Legenda o kędzierzawym chłopcu
W każdej kulturze istnieją legendy. Są to, klasycznym rozumieniu tego słowa, opowieści, które powinny być przekazane. Nierzadko mające element cudowności, podawane z ust do ust historie. O różnym charakterze: opisujące, pouczające, wyjaśniające. Bywają różne. Dobre, złe. Bywają wesołe, frywolne, lub mrożące w żyłach krew. Ze szczęśliwym i nieszczęśliwym zakończeniem. Zamknięte, skończone, lub wprost przeciwnie – niedopowiedziane i pozostawiające w niepewności. Wszelako należy pamiętać, że nawet w czasach fukuyamowskiego “kresu historii”, legendy były, są i będą. W tej, czy innej formie, ale będą trwały. Będą rodzić się, żyć i – być może – umierać na naszych oczach. Dziś jednak pora na legendę piękną, mocną i wciąż nieukończoną.
O Alessandro Del Piero powiedziano już wszystko, co możliwe… na ten czas. Nazwisko kapitana Juventusu odmieniono przez wszystkie możliwe przypadki i zapisano (złotymi, dodajmy, zgłoskami) w historii klubu piłkarskiego z północnych Włoch. Ktoś mógłby się z tego miejsca oburzyć – cóż to mi za legenda? Warto jednak wtedy zaoponować. Bo Del Piero na miano legendy zasługuje jak mało kto. Dlaczego? Posłuchajcie…
Historia życia wciąż jeszcze młodego człowieka, jakim jest Del Piero, to historia spełnionego snu. Snu, jaki może przyśnić się wielu młodym ludziom, którzy kopnęli kiedyś nieduży przedmiot ze skóry i kauczuku. Oto młody, kilkunastoletni chłopak z kędzierzawymi włosami i głodem piłki trafia do jednego z największych i najbardziej rozpoznawalnych klubów piłkarskich świata. Zyskuje poparcie i szacunek zarówno kolegów z boiska, jak również rywali i tysięcy zwykłych ludzi. Ludzi, którzy przychodzą coraz częściej, by podziwiać, oklaskiwać i naśladować właśnie jego. Robi błyskawiczną i zawrotną karierę, która w pewnej chwili znajduje się na zakręcie. Chłopiec ów, a później mężczyzna potrafi jednak stawić czoła trudnościom i wraca na szczyt. Nie za pomocą magii, nie za pomocą szczęścia, ale dzięki swojej upartości i ciężkiej pracy. Jego gwiazda znowu świeci, może nawet mocniejszym, niż wcześniej blaskiem. W końcu, mężczyzna zdobywa piłkarski Olimp, unosząc Puchar Świata. Uwielbiany, podziwiany, szanowany i stawiany za wzór. A zarazem pozostający zadziwiająco skromnym i pogodnym człowiekiem.
Czyż historia taka nie może być piękną legendą? Czy nie zasługuje na to miano? Moim zdaniem tak, gdyż ma w sobie i coś mitologicznego, nadprzyrodzonego – bo niebywały talent Del Piero to jednak także, a może przede wszystkim nawet, owa iskra. Ów “palec Boży”, ten pierwiastek cudowności, który winna zawierać legenda. Jest też solidna podbudowa faktograficzna, bo Pinturicchio jest postacią z krwi i kości. Jest też element całkiem zwykłej codzienności. Pracy, zmęczenia, zniechęcenia. Dodając do tego chwytliwość, z jaką historia naszego kapitana fascynuje i rozpala wyobraźnię kolejnych ludzi – to chyba zgodzić się można, że na miano legendy, chłopak z Delle Alpi zwyczajnie i po ludzku zasługuje. Można być ostrożnym, zachowawczym, ba, można być nawet sceptycznie nastawionym racjonałem – jednak wobec twardych faktów i liczb nie można przejść obojętnie.
Nie ma w tej chwili większego sensu przypominać i wyliczać kolejnych rekordów, bitych przez chłopca – mężczyznę, który z czasem stał się kapitanem turyńskiej drużyny. Tym bardziej, że w każdej chwili mogą się one… zmienić, gdyż Del Piero, wciąż łasy jest na ich bicie. To zresztą, w przewrotny sposób, przypomnienie, że Del Piero jest i trwa. Z całkiem ludzkimi wadami. Nawet jeśli jednak wady te wydają się być większe, bardziej wyraziste, to… przymykamy na nie oko i liczymy na kolejny przebłysk. To również składowa owej legendy. Tego mitu, jakim Alex stał się już za życia. I trudno jest wskazać dziś przesłanki, jakie mogłyby tej legendzie zaszkodzić. Wielu wydaje się to wręcz niemożliwe, sam zresztą Il Capitano nie daje do tego żadnych powodów.
Po co o tym wszystkim mówię, zapytacie? Przecież my to wszystko dobrze wiemy. Ano po to, by pokazać, jaką moc ma ta biało-czarna legenda. Mit, który w dniu urodzin Del Piero jest ponownie opowiadany i przekazywany. A do końca opowieści jeszcze bardzo daleko, jak twierdzi z szelmowskim uśmiechem sam zainteresowany.
I na tym właśnie polega fenomen legendy Alexa. Tej wciąż powstającej, a już pięknej.
Autor: deszczowy