Mały jest wielki
Najmniej znany z podstawowego składu. Prawie najniższy. Najlepszy. Po prostu Emanuele Giaccherini podczas Pucharu Konfederacji.
Kibice mogą go nie doceniać, za to trenerzy uwielbiają. Antonio Conte nie widzi bez niego Juventusu. Cesare Prandelli zabrał go na Euro 2012, gdzie filigranowy skrzydłowy zadebiutował w reprezentacji Włoch, zabrał na Puchar Konfederacji i wielce prawdopodobne, że zabierze na przyszłoroczne mistrzostwa świata.
Szybkonogi
Nie jest i nie będzie najlepszy w kraju na swojej pozycji. Nie musi być. Ważne, że jest potrzebny, choć najbardziej pasującym słowem powinno być użyteczny lub określenie elastyczny taktycznie. “Gram tam, gdzie wystawi mnie trener ” – mówi o sobie. Można dodać, że również robi to, czego od niego wymagają przełożeni. Nie kaprysi, kiedy każą mu wykonywać nowe obowiązki, na przykład biegać do upadłego w pomocy, choć wcześniej był klasycznym skrzydłowym. Nie stroi fochów, jeśli usiądzie na ławce rezerwowych. Jest na każde wezwanie. Zawsze gotowy, by dać z siebie wszystko. Bo taki ma charakter, bo gra w Juventusie i reprezentacji Włoch to dla niego autentyczne wyróżnienie, więcej niż spełnienie marzeń. O jednym i drugim jeszcze dwa lata temu nie śmiał nawet pomyśleć.
Najpierw był Juventus. W połowie 2011 roku trener Conte, zabierając się za tworzenie drużyny, która oddali się o siedem kroków milowych od żenujących dwóch z rzędu siódmych miejsc w lidze, wskazał ku zaskoczeniu działaczy i kibiców na Giaccheriniego. Oczywiście nie po to, żeby wokół niego budować nową siłę, ale żeby był ważną częścią układanki. Jednym z elementów zespołu, ponieważ zespół, a nie indywidualności, miał być teraz najważniejszy. Z drugiej strony – w takiej drużynie jak Juventus każdy zawodnik, nieistotne, czy szykowany do roli pierwszo-, czy drugoplanowej, musiał coś wyrazistego sobą przedstawiać. Co więc urzekło trenera Starej Damy w Giaccherinim?
Emanuele Giaccherini długo przebijał się do Serie A, a jak się już w niej znalazł, szybko zdobył dwa wierzchołki: Juventus oraz reprezentację Włoch.
Przez trzy lata w Cesenie, z którą z trzeciej ligi przedarł się rok po roku do pierwszej i dzięki której zadebiutował w Serie A, dał się poznać przede wszystkim z szybkości. Niewielu prawych obrońców dorównywało pod tym względem lewoskrzydłowemu. Przy tym piłka mu nic przeszkadzała. Nie był technicznym wirtuozem, ale trudno było do czegokolwiek się przyczepić. Mijanie rywali, dośrodkowania i przyjmowanie piłki w pełnym biegu czy strzelanie na bramkę nie sprawiało mu problemów. Parametrom szybkościowym dorównywały wytrzymałościowe. Biegał przez 90 minut do utraty tchu. Mimo że do elity trafił dość późno, mając ukończonych 25 lat, to nie miał żadnych kompleksów. Wielkie stadiony i wielkie nazwiska nie onieśmielały go. Głowa była mocna jak szybkie nogi.
Już pierwsze mecze to pokazały. Z Romą na rzymskim Stadio Olimpico, gdzie debiutował, należał do najlepszych na boisku. W drugiej kolejce na stadion beniaminka przyjechał Milan z dopiero co kupionymi Zlatanem Ibrahimoviciem i Robinho, a także z Pato, Ronaldinho i Clarence’em Seedorfem. Wynik 2:0 dla Ceseny ustalił Giaccherini, który mając wsparcie w Japończyku Yuto Nagatomo, siał popłoch w szeregach rossonerich.
Giaccherinho
Z upływem kolejek beniaminek wrócił do szeregu i wprawdzie skutecznie, ale tylko walczył o utrzymanie, od czasu do czasu sprawiając niespodzianki. Siedem goli Giaka (w Genui z Sampdorią udało mu się strzelić dwa w odstępie 120 sekund) na mecie rozgrywek to był dorobek tylko o jednego gorszy niż rok wcześniej w drugiej lidze. Wystarczający, żeby zwrócił uwagę grubszych ryb, ale żeby od razu wieloryba z Turynu? Wielu nie dowierzało w sens tego transferu. De facto – najpierw rocznego wypożyczenia za 3 miliony euro.
Na tym nie koniec niespodzianek. Na inaugurację sezonu i zarazem nowego stadionu Juve, wypełnionego do ostatniego miejsca, wybiegł z Parmą w podstawowym składzie. Później różnie z tym bywało, ale jego istotnego wkładu w mistrzostwo Italii nikt nie podważał. Na tyle istotnego (23 mecze i 1 gol nie mówiły wszystkiego), żeby zasłużyć na transfer definitywny. Kolejne 4 miliony i 250 tysięcy euro i był stuprocentowym podwładnym Starej Damy z kontraktem do połowy 2015 roku. Do historii już przeszła wypowiedziana mniej więcej wtedy opinia Conte: “Gdyby był cudzoziemcem i nazywał się Giaccherinho, byłby przez wszystkich bardziej poważany “.
167 – tyle centymetrów mierzy Emanuele Giaccherini. Zawodnikiem zarówno Juventusu, jak i reprezentacji Włoch niższym od niego jest tylko Sebastian Giovinco (164 centymetry).
Między pierwszym a drugim sezonem w Juve miał miejsce inny ważny etap w jego piłkarskim życiu. Kiedy Prandelli umieścił go na liście 32 piłkarzy przygotowujących się do Euro 2012, wydawało się, że przy ostatecznej selekcji jako jednego z pierwszych skreśli. W końcu Giaccherini nie miał ani głośnego nazwiska, ani – co najważniejsze – żadnego doświadczenia reprezentacyjnego. Żadnego! Co dotyczyło również czasów juniorskich. Jako senior nie zagrał w choćby jednym sparingu. A jednak żółtodziób pojechał i – to dopiero była bomba – zagrał od pierwszej minuty przeciwko Hiszpanii (1:1). W Gdańsku zadebiutował w kadrze i wypadł przyzwoicie. Znów przydała się jego taktyczna elastyczność, zdolność ukrycia własnego ego i poświęcenia dla drużyny. Pod tym względem jak ulał pasowało porównanie do Angelo Di Livio, żołnierzyka z Juventusu i reprezentanta Włoch w latach 1995-2002, który uzbierał 40 występów.
Oprócz cech charakteru i wykonywanych zadań łączy ich także to, że Di Livio tylko 12 razy w meczach kadry wytrwał na boisku od początku do końca. Wchodził na zmiany lub schodził przedwcześnie. Różnice też łatwo wskazać. Giaccherini na reprezentacyjną szansę czekał do 26 roku, Di Livio w dniu debiutu bliżej było do trzydziestki. Soldatino nie strzelił gola, Giaccherinho ma już dwa.
Rekordzista
Pierwszego wbił w dziewiątym występie. I od razu pobił rekord. W czerwcu z Haiti trafił do siatki w 19 sekundzie. Najszybciej w całej historii włoskiej kadry. O jedną sekundę poprawił osiągnięcie Salvatore Bagniego z 1984 roku i meczu z Meksykiem. Tym samym przeskoczyliśmy do dopiero co zakończonego Pucharu Konfederacji, na którym zbierał same pochwały. Asysty z Meksykiem i Japonią, gol z Brazylią, słupek w dogrywce z Hiszpanią. Nikt już nie odważył się powiedzieć, że jest jakąś trenerską fanaberią, że z ławki widać inaczej. O Giaccherinim już nawet surowi krytycy mówili, że jest reprezentantem pełną gębą.
Po drodze do Confederations Cup był drugi sezon w Juve. W Serie A grał mniej, pokazał się w Lidze Mistrzów i Pucharze Włoch. Jednak to, kim był dla drużyny, pokazało wydarzenie z 10 marca. W 75. minucie spotkania z Catanią zmienił Kwadwo Asamoah przy wyniku 0:0. Juventusowi szło ciężko, na zwycięstwo raczej nie zasługiwał, ale w 91. minucie właśnie Giaccherini podarował trzy punkty. Wszyscy fetowali rezerwowego. Został niemal zniesiony na rękach przez kompanów, kibice zgotowali mu owację na stojąco. Conte piał z zachwytu: “On jest wspaniałą reklamą Juventusu. Uosabia wszystkie nasze cechy: chęci, organizację, zaufanie, entuzjazm i radość. W tym sezonie grał mniej ze względu na eksplozję talentu Pogby, ale kiedy był na boisku, zawsze pokazywał ogromną determinację “.
Nazajutrz gazety mogły obwieścić, że Juventus jest już prawie mistrzem, ponieważ po 28. kolejce zwiększył do dziewięciu punktów przewagę nad Napoli. Gazety pisały także, że Giak strzelił najważniejszego gola w karierze, ale przecież potem był rekord z Haiti, była Brazylia, w przyszłości będzie wiele innych meczów, po których jeszcze o nim usłyszymy. Bo mały stał się wielki.
Autor: Tomasz Lipiński
Źródło: Piłka Nożna 27/2013Wyszukał: s00p3L