Kim jest bohater Juve – Dani Alves?
MAŁY, ZWARIOWANY CHŁOPIEC KOCHAJĄCY ŻYCIE
Jaką drogę musiał przebyć Dani Alves, żeby zostać jednym z najbardziej utytułowanych piłkarzy świata i człowiekiem, który wprowadził Juventus do finału Ligi Mistrzów? Przedstawiamy El Loco, czyli zwariowanego i kochającego życie człowieka. Brazylijczyka wywołującego skrajne emocje i mającego w sobie wiecznie małego chłopca.
W zeszłą środę na Stadionie Ludwika II w Księstwie Monako zobaczyliśmy Daniego Alvesa jak za najlepszych lat. A może to właśnie było jego najlepsze wydanie? Massimiliano Allegri dokonał decydującego ruchu taktycznego – miejsce w linii defensywnej na prawej stronie zajął 35-letni Andrea Barzagli, a Dani Alves został przesunięty do przodu jako skrzydłowy. Dwa kluczowe podania, które załatwiły Monaco i pozwoliły mistrzom Włoch wygrać 2:0, należały właśnie do Brazylijczyka. El Loco, czyli wariat, zablokował całą prawą stronę, wyłączył z gry Thomasa Lemara, ale przede wszystkim w swoim stylu cieszył się grą. Dla Juventusu był decydujący z dwoma asystami do Gonzalo Higuaina, ale ileż radości przyniósł mu ten mecz. Śmiejemy się z El Pipity, że mógłby schudnąć kilka kilogramów, ale nic dziwnego, że ma taką tuszę, skoro regularnie Dani Alves i Paolo Dybala serwują mu takie delicje.
Tydzień później znów wieczór należy do Brazylijczyka. Najpierw cudowne dogranie do Mario Mandżukicia. Powiedzielibyśmy, że asysta, gdyby Chorwat wykończył tę sytuację od razu, a nie po dobitce. Potem przepiękne trafienie dającego prowadzenie 2:0. Bilans w dwumeczu? Dwie asysty, kluczowe podanie oraz bramka. Juventus jest w finale Champions League, a Barcelona może szukać winnych – kto sprawił, że Dani Alves, po powrocie na Camp Nou całujący herb klubu i zakochany w stolicy Katalonii, w ogóle chciał odejść?
Ten facet jest niepowtarzalny. Czysta radość. Kojarzymy go ze zwariowanych stylówek, głupich odzywek, śmiesznych nagrań na Instagramie, podczas których śpiewa wniebogłosy latynoskie piosenki i nieco dziwnych filmików, gdy otwiera piwo ciosem karate. Ale to przede wszystkim gość, który rozegrał i wygrał już tyle finałów, o jakich liczbie inni piłkarze mogliby tylko pomarzyć. Gdybyśmy spojrzeli na mapę średniego ustawienia Alvesa we większości meczów, popukalibyśmy się w głowię. Jaki obrońca? Przecież on nieustannie gra na wysokości pola karnego rywala, ustawiony tuż przy linii bocznej. Brazylijczyk rolę prawego obrońcy wzniósł na zupełnie nowy poziom.
A wziął się znikąd… Juazeiro to miasto w stanie Bahia liczące 200 tysięcy mieszkańców, ale jak na Brazylię to po prostu miasteczko. Dani pochodzi z robotniczej rodziny, więc od najmłodszych lat był uczony odpowiedniej etyki pracy. Nie spał smacznie do późna jak większość dzieci. O czwartej rano był już na nogach i razem z ojcem jechał na farmę na obrzeżach miasta, żeby pomagać zarabiać tacie na utrzymanie rodziny. Zresztą tak jak czterech jego braci. Życie nieco zmieniło mu się, gdy był nastolatkiem – wtedy oprócz pracy na farmie jako rolnik, wieczorami zarabiał na drugim etacie w restauracji, będąc kelnerem. Do gości knajpy trafiało poczucie humoru Alvesa i wieczny uśmiech na twarzy. I tak wyglądało młodzieńcze życie Daniego, którego rodzina ledwie łączyła koniec z końcem. Praca na polu, dojeżdżanie do sąsiedniego miasta na treningi piłkarskie oraz – jak to w historii prawie każdego brazylijskiego piłkarza – kopanie piłki na ulicach. Nie trudno sobie wyobrazić, że między zbieraniem bananów, gujawy czy kokosów, Dani ciągle futbolówkę miał gdzieś obok.
Miłość do futbolu zakrzewił w nim ojciec Domingo, który założył własny klubik piłkarski Palmeiras de Salitre, gdy syn miał 10 lat. Grali tylko w lokalnych rozgrywkach, a Dani szybko stał się jego gwiazdą. Zaczynał jako napastnik, czasem jako skrzydłowy, najważniejsze jednak, że zawsze grał z kilka lat starszymi od siebie. I to nie przeszkadzało mu w robieniu furory. Strzelał najwięcej goli, był najzdolniejszy, więc z nudów zaczął sobie urozmaicać grę. Strzelał z połowy boiska albo wracał się pod własną bramkę, żeby dostać piłkę od bramkarza i samemu przejść całe boisko. Czekanie na podanie w polu karnym stało się dla niego zbyt nudne. I tak po kilku latach doświadczenia z ataku, ojciec postanowił – będziesz grać na prawej obronie. I tak przecież ciągle strzelał i asystował.
Jako 13-latek Dani nie zarabiał kroci, ale wypłata była na tyle regularna, że razem z bratem pozwolili sobie na wynajęcie malutkiego mieszkania w centrum Juazeiro. Pytanie, gdzie w tym wszystkim czas na szkołę? Otóż Dani był do jakiejś zapisany, ale nie trudno zgadnąć, że bywał w niej gościem. Cały czas poświęcał na grę w piłkę – dniami i nocami nawet przy święcących latarniach. “Nie mogę spać? Idziemy pokopać? ” – potrafił zagaić w środku nocy, jak wspomina jego brat.
Kiedy trener z jego lokalnego zespołu José Carlos Quiroz dostał szansę trenowania młodzieżowej drużyny Bahii, jako jeden z warunków zmiany pracy dał sprowadzenie do swojej drużyny dwóch piłkarzy z poprzedniego klubu – kapitana Lucasa i właśnie Daniego. Nie minęło wiele czasu, a Alves grał już w drużynie rezerw. Przeciwności losu nie brakowało – wracając do domu po jednym z treningów w większym mieście, został poważnie pobity. Żadne to usprawiedliwienie dla sprawców, ale jak zdradził kiedyś Alves, tradycyjnie w swoim stylu miał za dużo do powiedzenia. Nie mógł sobie wyobrazić, że ktoś będzie kozaczył na ulicy.
Jak El Loco dowiedział się o debiutanckim powołaniu do pierwszej drużyny Bahii? Piłkarze z “dwójki” zebrali się przy autokarze, pakowali swoje torby do luku bagażowego, a Dani został poproszony przez szkoleniowca na bok. “Słuchaj, nie pakuj bagażu, nie jedziesz z nami do Recife. Trener z pierwszej drużyny chce cię zabrać ze sobą na mecz ” – usłyszał. Alves roześmiał się głośno, poklepał swojego trenera po ramieniu i rzucił “dobre, dobre, trenerze, naprawdę “, wracając do upychania korków do niewielkiej torby. “Ku…, Dani, mówię serio! “. Nie tylko El Loco został zaproszony do pierwszego zespołu, ale trener Evaristo Macedo przekazał mu, że zagra za kilka dni w mistrzostwach Brazylii z Paraną. Bahia wygrała 3:0, a 18-letni Dani wywalczył rzut karny i asystował przy kolejnym golu. “Dani wyjściowy, trenerze, Dani wyjściowy! ” śpiewali kibice podczas debiutu nastolatka z Juazeiro.
I rzeczywiście szybko stał się podstawowym piłkarzem Bahii. Już rok później Monchi ściągnął go do Sevilli. I pomyśleć, że kosztował zaledwie milion euro. Najpierw 500 tys euro za wypożyczenie, a potem drugie tyle za kupno Brazylijczyka. W pierwszym roku nie grał prawie wcale, ale wyróżnił się na młodzieżowych mistrzostwach świata w 2003 roku, gdy na tle rówieśników robił furorę, a Brazylia wygrała w finale 1:0 po trafieniu Fernandinho. Monchi postanowił zaryzykować, a już w następnym sezonie to Dani Alves był podstawowym prawym obrońcą Sevilli.
Dalej jego wartość i reputacja w Hiszpanii oraz Europie wzrastała z każdym sezonem – w końcu z Sevillą dwa razy z rzędu wygrali Puchar UEFA (dzisiejszy odpowiednik Ligi Europy). Efektem był transfer do Barcelony za 35 milionów euro w lipcu 2008 roku. “Przyszedłem do Sevilli jako chłopiec, a odchodzę jako mężczyzna ” – podziękował wszystkim w stolicy Andaluzji.
I potem zaczął marsz z Dumą Katalonii po kolejne tytuły. Tak Brazylijczyk zaczął stawiać się jednym z najbardziej utytułowanych zawodników świata. Spojrzenie w jego gablotę pucharów: trzy Ligi Mistrzów, dwa Puchary UEFA, sześć mistrzostw Hiszpanii, pięć Pucharów Hiszpanii, pięć Superpucharów Hiszpanii, cztery Superpuchary Europy czy trzy Klubowe Mistrzostwa Świata. W skrócie – nie trzeba mu tłumaczyć, co znaczy grać w meczu o stawkę czy co to znaczy presja finału.
Po ośmiu latach wznoszenia roli bocznego obrońcy na wyższy poziom, dyrektor Barcelony Roberto Fernández w czerwcu 2016 ogłosił, że Dani odejdzie ze stolicy Katalonii. Choć jego kontrakt wygasał dopiero za rok, za wszystkie zasługi klub nie zamierzał go blokować i pozwolił mu odejść za darmo. “Podczas moich trzech ostatnich sezonów w Barcelonie zawsze słyszałem Alves odchodzi , ale szefowie Barcelony nigdy nie powiedzieli mi tego wprost. Byli fałszywi i niewdzięczni. Nie szanowali mnie. Ludzie, którzy zarządzają Barceloną nie mają pojęcia, jak traktować piłkarzy ” – powiedział później w rozmowie z Marką . To prawda, że obniżył poziom i nie był tak regularny jak wcześniej, ale to dopada prawie każdego sportowca. Natomiast dzisiaj Alves pokazuje w Juventusie, że stracili żywe srebro. Przede wszystkim wspaniałą osobę.
Jakikolwiek Dani Alves by nie był, jest doskonałym piłkarzem. Oceniając go z zewnątrz, widzimy faceta bawiącego się życiem – lubiącego imprezy, szaleństwo, ekstrawagancję. Czasem też prowokacje. Nie lubi, kiedy jest nudno i lubi błyszczeć, ale to nic złego. To ten sam człowiek, który w 2011 roku chciał oddać część własnej wątroby chorującemu na raka Erikowi Abidalowi. Każdego roku wraca na wakacje do swojej rodzinnej miejscowości, by spotkać się z bliskimi, rodziną i dawać żywy przykładom lokalnym mieszkańcom, że można się wyrwać gdzieś dalej. Od siedmiu lat jest również ambasadorem olimpiad specjalnych, jak dzisiaj Anna Lewandowska, angażującym się w pomoc niepełnosprawnym. Kiedy w 2014 roku podczas wykonywania rzutu z autu ktoś rzucił w Daniego bananem, on po prostu podniósł go i zjadł. “Trzeba przyjmować takie rzeczy z przymrużeniem oka. Jeśli nadamy temu jakieś znaczenie, oni osiągną swój cel ” – komentował rasistowski wybryk.
Juventus jest w finale Ligi Mistrzów i wprowadził go tam Dani Alves. Człowiek, który smak zwycięstwa zna lepiej niż ktokolwiek inny. Wariat, lekkoduch, ale przede wszystkim znakomity piłkarz. Ten sam, który ma na goleniu wytatuowanego Kanarek Tweety z kreskówki dla dzieci. “No cóż, chcę pokazać, że mali chłopcy też mogą rządzić w futbolu ” – wyjaśnił. W finale prawdopodobnie zagra z Realem Madryt, czyli największym rywalem, jakiego mógł sobie wymarzyć.
Autor : Dominik PiechotaŹródło : Przegląd Sportowy