentem córki dla leciwego kibica Juventusu. Staruszek raz w życiu pokłócił się z żoną: ona chciała powiesić nad łóżkiem obrazek Matki Boskiej, on – zdjęcie Juventusu.
Co myślimy o Lazio
Derby Rzymu: latają kamienie, policjanci zwierają szeregi, szaliki klubowe spełniają rolę masek gazowych. Kibice Lazio wnoszą transparenty z rasistowskimi hasłami. Na trybunie prasowej trudniej rozeznać się w sympatiach, chyba że siedzący obok dziennikarz łapie się za krocze, gdy piłka zbliża się do bramki Peruzziego (działa na zasadzie naszego niemalowanego drewna).
Czego jak czego, ale fantazji romanistom odmówić nie można. Mają szczęście do artystów. Zwłaszcza do jednego, Antonello Vendittiego, dzięki któremu mogą się poszczycić najpiękniejszym hymnem w Serie A. A przecież Venditti napisał też „Grazie Roma”, „Che c’é” (z okazji ostatniego scudetto), wreszcie „La coscienza di Zeman” (Sumienie Zemana) – na cześć dawnego trenera.
Na stronach romamor.net można znaleźć wiersz na cześć Tottiego i na hańbę Del Piero (Juventus). Jest też utwór o tym, jak odczuwający niedosyt po stworzeniu świata Pan Bóg zastanawiał się, czego mu brakuje. Chciał podarować człowiekowi coś wyjątkowego – wziął słońce, serce wilczycy i stworzył Romę. A potem dał Adamowi Ewę, ta – wiadomo – zjadła jabłko i Pan Bóg ukarał ich stwarzając Lazio. Wiersz, napisany w dialekcie rzymskim, podpisany jest przez siostrę Marię Bertillę Cafagnę, tę samą, która przyjeżdża na Olimpico na wózku inwalidzkim, wyposażona w żółto-czerwony różaniec.
Na stronach Internetu można się też dowiedzieć, „co myślimy o Lazio”. Odpowiedzią jest animacja: dwie małpki obsikują godło znienawidzonego klubu. Wirtualne trybuny cieszą się coraz większą popularnością: od A po C nie ma drużyny, która nie miałaby własnej strony internetowej. Zdjęcia, ogłoszenia, hymny, przyśpiewki, relacje z wyjazdów, sprzedaż gadżetów. Rady, co robić na wypadek zatrzymania przez policję… Wreszcie sekcja, w której można się wyładować, obrzucając przeciwnika obelgami, pogróżkami. Wymienić opinię na temat sędziego, przez którego znów przegraliśmy. Umówić się na nawalankę. Wrogiem może być każdy, nawet sponsor. Kiedy w 1998 r. sponsorowane przez Cirio (koncern spożywczy) Lazio pozyskało za ciężkie pieniądze Vieriego, a ceny mleka w Rzymie skoczyły gwałtownie w górę, kibice Romy ograniczyli picie cappuccino.
Co myślimy o Romie
W Romie najważniejszy po prezesie Franco Sensim (który z miłości do drużyny inwestuje w nią majątek rodzinny) jest Francesco Totti – udziałowiec klubu (1,1 proc.), kapitan, największa gwiazda, symbol. Najbardziej klikany piłkarz włoski w Internecie i… wdzięczny obiekt żartów całej Italii. Początkowo zżymał się, że Włosi pokpiwają sobie z jego gaf, niezbyt lotnych wypowiedzi i rzymskiego akcentu. Wreszcie postanowił przejąć kontrolę nad sytuacją, dokonać selekcji materiału i wydać zbiór dowcipów na swój temat, przeznaczając dochód na UNICEF i Urząd Miejski w Rzymie. Strzał był celny, wyszedł drugi tomik. Oto próbka humoru: „Totti przez dwa miesiące męczy się układając puzzle. Wreszcie mu się udaje, odwraca pudełko, czyta: „Od 2 do 3 lat”, i stwierdza: “Jestem geniuszem”.
Wciąż o nim głośno. W minionym sezonie długo komentowano jego gest podczas meczu Roma–Juventus (4:0) w stronę protestującego przeciwko decyzji sędziowskiej trenera Lippiego: palec na ustach, 4 palce do góry i dłoń od siebie – cicho, zabierajcie 4 siatki i do domu. Potem było Euro, skandal z opluciem duńskiego zawodnika Poulsena, dyskwalifikacja na trzy mecze, ucieczka z lotniska przed kibicami.
Jeszcze trudniejszy do okiełznania jest przyjaciel Tottiego Antonio Cassano. Wciąż ma jakieś rachunki do wyrównania – jak nie z kolegami, to z dziennikarzami, jak nie z dziennikarzami, to z trenerami. Tlenione włosy, kolczyk, tatuaże, trądzik, mało wyrafinowane maniery. Spiker na Olimpico mówi o nim Piotruś Pan, a złośliwcy pytają: – Dlaczego Cassano ma dziury w twarzy? – Bo uczy się jeść widelcem.
Magiczni i demoniczni
Cassano nie było jeszcze na świecie, kiedy Marcello przeżywał swoje pierwsze międzynarodowe emocje piłkarskie. Był 1976 r., finał Ligi Mistrzów Liverpool–Borussia, miał 11 lat, pierwsza whisky w barze. Sympatyzuje z Lazio, na przekór romanistom. Wykupił najdroższy abonament Sky, zaprasza kolegów na mecze. Wieszają szalik na telewizorze, piją. Ale tak naprawdę Marcello jest od lat kibicem Torino (obecnie w Serie B). W 1992 r., kiedy jego drużyna grała z Ajaksem w finale Pucharu UEFA, przy trafieniu w poprzeczkę zemdlał. Rok później, podczas finału Pucharu Włoch Torino–Roma, uderzył ojca radiem w głowę.
Kibice Torino twierdzą, że Toro jest magiczne, Juve – demoniczne. Że Juventus ma najwięcej fanów we Włoszech ze względu na chwytliwą łacińską nazwę oznaczającą młodość i na brak kolorów (bo przecież biały i czarny to nie kolory) – można mu kibicować, nie zdradzając innych barw. Miłość Włochów z południa do Juventusu to produkt uboczny boomu ekonomicznego lat 50. i 60., i wielkiej migracji wewnętrznej, spowodowanej m.in. rozwojem Fiata. W odróżnieniu od Rzymu i Mediolanu, Turyn nie przeżywa ostatnio emocji związanych z derbami. Podczas jednych z ostatnich kibice Torino przygotowali transparent: „Jesteście brzydsi od Fiata Multipla”.
To hasło, wraz z 500 innymi wypatrzonymi na włoskich trybunach, znalazło się w książce okrzykniętej hitem wydawniczym ubiegłego roku. Kibice Romy np. mogli przeczytać we Florencji: „Dziękujemy, Neronie!”. Ale jedna z ciekawszych wymian kulturalno-obyczajowych miała miejsce pod koniec lat 80. między drużynami Napoli i Verony (wówczas w Serie A). Werończycy przywitali neapolitańczyków hasłem: „Wezuwiuszu, spełnij nasze marzenia”, ci drudzy przyjechali na rewanż w Weronie z transparentem „Julia była dziwką”.
Najtrudniej mają pechowcy – interiści, którzy muszą znosić ciągłe porażki i szyderstwa. Wyrzucać z siebie kolejne przekleństwa i zaklęcia. Słuchać nowych kawałów i prześmiewczych zagadek. Choćby takich: „Dlaczego Inter nie jest notowany na giełdzie? – A widzieliście kiedyś jakąś akcję Interu?”.
Chodź do swojego prezesa!
Silvio, 68 lat, premier Włoch i (do 28 grudnia) prezes AC Milan, spec od calcio. Po derbach Mediolanu w lutym ubiegłego roku (Milan wygrał, choć przegrywał 0:2) zapowiedział, że każdy trener Milanu będzie już zawsze wystawiał dwóch napastników. Albo w ogóle przestanie wystawiać. W jednej z ostatnich książek o Berlusconim zamieszczono schemat na finał Ligi Mistrzów w 2003 r. Milan–Juventus (wygrany przez drużynę z Mediolanu). Podobno rozrysował go trenerowi Ancelottiemu w barze na serwetce sam premier.
Przed laty, kiedy prezesował podrzędnej drużynie Torrescala, gdzie grał jego brat, nie uchylał się nawet przed rysowaniem linii na boisku. W 1986 r. pozazdrościł Agnellemu i sięgnął po rząd dusz, kupując podupadły klub piłkarski z rodzinnego miasta. Dwa lata później doprowadził go do mistrzostwa. Podjęty wówczas przez papieża powiedział: „Wasza Świątobliwość pozwoli mi zauważyć, że przypomina mój Milan. Choćby w tym, że tak często jest na wyjeździe, by nieść przez świat zwycięską ideę. Ideę Boga”.
Uważa, że piłka jest rodzajem liturgii. Chętnie opowiada, jak to kiedyś w szpitalu zapłakana kobieta poprosiła, by odwiedził jej syna, kibica Milanu. Chłopak przeszedł udaną operację nóg, ale wciąż nie mógł uwierzyć, że będzie chodził. – To ty jesteś Giacomo, kibic AC Milan? – zagrzmiał Berlusconi, stając w progu sali. – Wstań i idź! Chodź do swojego prezesa! I stał się cud.
Nicola, lat 47, redaktor największego włoskiego dziennika opozycyjnego. Kiedy o północy wraca z redakcji do domu, włącza telewizor na Milan Channel. Przed ważnym meczem wyciąga z szafy czapkę w czerwono-czarne pasy z czarnymi dredami – jeszcze z czasów Gullita. Tłumaczy, że był kibicem Milanu na długo przed tym, jak Berlusconi został jego prezesem. To samo mówi Zucchero, lat 49, piosenkarz: – Głupia sprawa, teraz już sam nie wiem komu kibicować.
Miłość do calcio to jedna z głównych przyczyn popularności premiera. Wkroczenie na arenę polityczną skwitował stwierdzeniem scendo in campo (wchodzę na boisko), a i nazwę dla swojej partii wybrał z myślą o kibicach, którzy okrzykiem „Forza Italia” zagrzewają do boju drużynę narodową. Przyznaje, że najwspanialszy komplement usłyszał od jednego z milanistów. – Po wygranym meczu rzucił się na maskę mojego samochodu i wisiał tak kilka minut krzycząc: Silvio, ale z ciebie świetna dupa.
Autor: Jolanta Berent
Źródło: Polityka nr 01/2005 (2485)
Wyszukał: Jacol