Stara Dama znów zaśpiewa?
Mimo iż Juventus zajął w zeszłym sezonie dopiero 7. miejsce w Serie A, nie ma wątpliwości, że od czasów wybuchu afery Calciopoli w roku 2006 turyński klub przebył już długą drogę. To właśnie 4 lata temu ekipa Bianconerich została zmuszona do startu w drugoligowych rozgrywkach ligi włoskiej, z ujemnymi punktami na koncie oraz szczuplejsza o dwa siłą odebrane tytuły mistrzowskie. Zaczęła się wówczas walka o powrót na szczyt, który chwilę wcześniej Juventus okupował przez długi czas.
Do czasów zeszłosezonowej porażki Juventus robił postępy z każdym kolejnym rokiem. Najpierw wygrał Serie B przewagą sześciu punktów, następnie w swoim pierwszym sezonie po powrocie do pierwszej ligi ekipa Bianconerich zajęła 3. miejsce w tabeli, by rok później uplasować się o jedna lokatę wyżej.
Degradacja do Serie B była dla Juventusu wydarzeniem bezprecedensowym. W ciągu 109 lat swojej historii turyński klub nigdy przedtem nie znalazł się poza burtą Serie A. Wręcz przeciwnie – 29 razy sięgał po scudetto, 2 razy po puchar Ligi Mistrzów, 3 razy po puchar UEFA i raz po Puchar Zdobywców Pucharów. Co więcej, jak podaje oficjalna strona turyńskiego zespołu, Stara Dama może pochwalić się największą popularnością we Włoszech: kibicuje jej tam co najmniej 12 milionów fascynatów calcio. Na całym świecie liczba ta sięga aż 170 milionów.
Juventus w dobrych rękach
Utrata chwały w okresie wybuchu Calciopoli, po tym, jak światło dzienne ujrzały transkrypcje podsłuchanych rozmów telefonicznych, prowadzonych przez działaczy czołowych włoskich klubów, kosztowała Juventus bardzo wiele. Sąd stwierdził wówczas, że Moggi i spółka mogli być zamieszani w akcję polegającą na dobieraniu sędziów mających prowadzić mecze ligi włoskiej w taki sposób, by spotkania turyńskiej ekipy – i nie tylko – prowadzili ci, którzy byli “najbardziej wygodnymi” arbitrami. To samo miało dotyczyć Milanu, Fiorentiny, Lazio i Regginy. Kluby te zaczęły następny sezon z ujemnymi punktami, Juventus zaś potraktowano najbardziej surowo: Bianconeri usłyszeli wyrok skazujący ich na grę w Serie B i start z ujemnymi punktami karnymi, jako że zdaniem sądu byli najbardziej zamieszani we wspomnianą aferę.
Temat Calciopoli i konsekwencji z tym związanych jest dla włoskich kibiców wrażliwym punktem tym bardziej, że ostatnio okazało się, iż w całą aferę w nie mniejszy sposób zamieszany był też Inter Mediolan – klub, który najbardziej skorzystał na wydarzeniach sprzed czterech lat, obejmując swego rodzaju hegemonię w Serie A. Niniejszy artykuł nie ma na celu jednak umniejszać niczyjej winy ani tuszować sprawy, a raczej to, by przyjrzeć się z bliska, czy odpowiedzialność, jaką musiał ponieść Juventus, była faktycznie współmierna do czynu popełnionego.
Jedną z natychmiastowych konsekwencji całej afery, było rozbicie niemal w proch i pył drużyny, która w roku 2006 zdobyła kolejne scudetto. Niemal natychmiast ekipę Juve opuścili: Zlatan Ibrahimović, Patrick Vieira, Lilian Thuram, Gianluca Zambrotta, Fabio Cannavaro. Z drugiej strony w Turynie pozostali ci, którzy do barw klubowych byli przywiązani najbardziej, między innymi: Gianluigi Buffon, Pavel Nedved, czy nieporównywalny z nikim Alessandro Del Piero.
Nedved żegna się z klubem
Niektórzy mówią, że “kiedy zaczynają się problemy, działać zaczynają najsilniejsi”. Juventus czekały więc poważne zmiany. Akcjonariusze klubu, rodzina Agnellich, wybrała Johna Elkanna, by ten posprzątał bałagan, jaki powstał latem 2006 roku. Dotychczasowy zarząd został zwolniony, zatrudnieni zostali zaś nowi. Jedną z najbardziej poważnych funkcji zaczął pełnić wówczas Jean-Claude Blanc, którego doświadczenie sportowe bazowało głównie na Zimowych Igrzyskach Olimpijskich, Tour de France oraz Francuskiej Federacji Tenisowej. “Francuska brać” została wzmocniona niedługo potem, kiedy to Blanc zatrudnił rodaka, Didiera Deschampsa, mającego pełnić rolę trenera pierwszej drużyny piłkarzy.
Blanc w niedługim czasie odczuł na sobie pierwszą falę krytyki, która spotkała go w związku z tym, iż nie miał doświadczenia w świecie piłki nożnej. Mimo to warto zapamiętać fakt, że dołączył on do klubu i podjął się wyznaczonego mu zadania w jednym z najtrudniejszych – jeśli nie najtrudniejszym – momentów w historii Juventusu. Odwilż na boisku łatwo mogła bowiem pociągnąć za sobą poważny kryzys finansowy i kto wie – być może nawet coś więcej. Blanc zdołał jednak utrzymać statek na wodzie i przywrócić swego rodzaju zaufanie i stabilność finansową Juve.
Jean-Claude Blanc: Allez les bleus!
W roku 2007 szefostwo klubu opracowało i sformułowało średnioterminowy plan, nazywany przez niektórych roboczo “Newventus”, polegający na kierowaniu klubem piłkarskim znajdującym się w pewnym kryzysie, utrzymując i wzmacniając jego pozycję finansową. Misją zarządu było stworzenie ekipy będącej swego rodzaju wyznacznikiem w świecie futbolu: klubu świetnego w piłce nożnej, utrzymującego bliskie relacje z kibicami, jednocześnie profesjonalnie zarządzanego oraz skupionego na różnych możliwościach natury komercyjnej.
Od tamtej pory szefowie Juventusu pokazali, że potrafią przeć bezlitośnie do przodu, realizując założenia opracowanego planu, nawet jeśli nie zgadzałyby się one z wizją trenera Didiera Deschampsa, który w związku z “brakiem porozumienia” z zarządem ostatecznie opuścił klub. Jego następca, Claudio Ranieri, koniec końców został zwolniony za serię fatalnych wyników i 2 miesiące bez zwycięstwa. Odpowiedzialny do tej pory za sektor młodzieżowy Ciro Ferrara ostatecznie również nie poradził sobie z trenerką pierwszej drużyny i został “zwolniony z pełnienia obowiązków trenera”. Alberto Zaccheroni, który zgodził się przejąć ekipę Starej Damy w trakcie sezonu, wypełnił swój 4-miesięczny kontrakt i na tym zakończył swoją przygodę z Juventusem, odnotowując niekoniecznie lepsze wyniki pracy niż Ferrara.
Karuzela kręciła się dalej. Tego lata Elkann zdjął ze stanowiska prezydenta klubu Jean-Claude Blanka i choć został on w klubie, by pełnić inne obowiązki, szefem Juventusu został jego kuzyn, Andrea Agnelli. W objęciu stanowiska prezydenta klubu właśnie przez niego było coś niezwykłego, jako że w latach 2003-2005 piastował je Umberto Agnelli. Wujek Andrei, Gianni, był również człowiekiem sukcesu. Kibice Starej Damy mieli więc spore nadzieje na to, że przyjście Agnellego będzie oznaczało początek czegoś lepszego.
Agnelli: odłupać stare mury?
Agnelli nie próżnował. Zatrudnił Beppe Marottę na stanowisku dyrektora generalnego oraz Luigi Del Neriego jako trenera pierwszej drużyny. Marotta jest szanowanym działaczem sportowym, który pomógł już Sampdorii przywędrować z Serie B do miejsca gwarantującego udział zespołu w Lidze Mistrzów. Tym samym może okazać się wartościowym nabytkiem turyńskiego klubu. Za czasów Sampy sprowadził do Genui Antonio Cassano i Giampaolo Pazziniego.
Przez cały ten czas Juventus dążył do tego, by budować klub według modelu biznesowego opartego o samowystarczalność, tak, “by przyszłość już nigdy nie była niepewna”. Raport za rok 2009 dumnie przemawia za realizacją strategii polegającej na polityce “zrównoważonego futbolu, złożonego z rywalizacji sportowej oraz równowagi ekonomicznej”. Oczywistym pytaniem jest więc: jak blisko osiągnięcia tegoż celu jest obecnie Juventus?
Krótko mówiąc: turyński klub radzi sobie całkiem nieźle, biorąc pod uwagę całokształt. Niedawno ogłoszone zostały wyniki finansowe za sezon 2009/10 (do 30 czerwca 2010), ukazujące niewielką stratę (po uwzględnieniu podatku) w wysokości 5 milionów euro. Warto jednak zauważyć, że przed uwzględnieniem podatku Juventus nie odnotował straty, a zysk w wysokości 8 milionów euro, przy czym sam podatek sięgnął kwoty 13 milionów (6 milionów podatku bieżącego oraz 7 milionów podatku odroczonego, związanego z profitami uzyskanymi ze sprzedaży piłkarzy). W rzeczywistości w ostatnich wynikach finansowych klubu główną rolę odegrał podatek, jako że w ciągu czterech spośród sześciu ostatnich lat przed uwzględnieniem podatku klub odnotował zysk. Jedynie w trzech spośród tych lat natomiast bilans wykazywał stratę, kiedy podatek został już uwzględniony.
Dziwne zjawisko nastąpiło z kolei w sezonie 2008/2009, wtedy to bowiem wyniki finansowe klubu okazały się nadzwyczaj dobre. Po uwzględnieniu podatku Juventus odnotował bowiem zysk na poziomie 7 milionów euro. Sezon ów należałoby wskazać jako ostatni najbardziej porównywalny do wyników finansowych innych włoskich klubów, jako że wyniki za miniony sezon nie wszystkie z nich zdążyły już opublikować. Inter w tym samym okresie odnotował gigantyczną stratę na poziomie 154 milionów euro, co okazało się wynikiem gorszym od tego osiągniętego przez Juventus o 161 milionów – wszystko to mimo roku pełnego sukcesów. W tabeli Inter wywalczył wówczas 10 punktów przewagi nad Juventusem, można więc powiedzieć, że każdy z tych punktów kosztował Nerazzurrich 16 milionów euro. To nie jedyna, rzecz jasna, przyczyna tej luki, niezmiennie jest to jednak bardzo istotny czynnik. Pieniądze bowiem mają znaczenie.
Jak dużo?
Przyjrzyjmy się kolejnemu wielkiemu klubowi włoskiemu – Milanowi. Zanotował on niewielką stratę na poziomie 10 milionów euro w sezonie 2008/09, została ona jednak pokryta dzięki znaczącemu wpływowi gotówki, uzyskanemu ze sprzedaż Kaki do Realu Madryt, z której to transakcji Rossoneri zainkasowali sumę 67 milionów euro. Bardziej realistycznym porównaniem musiałby być chyba poprzedni rok, w którym to Milan odnotował stratę na poziomie 67 milionów euro.
Będąc uczciwym wobec całej reszty, zeszły rok okazał się pod względem finansowym dla Juventusu wyjątkowy. Turyński klub odnotował bowiem przychody na poziomie nie widzianym na jego kontach od czasów degradacji do Serie B. Mimo wysokich wpływów w roku 2006 klub odnotował wówczas wysoką – bo na poziomie 46 milionów euro – stratę, “uzyskaną dzięki” bardzo wysokim kosztom, jakie trzeba było ponieść. Nadszedł rok 2007, który to należałoby nazwać mianem annus horribilis. Degradacja do Serie B pociągnęła słupki z łomotem w dół. Przychody spadły bowiem z poziomu 214 milionów do 142 milionów euro. Brak udziału w Lidze Mistrzów, wartego w roku 2006 aż 29 milionów euro, renegocjacja warunków kilku kluczowych kontraktów oraz udział w drugoligowych rozgrywkach kosztowały Juventus naprawdę wiele. Kontrakt z samym Sky, dotyczący transmisji meczów, był wart o 14 milionów mniej niż rok wcześniej. Sponsorzy – Tamoil oraz Nike – obniżyły swoje wsparcie odpowiednio o 8 i 4,5 miliona euro. Niedługo później okazało się, że przychody ze sprzedaży biletów spadły o 9 milionów euro.
Oprócz samego spadku przychodów Juventus musiał drastycznie ciąć koszty, co doprowadziło do serii cięcia pensji piłkarzy i redukcji kosztów amortyzacji. Rzecz jasna, przychodem okazała się sprzedaż kilku piłkarzy, z której Bianconeri uzyskali 42 miliony euro, w tym 15 milionów za Ibrahimovicia, który przeprowadził się wówczas do Interu. Wszystko to doprowadziło do straty na poziomie 21 milionów euro odnotowanej rok później, choć za znaczące osiągnięcie należy uznać mimo wszystko utrzymanie się na nogach oraz awans do Serie A. W całym tym kontekście trzecie miejsce wywalczone w kolejnym sezonie w pierwszej lidze włoskiej wydaje się już być nie lada osiągnięciem ekipy Starej Damy. Dzięki niemu Juventus ponownie miał prawo do udziału w Lidze Mistrzów, co gwarantowało już przychody na wyższym poziomie.
Powróciliśmy na dobre!
Liga Mistrzów okazała się sporym zastrzykiem energii w finansach Juventusu i innych klubów biorących udział w tym turnieju, wartym jakieś 22 miliony euro w każdym z ostatnich dwóch lat. Rzecz w tym, że biorąc pod uwagę brak udziału w tych rozgrywkach w tym roku, klub ostrzegł, że “rok finansowy 2010/11 zapowiada się na gorszy, co wiąże się z brakiem udziału w rozgrywkach Ligi Mistrzów oraz z wdrożeniem nowych metod zarządzania prawami do transmisji meczów”. Stąd też, biorąc pod uwagę oba te czynniki, możemy się spodziewać, że “rok finansowy 2010/11 oparty będzie o znaczącą stratę”.
Przed pokuszeniem się o komentarz przychodów Juventusu wypada wyjaśnić, że w przedstawionej w tym artykule analizie pojawiają się nieco inne liczby od tych cytowanych przez turyński klub. By być logicznym i konsekwentnym wobec innych klubów, autor niniejszego artykułu przeanalizował definicje używane przez Deloitte Football Money League (ranking klubów piłkarskich oparty o wysokość przychodów uzyskanych z operacji sportowych, przyp. red.). Na przykład w ich ostatnim raporcie, opartym o wyniki z sezonu 2008/09, wyłączono następujące czynniki: (a) przychody ze sprzedaży biletów dla kibiców drużyn przyjezdnych: 1,7 miliona euro; (b) przychody z praw do transmisji, oddane klubom przyjezdnym: 18,2 miliona euro; (c) zysk ze sprzedaży piłkarzy: 17,3 miliona euro. Biorąc pod uwagę te kwoty jako całość otrzymujemy 37,2 miliona euro dodatku do przychodów odnotowanych przez Money League, stąd różnica pomiędzy 203,2 miliona euro raportowanymi przez ów ranking a 240,4 miliona euro raportowanymi oficjalnie przez Juventus. Podobne dodatki brane były pod uwagę przez klub również w innych latach.
Patrząc na porównanie z innymi czołowymi klubami, początkowe wrażenie jest naprawdę – i zasadnie – pozytywne. Juventus uplasował się na 8. miejscu rankingu Money League z najwyższymi spośród włoskich klubów przychodami, mimo iż Inter i Milan depczą mu w nim po piętach z wynikiem na poziomie 197 milionów euro. Przyglądając się jednak wszystkiemu bardziej z bliska, można dojść do wniosku, że nie wszystko jest tak kolorowe, jak się wydaje.
Po pierwsze, przychody innych klubów rosły dużo szybciej i bardziej dynamicznie, niż Juventusu. W rzeczywistości, przed degradacją Juventus zajmował w tym samym rankingu 3. miejsce. Po drugie, przychody Juventusu wydają się niewielkie, jeśli porównać je z tymi odnotowywanymi przez Real Madryt i Barcelonę – tu mówimy już o poziomie 400 milionów euro, a więc kwocie niemal dwukrotnie wyższej niż w przypadku Juve. Inne analizy i obserwacje dają jednak po twarzy. Przychody z dnia meczowego turyńskiego klubu okazują się być na zastraszająco niskim poziomie 17 milionów euro. Jest to najniższa kwota spośród 20 klubów widniejących w rankingu Money League, reprezentująca jedynie 8% całkowitego przychodu klubu. Z drugiej strony, przychody z praw telewizyjnych, ustabilizowane na poziomie 132 milionów euro, to już inna bajka – to trzeci najlepszy wynik na liście, stanowiący 65% całości przychodu.
Podobnie jak i w przypadku innych włoskich klubów, profil przychodów Juventusu jest mocno niezrównoważony i znacząco uzależniony od sprzedaży praw telewizyjnych, w tym przypadku jest jednak wyjątkowo przesadzony. W rzeczy samej, Juventus jest jedynym klubem notowanym przez Money League, którego fundamentalnym źródłem przychodów jest sprzedaż praw telewizyjnych. Do tej pory Bianconeri zarobili na mocy indywidualnych kontraktów ze Sky i Mediaset jakieś 112 milionów euro rocznie, co stanowi jakieś 100 milionów euro zysku netto. Począwszy od sezonu 2010/11, indywidualne kontrakty zostały zastąpione porozumieniem kolektywnym, co oznacza dla Juventusu spadek tychże przychodów o 7 milionów euro (do kwoty 93 milionów) w pierwszym sezonie, a jedynie o 2 miliony euro (do kwoty 98 milionów) w roku następnym. Wynik ów może być jednak nie tak straszny, jak może się wydawać – i to z kilku powodów. Po pierwsze, całość gwarantowanej przez nowego partnera medialnego (Infront Sports) sumy ma być wyższa o 20% od poprzednich. Po drugie, skomplikowana nowa formuła dystrybucji praw telewizyjnych ewidentnie faworyzuje największe kluby: 40% jednakowych udziałów; 30% oparte o przeszłe wyniki (5% ostatni sezon, 10% ostatnie 5 lat, 15% wyniki historyczne powyżej 5 lat); 30% oparte o bazę kibiców oraz mieszkańców miasta.
Wystarczy jednak zerknąć na przychody z praw telewizyjnych, a w zasadzie na różnicę między przychodami z tego źródła w roku 2008 a pozostałymi latami, by zauważyć, że brak udziału w rozgrywkach Ligi Mistrzów znacząco odbija się na budżecie Juventusu. W zeszłym sezonie UEFA przelała na konto turyńskiego klubu kwotę 21 milionów euro, ale to i tak relatywnie niska kwota, ponieważ Bianconeri nie zdołali zajść w tym turnieju zbyt daleko. Zakładając, że dotarliby do ćwierćfinałów, otrzymaliby 28 milionów, na które składałyby się: kwota za udział, bonusy za występy oraz za transmisje telewizyjne. Do tego sama sprzedaż biletów warta byłaby jakieś 3-4 miliony euro. Dodatkowe opłaty sponsorskie również powiązane są ściśle z sukcesami w rozgrywkach europejskich.
Nic dziwnego, że dyrektor finansowy Juventusu, Michele Bergero, mówił kibicom, że “udział w rozgrywkach Ligi Mistrzów jest kluczowy w kontekście dobrej kondycji finansowej klubu”. Mimo iż pieniądze płacone za udział w Lidze Europejskiej są w tym sezonie wyższe, to i tak bardzo niewiele w porównaniu z najbardziej prestiżowym klubowym turniejem piłkarskim w Europie. Za Ligę Europejską płaci się jedynie 6,4 miliona euro – i to już za zwycięstwo! Jak powiedział Bergero, zwycięstwo w tym turnieju jest “warte więcej ze sportowego, niż ekonomicznego punktu widzenia”. Biorąc pod uwagę pieniądze, jakie UEFA płaci klubom, utrata miejsca w Lidze Mistrzów na rzecz niemieckiej Bundesligi wydaje się być tym bardziej kosztowna dla Włochów.
Mimo tego, iż Juventus bije rekordy popularności we Włoszech, zmaga się z najniższym dochodem w dniach meczowych. To swego rodzaju bolączka włoskich klubów, ale zwłaszcza Juventusu, nawet jeśli zdołali już i tak zwiększyć kwotę przychodu z 13 do 17 milionów euro za sezon. Tym samym plasują się za Romą (19 milionów), daleko jednak za Milanem (33 miliony) i Interem (28 milionów), które zarabiają prawie drugie tyle na San Siro. W porównaniu z klubami zagranicznymi Bianconeri wypadają jeszcze bardziej blado. Manchester United i Arsenal zarobiły ponad siedmiokrotnie więcej dzięki dniom meczowym odpowiednio 128 i 118 milionów euro.
Juventus odnotowuje nie tylko najniższą (na poziomie 23 tysięcy) średnią ilość widzów w rankingu Money League, plasuje się też dopiero na 11. miejscu w Serie A, dając się wyprzedzić przez kluby pokroju Bologni i Palermo. Dla porównania, rzesza kibiców oglądających na stadionie mecze Interu sięga średnio 49 tysięcy, w przypadku Milanu i Romy mówimy odpowiednio o liczbie na poziomie 43 i 41 tysięcy. Żeby jednak być uczciwym, należy wspomnieć, że liczba kibiców odwiedzających stadion Juventusu rośnie co sezon od czasów powrotu do Serie A, martwić mogą jednak znaki, jakie klub odbiera po ostatniej letniej kampanii transferowej. W lipcu zeszłego roku sprzedano 17 329 karnetów, a w tym roku – tylko 13 351.
Oczywiście, Juventus jest w pewien sposób ograniczany przez pojemność stadionu (28 tysięcy miejsc), ale to tylko podkreśla, jak istotna jest wyprowadzka ze Stadio Olimpico. Nowy stadion ma pomieścić 41 tysięcy kibiców, przy czym Juventus będzie jedynym włoskim klubem posiadającym swój własny stadion na wyłączność i będący jego jedynym właścicielem. Oddanie do użytku tego nowoczesnego obiektu daje Bianconerim szansę na podreperowanie budżetu.
Wydatki na stadion szacowano na poziomie 105 milionów euro, wzrosły one jednak do kwoty 120 milionów, co związane było z koniecznością pokrycia usprawnień w projekcie obiektu. Mimo wszystko nie powinno to wpłynąć na możliwości klubu w obszarze kupowania nowych piłkarzy, jako że postawili oni już trzy filary, na których budowana jest nowa potęga finansowa: (a) za 75 milionów euro sprzedano prawa do nadania nazwy stadionowi firmie Sportfive; (b) 20 milionów euro pozyskano ze sprzedaży powierzchni handlowych firmie Nordiconad, która również zapłaci 9 milionów euro miastu za rozwój infrastruktury; (c) 60 milionów euro wpłynie na konto turyńskiego klubu dzięki 12-letniej pożyczce z Istituto per il Credito Sportivo (początkowo zakładano pożyczkę na poziomie 50 milionów, w maju zmieniono jednak decyzję i zwiększoną o ją o 10 milionów euro).
Podwaliny optymizmu?
Juventus zakłada, że ruch polegający na zmianie stadionu, podniesie przychody z dnia meczowego do poziomu 40 milionów euro per annum, napędzając je również dzięki czterem pozostałym źródłom przychodu: prawom do nazwy, biletom na miejsca VIP, biletom na normalne miejsca oraz różnego rodzaju eventami. Wyjątkowo istotne są bilety na miejsca VIPowskie, zwłaszcza, jeśli weźmie się pod uwagę, że 35% przychodu z dnia meczowego Arsenalu stanowi 9 tysięcy miejsc VIP. Co więcej, cały ów przychód powędruje bezpośrednio do kasy turyńskiego klubu, jako że nie będą musieli dzielić go już z Torino ani miastem.
Mimo tego nadal nie jest pewne, że nowy stadion Juventusu będzie wypełniony po brzegi. Dzisiaj średnia liczba widzów jest bardzo niska, ale nawet kiedy Bianconeri grali na większym stadionie, średnio sięgała ona 36 tysięcy widzów. Do tej pory sprzedano już 1100 miejsc VIP (jakieś 35% całości przeznaczonej do sprzedaży), zachęcenie kibiców do kupowania biletów będzie jednak czynnikiem krytycznym w perspektywie zwiększenia przychodu z dni meczowych.
Innym kluczowym elementem business planu Juventusu jest zmodyfikowana strategia komercyjna, znana jako “Mniej oznacza Więcej”, oparta na wzroście średniej wartości kontraktów przez tworzenie bardziej stabilnych i długoterminowych relacji z wybranymi grupami firm i przedsiębiorstw. To znacząca różnica wobec Interu czy Milanu, które to mają więcej partnerów marketingowych. Obecny wzrost przychodów z sekcji komercyjnej sięgnął poziomu 56 milionów euro i choć być może to wystarczy do oceny takiej polityki, kwota ta nadal jest niższa od tej, którą Bianconeri mogli się pochwalić przed wybuchem afery Calciopoli.
Milos Krasić: nowy Nedved?
W 2005 roku Tamoil podpisał 5-letni kontrakt sponsorski wart 110 milionów euro. Do dziś uważa się go za jeden z najwyższych, jeśli nie najwyższy, kontraktów w historii futbolu. To aż 22 miliony za każdy sezon gry z logo Tamoil na koszulce, do tego z możliwością przedłużenia kontraktu o kolejne lata, wartą jeszcze więcej. Kwota ta była niemal dwukrotnie wyższa od jakiejkolwiek innej umowy we Włoszech – porozumienie upadło jednak wraz z wybuchem afery. Zastąpiono je 3-letnią umową z New Holland Group, która płaciła Juventusowi jedynie połowę tego, co Tamoil – 11 milionów euro rocznie za grę z logo New Holland na koszulkach.
Nowa umowa sponsorska, podpisana tego lata z Betclic, jest swego rodzaju innowacją. Po pierwsze, logo sponsora widnieje jedynie na koszulce domowej. Jednak i tutaj w wyniku braku udziału w Lidze Mistrzów warunki kontraktu są gorsze od zakładanych na początku. Początkowo zakładano, że Juventus zarobi 16 milionów euro za 2-letni kontrakt z Betclic, przy czym 7,5 miliona wpłynie do kasy klubu w pierwszym, a 8,5 miliona w drugim roku (odpowiednio: sezon 2010/11 i 2011/12). Wpływ za pierwszy rok został jednak zmniejszony do kwoty 6,5 miliona euro ze wspomnianej już przyczyny: Juventus nie gra w Lidze Mistrzów. Jak do tej pory klub nie pozyskał sponsora na koszulkę wyjazdową, więc ten obszar pozostaje nadal do zagospodarowania.
W odróżnieniu od logo sponsorów na koszulkach, producent strojów – Nike – pozostaje lojalny Bianconerim od 12 lat, a kontrakt pomiędzy stronami wygasa dopiero po zakończeniu sezonu 2015/16. Za każdy sezon Juventus zarabia dzięki temu 12 milionów euro. Jak wyjaśnił Giorgio Brambilla, zajmujący się marketingiem sportowym, “Juventus przechodził już przez niezwykle trudne chwile i nadal nie jest mu łatwo, nadal pozostaje jednak jedną z najbardziej prestiżowych i ważnych marek w świecie piłki nożnej”. Turyński klub wykorzystuje zbudowaną markę na całym świecie, przeprowadzając do tej pory tournee po USA, Chinach i Australii w ciągu kilku ostatnich lat.
To, co Juventusowi udało się naprawdę dobrze, to kontrola kosztów w powiązaniu ze wzlotami i upadkami w obszarze przychodów, w tym z wydatkami na płace, które były jednymi z najbardziej ciążących na budżecie klubu. W roku 2006 John Elkann wspominał o zmianie polityki płac, która miała stać się częścią nowego podejścia do biznesu. W zeszłym roku wydatki na płace sięgnęły 138 milionów euro, w tym 127 milionów na piłkarzy i 11 milionów na resztę pracowników. Kwota ta rosła nawet od awansu do Serie A i nadal jest wyższa niż w 2006 roku, co jest dosyć rzadkim zjawiskiem nawet w świecie futbolu, który ostatnio był ofiarą ogromnej inflacji płacowej.
Mimo tego Juventus zajmuje nadal 3. miejsce pod względem najwyższych wypłacanych we Włoszech pensji. Nadal pozostaje jednak w tyle za Interem, który wydaje niemal o 50% więcej – bo aż 205 milionów euro rocznie. La Gazzetta dello Sport podała też nazwiska najlepiej opłacanych zawodników Juventusu: Gianluigi Buffon, Amauri, Del Piero i Giorgio Chiellini. Warto zauważyć, że jedną z kluczowych aktywności Giuseppe Marotty tego lata były cięcia płac – w sumie o jakieś 25 milionów euro rocznie (20%), co pozwoli na rekompensatę faktu, iż Juventus pozostaje poza burtą Ligi Mistrzów. Do tego kontraktu kilku piłkarzy wygasają latem przyszłego roku: Del Piero, Hasan Salihamidzić i Nicola Legrottaglie to 10-15 milionów euro oszczędności, zakładając, że klub nie przedłuży z nimi kontraktów. Piłkarze ci będą rzecz jasna wymagali zastąpienia, wówczas jednak Marotta na pewno poszuka tańszych alternatyw.
Marchisio: jedna z młodych broni Juventusu
“Tani” to jednak nie przymiotnik, który przychodzi na myśl, jeśli pomyśli się o wynagrodzeniu Blanka. Nie znamy jeszcze co prawda szczegółów dotyczących wyników za ten rok, ale roczny raport za rok 2009 wykazuje jego pensję na poziomie 2,7 miliona euro rocznie, złożoną z 0,6 miliona samej pensji, 1,6 miliona bonusu oraz innych dodatków na poziomie 0,5 miliona euro. Nawet jeśli w zeszłym roku szefowie klubu wynosili na piedestał “pasję, kompetencję i profesjonalizm” zarządu, zarobki na tym poziomie mimo wszystko wydają się być wygórowane.
Trend wzrostowy dotyczy również kosztów amortyzacji piłkarzy. W roku 2010 wzrosły one o 6 milionów do kwoty 34 milionów euro, choć to i tak dużo mniej od wartości szczytowej osiągniętej w roku 2006 – 66 milionów euro. Kwota ta napędzana jest zmarnowaną, można powiedzieć, kampanią transferową w roku 2009, wydaje się jednak, że nieco podreperuje ją tegoroczne letnie mercato. W każdym przypadku to nadal niewiele mniej od klubów, które wydały dużo więcej pieniędzy na transfery: Barcelony (71 milionów euro), Realu Madryt (64 miliony) czy Interu (50 milionów). W 2008 roku koszty te były też nieco wyśrubowane z uwagi na 7 milionów euro związane z kontuzją Andrade i jego pożegnaniem z klubem.
Mając wciąż w pamięci kiepskie wyniki w poszczególnych obszarach, mniej może dziwić fakt, że Juventus nie wydał na nowych piłkarzy bajońskich pieniędzy. Mimo iż trudno jest określić najwłaściwsze dane dotyczące zrealizowanych transferów – zwłaszcza we Włoszech, gdzie zwykło się sprzedawać definitywnie, ale i wypożyczać oraz współdzielić prawa do zawodników – te podawane przez Transfermarkt sugerują, że Juventus wydał w ciągu ostatniej dekady ponad 194 miliony euro netto, co oznaczałoby kwotę niższą niż 20 milionów euro przypadającą na każdy sezon. Do tego klub zanotował niezłe profity ze sprzedaży piłkarzy – średnio 16 milionów na każdy sezon w ciągu ostatnich trzech lat.
Tym, co można przyznać z większym przekonaniem, jest fakt, iż póki co Giuseppe Marotta spisuje się lepiej niż jego poprzednik, Alessio Secco. W rzeczy samej, znakomita część przeprowadzonej przez niego kampanii transferowej miała najwyraźniej na celu naprawienie błędów popełnionych w latach minionych. Komunikat zarządu na rok 2010 głosił o inwestycjach na poziomie 26,6 miliona euro netto, ten prosty fakt bardzo maskuje jednak wszystko, czego udało się dokonać. Marotta pozbył się za dobre pieniądze Poulsena, Almirona i Molinaro. Pozwolił też za darmo odejść Cannavaro, Camoranesiemu, Zebinie i Trezeguet, czym de facto usunął ich nazwiska z listy płac. Diego został sprzedany za dużo mniejsze pieniądze, niż niegdyś został kupiony, jednak mercato nie jest już takie samo, jak kiedyś, co widać choćby również po transferze Zlatana Ibrahimovicia.
Diego: czas na cięcia kosztów
Cele zakupowe miały odzwierciedlać aktualne potrzeby drużyny a nowi piłkarze mieli załatać dziury i wzmocnić najsłabsze obszary drużyny. Leonardo Bonucci i Marco Motta zostali sprowadzeni do Turynu po to, by wzmocnić obronę, podczas gdy skrzydła mają napędzać Milos Krasić i Jorge Martinez, którzy pasują do stylu preferowanego przez trenera Del Neriego. Marotta dobrze wykorzystał również system wypożyczeń, sprowadzając “za taniochę” Alberto Aquilaniego i Simone Pepe. Co istotne, płatność za większość tych zakupów została rozbita na trzy kolejne lata, w związku sprowadzenie rzeszy piłkarzy nie zrujnuje tegorocznego budżetu klubu.
Rozwaga i przezorność w tym obszarze uwudoczniła się również w wizji klubu, nazwanej “skutecznym wspieraniem rozwoju młodych piłkarzy”. Celem jest udzielenie wsparcia młodzikom, tak, by można było ich za jakiś czas wdrożyć do pierwszej drużyny. Roczny budżet przeznaczony na ten cel to 6 milionów euro plus kolejne 5 milionów włożonych w rozwój centrum treningowego w Vinovo. Póki co jest jeszcze zbyt wcześnie, by oceniać owoce tego projektu, trzeba jednak zauważyć, że Primavera Juventusu w ciągu ostatnich ośmiu lat pięciokrotnie wygrała turniej Viareggio – niebawem będzie więc co z niej wybierać.
Skupiając sie jednak na finansach, prawdopodobnie trudno się spodziewać po klubie zbyt wysokich długów – i słusznie. W rzeczywistości “pozycja finansowa netto”, jak to określa Juventus, plasuje się na 6-milionowym plusie, jako że 39 milionów gotówki z nadwyżką pokrywa 33-milionowe pożyczki bankowe, zaciągnięte pierwotnie na realizację projektu związanego z budową nowego stadionu. W zasadzie ostatnim razem, kiedy klub miał długi, był rok 2006, ale i wtedy była to jedynie kwota 13 milionów euro. Od tamtej pory każdego roku Juventus miał na koncie plus: 22 miliony euro w roku 2007, 11 milionów euro w roku 2008 oraz 26 milionów euro w roku 2009.
Niektóre analizy wspominają o o długach na poziomie 178 milionów euro (147 milionów funtów), liczby te określają łączną sumę pasywów, zawierają więc również sumy należne wierzycielom i pracownikom, w związku z czym jasne jest, że są wyższe, niż w rzeczywistości. Jakkolwiek by nie było, definicja “długu netto” stworzona przez UEFA, obejmuje również sumy zobowiązań wobec innych klubów piłkarskich, co prowadziłoby nas do kwoty 19 milionów – ale i tak jest ona wyjątkowo niska. W ciągu trzech ostatnich lat bowiem dynamicznie zmieniające się liczby dotyczące strategii Juventusu oraz kwot należnych innym klubom wahały się pomiędzy 46 a 55 milionami euro.
By uniknąć popadnięcia w potencjalnie rujnujące długi w roku 2007, Juventus zwiększył swój kapitał o 105 milionów euro, emitując 81 milionów nowych akcji. Obecnie największym akcjonariuszem klubu jest Exor, dzierżący 60% udziałów i należący do rodziny Agnellich. 7,5% akcji należy do arabskich inwestorów. Juventus nie jest jednak finansowany przez rodzinę Angellich w ten sam sposób, co Inter przez Morattiego czy Milan przez Silvio Berlusconiego.
Del Neri: czy da radę?
Wszystko to stawia ekipę z Turynu w roli faworyta wobec dostosowania się do Finansowych Regulacji Fair Play UEFA, zwłaszcza w porównaniu do innych włoskich klubów. Wspomniane regulacje zakładają wykluczenie z rozgrywek europejskich klubów nierentownych. Przepisy te wejdą w życie od sezonu 2013/14, choć już wcześniej – bo od przyszłego sezonu – rozpocznie się ścisły monitoring finansowej sytuacji klubów, uwieńczony szczegółowymi raportami. Dla klubów pokroju Milanu i Interu oznacza to nic innego, jak gwałtowne działania w celu poprawienia niemal tragicznej kondycji finansowej.
Podsumowując to wszystko – Juventus naprawdę nieźle poradził sobie z ogarnięciem się po aferze Calciopoli. Rzecz w tym, że kibice Starej Damy i tak już od czterech lat są głodni sukcesu. Od czterech lat, które wydają się wiecznością dla tych, którzy przyzwyczajeni są do niekończącej się opowieści o kolejnych trofeach zdobywanych i kolekcjonowanych przez turyński klub. Wydaje się, że być może przyjdzie im jeszcze trochę poćwiczyć cierpliwość, jako że drużynie potrzeba jeszcze nieco czasu, by choćby zgrać się ze sobą po ostatniej kampanii transferowej. W rzeczywistości Beppe Marotta dążył do swego rodzaju stonowania nastrojów, mówiąc, że “tegorocznym celem jest kwalifikacja do Ligi Mistrzów, jako że mamy w drużynie dobrych piłkarzy, ale jeszcze nie mistrzów”.
Marotta: przyszłość tak jasna, że czas chronić oczy!
Wszystko to z pewnością okaże się bardzo znaczące w perspektywie przyszłych sukcesów, podobnie jak i nowy stadion Juve. Choć klubowy “projekt biznesowy oparty o wizję długoterminową” bez wątpienia postawił Juventus w najsilniejszej spośród wszystkich klubów włoskich pozycji finansowej, Bianconeri muszą teraz przełożyć tę kondycję na sukcesy boiskowe. Choć póki co jest jeszcze zbyt wcześnie, by stwierdzić, że Stara Dama znów radośnie śpiewa, jeśli wytężymy dobrze słuch, zdołamy usłyszeć, jak już rozgrzewa gardło…
Autor: The Swiss Rambler
Źródło: swissramble.blogspot.com
Przetłumaczył: mnowo
Wyszukał: Zawidowianin