Ostatnia prosta
Włoskie drużyny właśnie minęły ostatni zakręt na drodze do mety Serie A. Kto wzmocnił swoją pozycję, kto stracił najwięcej, a kto już wypadł z rywalizacji przed ostatnią prostą? I kto z kim oraz o co rywalizuje? Bo wyścigów jest więcej niż tylko jeden.
Jest ich co najmniej cztery. Pierwszy toczy się na dole tabeli o utrzymanie, drugi o kwalifikację do Ligi Europy, trzeci o drugie miejsce, z kolei czwarty – o mistrzostwo – bardziej przypomina już pościg niż wyścig. Skoro – jak głosi najpopularniejszy poradnik na świecie: “pierwsi będą ostatnimi, a ostatni pierwszymi” – zacznę od tego ostatniego, ale właśnie najważniejszego. Najistotniejszego z dwóch powodów: po pierwsze bierze w nim udział Juventus, po drugie zwycięzca zgarnie scudetto. Jestem kontent(o), że w końcu oba je mogę wymienić razem, bo jeszcze dwa lata temu kierując się tylko argumentem pierwszym, musiałbym zaczynać od wyścigu numer dwa w mojej numeracji.
Najgroźniejszym przeciwnikiem Juventusu nie jest zarówno drużyna z północy, jak i z południa. Nie będę odkrywczy – jest nim sam Juventus. A dokładnie, to co piłkarze mają w głowach i w nogach. Jeśli chodzi o górną część ciała, jestem ciekaw jak zawodnicy zareagują po odpadnięciu z Ligi Mistrzów. I tutaj nie zgodzę się z kolegą z Redakcji, autorem artykułu Katastrofa, w której “nic się nie stało” . Bardzo dobrze, że Conte nie wmawiał piłkarzom, że mogą pokonać Bayern i słusznie, że kierownictwo nie narzucało takiej presji. Taktycznie i sportowo wciąż jesteśmy gorsi od Bawarczyków. Zgoda, mogliśmy to nadrobić mentalnością, stawiając na jednej szali większe szanse na awans, zaś na drugiej ryzyko obniżenia morale, co zazwyczaj dzieje się gdy przesadnie nadmuchany balonik pęka. Oczywiście pamiętam, że dla Juventusu “zwycięstwo nie jest ważne, to jedyna rzecz, która się liczy” . Ale w momencie, w którym znajduje się Stara Dama dosłowne kierowanie się tym mottem jest tak samo doniosłe jak wypuszczenie do walki koni przeciwko czołgom i tak samo patetyczne i mdłe jak film “Cena honoru” . Czasami jest się w miejscu, w którym można zamieniać wielkie słowa w wielkie czyny, a czasami w miejscu, w którym dopiero dąży się do tego by móc to robić. W Lidze Mistrzów Juventus wciąż jest na tej drugiej ścieżce. I choć jako kibicowi Bianconerich trudno mi w ten sposób pisać, to jednak cieszę się, że w tej konkretnej sytuacji do meczu z silniejszym przeciwnikiem podeszliśmy z włoską, a nie polską mentalnością. Mam więc nadzieje, że na ostatniej prostej piłkarze zagrają – tak jak mówią – jako zwycięzcy tegorocznej edycji Ligi Mistrzów, a nie jako jej przegrani i ze świadomością, że choć na wszystko ich jeszcze nie stać, to na bardzo wiele już tak.
Drugim zagrożeniem dla piłkarzy Starej Damy jest zmęczenie. Zawodnicy od dwóch sezonów grają na bardzo wysokich obrotach – w ubiegłym na wyższych, ale w tym wiele sił zabrała Liga Mistrzów. Natomiast w lecie zamiast odpocząć podstawowi gracze Juve: Buffon, Barzagli, Bonucci, Chiellini, Marchisio i Pirlo rozegrali cały turniej Mistrzostw Europy. Zarówno “głowa”, jak i “nogi” nie wydają się w tym momencie jakimiś potwornymi przeszkodami do zdobycia mistrzostwa, ale też Milan i Napoli wcale nie zagrażają Juventusowi bardziej. Dlatego tytuł możemy już tylko przegrać.
Tym bardziej, że Napoli i Milan raczej ugrzęzły w wyścigu o drugie miejsce, nawet jeśli Neapolitańczykom wydaje się inaczej. Przegrany tej rywalizacji będzie musiał zagrać w czwartej rundzie kwalifikacyjnej Ligi Mistrzów i zacząć sezon prawie miesiąc wcześniej. Jeśli dziś Milan zostanie pokonany przez Napoli, przegra drugie miejsce niemal na pewno, ponieważ do Azzurrich będzie tracił już siedem punktów – szczególnie, że oba zespoły mają bardzo podobny terminarz.
Neapolitańczycy zagrają trzy teoretycznie łatwiejsze mecze – z Cagliari i Bologną, które nie rywalizują już o nic oraz słabiutką Pescarą, której nawet matematycy dają marne szanse na utrzymanie się. Trzy podobne mecze rozegrają także Mediolańczycy – z Catanią (Sycylijczycy mają tylko teoretyczne szanse na Ligę Europejską), Torino i również z Pescarą. Za to bardzo ciekawie przedstawiają się dwie ostatnie kolejki obu zespołów. Milan najpierw podejmie najprawdopodobniej do samego końca walczącą o Ligę Europy Romę, a rozgrywki zakończy wyjazdowym spotkaniem ze Sieną, która z kolei zapewne będzie do końca liczyła na utrzymanie się w lidze. Natomiast Napoli w przedostatnim meczu sezonu zagra u siebie ze Sieną, a następnie, na wyjeździe z Romą. Jeśli więc to Milan dziś wygra, walka o drugie miejsce może rozstrzygnąć się dopiero w 38. kolejce.
O losach kolejnego wyścigu – o czwarte, piąte i szóste miejsce – również w dużej mierze może zdecydować zbliżający się mecz – półfinałowy rewanż Pucharu Włoch pomiędzy Interem i Romą, który jest zaplanowany na 17 kwietnia (pierwsze spotkanie zakończyło się zwycięstwem Rzymian 2:1). O kwalifikacje do Ligi Europy rywalizują Fiorentina (55 punktów – jeden mecz więcej), Lazio (51), Inter (50), i Roma (48), a także z trochę mniejszymi szansami Catania (46) i Udinese (45). Podopieczni Vincenzo Montelli grają ostatnio w miarę dobrze i równo. Lazio i Inter wyprzedzają nieznacznie, ale za to mają z nimi lepsze bilanse meczowe. Gorszy mogą mieć z Romą, bo pierwsze spotkanie przegrali dwubramkową różnicą, ale przewaga nad Rzymianami wynosi w najlepszym wypadku 5 punktów (pod warunkiem, że Roma wygra z Torino). Dlatego Fiorentina utrzyma swoją dotychczasową lokatę.
Do podziału zostają więc tylko dwa miejsca, o które walka może rozstrzygnąć się nie w spotkaniach ligowych, ale właśnie w półfinale Pucharu Włoch. Przegrany tej potyczki znacząco oddali się od Ligi Europy. Lazio już jest w finale, a drugim finalistą będzie ktoś z pary Roma – Inter. Ze względu na sytuacje w tabeli – te trzy drużyny zajmują kolejno piąte, szóste i siódme miejsce – bardzo prawdopodobne jest to, że drużyna, która wygra Puchar Włoch, sezon zakończy na jednym z miejsc premiowanych grą w Lidze Europy, wtedy promocje do tych rozgrywek otrzyma przegrany finalista, a to oznacza, że drużyna, która w półfinale odpadnie, żeby być pewną gry w Europejskim Pucharze Pocieszenia będzie musiała zająć co najmniej piąte miejsce. Tylko w dwóch sytuacjach przegrany meczu o Puchar Włoch zostanie poza burtą europejskich pucharów. Pierwsza – to gdy zwycięzca zajmie miejsce siódme lub niższe, a drugi uczestnik finału – szóste oraz gdy obaj finaliści zajmą miejsca poza pierwszą szóstką. Z tego powodu Catania i Udinese mimo niewielkiej straty punktowej do tych drużyn mają małe szanse na zajęcie miejsca premiowanego grą w przyszłorocznej edycji Ligi Europy. Żeby to osiągnąć muszą zając właśnie piąte miejsce i Catania wyprzedzić trzy, a Udinese cztery ekipy.
Tak samo emocjonujący, ale bardziej przejrzysty bój toczy się na dole tabeli. Nie wierzę w utrzymanie ostatniej Pescary (21 punktów), dlatego do zajęcia pozostały jeszcze dwie “zapadnie” prowadzące do Serie B. O to żeby się na nich nie znaleźć walczą trzy drużyny – Genoa (27), Palermo (27) i Siena (30 – jeden mecz więcej). Kolejny zespół – Chievo ma 8 punktów przewagi nad strefą spadkową i aby wylądować w Serie B, musiałby pozwolić przeskoczyć się dwóm drużynom. Tak więc z tej trójki tylko jedna drużyna w przyszłym sezonie zagra w Serie A, dwie pozostałe będą musiały pożegnać się z prestiżową ligą i ze zdecydowanie większymi pieniędzmi niż w Serie B. Drugim spadkowiczem obok Pescary, chyba będzie drużyna z ukochanej przeze mnie, Niemców, Holendrów i Rosjan (ostatnio ponoć nawet przez samego Putina) Toskanii – Siena, która jest najsłabsza kadrowo, a do tego ma zdecydowanie gorszy terminarz niż dwa pozostałe kluby. Piłkarze z tego słonecznego regionu trzy ostatnie mecze grają kolejno z Fiorentiną, Napoli i Milanem. Na wyjeździe zagrają tylko z Neapolitańczykami, ale to bardzo marne pocieszenie. Natomiast Genoa i Palermo są kadrowo podobne, trochę lepszą drużynę mają chyba Rossoblu, ale oglądając ich ostatni mecz z Napoli nie widziałem w nich wiele woli walki. Ostatnio przegrali na wyjeździe właśnie z podopiecznymi Waltera Mazzarriego, wcześniej zremisowali u siebie ze Sieną, przegrali z Fiorentiną, Milanem i Romą. Usprawiedliwia ich tylko to, że w marcu faktycznie ścierali się z bardzo dobrymi drużynami. Ale jeśli chce się utrzymać to już takie mecze, jak ten ze Sieną trzeba wygrywać, szczególnie gdy gra się na swoim podwórku. Z kolei Palermo wydaje się, że złapało zwyżkę formy. Ostatnio na wyjeździe wygrali z Sampdorią, a wcześniej u siebie pokonali Romę. Przegrali za to z Milanem i zremisowali z Torino. W marcu grali jeszcze ze Sieną, z którą spisali się jeszcze gorzej niż piłkarze z Genui i przegrali (w zasadzie tylko lepszy bilans meczowy z Genoą i Palermo jest atutem Sieny).
Szale na korzyść Rossoblu w rywalizacji z Palermo przechyla terminarz. Piłkarze tej drużyny najgorszy okres mają już za sobą, w ostatnich kolejkach zagrają tylko z dwoma trudniejszymi rywalami. Pierwszy – z Interem, poza tym z Atalantą, Chievo, Pescarą, Torino, Bologną i właśnie derby z Sampdorią. To jest ten drugi wymagający mecz. Jednak zdecydowanie gorszy terminarz ma Palermo. Piłkarze z Sycylii będą jeszcze grali z Juventusem, Interem, Fiorentiną, a także z Udinese, które raczej do końca przynajmniej będzie próbowało zakwalifikować się do Ligi Europy. Jakby tego było mało Palermo czeka jeszcze mecz derbowy z Catanią. A więc gdy Genoa gra tylko dwa szczególnie ciężkie mecze, Palermo ma ich aż pięć. Dlatego to Sycylijczycy powinni bardziej drżeć.
Na ostatniej prostej Juventus walczy tylko w jednym wyścigu, ale karty rozdaje we wszystkich. W poniedziałek może namieszać w rywalizacji o Ligę Europy wygrywając z Lazio. Za tydzień może skomplikować sytuacje Milanu w walce o drugie miejsce, a 5 maja pogrzebać Palermo, które ściga się o byt w Serie A. Tego dnia też, jeśli utrzyma co najmniej 9-punktową przewagę nad drugim zespołem – może wygrać swój własny wyścig – o scudetto.
Autor : Bartłomiej Olek – Bartek(Juventino)