Silny słabością innych
Nigdy w historii Serie A mistrz nie zdobył tylu punktów, być może też nigdy nie doznał tylu prestiżowych porażek. Juventus Antonio Conte zawiesił się między włoskim niebem a europejskim piekłem.
Żeby oddać wielkość Juventusu w Serie A, warto posłużyć się przykładem Romy. Pod jej adresem, tylko wicemistrza przecież, sypnęło pochwałami.
Racje Capello
Wystartowała jak pociąg ekspresowy, nie traciła punktów, prawie nie traciła goli. Z dziesięciu pierwszych kolejek wycisnęła tyle, ile się dało. Jej nietykalność naruszyło dopiero Torino. Juventus szedł swoim rytmem. Tak jak doświadczony maratończyk, który wiedział, że zwycięstwo da umiejętne rozłożenie sił, utrzymanie właściwego tempa bez zrywów i szaleństw i szybkie pozbieranie się po nieuniknionych momentach kryzysu. Na dwunastym kilometrze Stara Dama połknęła na trasie wilki i później tylko powiększała dystans. Biegła po rekord.
W sezonie 2006-07 Juventusu nie było w Serie A, odbywał pokutę za calciopoli w drugiej lidze, innym kandydatom do mistrzostwa Italii odebrano nadzieje wraz z punktami już na starcie. Skorzystał Inter Roberto Manciniego, który zgarnął 97 punktów – najwięcej w całej historii. Wtedy, tak jak teraz Juventusowi, starała mu się zagrozić Roma, pozostała jednak w tyle aż o 22 punkty. Wypaczone przez werdykt w głośnym skandalu rozgrywki ogólnie stały na słabym poziomie, panowały zbyt duże dysproporcje między drużynami, uzbrojony po zęby Inter tłukł wszystkich bez skrupułów. W obecnym sezonie skandalem było to, że poziom tak bardzo się obniżył. Przyczyn jest kilka. Czołowi włoscy trenerzy od lat pracują za granicą i specjalnie żaden nie pali się do powrotu, nie wszyscy z młodszej generacji spełniają wymagania stawiane przez pierwszą ligę, brakuje piłkarskich gwiazd, na które włoskie kluby zwyczajnie nie stać, utalentowanej młodzieży dostęp do Serie A blokują tłumy przeciętnych stranierich, nad których zalewem chyba nikt już nie panuje: jakość przeszła w ilość. Prawie każdy klub ma długi i żyje na kredyt, obowiązuje zasada: byle przetrwać w walce z takimi samymi biednymi i przeciętnymi, a największym można oddać pole walkowerem.
Absolutną rację miał Fabio Capello, mówiąc kilka miesięcy temu i wywołując furię Conte, że największym problemem Juventusu jest marna krajowa konkurencja. Ona właśnie daje tylko złudne poczucie wielkości. Wszechmocny i nietykalny mistrz własnego podwórka malał i męczył się okrutnie na europejskiej arenie. Właściwie każdy przeciwnik stwarzał mu jakieś problemy. FC Kopenhaga, Galatasaray, Trabzonspor i Benfica. Łatwiej było w 2013 roku przełknąć wyeliminowanie z Ligi Mistrzów z rąk późniejszego triumfatora Bayernu Monachium, niż uznać wyższość Galatasaray czy niedawno Benfiki w Lidze Europy.
Przed rewolucją
Dwa lata temu i rok temu wielkim wygranym był bez wątpienia trener Conte. Teraz można go nawet uznać za przegranego. Bicie ligowych rekordów już specjalnie nie podniecało kibiców, natomiast czekali z wielkimi nadziejami na skok jakościowy w pucharach. Trener ich nie spełnił. Juventus w tym sezonie nie posunął się nawet o krok naprzód. Europa uciekła, a w Serie A znalazł się tak daleko z przodu, bo inni – z wyjątkiem Romy i momentami Napoli – się cofnęli. Pytanie więc brzmi: czy przyczyną rozczarowujących wyników w pucharach są ograniczenia finansowo-organizacyjne klubu, który oczywiście nie może równać się z możliwościami najlepszych w Hiszpanii, Anglii, Francji i Niemczech, czy tkwi ona w samym Conte nieumiejącym przestawić się na inne tory?
Żebyśmy poznali odpowiedź, Conte musi dać sobie jeszcze jedną szansę, bo to on po rozmowach z prezydentem Andreą Agnellim zdecyduje, czy zostać, czy odejść. Jeśli zdecyduje się dalej pracować, musi oddzielić grubą kreską to, co było, od tego, co będzie. Nowe jest niezbędnym elementem postępu: inna taktyka, inna filozofia i pasujący do niej piłkarze, bardziej skrojeni na miarę europejską niż włoską. Bo z dzisiejszej perspektywy wydaje się, że kibice i władze klubu gotowi byliby nawet poświęcić prymat we Włoszech na rzecz sukcesu w Lidze Mistrzów. Ona będzie priorytetem.
Z Conte czy bez rewolucja w Juventusie nastąpi, tylko za jakie pieniądze? Za te pochodzące ze sprzedaży Paula Pogby lub Arturo Vidala. Zatrzymanie ich obu byłoby jeszcze większą niespodzianką niż odejście Conte. Za lekko licząc 50 milionów pochodzących z jednego transferu plus połowę tego, które dorzuci Fiat, można na rynku znaleźć odpowiednich skrzydłowych i nowoczesnych bocznych obrońców, których nowemu Juventusowi najbardziej potrzeba.
Dwulicowy
Postawa drużyny w Lidze Mistrzów i później wyeliminowanie przez Benficę w pucharze pocieszenia odarły Conte z najpiękniejszych szat, ale oczywiście król nie został nagi. Nadal trzymał drużynę w garści, panował nad wszystkim i śrubował rekordy. Zdobyć trzy razy z rzędu scudetto (pamiętajmy, że przed nastaniem Conte Juventus wylądował dwa razy na 11 miejscu*, co dziś jest aż nie do uwierzenia), nie udało się ani Giovanniemu Trapattoniemu, ani Marcello Lippiemu. Trzeba cofnąć się do lat 30. XX wieku, żeby odnaleźć Carlo Carcano, do którego obecny trener równa. Nikt przed nim nie miał ponad 72 procent zwycięstw we wszystkich meczach, nikt nie odniósł 31 zwycięstw w jednym sezonie, nikt nie wygrał wszystkich 18 meczów na własnym stadionie (do kompletu brakuje spotkania z Cagliari), nikt tak szybko nie wdrapał się na szczyt i się na nim nie utrzymuje.
Dzięki solidnej obronie, genialnemu centrum dowodzenia w osobach Andrei Pirlo, Vidala i Pogby oraz najlepszemu dwunastemu zawodnikowi na świecie Claudio Marchisio, niezmordowanym skrzydłowym Kwadwo Asamoah i Stephanowi Lichtsteinerowi i napastnikom: niezwykle pożytecznemu Fernando Llorente i charyzmatycznemu Carlosowi Tevezowi. Gdyby według zasług wpisywać nazwiska piłkarzy pod 30 tytułem mistrzowskim**, to jako pierwsze powinno się tam znaleźć Argentyńczyka, który w czwartym kraju po Argentynie, Brazylii i Anglii został mistrzem. Okazał się godnym spadkobiercą numeru 10 po Alessandro Del Piero, w trudnych momentach pokazywał charakter i klasę. W jego przypadku nie wszystko sprowadzało się do goli. Wiele ważnych asyst i wywalczonych rzutów karnych i wolnych, które na bramki zamieniali odpowiednio Vidal i Pirlo, to także jego zasługa. Był także symbolem dwulicowości Starej Damy. W Serie A – gwiazda świecąca pełnym blaskiem, w pucharach – przygaszony.
*W rzeczywistości Juventus dwa razy pod rząd zajął siódme miejsce w ligowej tabeli **Redakcja podkreśla, że nie zgadza się ze stanowiskiem autora, przyjmując wersję podawaną przez klub – Juventus ma na koncie 32 tytuły mistrzowskie
Autor: Tomasz Lipiński Źródło: Piłka Nożna 20/2014Zdjęcia pochodzą z galerii JuvePoland