Przebiśniegi
Przebiśniegi
Stephan El Shaarawy to najbardziej spektakularny, ale nie jedyny przykład piłkarza, który rozkwitł dzięki temu, że zwiędły możliwości finansowe klubów z Serie A.
Kiedy latem włoską krainę, już nie mlekiem i miodem płynącą, opuszczał następny zastęp gwiazd (Zlatan Ibrahimović, Thiago Silva, Ezequiel Lavezzi) i właściwie nikogo godnego uwagi nie udało się sprowadzić na Półwysep Apeniński, wydawało się, że tamtejsze kluby pogrążą się w przeciętności. Że w europejskich pucharach przestaną odgrywać inne role niż dostarczycieli punktów dla bogatszych z Anglii, Hiszpanii, Niemiec, Francji, a może nawet Rosji i Ukrainy.
Pucharowy strzelec
Tymczasem zakończona faza grupowa w Lidze Mistrzów i Lidze Europy przyniosła miłą niespodziankę. Na sześciu reprezentantów Serie A tylko Udinese zakopało swoje szanse, a pięć innych zespołów na wiosnę zagra o wyższą stawkę. Milan, Juventus, Lazio, Napoli i Inter może bez fajerwerków, ale dość pewnie zrobiły to, czego pesymiści nie oczekiwali. 83 procent – takim procentem skuteczności liga włoska nie mogła się pochwalić od czterech sezonów.
Oczywiście przesadą byłoby głoszenie teorii, że to tylko i wyłącznie zasługa młodzieży, która przejęła pałeczkę od bardziej doświadczonych i uznanych piłkarzy, i za jej sprawą sztafeta jeszcze zwiększyła tempo. Jednak coś jest na rzeczy. Weźmy taki Inter, którego Andrea Stramaccioni wprawdzie w meczach ligowych zauważalnie nie odmłodził, ale w europejskich rozgrywkach odważył się postawić na dawnych podopiecznych, z którymi w marcu wygrał juniorską Ligę Mistrzów.
Nie byłoby tamtego sukcesu, a ostatnio awansu w Lidze Europy, bez goli Marko Livai. 19-letni Chorwat wystąpił w siedmiu pucharowych spotkaniach, w tym sześć razy w podstawowym składzie i odwdzięczył się czterema golami. Z Neftci Baku trafił dwukrotnie, pełnia szczęścia byłaby, gdyby z pierwszego hat tricka w seniorskiej karierze nie okradł go sędzia bramkowy, który nie zauważył prawidłowo zdobytej bramki. W Serie A jego historia w tym sezonie na razie zamknęła się na czterech epizodach, ale w klubie z przekonaniem twierdzą, że nie trzeba daleko szukać, bo u siebie w domu mają już materiał na następcę Diego Milito. Trener Stramaccioni otworzył drzwi do pierwszego zespołu jeszcze kilku nastolatkom, ale to Livaja jest niekwestionowanym liderem grupy.
Bracia z Neapolu
W Napoli dopływ wychowanków nie jest i w najbliższej przyszłości nie będzie tak zauważalny. Rodowici neapolitańczycy zazwyczaj robią kariery w klubach z bogatszej północy (pierwsze przykłady z brzegu to: Antonio Di Natale, Marco Borriello, Fabio Quagliarella czy Ciro Immobile). Jednak po meczu z PSV Eindhoven warto odnotować jeden fakt: debiut Roberto Insigne. To młodszy o trzy lata brat 21-letniego Lorenzo Insigne. Obaj filigranowi, szybcy i błyskotliwi, przypominający stylem gry bardziej znanego oraz ogranego na włoskich i europejskich boiskach Sebastiana Giovinco z Juventusu. Starszy z braci powrócił do Napoli po dwóch latach spędzonych w szkole Zdenka Zemana. Zarówno w Foggii, jak i w Pescarze był jego najzdolniejszym uczniem. U trenera Waltera Mazzarriego raz z lepszym, raz z gorszym skutkiem stara się zapełnić lukę po Lavezzim. Ma duży kredyt zaufania i umiejętności, żeby stać się równie ważnym dla drużyny zawodnikiem jak Argentyńczyk. Choć teraz musi uważać na konkurencję w osobie brata.
Tym, kim dla Interu był i gdyby nie kontuzje nadal mógł być Davide Santon, dla Milanu jest Mattia De Sciglio. Od dziesiątego roku życia podnosił kwalifikacje w szkółce piłkarskiej czerwono-czarnych i w tym sezonie zasłużył na numer 2 na pasiastej koszulce, z którym kiedyś grali Mauro Tassotti oraz Brazylijczyk Cafu. W poprzednich rozgrywkach pokazał się tylko na krótko, teraz skorzystał na problemach zdrowotnych Ignazio Abate i dość regularnie biegał na prawej stronie defensywy (w razie potrzeby może zmienić skrzydło). Wysoki, elegancki, wie, na czym polegają zadania nowoczesnego bocznego obrońcy. W sierpniu otrzymał powołanie od Cesare Prandellego na towarzyski mecz z Anglią. Prawdziwy egzamin dojrzałości przeszedł w derbach z Interem i choć Milan przegrał, wychowanek zdał go co najmniej na czwórkę.
Z Romy do reprezentacji
To, że za rządów Zdenka Zemana Roma otworzy się na młodzież, było więcej niż pewne. Skutecznością zaskoczył Argentyńczyk Erik Lamela, powoli zaczyna spełniać oczekiwania Mattia Destro, ale największą niespodzianką okazał się Alessandro Florenzi. Kiedy Czech ogłosił skład przed spotkaniem drugiej kolejki z Interem na San Siro, wielu dziennikarzy, a nawet kibiców Romy pytało: Florenzi? A kto to taki? Zwariował ten Czech?
Tymczasem wychowanek, który dopiero co powrócił z wypożyczenia do drugoligowego Crotone (tam 11 goli i miejsce w jedenastce sezonu Serie B), był najlepszy na boisku, mimo zaledwie 172 centymetrów uderzeniem głową otworzył wynik wygranego przez gości 3:1 meczu. Rajdami rozrywał defensywę Interu, zaimponował walecznością, wprawił w zdumienie taktyczną dojrzałością. Sprawiał wrażenie, jakby na San Siro przed 50-tysięczną publicznością nie grał po raz pierwszy, ale dwudziesty. Nic dziwnego, że szybko stał się jednym z ulubionych piłkarzy Zemana, a w listopadzie doczekał się debiutu w drużynie narodowej. Z Francją w 50 minucie zastąpił Riccardo Montolivo. Na początku sezonu obowiązywał go kontrakt młodzieżowy gwarantujący mu 30 tysięcy euro rocznie, już w październiku podpisał nowy do 2016 roku za 600 tysięcy rocznie.
Podobnie jak Florenzi, w pucharach nie może się pokazać Juan Cuadrado. Z dwójki Kolumbijczyków wypożyczonych w poprzednim sezonie z Udinese do Lecce większą karierę wróżono Luisowi Murielowi. Jednak tego napastnika trapią kontuzje i w zasadzie niczym się dla Udinese jeszcze nic zasłużył. Co innego 24-letni Cuadrado dla Fiorentiny. Niewielu w całej lidze jest tak efektownie grających pomocników. A w zasadzie to człowiek orkiestra: niby skrzydłowy, ale też obrońca lub napastnik. Swoboda, z jaką drybluje, repertuar zwodów, perfekcyjne wyszkolenie techniczne i fantazja, którą zaskakuje, muszą budzić tylko zachwyt.
Stary Vieira, nowy Pirlo
Paul Pogba nie dostał jeszcze zbyt wielu szans w Juventusie, ale każdą z nich wykorzystał w stu procentach. Przed francuskim 19-latkiem wielka przyszłość.
Na deser został Paul Labile Pogba. Tylko 19 lat i na koncie występy zarówno w Manchesterze United, jak i Juventusie, który podkradł (dla poprawy stosunków stanęło na milionie euro odstępnego) Anglikom Francuza mniej więcej tak, jak oni wcześniej wystrychnęli na dudka Le Havre. Porównywany do Patricka Vieiry, widziany w Turynie jako zmiennik i następca Andrei Pirlo. Szybko okazało się, że z powodzeniem mogą grać obok siebie. Z Napoli wystarczył mu nieco ponad kwadrans, by strzelić pięknego gola, zostać wybranym na piłkarza meczu i znaleźć się na pierwszych stronach sportowych dzienników. Wrócił tam 1 listopada, nazajutrz po meczu ligowym z Bolonią. Tym razem grał od pierwszej minuty i w ostatniej zapewnił Juventusowi zwycięstwo 2:1. Pod jego adresem posypało się mnóstwo komplementów. Że nie myli się nigdy, wybiera najlepsze rozwiązania, ma chłodną głowę i cudowne stopy, a jeszcze mocną osobowość i wielką siłę.
Dyrektor klubu Giuseppe Marotta mógł wziąć odwet na dziennikarzach, którzy używali sobie na nim za fiasko w temacie transferu Marco Verrattiego. “Pogba jest jeszcze lepszy ” – obwieścił. Antonio Conte trzyma krótko superzdolnego pomocnika. Dba, żeby twardo stąpał po ziemi i jedyną rzeczą, która łączy go z Mario Balotellim, pozostała osoba menedżera Mino Raioli. Ze wszystkich wcześniej wymienionych właśnie przed Pogbą prawdopodobnie rysuje się najciekawsza przyszłość.
Autor: Tomasz Lipiński
Źródło: Piłka Nożna (50/2012)Wyszukał: s00p3L