Uczłowieczyć kosmitę

Ameryki nie odkryję, bo inni już na to wpadli dawno temu, ale przy okazji nadchodzącej wielkiej soboty nie odmówię sobie przypomnienia zdumiewającego faktu. Niesamowite jest to, że Carlos Tevez, Neymar i Cristiano Ronaldo urodzili się tego samego dnia. Zresztą pod datą 5 lutego widnieje wielu innych: Sven Goran Eriksson, Cesare Maldini, Dusan Uhrin, Gheorghe Hagi, Giovanni van Bronckhorst, Jesper Blomqvist, Rodrigo Palacio, Vedran Corluka, Stefan De Vrij, Adnan Januzaj i może ktoś jeszcze. Przyznacie, że wszyscy zrobili lub robią w futbolu i dla futbolu całkiem sporo. W niedawnym wywiadzie Neymar stwierdził i trudno się z nim nie zgodzić, że ten dzień można by obwołać jakimś piłkarskim świętem. Być może kiedyś tak się stanie.

Zacząłem od ciekawostki, która ładnie błyszczy na górze usypanej z informacji, analiz, prognoz i wywiadów pojawiających się przed finałem Ligi Mistrzów. Cóż mogę dodać? Logika podpowiada podobny scenariusz jak w finale Euro 2012. Jedni nasyceni, spełnieni i świadomi, że wskoczyli na zupełnie inny poziom, z którego jakikolwiek by był, to wynik finału ich nie zrzuci, drugim nigdy nie jest dość i nawet za ostatnią prostą umieją sprintować na maksa. Plus te trzy rekiny rozszarpujące wszystko co się rusza w ich bliższym i dalszym zasięgu. Jednak gdyby kierować się zasadami logiki, to przecież Juventusu w ogóle nie powinno być w Berlinie, skoro nie ma tam Bayernu, Realu czy Chelsea. On jest i teraz może wszystko, bo przecież nie wszystko musi zależeć od geniuszu Messiego, pazerności Suareza i nieobliczalności Neymara. A jeśli jakaś kontuzja, głupia czerwona kartka, pomyłka sędziego, to wszystkie wcześniejsze stawiane na chłodno mądre analizy wezmą w łeb. Dlatego ja wiem, że nic nie wiem.

Ale nie stawiam tu kropki, ponieważ chciałem się z Wami podzielić czymś jeszcze. Spodobało mi się to, co napisał jeden z włoskich dziennikarzy. Zastanawiając się, który z wielkich asów Juventusu z przeszłości przydałby mu się w berlińskim finale, wskazał na… No, na kogo? Wy na kogo byście postawili? Jest w kim wybierać. On wybrał Claudio Gentile. Ustawić go na Leo Messiego, jak w 1982 roku na Diego Maradonę, ale by się działo. Wtedy dokonał czegoś, co nazwalibyśmy szczytem bezczelności. Sprawił, że to Maradona zobaczył czerwoną kartkę. Następnie nie dał też pograć Zico. Był mistrzem w swoim fachu i chlubi się tym, że wyleciał z boiska tylko raz. Gentile był Messim prowokacji.

W oswajaniu kosmity z Barcelony posłużyło Włochom nie tylko wspomnienie Gentile. Pojawili się na horyzoncie też Riccardo Vit i Giuliano Poser. Pierwszy był bramkarzem drużyny Gravis, która w 2003 roku na turnieju młodzików starła się w nierównej walce z Barceloną i długowłosym krasnalem w koszulce z numerem 10. Barca wygrała 15:0, ale przy stanie 5:0 Vit obronił rzut karny wykonywany przez Messiego. O tym zdarzeniu w filmie Messi (do obejrzenia we włoskich kinach 1 i 2 czerwca, mam nadzieję, że do naszych też trafi) w reżyserii Alexa de la Iglesii opowiada jego ówczesny trener Guillermo Hoyos. Z kolei Poser postawił Argentyńczyka do pionu. W 2011 roku zaczęły się jego tajemnicze problemy żołądkowe, kończone wymiotami przed, w trakcie lub po meczu. Niepokoił widok Argentyńczyka, jak w finale mistrzostw świata z Niemcami, pochylonego z rękami na kolanach jadącego Rygi. Dowiedział się od Demichelisa, który wiedział od nie wiem kogo, że w mieścinie o nazwie Sacile położonej w regionie Friuli pracuje fachowiec potrafiący mu pomóc. Pojechał raz, drugi, trzeci i poskutkowało. Włoski lekarz sportowy z przeszłością w Udinese i Palermo i teraz pracujący na własny rachunek stał się Messiemu bliższy niż ubierający go duet Dolce&Gabbana.

Tak to Włosi na swój sposób uczłowieczyli Messiego, czyli sprowadzili go do nieco innego wymiaru i liczą, że Juventus też będzie w mocy to zrobić. Ja wierzę. W sobotę jak zdecydowana większość czytających mojego bloga będę ściskał kciuki za Juve. Pojadę do ojca, u którego w miarę zawodowych możliwości, oglądam najważniejsze mecze. Synów ubiorę w polówki Juventusu kupione podczas niedawnego pobytu w Turynie – młodszemu będzie wszystko jedno kto z kim i o co gra, starszy będzie w rozterce między tym, jak tu ojcu nie podpaść i dotrzymać wierności Barcelonie, w której grają idole jego pokolenia. Będzie głośno, będzie radośnie. Fajnie wyjść z profesjonalnego garnituru i obejrzeć mecz, jak każdy kibic, nie silić się na obiektywizm, przejaskrawiać, epatować emocjami. Czego i Wam życzę.

Autor: Tomasz Lipiński
Źródło: www.canalplus.pl/sport

Doceniasz naszą pracę? Postaw nam kawę! Postaw kawę JuvePoland!

Subskrybuj
Powiadom o
0 komentarzy
Informacja zwrotna
Zobacz wszystkie komentarze