Skazani na Diego?
Skazani na Diego?
Mityczny następca Nedvda. Poszukiwany od wielu lat. Czy ktoś taki w ogóle istnieje? Czy Juventus jest w stanie go sprowadzić? To kwestia, która zaprząta głowę wielu kibicom Starej Damy.
Trudne zadanie – trudne początki
Gdy Czech przychodził do Juve niewielu wierzyło, że dokona niemożliwego – zastąpi genialnego, dla wielu nieodżałowanego Zinidine’a Zidane’a – piłkarza nietuzinkowego, który był chlubą Juve, którego włoskiemu klubowi zazdroszczono wszędzie – od San Siro po Old Trafford. Był zupełnie innym zawodnikiem niż Francuz. Oprócz wieku różniło ich praktycznie wszystko. Od fizjonomii po styl gry. Łysiejący Francuz – zawsze elegancki, cudownie wyszkolony technicznie, na boisku grający bardzo statycznie, ale zdolny do nieprzewidywalnych zagrań zupełnie nie z tej ziemi. Długowłosy blondyn – ze wszech miar solidny (ale nic więcej), dużo biegający, z dobrą (ale też nic ponadto) techniką użytkową, całkowicie pozbawiony wirtuozerii i “bożego daru&” tak charakterystycznego dla francuskiego zdobywcy Złotej Piłki.
Początki Czecha w Juve były trudne. W sezonie 2001/2002 rozkręcał się bardzo powoli, często przechodził obok meczu, na początku kompletnie nie potrafił znaleźć wspólnego języka z partnerami na boisku. Rozkręcił się jednak na tyle, że drużyna Lippiego z nim w składzie zdołała sięgnąć (w ostatniej kolejce!) po od lat wyczekiwane scudetto.
Syn wiatru
Kolejny sezon to już jednak popis gry Nedveda. To, co w tamtym genialnym dla siebie i Juventusu okresie wyczyniał Czech przechodziło najśmielsze oczekiwania. Nedved grał jak natchniony, o Zizou zapomnieli wszyscy. Było go pełno na boisku, swoją świetną grą ciągnął cały zespół do przodu, inspirował drużynę do kolejnych zwycięstw. Bezsprzecznie ówczesny lider Juventusu był wtedy najlepszym zawodnikiem świata.
Czech nigdy nie był wielkim wirtuozem. Cała jego gra opierała się zawsze na maksymalnie uproszczonym schemacie, z czasem dopracowanym do perfekcji: bieg-podanie-strzał. Bieg-podanie-strzał, tylko tyle. Nic więcej. Tylko tyle? Aż tyle. Ciężko znaleźć drugiego takiego piłkarza, który przez 90 minut potrafiłby w ten sposób nieustannie nękać przeciwnika na maksymalnych obrotach. Juventusowi nie udało się to do tej pory. Mecz z Realem, będący apogeum “tamtego Nedveda” (i tamtego Juve), urasta w tym momencie do rangi symbolu.
W 2003 roku Pavel Nedved otrzymał Złotą Piłkę
Gaśnie w oczach
Każdy chciałby zapamiętać Nedveda takiego, jakim był w tamtym meczu – dynamicznego, nieomylnego lidera drużyny, Nedveda w najlepszym wydaniu, na samym szczycie piłkarskiej hierarchii. Obecnie nie jest to jednak proste. Czech gra źle, Czech gra coraz gorzej. Jeszcze w rundzie jesiennej potrafił zachwycać w meczu z nomen-omen – Realem, ale w spotkaniach rozegranych w roku 2009 Nedved gaśnie w oczach. Z Cagliari, po strzeleniu gola był dość aktywny, ale ciężko oprzeć się wrażeniu że są to jego ostatnie tchnienia. Nedved-piłkarz umiera na boisku. Symptomatyczne dla dzisiejszego Nedveda mogą być mecze z Udinese i – przede wszystkim – z Fiorentiną, gdzie Czech potykał się o własne nogi i nie potrafił wygrać pojedynku biegowego nawet z tak nieruchawym stoperem jak Kroldrup. Niemoc Pavla widzieli w tym meczu wszyscy kibice, jak i również koledzy Czecha z drużyny, czemu oznakę dał tuż po zejściu z boiska ciskający kurtką o ziemię Del Piero. Alex nie grał dobrze, ale to nie on powinien zejść i wydaje się, że wszyscy zgromadzeni tego dnia na Stadio Comunale (sam Czech na pewno też, jest zbyt doświadczonym graczem, by nie dostrzegać własnej ułomności) rozumieli to w pełni. Wszyscy? Prawie wszyscy – Claudio Ranieni zdawał się tego nie dostrzegać.
Niewielki wybór
Krótkowzroczność trenera nie zmienia faktu, że wobec takiej dyspozycji czeskiego pomocnika, zarząd zmuszony jest znaleźć jego następcę, bowiem decyzja o przedłużeniu kontraktu zawodnika na kolejny sezon nie wchodzi w rachubę, doprowadziłaby do ośmieszenia tak panów w garniturach (pokazywałoby to niekompetencje władz Juve – niemoc w znalezieniu zastępcy dla 36-latka), jak i samego piłkarza, który zgadzając się na coś takiego okazałby całkowity brak godności.
Letnie mercato Juventusu nieodzownie będzie więc stało pod hasłem “;Następca Nedveda”. Z uwagi na taktykę Juve kandydatów jest dwóch – w 4-4-2 jedyni godni następcy zdobywcy Złotej Piłki to obecnie tak naprawdę tylko Silva i Ribery. Przynajmniej ja innych nie widzę. No, może jeszcze Malouda, ale to rozwiązanie krótkoterminowe.
Silva ma kontrakt do 2013 roku, więc jego zakup latem (naturalnie: o ile Hiszpan chciałby się do Serie A przenieść) wiązałby się z olbrzymimi kosztami, biorąc pod uwagę jego wartość na rynku transferowym. Chyba, że Valencię dopadłby tak duży kryzys finansowy, że zgodziłaby się sprzedać za pół ceny największą gwiazdę, ale wtedy z kolei na pewno musielibyśmy się liczyć z konkurencją hiszpańskich potentatów w postaci Realu i Barcy, a te kluby na pewno są w stanie zaoferować genialnemu piłkarzowi dużo wyższą niż my gażę. Poza tym Hiszpan, zapewne znając historię transferów swoich rodaków na linii Hiszpania-Włochy, wolałby zostać w rodzimej lidze.
Kontrakt francuskiego wicemistrza świata jest krótszy (do 2011 roku), ale wyrwanie go z Bayernu po tym sezonie byłoby naprawdę bardzo trudne. Franck świetnie się czuje w Bawarii, jest najlepszym zawodnikiem Bundesligi, kibice go ubóstwiają, a obecny Juventus nie ma mu do zaoferowania absolutnie nic ponad to, co daje mu niemiecki klub. Jedyna nadzieja w tym, że znudzi mu się ogrywanie kolejnych “ogórków” i zapragnie gry w trudniejszej/bardziej prestiżowej lidze. Tylko że wtedy zapewne wybierze Hiszpanię, bo gdy mówił o ewentualnym opuszczeniu obecnego klubu, w gronie wielkich klubów, w których chciałby kiedyś być może zagrać, Juventus – w przeciwieństwie do Barcy i Realu – się nie znalazł.
Obaj są więc nie do ściągnięcia. Albo inaczej – być może są do ściągnięcia, ale za olbrzymie pieniądze. Pewne jest, że ich ewentualne pozyskanie uwarunkowane jest szeregiem innych transferów – zawodnicy tego kalibru zmieniają klub tylko wtedy, gdy wiedzą, że ich nowy pracodawca szykuje “naprawdę niezłą pakę”. Nas na tyle wydatków na raz niestety nie stać.
Z braku laku… jedyna alternatywa?
Biorąc więc pod uwagę taką, a nie inną sytuację na rynku transferowym, dokładając do tego obecny stan naszej kadry*, jedynym wyjściem może okazać się Brazylijczyk Diego z Werderu Brema. Plotki o naszym zainteresowaniu Diego – po głębszym zastanowieniu – wcale nie są takie śmieszne, jakby się to mogło wydawać na pierwszy rzut oka. Jego kontrakt, podobnie jak Ribery’ego, wygasa wprawdzie w 2011, jednak byłby znacznie łatwiejszy do pozyskania niż Francuz i hiszpański mistrz Europy, o którym wspominałem wyżej.
Czy Diego to jedyna alternatywa…?
Diego dla wielu z nas (w tym dla autora tego tekstu) nie jest wymarzonym następcą Pavla, ale trzeba powiedzieć, że jest to piłkarz, który potrafi w drużynie pełnić rolę lidera (z powodzeniem czyni to w Bremie) i prezentuje odpowiednią jakość do gry w klubie pokroju Juve. Zawodnik rzeczywiście nijak nie pasuje do naszej obecnej taktyki (w 4-4-2 mógłby naprawdę grać tylko na pozycji cofniętego napastnika), ale też ostatnie mecze kwestionują zasadność jej stosowania. Letnia przerwa trwa dość długo, więc zespół miałby sporo czasu na przejście na ustawienie 4-3-1-2, bądź 4-3-3. Czyżby więc Diego?
*Nie mamy na dobrą sprawę skrzydłowych do systemu gry, jaki stosujemy; obdarzony świetnym dośrodkowaniem, ale mało przebojowy De Ceglie ma raczej zadatki na ofensywnie grającego bocznego obrońcę pokroju Fabio Grosso. Bardzo ofensywny, słaby w defensywie młody Giovinco największe szanse na wykorzystanie swego potencjału miałby teoretycznie jako lewoskrzydłowy w 4-3-3. Camoranesi ma najlepsze lata za sobą, a jego organizm nie wytrzymuje już trudów całego sezonu, równie podatny na kontuzje Marchionni jest zwyczajnie przeciętny.
Autor: Łukasz Wieliczko