Sąd nad Allegrim: czy przecięcie łańcuchów w Juve stało się zbyt skomplikowane?
Fot. Ettore Griffoni / Shutterstock.com
Niedzielne spotkanie z czerwoną latarnią Serie A – Monzą ukazało nam obraz nędzy i rozpaczy, którym jest dziś drużyna Juventusu. Banda z Turynu pod batutą Massimiliano Allegriego z meczu na mecz wygląda coraz gorzej i zapewne już nikt nie wierzy, że uda się odwrócić tę sytuację. Zarząd na razie twierdzi inaczej, ale opowiadanie przez włodarzy hasła o zaufaniu do szkoleniowca osobiście odczytuję jako próbę pudrowania trupa, jakim w tej chwili jest ekipa ze stolicy Piemontu.
Gdy wiele lat temu Max Allegri zastępował Antonio Conte, nie został przywitany z otwartymi ramionami. Kibice mieli w pamięci huczne zwolnienie Toskańczyka przez Berlusconiego i liczyli na dużo bardziej medialne nazwisko. Niemniej Conte zostawił Juventus praktycznie w ostatniej chwili i poszukiwania szkoleniowca na zastępstwo odbywały się w trudnych warunkach. Sam Toskańczyk w pierwszych sezonach swojej pracy na ławce szkoleniowej w Turynie rozwinął pomysły poprzednika, by następnie przebudować zespół i stworzyć prawdziwego hegemona we Włoszech. Drużyna nie pozostawiała złudzeń rywalom na krajowym podwórku i niszczyła ich psychicznie, zarówno podczas spotkań, jak i w pojedynkach korespondencyjnych. Szczególnie w pamięci utkwił mi mecz z Napoli, przegrany wówczas przez ekipę Allegriego. Po tym starciu drużyna z południa Włoch oczami wyobraźni już świętowała tryumf w lidze, ale nie udźwignęła presji i zwyczajnie zepsuła swoje kolejne spotkanie z Fiorentiną. W tym samym czasie Juventus wygrywał prestiżowe starcie z Interem i ostatecznie to Bianconeri sięgnęli po Scudetto. W Europie Max osiągnął o wiele więcej niż Conte, ale to przy okazji Ligi Mistrzów kibice zaczęli zauważać coraz więcej oznak zniewolenia szkoleniowca. Massimiliano Allegri stał się niewolnikiem wyniku.
Zbyt łatwa liga przyczyną kłopotów?
To, co na krajowym podwórku mogło zostać przykryte dzięki kadrze potężniejszej od bezpośrednich rywali lub dzięki gubieniu przez nich punktów w spotkaniach ze słabszymi ekipami, brutalnie weryfikowała Europa. Widząc, że defensywna i brzydka gra pozwala raz za razem sięgać po komplet ligowych punktów Max chciał tak grać również w Europie.
Można powiedzieć, że był to pewnego rodzaju regres, ponieważ pierwotnie taktyk z Livorno nie bał się eksperymentów i świetnie poukładał piłkarzy, wyciągając z nich jeszcze więcej niż Conte. Drużyna grała mniej schematycznie w fazie ofensywnej, co skutecznie pomogło rozwiązać problemy w Lidze Mistrzów. Dwukrotne dojście do finału i każdorazowe wyjście z grupy tylko to potwierdza. Jednocześnie głębokie zaufanie do defensywnego podejścia i łatwego zwyciężania w ten sposób na krajowym podwórku ostatecznie wyszło na wierzch i dało o sobie znać w dwumeczach z Realem czy Bayernem. Oba zostały przegrane, gdyż Juventus się cofnął, zamiast dobić pobitych rywali. Oddanie pola gry przeciwnikom okazało się przywarą, która ciągnęła się za drużyną budowaną przez Toskańczyka i stopniowo przybierała na sile. Jednakże to wciąż były zbyt słabe sygnały, by do trenera dotarło iż to nie tędy droga. Można tu tylko gdybać, ale wydaje się, że dość duża skuteczność Allegrismo, które wystarczyło do zdystansowania reszty klubów z Italii spowodowała, iż szkoleniowiec domniemał, że problem jego ekipy nie tkwi w sposobie gry, a w zbyt słabym wykonaniu powierzonego zadania bądź w błędach indywidualnych któregoś z zawodników. Ostatni sezon Maxa przed jego zwolnieniem najmocniej potwierdził tezę o tym, że jego jedynym priorytetem jest wynik. Najpierw było trudne starcie z Atletico (dwumecz moim zdaniem wygrała drużyna zmotywowana przez siebie nawzajem, a nie szkoleniowiec), a potem przegrany dwumecz z Ajaxem, który ostatecznie przyczynił się do zakończenia jego pracy w Turynie. Oczywiście jak się później okazało nie na zawsze.
Innym aspektem słabej postawy Juve w Lidzie Mistrzów jest to, że piłkarska Europa bardzo mocno odjechała włoskiemu calcio. Nie zauważyło tego większość trenerów i prezesów nawet w największych klubach, a w szybszym zdiagnozowaniu problemu nie pomogła także włoska tendencja do trwania przy starych przyzwyczajeniach lub nadmiernego przeciągania zmian. Kiedy cała Europa, może poza tymi bogaczami z Paryża, zauważyła że konsekwentne stawianie na swoich wychowanków i budowanie młodzieży daje efekty, futbolowy Półwysep Apeniński dalej spał. Oficjele, zamiast się dogadywać i współpracować w celu stworzenia pakietu strukturalnych reform, mogących przyczynić się do podniesienia prestiżu i jakości całej ligi, zwykle kłócą się między sobą i obrzucają się wzajemnie błotem, pielęgnując historyczne waśnie międzyklubowe. Owocem tego braku strategii jest zapaść włoskiej piłki, przez którą Azzurrich już dwa razy zabrakło na mundialu. Opisane tu – oparte na nieuzasadnionej dumie i biernym czekaniu na katastrofę – podejście w jakimś stopniu dotyczyło także Allegriego. Toskańczyk nie rozumiał, że popełnia błędy, bo w lidze szło wszystko jak po maśle. Co z tego, że Napoli, Atalanta czy jakikolwiek inny zespół gra ładnie, skoro ostatecznie to Bianconeri podnosili puchar? Pozytywny końcowy rezultat zapewne tylko utwierdził trenera w słuszności jego przekonań i nie zmuszał go do spojrzenia na sprawy z szerszej i bardziej długofalowej perspektywy. Ten krok próbował wykonać zarząd, ale zatrudnienie Sarriego i Pirlo nie do końca się sprawdziło. Zniecierpliwiony niepowodzeniami (choć do gabloty trafiło Scudetto, Puchar i Superpuchar Włoch) Agnelli jeszcze raz zwrócił się w kierunku bezrobotnego Allegriego.
Pavel Nedved nie miał zbyt wiele do powiedzenia
Pierwszy sezon po powrocie był trudny. W ostatniej chwili, pozostawiając przy tym złe wrażenie, odszedł Ronaldo, a klub na szybko zastąpił go Moise Keanem. Ponadto, przez rozrzutność poprzednich władz, w kasie klubowej widniały pustki, a Juventus kolejny sezon był na finansowym minusie. Zmiany w pionie decyzyjnym i postawienie na Cherubiniego oraz Arrivabene zwiastowały chęć posprzątania bałaganu. Nie oznacza to, że w biurach turyńskiego giganta panowała harmonia. Andrea Agnelli był wielkim zwolennikiem powrotu Toskańczyka na ławkę, czego nie można choćby powiedzieć o Pavle Nedvedzie. Allegri został ostatecznie trenerem, więc wygląda na to, że były czeski zawodnik ma niewiele do powiedzenia, mimo wysokiego stanowiska, jakie zajmuje w zarządzie.
Podczas nowej przygody Max dostał od prezesa ogrom zaufania. Klub sprowadził za niebotyczne pieniądze Dusana Vlahovicia, natomiast podczas letniego mercato, kupiono Allegriemu praktycznie każdego, kogo sobie zażyczył. Drużyna miała funkcjonować w rytmie wyznaczonym przez starego – nowego szkoleniowca.
Niestety dość szybko okazało się, że dwa lata urlopu od piłki nie pomogły Allegriemu w zmianie myślenia. Zdaje się, że – jak stereotypowy Włoch – Toskańczyk upiera się przy swoim i brnie w to, co sprawdzone, ale niekoniecznie ładne. Czas nie stoi jednak w miejscu. Kiedyś opieranie się na żelaznej defensywie i powolne, ekonomiczne rozgrywanie od tyłu z magicznym stemplem registy przy każdej akcji, dawało efekty, lecz dziś to zdecydowanie za mało. Massimiliano Allegri stał się niewolnikiem swoich przekonań i podejścia do futbolu, w którym lepiej grać brzydko i wygrać, niż pięknie przegrać i pozbawił drużynę osobowości i wyrazu. Minimalizm i marazm zaszły tak daleko, że obecny Juventus stał się karykaturą dawnej ekipy Allegriego. Z pozbawionego polotu, ale skutecznego punktowania rywali zostały same kompromitujące porażki.
Ciekawym przypadkiem są też konferencje prasowe naszego mistera. Toskańczyk, który słynął z dowcipu i ripost, aktualnie naraża się na śmieszność. Z jednej strony stawia na Mirettiego, by przy wielu okazjach, mało subtelnie krytykować młodego zawodnika, czym prędzej czy później zapewne podkopie jego ego. Ponadto, widząc jak grunt pali się pod nogami, trener brnie w retorykę o poczuciu bezpieczeństwa na stanowisku i każe zawodnikom bardziej zakasać rękawy. Pamiętam, że konferencje prasowe we Włoszech to swego rodzaju show i nie wszystko można powiedzieć bez ogródek, ale w obecnej sytuacji Juventusu, uśmiech przylepiony do twarzy Allegriego wzbudza co najwyżej politowanie.
#AllegriOut po meczu z Monzą mówili niemal wszyscy
Prócz samego Maxa niewolnikiem swoich decyzji jest również jest zarząd. Po spotkaniu z Monzą na twarzach działaczy widniało #AllegriOut, lecz przez trudną sytuacje klubu, niewiele mogą zrobić. Pensja trenera i jego długi kontrakt sprawiają, że jego zwolnienie jest praktycznie niewykonalne, a ponadto w tym momencie sezonu trudno znaleźć kogoś sensownego na zastępstwo. Sądzę, że zabawa w półśrodki typu Montero byłaby kolejnym strzałem w stopę, a ryzyko w postaci długiego i drogiego kontraktu dla nazwiska typu Tuchel również nie wchodzi w grę. Juventus skroił już bowiem drużynę pod Allegriego, wypychając przy tym z Turynu dobrze opłacanych, ale miernych piłkarzy, więc kolejna metamorfoza byłaby zbyt droga i niezgodna z przyjętą strategią. Oznacza to, że klub tkwi w martwym punkcie. Z jednej strony mamy będący pod ścianą zarząd, z drugiej trenera z teoretycznie coraz większą „odklejką”, a z trzeciej zblazowaną drużynę która już przestała wierzyć w poprawę sytuacji.
Powyższe stwierdzenie jest niezwykle ważne. W spotkaniu z Monzą ostatnie słowo, którego użyłbym do opisania zawodników to „team”. Ekipa Bianconerich to raczej zbieranina nazwisk na koszulkach, które zupełnie nie pokazują poziomu godnego koszulki w biało-czarne pasy. Na boisku beniaminka nasi piłkarze wyglądali na zniszczonych psychicznie i fizycznie, przygnieceni tym, że wprowadzone metody szkoleniowe nie przynoszą żadnego rezultatu, a wręcz przeciwnie, czynią drużynę coraz gorszą. Zawodnikom przeszkadza piłka, brakuje spokoju, luzu i świeżości, a niezdrowe napięcie na boisku dało się wyczuć nawet przez ekran telewizora. Jeśli ze spotkania na spotkanie gra wygląda coraz gorzej i przegrywasz nawet z najsłabszymi rywalami, to wiadomo, że żadne wzniosłe hasła o cięższej pracy nie dadzą efektu. Powszechna apatia i wątpliwości, jakie gracze mają wobec decyzji szkoleniowca zdradzają, że zarządzanie grupą u Maxa Allegriego aktualnie leży i kwiczy. W pierwszej kadencji potrafił on wyciągnąć maksimum umiejętności ze swoich podopiecznych, ale teraz wygląda raczej na kogoś kto kastruje ich potencjał i kreatywność. Z dystansu wydaje się, że Max zupełnie stracił szatnię i odzyskanie zaufania piłkarzy będzie niezwykle trudne, jeśli nie niemożliwe. Można zatem powiedzieć, że drużyna także jest niewolnikiem Allegriego.
Gdy Juventus tworzył ekipę pod zamysł Massimiliano Allegriego, liczył na odzyskanie prymatu w lidze i regularne wychodzenie z grupy Ligi Mistrzów. Planem włodarzy było sukcesywne pozbywanie się wysokich kontraktów zawodników dających mniej niż powinni (via Dybala czy Bernardeschi) oraz wprowadzanie świeżej krwi, w sposób zgodny z koncepcją szkoleniowca. W teorii wszystko wyglądało ładnie, lecz plan nie wypalił w najmniej spodziewanym miejscu. Otóż Allegri nie ewoluował i zatracił się w swoim podejściu do futbolu. W piłce nożnej sezon czy dwa bywa tym samym co dziesięć lat w innych branżach, więc momentalnie można zniszczyć wszystko, co próbowało się zbudować.
W oczekiwaniu na widowiskową kraksę
Brnięcie w głąb sezonu z Toskańczykiem u steru brzmi jak jazda rozpędzonym samochodem prosto w drzewo. Ów samochód nie bardzo może skręcić, bo stworzona w klubie sieć powiązań skutecznie go ogranicza. Trener, zarząd i piłkarze są swymi wzajemnymi niewolnikami, a przecięcie łańcuchów stało się dla nich zbyt skomplikowane. Kibicom pozostaje chyba tylko czekanie na widowiskową kraksę i obserwowanie tego, kto wyjdzie z niej żywy.
Autor: Marcin Zalewski