Stara Dama odleciała

Włochy ogarnęła dekadomania. Zewsząd płyną wspomnienia, obliczenia, analizy i wyniki wyborów uwzględniających ostatnich dziesięć lat. Dlaczego by nie posurfować z nimi na tej samej fali? Oto zatem włoskie naj, naj lat 2010-2020 według Piłki Nożnej.

Zanim przejdziemy do konkretów, tytułem wstępu przedstawmy ogólny obraz tego, co zdarzyło się w tym czasie na włoskich boiskach. Obraz malowany liczbami. W nich musimy odnaleźć absolutną dominację Juventusu, który zdobył 852 punkty. W tyle zostawił Napoli – 744, Romę – 733, Inter – 658 i Milan – 655. Jednak to neapolitańczycy strzelili najwięcej goli. W tym starciu pokonali Starą Damę 721 do 712. Najlepszym egzekutorom obu tych klubów: Paulo Dybali (62 plus 16 dla Palermo) i Driesowi Mertensowi (88) daleko było do najlepszego strzelca całej dekady. Ten tytuł z wynikiem 125 dostał Antonio di Natale, a ponad sto razy do bramki trafiło jeszcze tylko czterech napastników: Fabio Quagliarella – 109, Ciro Immobile – 116, Mauro Icardi i Gonzalo Higuain — po 121. Co ciekawe najlepszą średnią goli w stosunku do występów uzyskał niejaki Cheick Diabate, który w 11 występach w sezonie 2017-18 zdobył dla Benevento 8 bramek, co przełożyło się na wynik 0,73. Wyższą od Edinsona Cavaniego i Romelu Lukaku – 0,71. Łącznie padło 10 188 goli. Przynajmniej jeden występ ligowy zaliczyło 2056 piłkarzy, z tej liczby najwięcej – 206 pochodziło z Genoi. Zarówno tam jak i w całej lidze dominowali cudzoziemcy, którzy w Serie A stanowili siłę wielkości 60 procent, w poprzedniej dekadzie panowały dokładnie odwrotne proporcje na korzyść Włochów. 368 razy i najwięcej w całej lidze pokazywał się Słoweniec Samir Handanović.

A teraz już do wyróżnień przystąp.

NAJLEPSZY TRENER
Massimiliano Allegri. Jedyny, który z dwoma różnymi klubami zdobył mistrzostwo, w sumie było ich 6, a wszystkich tytułów – 13. 2010 rok zastał go w Cagliari, któremu to Cagliari pokazał jak mieszać szyki najlepszym. Przekładając to na teraźniejszy język, jego Cagliari było znacznie ciekawszym zespołem od obecnego, w najlepszym momencie nawet namiastką Atalanty. Jednak nie wytrwało w dobrostanie dłużej niż sezon. W kwietniu 2010 trener dostał wymówienie, ale raczej nic sobie z tego nie robił, bo już był po słowie z Milanem. W pierwszym sezonie scudetto, później powolny zjazd, także związany z kryzysem finansowo-organizacyjnym całego klubu. Wytrzymał na stanowisku 3,5 roku, po nim nie znalazł się drugi taki, który pracowałby podobnie długo i nie zanosi się, żeby taki prędko się pojawił. Do Juventusu niby przyszedł na oczyszczone z gruzów i zgliszczy pole przez Antonio Conte, ale jeśli przyjmiemy, że równie trudno, jeśli nie trudniej utrzymać zespół na szczycie niż go tam wprowadzić, to Allegri i ten egzamin zdał na 5 z plusem. Do maksa zabrakło mu jednego zwycięstwa: w Berlinie lub Cardiff. Bliżej głównego celu był w finale z Barceloną. Nie podążał ścieżką wydeptaną przez charyzmatycznego poprzednika: ale wytyczał własne drogi. Zaskakiwał, ryzykował, realizował pomysły, na które inni nigdy by nie wpadli. Było ich tyle, że wspomnimy tylko o najbardziej spektakularnym, jak przekwalifikowanie Mario Mandżukicia na lewego pomocnika i dzięki temu upchnięcie w składzie jego, Higuaina, Dybali, Pjanicia i Cuadrado, co nazwano systemem pięciu gwiazdek. Z 271 meczów wygrał 191, a ponad 70-procentowej średniej zwycięstw nie miał żaden trener w historii Bianconerich. Nie był oczywiście bez wad. Na koniec pracy w Turynie obrzydził Dybali Juventus, a Juventusowi Dybalę, wcześniej głośnym echem odbił się jego konflikt z Leonardo Bonuccim.

NAJLEPSZY PIŁKARZ
Paulo Dybala. Nigdy nie będzie drugim Leo Messim, nie szkodzi – wystarczy, że będzie sobą, a kibice Juventusu i w ogóle pięknego futbolu dochowają mu wierności w miłości. Po 2010 roku pojawiły się i rozwijały na ziemi włoskiej zastępy naprawdę znakomitych piłkarzy, ale to on okazał się najbardziej utalentowany i błyskotliwy. Połączył technikę z szybkością, nieprzewidywalność z konkretem. Z oglądania jego gry płynęła czysta estetyczna przyjemność. W Palermo od 2012 roku powoli dojrzewał, na rok nawet musiał zapuścić korzenie w drugiej lidze, ale szybko wystrzelił w górę. Od razu chwycił Juventus za lejce i na dzień dobry wyczarował magiczną lewą nogą 23 gole, miewał także długie miesiące zawieszenia. Najtrudniej tego artystę znosiło się w poprzednim sezonie przebranego w strój robotnika. Na szczęście u Maurizio Sarriego zrzucił drelichy i znów prezentuje królewskie szaty.

NAJWIĘKSZE ROZCZAROWANIE
Mario Balotelli. Mógł przenosić góry, tymczasem od dawna trudno mu wejść na małe wzniesienie i stamtąd wszystkim pomachać, że jeszcze istnieje i coś ciekawego szykuje w swojej pokrętnej karierze. Jako piękny dwudziestoletni maczał palce w triplecie Interu. Byłby bardziej umoczony w tamte sukcesy, gdyby pilniej słuchał się Jose Mourinho a nie chodził na boki i nie grał trenerowi na nerwach. W reprezentacji podobnie. Po Euro 2012 kiedy Niemcom i nie tylko Niemcom zaprezentował muskuły jak z filmów Marvela, zjechał do kopalni i dla reprezentacji nie odkopał się już nigdy. Tylko niepoprawni optymiści wierzą, że zdąży na tegoroczne mistrzostwa Europy. Brescia to jego siódme i najgorsze miejsce pracy w tej dekadzie. W największych klubach jak Inter, Manchester City i Liverpool mieli dość jego lenistwa, kaprysów i głupich pomysłów, w tych przeciętnych jak Milan. Nicea i Marsylia w imię wyższych celów przymykali oko na ciemną stronę natury Balotellego i jakoś mu uchodziło. Napastnik, który miał nieograniczony potencjał, sam sobie stworzył ograniczenia i sam siebie zepchnął na lombardzką prowincję.

NAJWIĘKSZE OCZAROWANIE
Maurizio Sarri. Takie historie w XXI wieku nie powinny zdarzać się na jawie. Za to u Hansa Christiana Andersena i braci Grimm jak najbardziej. W 2010 roku w charakterze strażaka w Grosseto, w 2020 jako maestro w Juventusie. Człowiek znikąd, całkowity no name, bez znajomości, piłkarskiej przeszłości i nie najmłodszy krok po kroku wspinał się po drabinie i zaszedł na najwyższy szczebel. Upór to jedno, drugie niezmienna wiara, że to, co robi i myśli, jak rozumie futbol na pewno kiedyś zostanie zauważone i docenione. Na jego Empoli patrzyło się z niedowierzaniem. Na Napoli – z podziwem, bo zrobił z tej drużyny prawdziwe cacuszko. Na Juventus z zainteresowaniem, czy rzeczywiście okaże się tym brakującym ogniwem w łańcuchu prowadzącym do wygarnia Ligi Mistrzów.

NAJLEPSZY MECZ
Real – Juventus. W dekadzie, która przyniosła Włochom tylko jeden europejski triumf tym meczem z definicji powinien być wygrany przez Inter finał Ligi Mistrzów z Bayernem Monachium. Być może tak. Jednak decydujemy się na ten, po którym trzeba było zbierać szczękę z podłogi. 11 kwietnia 2018 roku Juventus w 61 minucie prowadził na Santiago Bernabeu 3:0, tym samym odrobił stratę z Turynu. Przez godzinę pewny swego Real nie wiedział, co się dzieje. Mandżukić dwukrotnie i Blaise Matuidi odesłali go na deski. W doliczonym czasie gry Medhi Benatia wpadł w plecy Lucasa Vazqueza i sędzia Michael Oliver podyktował rzut karny. Kontrowersyjny, dla Włochów skandaliczny. W bramce musiał stanąć Wojciech Szczęsny, bo Gianluigi Buffon wygarnął w twarz Anglikowi, co myśli o jego decyzji. Ronaldo utorował drogę Królewskim do półfinału. Dla Juventusu pozostała chwała pokonanych.

NAJPIĘKNIEJSZY GOL
Mario Mandżukić w Cardiff. Jeśli uroda powinna iść w parze z wyjątkową okazją, na której została w pełnej krasie zaprezentowana to dzieło Chorwata było bezkonkurencyjne. Trudno przecież o większą arenę niż finał Ligi Mistrzów. Po podaniu od Higuaina podbił piłkę klatką piersiową w górę, a następnie błyskawicznie zwinął się do przewrotki, której lepiej wykonać się po prostu nie dało. Tak padł gol na 1:1. Po przerwie Juventusu nie tylko na podobne, ale i mniejsze rzeczy już nie było stać i uszaty puchar odleciał do Madrytu.

NAJLEPSZY TRANSFER
Cristiano Ronaldo. W tej kategorii nie ma co kombinować. Tak śmiałego ruchu Juventusu nikt się nie spodziewał. Dla krajowej konkurencji było to jak cios w splot słoneczny, po którym trudno złapać oddech. Zarazem pokaz siły przed potęgami z Londynu, Liverpoolu, Manchesteru, Barcelony, Madrytu i Paryża, że gramy już w tej samej finansowej lidze i też stać nas na każdego. Juventus od strony wizerunkowej, marketingowej i prestiżowej już zyskał mnóstwo dzięki transferowi Portugalczyka. Na ocenę wymiaru sportowego trzeba poczekać.

NAJGORSZY TRANSFER
Gonzalo Higuain. Po zakontraktowaniu Ronaldo w Juventusie zrobiło się za ciasno dla Argentyńczyka. Finansowy bilans kazał też z jego wypożyczenia i prawdopodobnego transferu definitywnego sfinansować część kosztów, które pochłonęła operacja z CR7 w roli głównej. Ustalono, że Milan przejmie na cały sezon Pipitę za 18 milionów euro, a jeśli będzie chciał na dłużej to dopłaci 36 milionów. Euforia zapanowała w czerwono-czarnej części Mediolanu. Witano go jak Mesjasza, z nim miało być wreszcie dobrze, jak dawniej – tak dawno, że już zacierało się w pamięci. Im większe były nadzieje, tym boleśniejszy przyszło rozczarowanie, które skumulowało się przy okazji wizyty na San Siro Juventusu. Nie dość, że Higuain nie wykorzystał rzutu karnego, to za protesty został wyrzucony z boiska. W 22 meczach dał tylko 8 goli i ze skulonym ogonem i okrzykiem ratunku udał się do Londynu do swojego zbawcy i zarazem najmilszego wyznawcy, Sarriego. Trudno powiedzieć, żeby w Chelsea odżył, ale na dłuższą metę i po przenosinach obu panów do Turynu kuracja poskutkowała.

NAJWIĘKSZE WYDARZENIE
Otwarcie stadionu Juventusu. W kraju, w którym nie było pieniędzy na budowy nowych stadionów, oddanie do użytku pierwszego pomyślanego na wzór europejski, a więc w pełni prywatnego i przynoszącego wymierne dochody właścicielowi, a nie wynajmowanego od miasta, musiało wywołać efekt wow. Od 8 września 2011 roku Juventus zaczął podejmować gośći w nowym domu, przez pierwszych sześć lat zwanego po prostu Stadium a później Allianz. I nie był przesadnie gościnny. Ze 189 meczów wygrał 146 co przełożyło się na skuteczność rzędu 77 procent. W tej dekardzie niewiele było tak trudnych do zdobycia piłkarskich twierdz. Przy okazji równie prężnie rozwijających swoje zaplecze i zarabiających.

W założeniu nie miał to być tekst o Juventusie, ale wyszło jak wyszło. Co pokazuje jak bardzo Bianconeri w ostatnich latach odjechali swoim włoskim rywalom.

Autor: Tomasz Lipiński

Źródło: Piłka Nożna 2/2020

Doceniasz naszą pracę? Postaw nam kawę! Postaw kawę JuvePoland!

Subskrybuj
Powiadom o
1 Komentarz
oceniany
najnowszy najstarszy
Informacja zwrotna
Zobacz wszystkie komentarze

4 lat temu

Bardzo szkoda, że nie przekłada się to na wygrane LM. Ale kto wie, może to będzie fundament pod przyszłe zwycięstwa?

Lub zaloguj się za pomocą: