Pozytywny myśliciel
Pozytywny myśliciel
Historia Leonardo Bonucciego uczy, że wiele dróg prowadzi do sukcesu, ale na początku każdej powinno się znajdować hasło o niezłomnej wierze w siebie.
W poniedziałek 28 maja pod bramy ośrodka treningowego w Coverciano, stanowiącego bazę reprezentacji Włoch przed Euro 2012, podjechały nieoznakowane samochody, z których wysiedli policjanci i prokuratorzy. Był niemal blady świt, godzina 6:20. Skierowali się do pokoju zajmowanego przez Domenico Criscito – pewniaka do wyjazdu na turniej. Podczas przeszukiwania zarekwirowano mu telefon komórkowy, laptop i tablet. Jeśli się nie domyślał, to usłyszał, że to w związku z podejrzeniami o ustawienie wyniku meczu Lazio – Genoa z 14 maja 2011 roku. Przyjechali także do Bonucciego, który miał mieć na sumieniu remis 3:3 między Udinese a Bari z 9 maja 2010 roku.
Va banque
Wszystko działo się dzień przed ogłoszeniem przez selekcjonera 23-osobowej kadry. Cesare Prandelli był sfrustrowany, bił się z myślami, co zrobić. W normalnych okolicznościach powołałby obu obrońców, a tak musiał rozważyć, czy udać, że nic się nie stało, czy dla uspokojenia atmosfery wokół reprezentacji poświęcić jednego, a może – do czego namawiali dziennikarze – jednego i drugiego. Ostatecznie padło na Criscito (później uznanego za niewinnego), a Bonucci pojechał i wystąpił we wszystkich meczach.
24 – tyle razy wystąpił w reprezentacji Włoch, Był powoływany przez dwóch selekcjonerów – Marcello Lippiego i Cesare Prandellego.
Biorąc pod uwagę, w jakim stanie ducha przystąpił do Euro 2012, spisał się wręcz rewelacyjnie. Miał świadomość, że mecze tam rozgrywane mogą być jego ostatnimi przed przymusową przerwą. Groziła mu 3,5-letnia dyskwalifikacja. Cały czas z tyłu głowy siedziało, że po powrocie do kraju przyjdzie mu bronić dobrego imienia. Wiedział, że cokolwiek by zrobił dobrego dla reprezentacji, po mistrzostwach, nie będzie dla niego taryfy ulgowej. Albo udowodni swoją niewinność, albo pójdzie w odstawkę na bardzo długi czas.
Bonucci zagrał va banque. W odróżnieniu od trenera Antonio Conte, który musiał wybielić swoją przeszłość w Sienie, odrzucił ofertę ugody, czyli przyznanie się do winy za zmniejszenie kary. Zawsze powtarzał, że w czymś tak brudnym jak korupcja nie maczał palców, o niczym podobnym też nie wiedział i z tym przekonaniem stawił się przed sądem. I udało mu się. 10 sierpnia sąd pierwszej instancji uwolnił go od stawianych zarzutów. Prokurator złożył odwołanie, które nie przyniosło skutku. Został uniewinniony. Stoper Juventusu i reprezentacji Włoch mógł bez przeszkód kontynuować karierę.
Pierwszy był Toldo
Zapowiadał się bardzo dobrze jako pomocnik, później obrońca Viterbese z miasta Viterbo. Urodził się niemalże w centrum Italii, czyli w połowie drogi między Mediolanem a Napoli, i choć najbliżej miał do Rzymu, żaden z rzymskich klubów w porę się nim nie zainteresował. Zgłosił się Inter i w 2005 włączył do drużyny Primavera. W ten sposób stał się ważną częścią zdecydowanie wówczas najlepszej juniorskiej drużyny w kraju, zdobył z nią najpierw puchar, a później mistrzostwo kraju. Tym, kim z przodu był Mario Balotelli, z tyłu był on. Trener Roberto Mancini pozwolił mu zadebiutować w Serie A w ostatniej kolejce sezonu 2005-06. W Cagliari zastąpił Argentyńczyka Santiago Solariego w 90 minucie.
2 – teoretycznie właśnie tyle razy został mistrzem Włoch. W sezonie 2005-2006 w związku z afera calciopoli tytuł został zabrany Juventusowi i podarowany Interowi, w którym zagrał przez kilkanaście sekund w jednym meczu. W sezonie 2011-12 do scudetto dla Juve przyłożył się 32 występami i 2 golami.
Jak niemal każdy młody, zdolny i z wielkiego klubu musiał otrzaskać się z dorosłym futbolem w niższej lidze. Padło na drugoligowe Treviso. Początkowo szło mu tam całkiem gładko, ale w sezonie 2008-09 zderzył sie ze ścianą, którą postawił przed nim trener Luca Gotti. Nie widział dla niego miejsca nawet na ławce rezerwowych i odsyłał go na trybuny. Różne myśli kołatały się wtedy po głowie młodego obrońcy, jedna z nich była taka, żeby rzucić futbol w diabły i znaleźć sobie inne zajęcie. Na swoje szczęście znalazł Alberto Ferrariniego.
W tym momencie trzeba cofnąć się do roku 2000 i odkurzyć postać Francesco Toldo. był on absolutnym bohaterem mistrzostw Europy rozgrywanych w Belgii i Holandii, Włosi mieli kilku znakomitych bramkarzy, ale to, co zrobił Toldo w półfinale tamtego Euro, udało się niewielu. Holendrzy z sześciu wykonywanych karnych (dwa w normalnym czasie gry) zmarnowali pięć. Po tym jak Jaap Stam posłał piłkę Panu Bogu w okno, rozanielony Toldo dwukrotnie wykrzyczał: “Alberto, Alberto “!
Co za Alberto? – dziwili się Włosi. Okazało się, że to numerolog, ktoś w rodzaju duchowego przywódcy, który nawiązał bliski kontakt z bramkarzem i potrafił natchnąć go pozytywną energią. Przed spotkaniem z Oranje wbił mu do głowy, że liczby nie kłamią, że czeka go wielki dzień, że będzie dużo karnych, ale żeby niczego się nie obawiał, bo wszystkie obroni lub przeciwnicy się pomylą…
Żołnierz Leonardobi
Z Bonuccim pracuje od czterech lat. Teraz niektórzy nazywają go trenerem mentalnym, inni motywatorem, on sam nie zaprzecza, obrusza się tylko stwierdzeniem że jest psychologiem lub psychoterapeutą. Już na trzecim spotkaniu ustalili z Bonuccim cel, który postarają się wspólnie osiągnąć. Napisali na kartce: będę grał w reprezentacji, co w przypadku nawet nie rezerwowego w drugoligowym Treviso brzmiało mniej więcej jak hasło: wyląduję na Marsie.
Ferrarini pracował nad głową piłkarza, ale nie rzucał tekstów w stylu: jesteś najlepszy, roznieś cały świat. Odsłaniał przed nim tajemnice numerologi, pozytywnego myślenia, a nawet tradycji indiańskiej. Nazywał żołnierzem, nadał mu imię Leonardobi, które po pewnym czasie Bonucci zaprezentuje na swoich butach piłkarskich. Krok po kroku odzyskiwał wiarę w siebie, w umiejętności, w piłkarską przyszłość. Stał się mocny psychicznie jak nigdy wcześniej. Pasowało do niego powiedzenie, że co nie zabija, to wzmacnia.
“Nie mogę wam zdradzić, co robimy ” – mówił Bonucci. “To są nasze sprawy, słyszymy się lub spotykamy średnio raz, dwa razy w tygodniu. Zawsze przed meczem. Efekt jest taki, że na boisko wychodzę naładowany pozytywną energią i przekonany o własnej sile. Nie boję się odpowiedzialności, a jeśli zrobię błąd to się nie załamuję “.
Ferrarini, odsłaniając nieco kulisy swego warsztatu, ujawnił, że stara się usunąć z wewnętrznego języka swoich klientów wszystkie negacje i elementy niezależne od nich. W praktyce oznacza to, że na przykład bramkarz nie powinien sobie powtarzać, że nie może puścić gole, bo skuteczny komunikat brzmi: obronię każdy strzał.
W świecie piłkarskim zarówno Ferrarini, jak i Bonucci nie są wyjątkami. Stało się modne wśród sportowców i trenerów zatrudnianie osobistego mental coacha, który pomaga zmagać się ze stresem, wydobyć, to co najlepsze drzemie w człowieku, dotrzeć do zakamarków psychiki.
Prawy sierpowy
Bonucci odszedł z Treviso do Pisy, gdzie wrócił na boisko i poznał trenera Giampiero Venturę, za którym podążył do Bari. Awansował do Serie A i dostał propozycję z Juventusu. W połowie 2010 roku kosztował 15,5 miliona euro, podpisał kontrakt do 2015 roku. Po dwóch sezonach przedłużył do 2017. Antonio Conte bezgranicznie mu ufa.
O wszystkich kibicach Starej Damy tego już napisać się nie da. Aż zgrzytają zębami na wspomnienie meczu z Milanem na San Siro w poprzednim sezonie, kiedy podał piłkę pod nogi Antonio Nocerino, a następnie blokując jego strzał, zmylił Gianluigiego Buffona, czy Superpucharu Włoch, kiedy jak dziecko dał się ograć Goranowi Pandevowi. Takich błędów jeszcze kilka się uzbierało. Nonszalancki, ze skłonnością do nadmiernego ryzyka – utyskują krytycy. Inteligentny, myślący i nieprymitywny stoper, dla którego wybicie piłki w trybuny to ostateczność – bronią zwolennicy. Giorgio Chiellini i Andrea Barzagli są regularni i rażące pomyłki raczej im się nie zdarzają, ale nie mają jego techniki i umiejętności wyprowadzenia piłki, szóstego zmysłu pod bramką przeciwnika. To ostatni obrońca i pierwszy rozgrywający.
Trening mentalny pod okiem kompetentnego nauczyciela wzmocnił go zarówno na boisku, jak i poza nim. Bo co powiedzieć o zdarzeniu, którego był bohaterem w październiku. Własnie wyszedł z salonu Ferrari i zmierzał w stronę swojego własnego samochodu, w którym czekali żona i kilkumiesięczny syn. Od tyłu zaszedł do mężczyzna w kasku z wyciągniętym pistoletem, który zażądał oddania zegarka. Bonucci, niewiele się namyślając, odpowiedział prawym sierpowym, poprawił drugim ciosem w korpus i odesłał napastnika na deski. Zaskoczony złodziej szybko pozbierał się z ziemi i wskoczył na skuter na którym oczekiwał wspólnik. Rozjuszony Bonucci ruszył w pogoń, ale już nic więcej nie był w stanie zrobić. O jego odwadze rozpisywały się gazety.
Teraz czeka go kolejny cel do zrealizowania. Na kartce, która często nosi przy sobie, napisali wspólnie z Ferrarinim: zdobyć europejski puchar. W tym roku może to być tylko Liga Mistrzów.
Autor: Tomasz Lipiński
Źródło: Piłka Nożna Plus (1/2013)Wyszukał i przepisał: s00p3L