O tym, jak bestia pożarła piękno
Być może hołd Juventusowi powinno się oddać tytułem: W siódmym niebie, ale taki sugerowałby idylliczny krajobraz i nie byłby prawdziwy. Stara Dama pierwsza dobiegła do mety bardziej jak Paula Radcliffe, czyli w świetnym tempie i brzydkim stylu.
Do kolejnego wyścigu Juve stanęło z najstarszą kadrą w lidze, czyli żadna tam nowina. Co innego przekonanie, że to siedemnasty i ostatni sezon w karierze Gianluigiego Buffona. Z tego powodu miał to być dla niego rok szczególny i już od samego początku taki był.
Pożegnanie legendy
W dniu inauguracji on, człowiek, okazał się lepszy od niej, maszyny, i obronił pierwszy w historii Serie A rzut karny podyktowany przez VAR. Od razu więc wchodzimy na znane, ale niezmiennie grząskie terytorium: Juventus a sędziowie. Słusznie – już po 37 kolejce – dyrektor Giuseppe Marotta zauważył, że to siódme scudetto o tyle smakuje lepiej, że zostało wywalczone pod czujnym okiem VAR. Gdyby akurat teraz doszło do detronizacji mistrza, natychmiast podane w złośliwą wątpliwość zostałyby poprzednie tytuły.
Nie sposób odnieść się do wszystkich kontrowersji, którymi obficie sypnął oczywiście i ten sezon, ale z udziałem Juventusu wryły się w pamięć dwie. Po meczu z Atalantą w Bergamo wielką ochotę wyciągnąć wtyczkę nowej technologii miał Massimiliano Allegri, którego oburzyły okoliczności anulowania gola Mario Mandżukicia. Bo też nastąpiło to w wyniku popełnionego grubo (akcję) wcześniej faulu Stephana Lichtsteinera. Oj, gdyby tak bardzo krytyczny na początku wobec VAR trener wiedział, jak boleśnie odczuje jego nieobecność w Lidze Mistrzów… Drugi głośny ligowy przypadek zdarzył się w 35 kolejce. Tym razem Juventusowi się upiekło, bo faul Miralema Pjanicia na Rafinhi zakwalifikowałby na drugą żółtą kartkę nawet kibic siedzący w najwyższym rzędzie San Siro. Zmieszany później z błotem sędzia Daniele Orsato kolorów nie użył.
Niespełna 24 godziny po zwycięstwie nad Interem Buffon mógł poczuć się czempionem i rekordzistą: nikt przed nim nie zdobył dziewięciu mistrzowskich tytułów. Za chwilę dorzucił osiemnaste juventusowe trofeum w postaci Pucharu Włoch. Doszedł na drugi – wielkości 656 meczów – klubowy szczyt. W 300 zachował czyste konto, w sumie puścił 518 goli. W siedmiu ostatnich sezonach nie dał się pokonać w 117 meczach. Nim 17 maja wzruszył się do łez na konferencji prasowej, oznajmiając zakończenie turyńskiego rozdziału, który rozrósł się do rozmiarów encyklopedii, wrzucił do śmietnika serce sędziego Michaela Olivera. A wraz z nim nadzieję na triumf w Lidze Mistrzów.
Swój warsztat zostawił w pewnych rękach i jeszcze pewniejszych nogach. Skoro Wojciech Szczęsny podczas dwóch miesięcy leczenia się Legendy i w każdej innej sytuacji powołania pod broń dawał gwarancję bezpieczeństwa, nie ma powodów myśleć, żeby w przyszłym sezonie było inaczej.
Buffon przegonił historię, powoli ją dogania Allegri. Już zrównał się z Carlo Carcano, który w latach 30. XX wieku doprowadził Juve do czterech tytułów z rzędu, i patrzy wyżej. Był w tym sezonie jak serialowy Bednarski. Starsi czytelnicy wiedzą, kto zacz, młodszych odsyłamy do “internetów” z następującym cytatem z piosenki, w którym podmieniliśmy tylko nazwisko głównego bohatera:Allegri zna swój fach i trud. Wnet wszystko gra. Tres bien, sehr gut. Allegri na kłopoty ma zawsze środek złoty. Czego się martwisz? Co ty? Proste to jak drut! Allegri na kłopoty ma zawsze środek złoty. Weźme się do roboty, zrobi cud. Czyż nie pasuje jak ulał? I jeszcze można dodać w wielkim skrócie: zabili go i uciekł. Jak w Neapolu, gdzie ewentualna porażka oznaczałaby stratę siedmiu punktów do lidera, jak na Wembley, gdzie po remisie w Turynie gospodarze mieli 83 procent szans na awans i w rewanżu długo prowadzili 1:0, jak po remisie ze SPAL, porażce z Napoli i przy wyniku 1:2 z Interem do 87. minuty, kiedy la grande bellezza w reżyserii Maurizio Sarriego już szykowała się do ceremonii Oscarów. Tylko na Santiago Bernabeu dopadli go na ostatniej prostej i położyli trupem, ale nie dał się bez walki i padł przy akompaniamencie: gloria victis.
Na ligowym froncie to bez wątpienia on robił decydującą różnicę. Godny jego rywal Sarri malował pięknie, ale ciągle tymi samymi farbami i kolorami. Do znudzenia i zmęczenia. Okazał się schematycznym artystą. Allegri na tym tle wyglądał na rzemieślnika, ale szalenie uniwersalnego i pewnego tego, co robi. Nie bał się korzystać z całej palety barw. Robił to z rozmachem i brawurą. Wiedział, że tak postępując, na dłuższą metę zyska więcej. Sarri ciągle pracował nad ulepszaniem jednego obrazu, Allegri w tym czasie namalował kilkanaście.
W 38 kolejkach wystawiał 37 różnych składów. Rotował, zmieniał, uczył się na błędach. Naprawiał. “Zawsze umiałem naprawiać, zrobię to i tym razem ” – powiedział po meczu z Sampdorią (2:3) w 13. kolejce. To był pierwszy punkt zwrotny w tym sezonie. Tak jak dwa sezony temu porażka z Sassuolo czy rok temu mecz z Lazio. Przeszedł na system trójką w pomocy, gdzie pole do popisu i biegania otworzył przed Blaise’em Matuidim. Machina ruszyła i co spotkała na drodze, miażdżyła. W 16 następnych meczach straciła jednego gola (między 19 listopada a 31 marca z 24 rozegranych na czysto zakończyła 21), zanotowała 14 zwycięstw i po 27 kolejce wyszła na prowadzenie, którego już nie oddała.
Allegri, jak przystało na taktycznego kameleona, nie trzymał się jednego schematu. Czasami robił coś z niczego. O tym, jak wprowadzając bocznych obrońców, można odmienić oblicze drużyny i wygrać przegrany mecz, na przykładzie cudu na Wembley powinno się uczyć kilka roczników na trenerskich kursach. Na co dzień trzymał gwiazdy w ciągłej niepewności, mówiąc: “Siedzenie na ławce nikomu nie zaszkodziło, a pozwala więcej biegać “. Sporo na ten temat mogliby powiedzieć nowi i pokorni: Douglas Costa i Federico Bernardeschi, którym mniej więcej do stycznia wypominano cenę odwrotnie proporcjonalną do liczby goli, asyst, a nawet minut na boisku. Do pionu trener stawiał Paulo Dybalę, któremu raz puściły nerwy i w proteście przeciw zmianie w Lizbonie ze Sportingiem cisnął mięsem i ochraniaczami. Drugi raz podobnej sceny nie odważył się odegrać, mimo że na miejsce w podstawowym składzie liczyć nie mógł. Na wieść, że finał Pucharu Włoch obejrzy z boku, musiał zdusić w sobie złość Gonzalo Higuain, też często luksusowy rezerwowy. Publicznie nie stroił fochów, tylko podnosił się z ławki i strzelał. Jak z Olympiakosem w Lidze Mistrzów.
Niewyraźne HD
Rozdzielczość HD niespodziewanie mocno zakłócała biało-czarny obraz. Jak było D, brakowało H i na odwrót. W całym długim sezonie, na który złożyły się 54 mecze, tylko w sześciu strzelali razem. Lepiej zaczął Dybala, którego nominacja do nowej dziesiątki uskrzydliła i wyniosła aż do 23 września. Do tego czasu 12 goli w ośmiu meczach, w tym dwa wyjazdowe hat-tricki. Następie spikował do dwóch bramek w 17 spotkaniach, by dwoma trafieniami przypomnieć o sobie 30 grudnia i 6 stycznia znów zniknąć z powodu kontuzji. Jak szalał Dybala, cicho siedział Higuain, któremu w pewnym momencie uzbierało się 706 minut bez gola. Jak młodszy dostał zadyszki, przyspieszył starszy. Heroiczny był jego występ w Neapolu, do którego przystąpił cztery dni po operacji ręki i po asyście Dybali został bohaterem. W lutym doczekał się pierwszego hat-tricka dla Juventusu.
W marcu i aż do połowy kwietnia znów wyżej podskakiwał Paulo. Jego kapitalna akcja na Stadio Olimpico i gol z Lazio w 93. minucie przy równoczesnej porażce Napoli z Romą usadziły Juventus na fotelu lidera. Z Tottenhamem po blisko rocznej przerwie przełamał się w Lidze Mistrzów. Na miarę gola Dybali w Rzymie było trafienie Higuaina na San Siro z Interem.
Niby w naprawdę ważnych momentach stawali na najwyższym stopniu podium, ale obaj stanowczo często zawodzili. Z jednej strony walczyli o miano najskuteczniejszego w drużynie (pojedynek wygrał Dybala), z drugiej prześcigali się w kolekcjonowaniu tytułów najsłabszych zawodników meczu. Według punktacji La Gazzetta dello Sport chyba wyszło na remis. Jeśli nawet w ich grze pojawiały się gole, to za mało bywało jakości i regularności. Czegoś, co pozwoliłoby ustawić ich w jednym szeregu z najlepszymi na świecie. Albo świetnie, albo klapa – takie wahanie gwiazdom nie przystoi.
Zwłaszcza rozregulowany Dybala, który zaliczył sezon z trzema hat-trickami i największą w karierze liczbą goli, paradoksalnie zrobił w porównaniu do poprzedniego sezonu krok w tył. W skaczącym obrazie HD poniekąd przeglądał się cały Juventus, dla którego lodem na rozgrzane wygranym dubletem głowy powinny być obrazki z obu meczów z Tottenhamem czy rewanżu z Napoli, kiedy włoski Guliwer zamieniał się w liliputa i długimi minutami nie umiał robić nic poza przeszkadzaniem.
Podanie od przyjaciela
W 93. minucie zabrakło go przy Lucasie Vazquezie i przy Kalidou Koulibalym. Gdyby był, to z tego sezonu Juventusu prawdopodobnie zniknęłyby prawie wszystkie plamy. Z Realem zostawił brudną robotę do wykonania Medhiemu Benatii. Z Napoli szybko opuścił posterunek z powodu kontuzji i znów Marokańczyk nie dał rady. Mowa o piłkarzu, o którym Alvaro Morata powiedział, że grać przeciwko niemu to jak wejść do klatki z gorylem, żeby zabrać mu jedzenie. Giorgio Chiellini został wybrany przez La Gazzetta dello Sport na MVP tego sezonu w Juventusie. Trudno się z tym nie zgodzić. Zresztą, powtarzając że to jego najlepszy sezon w karierze, przyszły kapitan sam się do tego tytułu nominował.
Pozostał sercem i duszą tej drużyny. Nawet z kontuzją jeździł z nią wszędzie i motywował zza linii. Pozostał wiecznie głodnym zwycięstw liderem, który powoli przebudowywaną defensywę (nowy bramkarz, nowy prawy obrońca, nowy stoper) scalał w niezmiennie szczelną całość. A i zdarzyło mu się wejść w buty Leonardo Bonucciego. Kto pamięta asystę prawą nogą do Higuaina z Fiorentiną, wie, w czym rzecz. Już znalazł się na siódmym miejscu pod względem liczby występów w klasyfikacji wszech czasów. W następnym sezonie szybko połknie Dino Zoffa i Roberto Bettegę. I przy okazji będzie zaszczepiał juventusowe geny nowym.
W letnim okienku transferowym Juventus na nowych piłkarzy lub wykupienie wypożyczonych wydał 141 milionów, o ponad 45 więcej niż zarobił na transferach. Nie zaliczył pudła, ale w dziesiątkę trafił tylko z Douglasem Costą. Brazylijczyk przychodził z opinią największego przyjaciela dziewiątki, z rekomendacjami od Luiza Adriano z Szachtaru i Roberta Lewandowskiego z Bayernu. W Juventusie po krótkim okresie aklimatyzacji okazał się przyjacielem wszystkich. Asyst miał pod dostatkiem dla każdego. Wchodząc na boisko w meczu z Sampdorią, zdobył się na trzy. Niewiele brakowało, aby ten wyczyn powtórzył z Bologną. Mniej strzelający, dlatego cichy bohater sezonu. Wygodny w prowadzeniu jak Mercedes, efektowny i zrywny jak Ferrari.
Kiedy mistrzowie wybiorą się na wakacje lub mistrzostwa świata, do roboty wezmą się Marotta i jego ludzie. A jest dużo do zrobienia w każdej formacji. Odejdą Buffon, Lichtsteiner, Kwadwo Asamoah, być może Mario Mandżukić i Claudio Marchisio. Zmiennikiem Szczęsnego prawdopodobnie zostanie Mattia Perin z Genoi. Lada dzień podpisze kontrakt Emre Can z Liverpoolu, zielone światło na zawrócenie z Wysp dał Matteo Darmian. Chętnie drugi raz do Juventusu wszedłby Alvaro Morata z Chelsea. Po wyleczeniu kontuzji do dyspozycji Allegriego będzie Leonardo Spinazzola z Atalanty. I na pewno Marotta trzyma jeszcze jakiegoś asa w rękawie, na wyciągnięcie którego stać we Włoszech tylko Juventus.
Autor: Tomasz Lipiński Źródło: Piłka Nożna