Wrzutka do Bońka – część I
Na nowej arenie Juventus Stadium każdy z sektorów został nazwany imieniem i nazwiskiem piłkarza, który szczególnymi sukcesami zapisał się w historii turyńskiego klubu. Jednemu z sektorów przypisywano patrona w postaci pana Zbigniewa Bońka. Jego kandydaturę zablokowali jednak kibice Starej Damy. Dlaczego się na to nie zgodzili? Pan Boniek odnosił przecież wiele sukcesów w barwach Juventusu. Czy sprzeciw fanów miał związek z transferem pana Bońka do Romy?
– Trzeba spytać się o to tych kibiców. Ja od klubu dostałem list, koszulkę, podziękowania. Zostałem nominowany do grona 50 największych gwiazd w historii Juve. Potem przyszedł nowy prezes i uległ presji jakiejś grupy kibiców, bodajże liczącej 4 tysiące osób, którzy twierdzili, że jestem Romanistą i że jestem wręcz anty-Juve. To śmieszne, Roma to mój ostatni klub, mam dla niej dużo szacunku, ale oczywiście dla Juventusu również. Zresztą, wydaje mi się, że przy tworzeniu takiej galerii sław należałoby rozważać, co zawodnicy zrobili na boisku, a nie, co działo się po latach. Tymczasem zamiast mnie w pięćdziesiątce znalazł się Edgar Davids, który z Juventusem nie zdobył żadnego międzynarodowego trofeum, za to pauzował z powodu dyskwalifikacji za doping.
Claudio Gentile słynął z ostrej gry, uciekał się do różnych prowokacji (szczypanie, łapanie za genitalia itp). A jak zachowywał się w trakcie treningów w stosunku do kolegów z drużyny? Czy jak ktoś zalazł mu za skórę to również potrafił stosować takie “zabiegi” wobec partnerów z Juventusu?
– To był bardzo ambitny zawodnik, stuprocentowy zawodowiec. Miał specyficzny styl gry. Nie pamiętam, żeby kogoś brutalnie kopnął. Raczej pomagał sobie rękoma, łapał w odpowiednim momencie w pół albo za koszulkę, nie pozwalał wystartować, potrafił być bardzo nieprzyjemny dla przeciwnika, ale jednocześnie… dyskretny. Na pewno trudno grało się przeciwko niemu tym zawodnikom, którzy dysponowali podobną szybkością. A co do treningów – Claudio był w czasie zajęć bardzo spokojnym zawodnikiem, nie było z nim żadnych problemów.
Co zdecydowało, że przed Mundialem 1982 roku nie wybrał Pan Barcelony tylko Juve?
– W tamtym czasie najmocniejsze kluby były we Włoszech, tam był najlepszy futbol. Ówczesna Barcelona nie równała się z ówczesnym Juventusem. Chociaż rzeczywiście z Barceloną też rozmawiałem, w moim mieszkaniu przy ulicy Narutowicza w Łodzi odwiedził mnie nawet Helenio Herrera.
Panie Zbigniewie, czy mógłby Pan wyrazić swoje zdanie na temat przyszłości Juventusu? Jak zapatruje się Pan na szanse tego klubu na scudetto, na sukces w przyszłorocznej Lidze Mistrzów? Czy Juve wreszcie wróci na szczyt europejskiej piłki? Utrzymuje Pan kontakty z obecnymi władzami klubu i posiada jakieś przecieki na temat letniego mercato?
– Juventus już dziś walczy o mistrzostwo, jest jedną z ewidentnie najlepszych drużyn we Włoszech, jest teraz w Turynie dobry klimat dla piłki. Klub po trudnym okresie, związanym z aferą korupcyjną, wychodzi na prostą i wydaje mi się, że jest bliski pełnego odbudowania utraconej renomy. Natomiast rzeczywistość jest dziś taka, że drużyny włoskie odbiegają poziomem od hiszpańskich, co widzieliśmy wyraźnie w dwumeczu Milanu z Barceloną, dlatego nawet dominacja we Włoszech nie musi oznaczać sukcesów w Europie. Na razie rządzi Barcelona.
W książce biograficznej Stanisława Terleckiego wyczytałem, że po meczu towarzyskim w Nowym Jorku Cosmos – Juventus Turyn (2:1) zwierzył się Pan polskiemu skrzydłowemu, że Juve przegrało, bo większość drużyny dzień wcześniej zabalowała. Czy w poważnym, zawodowym futbolu na zachodzie były takie sytuacje miały?
– W przypadku poważnych, oficjalnych meczów oczywiście nie zdarzało się, by zabalować dzień wcześniej. Natomiast do Nowego Jorku pojechaliśmy na wycieczkę, zwiedzenia, poszliśmy do dobrej restauracji… Absolutnie nie nastawialiśmy się, by grać z Cosmosem na poważnie i za wszelką cenę wygrać. I potem, po porażce, nikt do nikogo nie miał żadnych pretensji.
Tyle się ostatnio mówi o sportowym trybie życia, który powinni prowadzić zawodowi piłkarze. Ja mam pytanie do Pana, czy to prawda, że za czasów Pańskiej gry w Juve paliło się papierosy po prostu w szatni i trener nie widział w tym nic zdrożnego?
– Kompletna bzdura. Absolutnie nic takiego nie miało miejsca. Fantazja. Czasami po kolacji ktoś zapalił jednego papierosa, ale jeden papieros nie odbiera siły, nie ogranicza wydolności. Natomiast nie wiem, skąd się biorą opowieści o nałogowych palaczach w Juventusie i o pewnej frywolności w tym względzie. Cóż, czasami lubimy tworzyć legendy.
Panie Zbyszku czy mógłby Pan pokusić się o wymienienie 11 wszechczasów Juventusu?
– Zależy, jakie zastosować zasady doboru. Ale tak na szybko: Buffon, Gentile, Scirea, Cannavaro, Cabrini, Tardelli, Pirlo, Platini, Ibrahimovic, Del Piero… A jedenastego niech sobie każdy doda wedle uznania:)
Czy mógłby Pan, raz na zawsze, rozwiać wątpliwości w sprawie tragicznego w skutkach finału Pucharu Europy z 1985 roku (w którym przypomnę zginęło 39 osób), rozegranego na stadionie Heysel w Brukseli, między Juventusem z panem w składzie a Liverpoolem. Czy wy, jako piłkarze, wiedzieliście o rozmiarach tragedii jeszcze przed meczem, czy mimo wszystko, nie do końca zdawaliście sobie sprawę z powagi całej sytuacji? Zdaje się ze pan, jak i Michel Platini macie nieco odmienne spojrzenie na te kwestie. W przeszłości wspominał pan, że na 99.9 proc. wiedzieliście co się stało, z kolei Platini twierdzi, ze o wszystkim dowiedzieliście się następnego dnia z gazet. No wiec jak to było naprawdę?
– Do meczu z Heysel wracam z wielkim bólem, nie lubię się na ten temat wypowiadać. Mogę jednak poinformować, że my – piłkarze Juventusu – tego meczu grać nie chcieliśmy. Może nie zdawaliśmy sobie sprawy, ile dokładnie osób zginęło na stadionie, ale wiedzieliśmy na sto procent, że są ofiary wśród ludzi, atmosfera przypominała raczej tę z obozu koncentracyjnego, a nie ze stadionu piłkarskiego. Niestety, zostaliśmy zmuszeni do grania, taka była decyzja policji i wojska. Uznano, że to jedyna możliwość, by sprowadzić siły NATO w celu zabezpieczenia wyjścia kibiców z obiektu. Po prostu należało ludzi czymś zająć.
Pewnie oglądał Pan pożegnanie Del Piero z turyńską publicznością. Stec napisał: “Łatwiej wyobrazić sobie wielki sukces polskiej piłki niż polskie trybuny płaczące po piłkarzu tak, jak tifosi Juve płakali po Alessandro” . Jak Pan myśli: dlaczego klub, który mu tak wiele zawdzięcza (nawet w ostatnim sezonie), bez żalu rezygnuje z legendarnego zawodnika? Czy w takiej sytuacji Grande Capitano nie powinien po prostu zakończyć kariery?
– Z tego co słyszałem, Alex chce pojechać do Anglii, nauczyć się języka. On jest zbyt wielki jak na niektórych ludzi w Juventusie i jego wielkość przesłania trochę wschodzące gwiazdy tego klubu – mam na myśli działaczy. Postanowiono, że lepiej będzie, jeśli Del Piero odejdzie. Niektórym gul skacze, że to jest zawodnik ważniejszy od prezydenta klubu, uwielbiany, kochany. Jeden z największych w historii.
Źródło: www.weszlo.com