Frankenstein
Jest noc. Ciemno, wiatr, deszcz, pioruny i błyskawice. Ulice są puste, ludzie pozamykani w domach. Nikt nie zwraca uwagi na zapalone światło w podziemiach Delle Alpi…
Nikt o tym nie wie, ale kręcąc trzecim prysznicem po lewej w szatni piłkarzy, otwiera się szafka Zenoniego, gdzie, niesamowite!, jest fotka Sensiego!… Wtykając mu dwa palce do oczu uaktywnia się tajemniczy mechanizm, który otwiera niewidoczne drzwi w tejże szafce. Dalej są wąskie, kręte, słabo oświetlone schody… schodzi się conajmniej o trzy piętra w dół i niespodziewanie znajduje się w jasno oświetlonym pomieszczeniu.
Tajemnicze maszyny, probówki, aparaty destylacyjne, także komputer, skanner i chirurgiczne narzędzia…
Na środku stół, a na nim nieruchome ciało. Pochylony nad nim człowiek pracuje pilnie. Ma obłęd w oku, rozczochrane białe włosy, okulary i gada do siebie pod nosem z ewidentnym akcentem z Viareggio.
Mruczy:
– stawię stopy Del Piero, dorzucę… zwinność w polu karnym Trezegueta… i jego strzały z główki… Dodam zapał Davidsa… bezwzględność Montero… doświadczenie Ferrary ale wiek Mareski… dyscyplinę taktyczną Pessotto i inteligencję Thurama…
Słychać odgłos narzędzi: skalpel tnie, igły szyją, bip-bip rozszalałych monitorów…
Tajemniczy mężczyzna jest bardzo zapracowany i skoncentrowany.
Nie ustaje.
– Jak już jestem to dorzucę szybkość Trezegueta… czy lepiej Birindela…. Boh? dorzucę obie to przynajmniej nie będzie pomyłki. Ale dołożę przyśpieszenie Nedveda… a propo’s Nedveda, wstawię też strzał z lewego i blond włosy, przynajmniej będzie go widać na odległość. A żeby był jeszcze bardziej atrakcyjny wstawię bródkę Zambrotty, to będą za nim panienki szalały…
I pracuje, pracuje, pracuje… tnie, szyje, przykleja, roztapia, ryje…
– I to wszystko z postawą Tudora… o, żesz w mordę, ile waży! Wszystko sam muszę robić!
Dołożę też trochę zwinności Davidsa… Czego tu brakuje? Prawda, strzału z prawego… czyli wstawimy petardę Tacchinardiego, ale celność Trezegueta…
Poci się, męczy, ale nie zatrzymuje.
– Więcej klasy, potrzeba więcej klasy… tą też wezmę od Del Piero, bo i tak ma jej nadmiar… chyba wszystko… w razie czego mam archiwum na ewentualne poprawki: mogę zawsze dodać drybling Causio, elegancję Cabriniego, odwagę Tardellego, przywództwo Viallego, siłę Cuccureddu, wąsy Favero, artyzm Platiniego… ehmm… chyba lekka przesada, za dużo tego.
Niespodziewanie otwierają się drzwi i wchodzi Luciano Moggi:
– I jak Mister, skończył pan?
– Raczej tak… muszę go tylko ożywić…
Pociąga za dźwignię, oślepiający błysk, gwałtowny przepływ prądu wstrząsa ciałem, które raptem ożywia się… podnosi, rozgląda dookoła i gromi tubalnym głosem:
– Gdzie jest Pupone (żartobliwa ksywka Tottiego), niech go tylko dorwę!
– Nie martw się, prędzej czy później trafisz na niego. – uspokaja go mężczyzna nazwany Misterem.
Mister wydaje się być bardzo zadowolony:
– Ok Luciano, teraz zrobię następnych 10 kopii i potem wstawimy ich do składu.
– W porządku – mówi Moggi – ale zrób mi jeszcze dodatkowo ze dwóch, to sprzedam ich do Hiszpanii za 50 mln każdego.
– A tego jak nazwiemy?
– Nazwij go Frank Stein, to powiem, że odkryłem go w młodziakach z Borussi i nikt niczego nie będzie podejrzewał…
Autor: Sandro Pello
Wyszukała: Medi
Źródło: Hurrà Juventus (1/2002)