Juventus i ja. Miłość jak z bajki
Opowiem wam o szalonym lecie, przeżytym razem z moją ukochaną drużyną. A także o niemożliwym do spełnienia śnie – strzeleniu bramki w cieniu naszych trybun.
Dzienniki zazwyczaj zaczynają się od daty. Mój jest wyjątkowy. Być może dlatego, że moja i Juventusu historia nie ma jakiejś konkretnej daty początkowej. W moim domu zawsze oddychało się biało-czarnym powietrzem, a wśród opowiadanych mi przez rodziców bajek nigdy nie brakowało opowieści o Starej Damie. Ale jeśli musiałabym skojarzyć z Juve jedną, konkretną datę, byłby to 8 września 2011. Zapewniam was, ten wieczór był maksymalnie wypełniony emocjami. Wejść na stadion z szarfą, która została przecięta podczas inauguracji – to było przeżycie, którego nigdy nie zapomnę. Kto mówi o Juventus Stadium jako o świątyni, ma stuprocentową rację. Zapożyczam te słowa od artysty, którego bardzo cenię ze względu na energię, którą umie przekazywać. Słyszeliśmy je na pełny regulator właśnie podczas inauguracji: “Juventus Stadium to największy spektakl po Wielkim Wybuchu “. Właściwie, jeżeli to ja miałabym wyrokować, ich spotkanie zakończyłoby się wynikiem Juventus Stadium 2, Wielki Wybuch 0. Ale nie mówcie tego Jovanottiemu, on nie jest jednym z nas.
Tak czy owak, wróćmy do meritum. Pewnego upalnego, czerwcowego dnia otrzymałam telefon od agencji prasowej LaPresse: “Czy chciałabyś zostać twarzą JTV, nowego kanału Juventusu? “. Prawdę mówiąc, nie musiałam się długo zastanawiać. Także dlatego, że zobaczyłam odpowiedź w błyszczących oczach mojego ojca. Jego entuzjazm sprawiał, że mój własny gwałtownie wzrastał. Mój ojciec to kibic “wyjazdowy”, tak zawsze go definiowałam. Przejechał w życiu mnóstwo kilometrów tylko po to, by być z drużyną. Dlatego właśnie powiedziałam “tak ” z prędkością błyskawicy. I instynktownie, pokazując się na “rozmowie o pracę”, wybrałam całkowicie biało-czarny look. “Cristina, widać że się starasz ” – to były pierwsze słowa, jakie usłyszałam od nowych kolegów. A potem od razu byłam znów na Juventus Stadium, gdzie kręciliśmy spot promujący nowy kanał i gdzie odbyła się sesja zdjęciowa. Tego dnia stał się cud – zostałam piłkarką. Można mnie zobaczyć w trakcie przygotowań w szatni (wyczuwa się z tych ujęć, że nie jestem ani Pirlo ani Vidalem…). Kiedy docieram na boisko widać, że numer na mojej koszulce jest identyczny jak kanału JTV – 231. W ten sposób przedstawiany jest nowy nabytek – Cristina Chiabotto. Ale nie zabrałam się za kopanie piłki, jak zrobiliby prawdziwi piłkarze. Choć strzelenie gola w tym miejscu i usłyszenie wiwatów publiczności byłoby czymś wspaniałym.
Wystartowaliśmy jak z bicza strzelił. Znacie Usaina Bolta? Mój pierwszy kontakt z pracą był właśnie takim sprintem do utraty tchu. Tyle że dystans nie miał 100 metrów, a dwanaście dni wypełnionych wytężoną pracą. W Valle d’Aosta, w Chatillon po raz pierwszy śledziłam od początku do końca przygotowania zespołu. Szczerze mówiąc, wydaje mi się, że nigdy nie podpisałam tylu autografów, co właśnie tam. Pasja kibiców jest niezmierzona. Zwracali się do mnie ze wszystkim – prośbami o zdjęcia, przyśpiewkami, pytaniami o zawodników i mercato, o Conte i Llorente, o Teveza i o Ogbonnę. Atmosfera tam była naprawdę jedyna w swoim rodzaju, piękna i naturalna. Żyjesz w bezpośrednim kontakcie z tyloma ludźmi, którzy przyjeżdżają z każdego krańca Włoch, ale też z innych krajów. Pracuje się ostro, to oczywiste, uderzyło mnie zresztą, jak wiele trudu wkładają w pierwsze dni zgrupowania piłkarze. Mimo to panuje atmosfera święta, zaraźliwej radości, która zmusza do uśmiechu. A ja lubię się śmiać, piłka właśnie na tym polega i wszyscy musimy się tego nauczyć – piłka najlepiej przekazuje właśnie te chęć bycia razem. W moim dzienniku zapisałam dwie, pogrubione litery: P. R. Jak Porządek i Rytm. Jeśli miałabym podsumować pracę trenera, powiedziałabym, że wystarczyłyby te dwa słowa. Antonio bardzo dużo wymaga i żąda całkowitej koncentracji. Dba o szczegóły, jakby następnego dnia miał się odbyć najważniejszy na świecie mecz. Przyjemnie patrzy się na niego, gdy sędziuje mecze treningowe na małym boisku, jednocześnie udzielając wskazówek obu drużynom. Nie milknie ani na moment. Widać jak na dłoni, że mu zależy. Ludzie doceniają go jeszcze bardziej właśnie ze względu na jego sposób bycia.
Mój dzień “J” (to litera, którą wymawiam teraz częściej) zaczął się pobudką o 9:00. Melodią, która mnie budziła, był oczywiście hymn Juventusu. Godzinę później byłam już w akcji na terenie Juventus Summer Village, gotowa by dołączyć do towarzyszy moich przygód: Antonio Romano, Paolo Rossiego i Enrico Vincentiego. Jestem przekonana, że osobom zainteresowanym piłką nie trzeba ich przedstawiać. Mnie osobiście podoba się entuzjazm, z jakim nazywają mnie “Miss Juve”. Ranek upływał mi między komentowaniem treningów a realizacją programów z udziałem kibiców. Nie uwierzycie – pierwszy, z którym rozmawiałam, kibicował Napoli… Życie potrafi zaskakiwać, czyż nie? Potem obiad, gdzie z kolei mnie udało się zaskoczyć wszystkich – okazało się bowiem, że “miss” je, i to jak! Także dlatego, że Umberto, szef kuchni, jest naprawdę wspaniały, każde danie staje się pokusą. Po południu znów zaangażowałam się w wywiady z kibicami. W ten sposób dochodzimy do najbardziej zajmującego momentu – wywiadu poprowadzonego wspólnie z DJ Nana.
Miałam wówczas okazję poznać dwóch nowych stranierich w drużynie Juventusu, Llorente i Teveza. Bardzo mnie to poruszyło, mają bardzo różne osobowości, ale łączy ich to, że świetnie wpasowali się w środowisko Bianconerich.
Carlitos jest wybuchowy, bardzo otwarty w kontaktach z ludźmi. Każdy trening kończył zatrzymując się, by podpisać setki autografów. To nie przypadek, że już w Chatillon zaczęły pojawiać się argentyńskie flagi, on jest dla kibiców prawdziwym idolem.
Z kolei Fernando zaprezentował się jako osoba perfekcyjnie władająca włoskim. Jego oczy wciąż się śmieją, podczas gdy on sam długo zastanawia się nad każdą wypowiedzią.Poza tym, jaki on jest wysoki! Kto jak kto, ale ja potrafię to ocenić.
W moim dzienniku ze zgrupowania podkreśliłam dwa momenty – pierwszy to chwila, gdy Tevez na środku boiska, po całym ranku ciężkiego treningu biegowego, ściska swoją córeczkę. Drugi moment był wtedy, gdy grupa kibiców zawołała do mnie: “Cristina, musisz zdobyć dla nas Puchar “. Zupełnie jakbym to ja grała…
A jednak udało mi się zdobyć Puchar. W drodze do Rzymu na finał z Lazio miliona razy zaklinałam los, by przyniósł nam szczęście. To był mój pierwszy oficjalny mecz w JTV, spędziłam go przy samym boisku. Co tu gadać, wynik mówi sam za siebie – 4:0. Po prostu wspaniale.
Mówię sobie, że to dopiero początek. Czuję, jak bicie mojego pasiastego serca przyspiesza. Czekam na was w JTV, byśmy mogli razem powiedzieć: “Fino alla fine… Forza Juventus! “.
Autor : Cristina ChiabottoTłumaczenie: dhoine
Źródło : HJ Magazine
Zdjęcia pochodzą z galerii JuvePoland