Platini: Piłkarze muszą działać! Nowa Liga Mistrzów to głupota
Michel Platini oddycha turyńskim powietrzem i uśmiecha się jak osoba, która wraca do domu. Francuz wystąpi dziś w klubie golfowym Royal Park w ramach imprezy charytatywnej Vialli e Mauro. Przy okazji zaś spotka się ze starymi znajomymi i znajdzie nieco bliżej Juventusu, o którym jak zapewnia, myśli także gdy przebywa w swoim domu w Cassis. Okazję do rozmowy z trzykrotnym zdobywcą Złotej Piłki wykorzystali dziennikarze Tuttosport.
Jest pan gotowy na turniej Vialli e Mauro?
Nigdy nie czuję się gotowy, szczególnie gdy chodzi o grę w golfa. Jestem jednak szczęśliwy, bo jestem w Turynie, bo jest tu Massimo (Mauro – przyp. red.), bo wspominamy Gianlukę (Viallego – przyp. red.), bo spotykam się z przyjaciółmi. Poprosiłem już Mauro, żeby dał mi znać, w jakim terminie ta impreza odbędzie się za rok, zapiszę się od razu.
Chętnie wraca pan do Turynu?
Zawsze. To mój dom. Mam tu nadal przyjaciół i powinienem przyjeżdżać częściej.
Oglądał pan finał Ligi Mistrzów?
Głównie pierwszą połowę. Cóż, jak to się mówi? Gra się po jedenastu, jest piłka, a na koniec wygrywa Real Madryt. Łączą w sobie doświadczenie, szczęście i wybitnych piłkarzy, którzy przeważają losy meczu nawet gdy nie są w najlepszej formie. W pierwszej połowie na zwycięstwo zasługiwała chyba Borussia, ale kiedy masz taką jakość jak Real… Chcę powiedzieć przez to, że tak naprawdę do wygranej potrzeba tylko bramkarza, który broni strzały rywali i napastnika, który strzela, prawda? A ten Vinicius jest bardzo dobry…
Co uważa pan o Bellinghamie?
Będę szczery, nie oglądałem go w tym roku zbyt często i nie potrafię ocenić. Choć oczywiście to pomocnik strzelający dużo bramek, przypomina mi to kogoś (śmiech – przyp. red.)
Guardiola czy Ancelotti?
Nie podejmę się wyboru, to moich dwóch przyjaciół i obaj są wyjątkowi. Prezentują dwa całkowicie różne sposoby interpretowania piłki nożnej, oba bardzo skuteczne. Nawet jeśli City Guardioli przypomina mi czasem Romę z czasów Liedholma, w której grał zresztą Ancelotti. Śmieszne, prawda? Liedholm mawiał: “Jeśli utrzymujemy się przy piłce, to przeciwnik jej nie ma“, tę samą filozofię prezentuje City.
Pański Juventus jednak zawsze wygrywał z Romą Liedholma
Ale kiedy odszedł do ich Zibi to dwukrotnie oberwaliśmy 3:0! Uwielbiałem grać w Rzymie w kwietniu, pamiętam stadion, przepiękne niebo, żarty rzymian, które zawsze doprowadzały mnie do śmiechu. To piękne chwile w moim życiu, być może nie pamiętam już wyników, ale pamiętam otoczenie. Wiesz, zawsze byłem trochę dziwakiem.
W ostatnim dwudziestoleciu piłka poszła w dobrym czy złym kierunku?
Hmm, to skomplikowane. Moim zdaniem, piłka rozumiana jako wydarzenie odbywające się na stadionie poprawiła się. Jednak piłkarze zdają mi się wszyscy nieco podobni do siebie, od jednej sztancy, stworzeni by w drużynie bardziej od graczy liczył się trener. Nie mają w sobie odwagi, nie dryblują, nie próbują wymyślić niczego nowego, trenerzy ich hamują. To nie jest już piłka indywidualności piłkarskich, ale trenerskich, jest w niej mniej talentu, fantazji, więcej biegania i ustawiania się na pozycji. Sądzę, że powinniśmy wrócić do czasów, gdy był to sport piłkarzy, był wtedy bardziej rozrywkowy. Poza tym mamy sześć-siedem drużyn, które zbierają wszystkich najlepszych piłkarzy świata, to także sprawia, że rozrywki jest mniej. W moich czasach najlepsi piłkarze rozkładali się bardziej równomiernie. Choć, podkreślam, sama gra jest nadal rozrywkowa i są wielcy piłkarze, którzy tej rozrywki dostarczają. Później jednak widzę, jak zawodnik wchodzi na boisko i trener pokazuje mu kartkę ze schematami gry… Ech, to mnie uwiera, dalibyście im pograć.
Trapattoni pokazywał wam takie schematy?
Ale gdzie! Trafiłem do Juventusu, w którym każdy wiedział, co do niego należy. Tardelli, Cabrini, Bonini… wszyscy wiedzieli, jakie są ich zadania. Ja i Boniek mieliśmy parcie na grę bardziej do przodu, przy wsparciu Bettegi i Rossiego. A w tamtym czasie odrobinę odchodziliśmy od tradycji Juventusu, graliśmy nieco z francuska. Później, w moich ostatnich sezonach wróciliśmy do stylu Juve z czasów Bonipertiego i w ten sposób od strzelania dwudziestu goli przeszedłem do dwóch.
A propos: cała krytyka, która spadała niegdyś na Trapattoniego przypomina to, co ostatnio mówiło się o Allegrim. Co pan o tym sądzi?
Tak, to dziwne. Sądzę, że jest w tym pewna logika – jeśli nie tracisz bramek, to automatycznie zdobywasz punkt, podczas gdy może się zdarzyć, że strzelisz trzy gole i nadal przegrasz mecz. Męczyłem o to Trapa: czemu nie gramy więcej, nie strzelamy bramek, spróbujmy trafić jeszcze ze dwa razy… ale on miał inną filozofię. Trap był jednak wielkim trenerem, wiedział jak traktować piłkarzy, był szalenie dobrym psychologiem. Był świetny.
Podoba się panu nowa formuła Ligi Mistrzów?
Jest durna. Nie podoba mi się. Będzie więcej meczów, tylko po to by uciułać więcej pieniędzy, bez żadnej logiki. Uważam, że powstała przez presję, wywieraną ze strony Superligi. I tak, koniec końców, mamy superligę.
Co pan sądzi o Ceferinie i Infantino?
Nie są niczym i przychodzą znikąd. To osoby, które w piłce są tylko dla władzy, ale szefami piłki zawsze byli i powinni być piłkarze. Tacy Baggio, Del Piero, Mbappé, Haaland, Klopp, Guardiola, Ancelotti.
Naprawdę rozgrywamy za dużo spotkań?
Wiesz, w czym jest problem? Że każde z nich leci w telewizji i piłkarze są oceniani za każdym razem, gdy pojawiają się na boisku, co tylko zwiększa ich poziom stresu. W moich czasach też grało się dużo, we Francji liga liczyła dwadzieścia drużyn, ale mniej ważnych meczów nie transmitowano, więc można w nich było grać z lekko zaciągniętym hamulcem. Dziś tak się nie da, każdy mecz to stres i musisz silić się na spektakl co trzy dni.
W pańskich czasach była to inna piłka...
Tak, na miłość boską! Trochę wolniejsza i ze znacznie częstszymi przestojami. Wybijałeś piłkę w trybuny i wracała na boisko po pięciu minutach. Na San Paolo, jeśli Napoli wygrywało, to nawet po dwudziestu… (śmiech – przyp. red.). Dodatkowo można było podać piłkę do bramkarza, który łapał ją w ręce.
Do zabronienia tego doprowadził pan sam.
Tak, i jestem z tego dumny ponieważ zmieniło to piłkę na lepsze. Bramkarz stał się pełnoprawnym piłkarzem. Zabroniłem takich zagrań i wprowadziłem bezpośrednią czerwoną kartkę za faule od tyłu. Dwie zmiany regulaminowe, których celem było poprawienie spektaklu i sądzę, że cel osiagnąłem.
W Juventusie w ciągu ostatniego półtora roku zmieniło się wszystko. Rozmawiał pan w tym czasie z Andreą Agnellim?
Nie. Wiem, jakie to uczucie, ale to są sprawy osobiste. Życzę mu, by wszystko dobrze sie skończyło.
Dziś u steru jest John. Kibice Juventusu zarzucają mu, że nie ma wystarczającej namiętności w stosunku do klubu. Zna go pan dobrze – to prawda?
Nie, nie mają racji. Być może nie darzy go taką pasją, jak dziadek, L’Avvocato, albo jak Umberto, ale klub jest dla niego ważny. Widać, że bardzo serio podchodzi do wiekowego zaangażowania swojej rodziny w Juventusie. Ale poza tym ma rozliczne zobowiązania w stosunku do zarządzania innymi firmami. Podsumowując, być może nie potrafi tego dobrze okazać, ale zależy mu na Juventusie, jest blisko klubu.
Wspomina pan czasem dziadka Johna, L’Avvocato, czy tylko gdy padają nieuniknione pytania o niego?
Wspominam, myślę o nim za każdym razem, gdy przychodzi mi do głowy Turyn i ten wspaniały okres, kiedy tu mieszkałem. Był wyjątkową postacią, jestem dumny, że miałem okazję go poznać. Niestety, to już przeszłość. Zawsze wszystkim dogryzał, a ja lubiłem mu odpowiadać. I sądzę, że doceniał moje odpowiedzi.
Byliście piłkarskim duetem, który w tamtym okresie stanowił ozdobę calcio.
Tego nie wiem, wiem że się dobrze bawiliśmy. Dla przykładu… Pewnego dnia byłem u niego w domu, by porozmawiać o czymś, nie pamiętam już o czym, i zdecydował, że potowarzyszy mi na treningu. Wsiadam do samochodu, a on, jak to miał w zwyczaju, ostro startuje. Robił tak, bo zawsze stawiał sobie za cel zgubienie samochodu ochrony. Zjeżdżaliśmy więc jak szaleni w turyńską dolinę, aż powiedziałem: “Avvocato, niech pan trochę zwolni, wiezie pan w samochodzie dziesięć miliardów“. Odwrócił się w moją stronę, początkowo nie zrozumiał, potem zaczął się śmiać.
Wielu kibiców Juventus marzy o Platinim na stanowisku prezesa klubu. Co może im pan powiedzieć?
Nikt nigdy mnie o to nie prosił. I nie sądzę, żeby się to obecnie zmieniło. Obecnie klub musi stanąć na nogi finansowo zanim zacznie myśleć o stronie sportowej. To nie jest chwila by marzyć o boiskowych sukcesach, ale te także wrócą. To tylko kwestia zmiany cyklu.
Trudno śnić o sukcesach, Juventusowi brakuje piłkarzy najwyższej klasy.
Koszty sprowadzania zawodników znacząco wzrosły… Mbappé z pewnością tu nie trafi. Trzeba wykazywać się sprytem, jak Dortmund, ale to nie jest łatwe.
Niewykluczone, że w przyszłym roku koszulkę z numerem dziesięć założy turecki chłopak o nazwisku Yildiz, bardzo obiecujący piłkarz, który sam mówi, że inspiruje się Del Piero.
A Del Piero inspirował się mną, co czyni ze mnie jego dziadka (śmiech – przyp. red.). Nie widziałem nigdy jak gra, w tym roku praktycznie nie oglądałem Juventusu.
Równo czterdzieści lat temu wygrywał pan Euro, miażdżąc rywali. Jak wspomina pan tamto lato 1984 roku, dziewięć bramek w pięciu meczach?
To była Francja, która dojrzała podczas Mundialu 1982, w końcu mieliśmy szansę coś wygrać. Musiałem jedynie przekonać moich kolegów, że nadszedł nasz moment. Zakasałem więc rękawy i… wygraliśmy. To było przepiękne – pierwsze francuskie zwycięstwo w sportach drużynowych.
To z tego zwycięstwa narodziła się wielka piłkarska Francja, która dzisiaj jest zawsze w gronie faworytów.
Nie byliśmy wówczas świadomi, że jesteśmy wielkimi piłkarzami. Później powstał wielki projekt federacji, który skupił się na lepszym zaprogramowaniu kształcenia dzieci i młodzieży. To z tego projektu narodziły się kolejne pokolenia piłkarzy.
We Włoszech nie rodzą się już nowi Baggio, Del Piero czy Totti. We Francji tak. Niektórzy mówią, że to zasługa paryskich przedmieść, prawdziwych wylęgarni mistrzów. Mają rację?
To zasługa programu federacji, która pracuje z dziećmi od najmłodszych lat. Jeśli we Włoszech nie rodzą się mistrzowie, to musicie porozmawiać z rodzicami, by sprawili, że się urodzą (śmiech – przyp. red.), a potem zaplanować ich kształcenie. Dzieci muszą więcej grać na podwórkach i w parkach, to tam rodzi się talent, który później kształtuje się w piłkarskich szkółkach. A zresztą nawet bez tych wybitnych zawodników wygraliście ostatnie Mistrzostwa Europy, mylę się?
Francja może wygrać na Euro?
Tak, oczywiście. Jest w gronie faworytów razem z Niemcami, Portugalią, Anglią i Włochami.
Mbappé jest najlepszy na świecie?
Trudno powiedzieć. Brakuje mu Ligi Mistrzów. Ale jest świetny.
Podoba się panu praca Didiera Deschampsa, wiecznego selekcjonera?
Didier to spryciarz. Nie ma trudnej roboty, trafił na pokolenia wielkich piłkarzy (śmiech – przyp. red.). Trenuje najsilniejszy zespół na świecie bez potrzeby martwienia się o calciomercato (śmiech – przyp. red.).
Co pozostawiła po sobie historia z wymiarem sprawiedliwości, dziś gdy znamy już prawdę i wiemy, że był pan niewinny?
Pozostawiła po sobie niesprawiedliwość. FIFA i szwajcarskie sądy współdziałały by pozbyć się Francuza. Jeśli szwajcarskie sądy i FIFA staną ramię w ramię, to koniec, jesteś trupem. Od czterech lat wiadomo, że jestem niewinny, ale nie udało mi się nadal uzyskać sportowej rehabilitacji. Infantino się mnie bał przed wyborami, więc mnie zablokował. Mógł wygrać ze mną w wyborach, ale mnie przestraszył. Minęło dziesięć lat, których nikt mi nie odda. Odebrano mi piłkę… zabrali mi piłkę, rozumiesz? Ale z FIFA nie da się wygrać, kontrolują wszystko – władzę ustawodawczą, wykonawczą i sądową. Monteskiusz miałby to coś do powiedzenia, nie?
Co pan sądzi o wyroku Europejskiego Trybunału Sprawiedliwości w sprawie FIFA i UEFA?
Wierzę, że ten wyrok zmieni oblicze piłki. Mocno je zmieni.
To dobrze czy źle?
Nie wiem, może to niedobrze, ale tak będzie. To jak z prawem Bosmana. Dzisiaj te organizacje nie mają żadnej wiarygodności, bo biorą się znikąd. Infantino nigdy nie zarządzał klubem ani federacją, a teraz rządzi piłką. Słabością systemu jest to, że brakuje w nim piłkarzy. Piłka może mieć przed sobą przyszłość tylko jeśli piłkarze będą bardziej zaangażowani. Superliga jest nieunikniona, nie wiem czy to dobrze czy źle, ale jest nie do uniknięcia. Wielkie kluby wszystkie wsparły jej powstanie, potem wycofały się, ponieważ było ciężko sprzedać to medialnie. Przy następnej okazji pójdą jednak za nią naprawdę. Szczególnie teraz, gdy wiadomo, że nie mogą zostać ukarane. Przy mnie taka awantura nie miałaby miejsca.
Dlaczego?
Ponieważ byłbym mediatorem. Zawsze można znaleźć porozumienie. Dzisiaj instytucjom będzie o to trudno, mam jedynie nadzieję, że w nowym świecie piłki znajdzie się więcej władzy dla piłkarzy. Pokolenie Messiego i Ronaldo musi działać, ich kolej by przejąć władzę. Ja jestem już stary, to oni są przyszłością, nie ja. Jeśli chcieliby jakiejś rady czy pomocy, chętnie się zgodzę, ale to oni muszą działać, by zmienić system.
Zróbmy krok wstecz. Juventus z 1983 roku, ten z Aten, był najlepszy w historii?
Nie wiem, ale gdybyśmy wtedy w 1983 wygrali puchar to jestem pewien, że zdobylibyśmy cztery Puchary Mistrzów z rzędu. W ciągu tych trzech lat wygrywaliśmy właściwie zawsze, przegraliśmy tylko ten jeden mecz, w Atenach, zaraza.
Jak pan sobie tłumaczy, czemu wtedy przegraliście?
To proste, ponieważ nie strzeliłem bramki (śmiech – przyp. red.)
Później udało się wam wygrać podczas tej przeklętej nocy w Brukseli. A potem przyszły pechowe lata w Europie -Barcelona, Real Madryt...
Ale to była już inna drużyna, straciliśmy Zoffa, Gentile, Tardellego, Bońka…
Był za to Laudrup.
Świetny, ale jeszcze młody. Najlepsze co miał, dał później Barcelonie.
Jakie ma pan wspomnienia związane z Scireą?
Był mądry. On i Zoff wyróżniali się mądrością. Z drugiej strony byłem ja, Tardelli i inni, nieco bardziej szaleni. Scirea nas równoważył. To był wspaniały człowiek. Mam w domu wielką fotografię, która przedstawia nas razem, a na niej jego dedykację, która zawsze mnie wzrusza.
A Paolo Rossi?
Fantastyczna osoba. Sympatyczni, skromny, zawsze uśmiechnięty. Niesamowity piłkarz, obunożny, szybki i sprytny. Sądzę, że przejścia, które miał sprawiły, że w drugiej części swojej kariery był dużo bardziej wyluzowany. Gdy dotkniesz dna po dyskwalifikacji, a potem odbijasz się i wygrywasz Mundial, znajdujesz Świętego Graala czyli Puchar Świata, i to jako król strzelców. To maksimum co możesz osiągnąć. Czego więcej możesz w tym momencie oczekiwać od piłki? Jedynie zabawy. I on bawił się, demonstrując przy tym wielki talent. W późniejszym okresie bardzo doskwierały mu kolana. Był cudownym chłopakiem, dotknęło mnie do głębi to, że odszedł tak szybko i tak młodo.
Chodzi pan jeszcze czasem na mecze?
Parę razy wybrałem się na pucharowe mecze Marsylii. Także na ten z Atalantą, poznałem zresztą przy okazji Percassiego – wspaniały człowiek i wspaniała drużyna. Bardzo go polubiłem, to inteligentny człowiek. Zapraszał mnie do Bergamo.
Wie pan, że grał z Scireą w Primaverze Atalanty?
Naprawdę? Pięknie.
To prawda, że w czasie, gdy mieszkał pan w Turynie, grywał pan w tenisa?
Pomagało mi to w pracy nad szybkością, szczególnie że francuskie treningi były pod względem atletycznym dużo cięższe, niż te Trapa. Dlatego chodziłem pograć w tenisa.
Podoba się panu Sinner?
Ach, nie śledzę dziś tenisa. Ludzie mówią, że wszyscy oszaleliście na punkcie tenisa, bo wygrywacie, więc teraz każdy jest ekspertem… kiedy mieliści Tombę było tak z narciarstwem (śmiech – przyp. red.). Ale tak powinno być! Zawsze dobrze jest wygrywać.
Juve wróci do zwyciężania?
Ależ oczywiście! To cykle, czyż nie? Kiedy kończy się jeden z nich zawsze mamy trudniejszy okres, ale Juventus zawsze wraca do zwyciężania, tak było zawsze i tak zawsze będzie, bądźcie o to spokojni.