#FINOALLAFINE

Nic dwa razy się nie zdarza

Nic dwa razy się nie zdarza – Juventus to zły materiał na frajera

Potrafię sobie wyobrazić – bo nie jest to specjalnie trudne – co będzie dziać się w hiszpańskiej prasie, a przynajmniej w tej części sprzyjającej Barcelonie, gdy wskazówka odmierzająca czas do rewanżu zacznie zbliżać się do celu.


Dziennikarze wrócą z polowania na analogie, pozytywne przykłady z przeszłości, wszystko to, co miałoby wlać nieco optymizmu w serca kibiców, zmierzających z duszą na ramieniu oglądać starcie z Juventusem na Camp Nou. I co najlepsze, prasa z tego polowania nie wróci z pustymi rękami, bo przykładów stojących za Blaugraną jest rzeczywiście sporo.

Choćby historia Allegriego, który już niegdyś z Katalończykami wypracował sobie solidną zaliczkę, by w rewanżu ją spektakularnie roztrwonić. Mowa tu oczywiście o Milanie i 2:0 oraz 0:4 – rywalizacji od której ja przypominam sobie boom na słowo “remontada”, nie wiedzieć czemu tak znienawidzone. Poza tym, były jeszcze choćby niesamowity mecz w Monachium sezon temu, kiedy jego Juventus prowadząc 2:0 z Bayernem przegrał 4:2 i starcia z Arsenalem, znów za kadencji w Milanie, kiedy po wygranej 4:0 u siebie, ekipa Wengera potrafiła dojść do Milanu na 4:3 w dwumeczu.

Wniosek – ekipy Allegriego da się zaskoczyć i powalczyć o odrobienie strat. A kto miałby to zrobić, jak nie Barcelona, która niedawno dokonała w futbolu epokowego odkrycia, pokazując światu, że można wyjść obronną ręką z 0:4. Tak pewnie będzie chciała kreować rzeczywistość część osób związana z Barceloną – ci, którzy miłość do klubu przedkładają nad realizm oraz ci na nich zarabiający i podkładający pod nos takie, a nie inne dane, fakty, wyliczenia.

Bo można powiedzieć, że Allegri ma jakiś problem z rewanżami, ale można też spojrzeć na tamte wyniki szerzej. Przypomnijmy skład Milanu z rewanżu na Camp Nou: Abbiati – Abate, Zapata, Mexes, Constant – Boateng, Flamini, Montolivo, Ambrosini, El Sharaawy – Niang. Cokolwiek powiedzieć, w jak najbardziej przyjazne dla tej ekipy słowa to ubrać, nie wychodziła ona poza solidność. Tak, Abbiati bronił dobrze, Sharaawy nieźle się zapowiadał, z Boatenga miało być jeszcze coś większego, ale dajcie spokój, gdzie to się ma do dzisiejszego Juventusu.

Jego nie zawsze udane przygody w Milanie trzeba więc oddzielić od Starej Damy, bo wówczas Włoch prowadził zespół już coraz bardziej wątły, idący w kierunku marazmu, a nie wielkiej przyszłości. Nawet solidna drużyna to co najwyżej solidne wyniki, więc trudno się dziwić, że czasem przydarzyła się taka Barcelona czy Arsenal. I jeśli zapomnimy o Rossonerich, to i zeszłoroczny przykład z Bayernem nie ma sensu. Stara Dama przegrała 4:2 po dogrywce – fakt, ale trudno z jednego wyniku doszukiwać się cholera wie czego. To było rok temu, futbolowa prehistoria.

Dziś Juventus to genialna machina i wiele rzeczy mogę sobie wyobrazić, ale jakoś nie to, że doświadczeni ludzie pokroju Buffona, Chielliniego, Bonucciego, Alvesa, wspierani przez geniusza Dybalę, otoczeni innymi świetnymi piłkarzami są w stanie wypuścić z rąk taką zaliczkę. Ta ekipa straciła w tej edycji Ligi Mistrzów dwa gole, a zaraz, w jedne 90 minut, miałaby stracić minimum trzy? No, nie wydaje się. Messi musiałby przejść samego siebie i to dwa razy, bo nigdy nie pokonał Buffona.

I choć ostatnie zdanie to też zabawa statystyczna, nazwisko Buffona jest kolejnym argumentem, że tego spieprzyć się nie da. Moim zdaniem to też różni Juventus i Barceloną – Włosi na dziś mają u siebie genialnego bramkarza, Hiszpanie (jeszcze?) nie i jak na dłoni było to widać wczoraj. Buffon wyjął setę Iniesty, parędziesiąt sekund Niemiec puścił strzał po krótkim rogu, który raczej powinien wyjąć, a właściwie wiadomo, że vis-a-vis by wyjął.

Wszystko się więc zgadza – jest znakomity bramkarz i obrona, w ofensywie geniusz, na ławce świetny taktyk. Co może pójść nie tak? No, są oczywiście podejrzenia, że Barcelonie pomoże sędzia – niby ludzie, którzy opowiadają podobne dyrdymały ubierają to w żart, ale chyba wewnętrznie rzeczywiście się tego boją, wskazując na postać Deniza Aytekina. Więc po raz wtóry: to nie arbiter przekręcił PSG, tylko paryżanie sami siebie, decydując się na taktykę “wszystkie ręce na pokład”, gdzie pokładem była własna szesnastka. A skoro 90 % meczu toczyło się na połowie PSG, to wiadomo, że sędzia mający słaby dzień, najwięcej błędów popełniał właśnie tam. Emery wybrał futbolowe samobójstwo, Allegri tak nie zagra i sędzia nie będzie miał większego znaczenia.

Barcelona jest zbyt chimeryczna w tym sezonie i zakończy swój udział w Lidze Mistrzów na ćwierćfinale – nie można tracić trzech goli w Manchesterze, potem czterech w Paryżu, trzech w Turynie i na końcu liczyć, że dostanie się wejściówki do czwórki najlepszych zespołów na kontynencie. Tam wchodzi elita, a Blaugrana w tym sezonie do niej nie należy. Bo abstrahując od wszystkiego, która elita wzięłaby w swoje szeregi Andre Gomesa.

Autor: Paweł Paczul
Źródło: www.weszlo.com

Doceniasz naszą pracę? Postaw nam kawę! Postaw kawę JuvePoland!

Subskrybuj
Powiadom o
8 komentarzy
najnowszy
najstarszy oceniany
Informacja zwrotna
Zobacz wszystkie komentarze
Wujas91
Wujas91
6 lat temu

Żeby nie było tak z sedziowaniem jak wczoraj na Bernabeu

Tyrcio
Tyrcio
6 lat temu

Heh ostatnie zadnie najlepsze.

putout
putout
6 lat temu

Katalończyk z pękniętą rzycią xD

deban
deban
6 lat temu

^^up
na końcu brakuje jeszcze tylko najserdeczniejszych pozdrowień z Turynu dla Pana Arturo Vidala.

dariooooo
dariooooo
6 lat temu

Forza Juve 🙂 Super artykuł 🙂 jest wiara i motywacja 😀

SKAr7
SKAr7
6 lat temu

Szczerze mówiąc nie wiem, gdzie autor widzi "więc najwięcej błędów popełni właśnie tam(w polu karnym PSG)". Akcja Suareza, jak by dużego kalibru nie była- była tylko jedna, bo karny na Neymarze tyleż wymuszony, co prawidłowy. Brak co najmniej jednej ręki w pierwszej połowie, i faulu na Di Marii w drugiej to już dwa zagrania.
No i ciekawe jest wpisywania się autora w "wszystko wina Gomesa" zdaniem "Bo abstrahując od wszystkiego, która elita wzięłaby w swoje szeregi Andre Gomesa" biorąc pod uwagę, że Juventus bardzo mocno chciał Portugalczyka. I myślę, że wyszłoby mu to lepiej, niż mieć obok znoszonego Iniestę, a za plecami Pique, Umitiego i Mathieu.

MRN
MRN
6 lat temu

Świetne, byli tutaj tacy co chcieli Andre Gomesa.

koki90
koki90
6 lat temu

Najśmieszniejsze jest to, że to my chcieliśmy Andre Gomesa. Ciekawe, czy Turyn jest aż tak magiczny, że i z niego zrobilibyśmy solidnego grajka. Wiem, wiem... powinniśmy mierzyć wyżej, ale po prostu ciekawi mnie to jak wkomponowałby się u nas. Mam wrażenie, że mieliśmy na niego konkretny pomysł.