Tarzan. Droga od bramki do kuchni

Niezwyciężony między słupkami, w kuchni prawdziwy czarodziej. Stefano Tacconi opowiada o sukcesach na boisku, swoich przywarach i ucieczkach, a także o swoim obecnym życiu, spędzanym na produkcji win w Langhe i prowadzeniu restauracji w Apulii.

Na południe od Mediolanu znajduje się pas ziemi, gdzie centra handlowe wstydliwie rozciągają się wśród pól kukurydzy, bryza przebija się pomiędzy halami przemysłowymi, a Alpy znajdują się na wyciągnięcie ręki. Kanały nawadniają ugory, nie przejmując się bliskością stacji metra. Tamtejsze dzieci nie potrzebują abonamentu National Geographic, by wiedzieć jak kijanka zamienia się w żabę. W tej nieoczywistej i fascynującej przestrzeni, gdzie miasto łączy się ze wsią Stefano Tacconi założył swój szczęśliwy klan.

Szybko rozwiązuje zagadkę, w jaki sposób on, dumny obywatel Perugii, skończył mieszkając u bram Mediolanu: “Bezpośrednio po zakończeniu kariery byłem stałym gościem w programie Pressing. Studio znajdowało się w Mediolanie, toteż podróże tam i z powrotem z Turynu były dość męczące. Pewnego pięknego dnia poszedłem więc do Berlusconiego i powiedziałem mu, że to koniec, nie będę sobie zawracał dłużej głowy. Jednak on właśnie budował na tym terenie swój kompleks i miał dla mnie ofertę. I tak, mieszkamy z Laurą w tej okolicy już od osiemnastu lat“. Niemniej jednak klan Tacconich jest świeżo po przeprowadzce. Czworo spadkobierców zaczęło zajmować zbyt dużo miejsca i od ponad roku posiadanie zadbanej, czteropiętrowej rezydencji na planie typowym dla starych lombardzkich domostw, bardziej niż luksusem stało się koniecznością. Jak wyjawia sam Stefano: “Specjalnie dla HJ Magazine chciałem zrobić sobie zdjęcie ze wszystkimi moimi trofeami, ale niestety wciąż są spakowane w którymś z kufrów w magazynie. Gdzieś tam powinien być także order dający mi tytuł Kawalera“.

Spojrzenie Tacconiego nabiera przebiegłego wyrazu. Szacowni narratorzy z dawnych czasów zapewne napisaliby o nim “fanfaron”. Ci sami narratorzy nigdy nie przestali wyśpiewywać wciąż peanów na cześć rzutu wolnego Maradony. Spośród 312 bramek strzelonych przez Diego w trakcie kariery ten należy do najbardziej osławionych. Mecz Napoli – Juve 1:0, 3 listopada 1985 roku, rzut wolny pośredni w polu karnym, Pecci leciutko podaje do Diego, który strzela podkręconym lobem: “Szukałem wolnego miejsca między nogami zawodników w murze, ale nic nie było widać. Niespodziewanie piłka pokazała się nad nimi i niemal w tym samym momencie była już w siatce“. Przeciwnik taki jak Maradona może naznaczyć całą karierę. Jeśli nie staniesz na jego wysokości, może cię zniszczyć. Jeśli patrzysz mu prosto w oczy, uszlachetnia cię. Stefano, jedyny bramkarz w historii, któremu udało się zdobyć wszystkie międzynarodowe trofea, wiedział jak stanąć na wysokości zadania. W ten sposób należy tłumaczyć uroczy fotel w stylu chippendale przyozdobiony zdjęciem, na którym Tacconi i Maradona oddają sobie honory. Mebel ustawiony jest w piwniczce. “To moje królestwo. A może raczej kryjówka” – mówi Tacconi, ściskając w dłoniach butelkę Antinori, rocznik 1957. Rówieśniczka. “Kocham wino. Czerwone, najlepiej nie słabsze niż 14%. Czy piłem je także w trakcie kariery? Pewnego razu, gdy byłem kapitanem, koledzy poprosili mnie bym zainterweniował u Zoffa – chcieli, by pozwolił napić się po kieliszku wina. Dino spojrzał na mnie poważnie i rzucił: ‘Nie, nie! Jeden kieliszek szkodzi! Dwa, to co innego’“. Stefano nie przemilcza także tematu swoich ulubionych Marlboro: “Paliłem przed i po meczu. A w przerwie razem z Michelem (Platinim – przyp. tłum) dzieliliśmy się jednym czerwonym Marlboro. Właściwie to ja się z nim dzieliłem, bo zauważcie, jakoś zawsze to były moje papierosy“.

Bachus, papierosy, zapytajmy co ze sprawami Wenery? “Abstynencja nie popłaca. Dla przykładu, w Tokio przed meczem o Puchar Interkontynentalny, byliśmy trzymani przez Trapa na ostrej diecie. Niekończące się zgrupowanie, nie dawaliśmy już rady. Jednego wieczora zdecydowałem, ze pora się wyrwać. Wraz ze mną uciekł jeden członek zespołowej starszyzny i jeden spośród nowych zawodników. Poszliśmy szukać gejsz. Tyle, że tam przed wejściem do środka musisz ściągnąć buty. A na butach było napisane “Juventus”! Trzy pary stojące w rzędzie, na każdym bucie “Juventus”. Na ten jeden raz musieli zrobić wyjątek i schować je wewnątrz” – śmieje się bezkarnie.

Czekamy na Laurę i dzieci, które mają wrócić z wycieczki. Trzeba przygotować obiad, ale Stefano się nie spieszy. Odkorkowuje Aglianico i nalewa go uważnie. “Oczywiście, że to ja gotuję. Zawsze. Inaczej kiedy byśmy jedli? Laura nawet wodę potrafi przypalić” – puszcza oko.

Poza tym gotowanie mnie odpręża. Wybieram składniki, przygotowuję je według gustów panujących w mojej okolicy. Moje ulubione danie? Penne alla norcina. Robi się je z doprawionej na ostro białej kiełbasy. Do tego śmietana, pieprz, niektórzy dodają grzybów, ale ja wolę dorzucić pecorino z Umbrii. Polewam grappą lub koniakiem i podpalam przed podaniem“. To pozostałości po szkole hotelarskiej, jeszcze z czasów zanim został bramkarzem. Pracował wówczas jako kucharz. Dziś zamierza zostać przedsiębiorcą w branży gastronomicznej – już niedługo otwiera pierwszą restaurację “Stefano’s”. Zaczyna od Apulii, ale ma zamiar stworzyć franczyzę. Kolejna inwestycja znajduje się między Polignano a Mare i Monopoli – to Tacconi Beach & Village: “Będę zabierał tam rodzinę i zaoszczędzę w ten sposób 30 tysięcy euro rocznie“.

Tymczasem w Neive, w regionie Langhe rozpoczyna się winobranie, które da pierwsze butelki marki Tacconi: “Etykietę stworzy mój brat, z zawodu malarz. Będą na niej moje puchary i nazwisko. Jedyne w swoim rodzaju, zupełnie jak ja, zdobywca wszystkich możliwych trofeów. Zaczynamy od pięciu tysięcy butelek“. Będą to barbaresco i barolo, jak mówi Tacconi, dobre także do risotta, jego popisowego dania. To właśnie risottem z truskawkami zauroczył blisko dwadzieścia lat temu Laurę. Od tamtej chwili pojawiło się czworo dzieci i dwa śluby – pierwszy, cywilny i drugi, kościelny, dwa lata temu. “Sekret tkwi w tym – mówi, wiedząc że Laura nie słyszy – że poznaliśmy się, gdy ja właściwie kończyłem już karierę. To nie było zadurzenie gwiazdki, która widzi w piłkarzu szansę na łatwe życie, a potem, gdy ten kończy karierę, małżeństwo się rozpada. To silna kobieta. Prawdziwa mieszkanka Trydentu, od stóp do głów“.

Oto i ona, Laura. Wróciła właśnie z resztą klanu z Rovereto i piwniczka coraz mniej przypomina schronienie. Oddycha się spokojem i nieuniknionym zaangażowaniem, jakiego wymaga wychowanie czworga dzieci. Andrea ma 18 lat, 193 centymetry wzrostu i rozmiar buta 48. Szerokie plecy, niezgrabne ruchy ojca, wyraziste brwi matki. Być może też zostanie bramkarzem – grał najpierw w zespole Giovanissimi w Lazio z czasów Inzaghiego, potem w Reggio (Allievi) czasów Fontany. Jest o krok od momentu, który może okazać się przełomowy dla jego kariery, odzyskał prawa do swojej karty zawodniczej i przygotowuje się do gry w amatorskich rozgrywkach na poziomie Prima Categoria. Potem się zobaczy. Andrea to żywy dowód na siłę woli Laury. “Pragnęliśmy tego dziecka za wszelką cenę i po trzech poronieniach w końcu się udało“. Później, po dziewięciu latach przyszła na świat Virginia, a potem poszło już szybko – siedem lat temu urodził się Alberto, a pięć lat temu Vittoria Maria. Wszyscy spod znaku Lwa. “Nie słyszeliście o świątecznych prezentach? Za każdym razem Laura dawała mi pod choinkę kopertę i gdy ją otwierałem, w środku były wyniki USG“. Czwórka dzieci to także sposób na zwiększenie populacji kibiców Bianconerich: “Muszą kibicować Juventusowi. Pewnego dnia jedna z dziewczynek zapytała mnie, czy może być za Interem. A chcesz dostawać prezenty od taty? Jeśli zostaniesz kibicem Interu, nie będzie więcej prezentów. Przekonałem ją“.

Po doświadczeniu z programem Isola dei Famosi (“smród, wilgoć i śmiertelna nuda“), Stefano zaangażowany został do kolejnego reality show. Będzie zajmował się zwierzętami w ogrodzie zoologicznym w Fasano: “Mam nadzieję, ze wszystko pójdzie dobrze, bo jest tam także trochę groźnych zwierząt. Ale ja postawiłem sprawę jasno – chcę opiekować się zebrą“. Także Laura zamierza kontynuować karierę telewizyjną w Domenica 5: “Moje kłótnie z Antonellą Mosetti skończyły się razem z moim udziałem w programie Striscia la notizia. Wszyscy pytają, czy były wyreżyserowane, ale nie wiem czy umielibyśmy tak dobrze je zagrać. Najważniejsze jest to, że po zakończeniu nagrania podajemy sobie ręce i cała sprawa zostaje w studio“.

Wraca Stefano niosąc naleśniki ze śmietaną i szynką oraz filet z kurczaka w zielonym pieprzu i sosie z octu balsamicznego. Jak udało mu się przyrządzić obiad tak szybko, to już tajemnica godna szefa kuchni. Ale spokojnie, kto tak jak Stefano ma Juventus w sercu, nie żałuje utraconej kariery kucharza.

Autor: Simone Stenti
Tłumaczenie: dhoine

Źródło: HJ Magazine

Zapisy na Juventus-Milan!

Subskrybuj
Powiadom o
5 komentarzy
oceniany
najnowszy najstarszy
Informacja zwrotna
Zobacz wszystkie komentarze

santiagoo
santiagoo
10 lat temu

"Ale ja postawiłem sprawę jasno - chcę opiekować się zebrą". Simply the best.

Makiavel
Makiavel
10 lat temu

@mambooocha Tak, też ten fragment mnie rozbroił.

Jeśli mogę mieć uwagę do autora, to słowo "osławiony" w stosunku do rzutu wolnego Maradony nie jest najtrafniejsze. Chyba, że faktycznie on jest okryty złą sławą...

Burq
Burq
10 lat temu

Stefan z Bayeru pokazał, że podróż w drugą stronę.. też jest możliwa! 🙂

mambooocha
mambooocha
10 lat temu

"Muszą kibicować Juventusowi. Pewnego dnia jedna z dziewczynek zapytała mnie, czy może być za Interem. A chcesz dostawać prezenty od taty? Jeśli zostaniesz kibicem Interu, nie będzie więcej prezentów. Przekonałem ją" - doskonałe 🙂

Maly
Maly
10 lat temu

spoko się czytało, a spodziewałem się że nie będzie nic interesującego i zabierałem się kilka dni do tego tekstu... jeśli ktoś także się waha i czyta komentarze licząc na jakąś podpowiedź to polecam

Lub zaloguj się za pomocą: