#FINOALLAFINE

Wywiad z Angelo Peruzzim

Kiedy Gianni Agnelli zobaczył go po raz pierwszy w Villar Perosa, jego serce zabiło mocniej. Sposób parowania piłki, eksplozja mięśni, plastyczność lotu przypomniały mu o wielkim Sentimentim IV, zwanym Cochi. Ale on nazywał się Angelo Peruzzi, miał dwadzieścia jeden lat i pochodził z Viterbo.

Jest lato 1991, w biało-czarnym środowisku właśnie panuje klimat odnowy po bolesnej klapie, jaką zaliczył Juventus pod przywództwem Gigiego Maifrediego. Pierwsza rzecz, za którą w wielkim pośpiechu zabrał się l’Avvocato, to powrót Giampiero Bonipertiego, który zrezygnował rok wcześniej, następnie Agnelli przekonał prezydenta Interu, Ernesto Pellegriniego, aby oddał mu Giovanniego Trapattoniego, który w ten sposób wraca na biało-czarną ławkę po pięciu sezonach. Znów możemy więc podziwiać zwycięską spółkę Boni-Trap, która przez dekadę pisała bogatą w trofea historię Juventusu. Ruchy transferowe skupiają się na materii i sile. Przybywają Niemcy: Reuter i Kohler, pojawia się też Massimo Carrera. W listopadzie znajdzie się miejsce również dla Antonio Conte.

Najbardziej elektryzuje jednak zakup Angelo Peruzziego, wyjątkowo obiecującego włoskiego bramkarza. To, że był on naturalnym talentem, można stwierdzić patrząc na jego krótką, ale wielką biografię. Dorastał w Rzymie. Negrisolo, który był trenerem bramkarzy, mówił, że nigdy nie widział kogoś tak wybuchowego. Potwierdzał to Również Nils Liedholm, ówczesny trener Giallorossich, zadziwiony wrodzonymi umiejętnościami chłopaka oraz jego dojrzałością. Angelo wzbudzał takie emocje, ponieważ jeszcze nawet nie pełnoletni, demonstrował opanowanie i zimną krew, jakie rzadko kiedy spotykało się u osób w jego wieku, zwłaszcza grających na pozycji bramkarza. Il Barone (Nils Liedholm – przyp.tłum.) dał mu wejść na San Siro w grudniu 1987, zmienił wtedy ogłuszonego petardą Tancrediego. W kolejnym sezonie rozegrał dwanaście meczów, następnie jeden sezon w Veronie, ucząc się od Luciano Bodiniego i w ten sposób wplątując w historię Juventusu, zarówno przeszłą, jak i przyszłą. Powrót do Rzymu, dyskwalifikacja, i w końcu nadarzyła się ogromna okazja by przywdziać biało-czarne barwy.

Angelo, jak narodził się pomysł twojego transferu do Juventusu?

Pewnego dnia zadzwonił do mnie Montezemolo. Stało się to kilka miesięcy po dyskwalifikacji, pomiędzy 90 i 91 rokiem. Powiedział, że chciałby mnie w Juve. To oczywiste, że ta propozycja była dla mnie gorącym promieniem słońca w tym ciemnym okresie. Po pierwsze z punktu widzenia czysto osobistego, ponieważ to zainteresowanie świadczyło, że ocena mojej osoby jako człowieka była pozytywna. A po drugie z punktu widzenia sportowego, ponieważ koszulka Juventusu jest dla każdego piłkarza maksimum.

Kibicował pan Bianconerim już jako dziecko?

Mówiąc szczerze, jako dzieciaka piłka w ogóle mnie nie obchodziła. Pierwsze albumy z sylwetkami piłkarzy miałam w rękach dopiero w Veronie i to dlatego, że nam je rozdawali! Nie, nie miałem ulubionej drużyny, ani nawet takiej, którą darzyłbym sympatią.

W takim razie jak to się stało, że został pan bramkarzem?

Bo lubiłem skakać, po prostu sprawiało mi to przyjemność. W ten sposób wyszło naturalnie, że grałem na bramce. To nie przypadek, że spełniam wyjątkową rolę w drużynie, “jedyną” w piłce nożnej, gdzie używa się rąk zamiast nóg.

Odnośnie rąk, to czy prawdziwa jest historia, że umie pan łowić ryby gołymi rękami?

To tradycja mojego regionu, Blery. Wszyscy to robią. Zresztą, ryby w rzekach są wolniejsze niż te morskie.

Wróćmy do telefonu od Juventusu. Co pan myślał, kiedy, pod koniec sezonu 1991, Montezemolo opuścił zarząd?

Oblał mnie zimny pot. To normalne, że zacząłem się bać, że nie trafię w końcu do Turynu.

I?

I zadzwonił do mnie Boniperti i zaprosił do siedziby. Radość była przeogromna, również dlatego, że przyszłość w Romie była kwestią podwyższonego ryzyka.

Pamięta pan pierwsze spotkanie z Bonipertim?

Pamiętam wszystko. Wtedy moim agentem był Beppe Bonetto. Spędziliśmy cały poprzedni wieczór dyskutując na temat wszystkich możliwych strategii, by uzyskać jak najkorzystniejszy kontrakt. Wszystko niepotrzebnie.

Dlaczego?

Ponieważ wszystkim zajął się Boniperti. Dopiero co wszedłem do jego gabinetu, a on już spytał mnie czy jestem żonaty. Odpowiedziałem, że nie. A on: “Więc lepiej szybko się ożeń“.

A czy chociaż o kontrakcie dyskutowaliście?

Ależ skąd! Powiedział: “Podpisz tutaj, zobaczysz, że dobrze się tu odnajdziesz“. Podpisałem na cztery lata.

Zarobki?

On je ustalił, wcześniej wszystko przygotował. Oczywiście było to dalekie od moich i Bonetto wieczornych przemyśleń. Tak czy inaczej, wtedy bardziej niż pieniądze liczyło się, że byłem zawodnikiem Juventusu.

Otworzył się dla pana nowy rozdział.

Byłem bardzo zadowolony, nawet jeśli przez pierwsze kilka miesięcy nie mogłem uczestniczyć w oficjalnych spotkaniach. Ale już wiedziałem, że to tylko kwestia czasu.

Było w programie, że wystąpi pan jako podstawowy bramkarz już w tym pierwszym sezonie?

Nie wiem, trochę na to liczyłem, że wystąpię w jakimkolwiek meczu, no ale to nadzieje każdego piłkarza. Hierarchia była jednak jasna: Tacconi numer jeden, za nim ja.

Jakie były wasze stosunki z Tacconim?

Bardzo dobre. Na wyjazdach mieszkaliśmy w jednym pokoju. Miał wielką chęć gry.

Ale Trapattoni myślał inaczej.

Trener jest po to, by podejmować perspektywiczne decyzje. Tacconi miał trzydzieści pięć lat, ja dwadzieścia jeden. To oczywiste, że dla mnie była to niesamowita niespodzianka, kiedy mogłem pierwszy raz zagrać w koszulce z numerem jeden, to było w ćwierćfinałach Coppa Italia przeciwko Interowi. W 1991.

Nie zanosiło się na to?

Pisały o tym gazety, więc w powietrzu wyczuwało się jakąś wiadomość, ale potwierdzenie uzyskałem od Trapattoniego dopiero na wieczór przed meczem, podczas klasycznego obchodu naszych pokojów. Poszło dobrze, przeszliśmy dalej i zagrałem też w półfinale przeciwko Milanowi, obroniłem karnego Franco Baresiego.

Rzecz, która najbardziej robiła wrażenie, to spokój i zimna krew, które zachował pan zawsze na boisku.

To wszystko było udawane! W ten sposób maskowałem napięcie.

18 kwiecień 1992: przyszedł również czas na debiut w serie A, na Olimpico, przeciwko Romie.

To był ciekawy zbieg okoliczności. Najważniejszą rzeczą było jednak, że Trapattoni ogłosił mój awans na pierwszego bramkarza.

Uczucia?

Byłem szczęśliwy, wszystko szło dobrze, przekroczyło to nawet moje oczekiwania. Odziedziczyć koszulkę po Zoffie i Tacconim w wieku dwudziestu dwóch lat to było coś niesamowitego.

Tak bardzo, że Tacconi, prędzej niż być rezerwowym, wolał opuścić Juventus.

On pragnął grać, i było słuszne, że tak myślał i dążył do tego celu. W Juventusie wybory już się dokonały. On odszedł do Genui i na jego miejsce przybył Michelangelo Rampulla, z którym od razu się zrozumiałem, szybko zostaliśmy przyjaciółmi, również dlatego, że ze mną – za każdym razem, gdy łapałem kontuzję – nie musiał ciągle grzać ławki (śmiech).

I z Rampullą, Pana vice, szybko zdobyliście Puchar UEFA w 1993.

To jedno z najbardziej intensywnych przeżyć do dziś, ponieważ to było dla mnie pierwsze zwycięstwo w karierze. Mieliśmy bardzo silny skład, z Baggio, Mollerem i Viallim oraz twardzielami jak Kholer, Marocchi, Conte i Dino Baggio. Niestety, w kolejnym sezonie poszło gorzej i zarząd zdecydował, by wszystko zmienić.

I przybył Marcello Lippi.

Nie znałem go osobiście, ale od razu wywarł na mnie ogromne wrażenie. Miał jasne pomysły, wielką chęć, by wykorzystać nadarzającą się okazję oraz głód zwycięstwa, który dzielił z całą drużyną. Szybko nawiązała się między nami więź, która z biegiem czasu przybierała na intensywności: poszedłem z nim do Interu i, na dodatek, chciał mnie w kadrze w 2006. Wielki człowiek.

Jakie są największe zalety Lippiego?

Jest ich wiele. Mi zawsze najbardziej podobało się, jak szczery i bezpośredni był w rozmowach twarzą w twarz. Ze mną robił tak: wołał mnie do swojej szatni i odbywała się konfrontacja. Mówił: “Angelo, to zrobiłeś źle“. I ja odpowiadałem kontrargumentem, być może również wtedy, gdy nie do końca miałem rację. To był sposób na stymulację dla mnie. W tym był bardzo dobry, potrafił zrozumieć osobowość.

A na płaszczyźnie taktyczno-technicznej?

To on przekonał nas do gry z trzema napastnikami, po przegranej 2:0 z Foggią powiedział, że jeśli już musieliśmy stracić gola, to lepiej, żeby stracić go w kontrataku. Lippi był prawdziwym twórcą odrodzenia Juve. Dowodzi tego również fakt, że po każdym sezonie odchodził jakiś wielki gracz, a drużyna nadal utrzymywała się na bardzo wysokim poziomie.

Pod koniec sezonu 94-95, idąc jak burza, zdobyliście mistrzostwo.

Radość była nieprawdopodobna. To było dla nas przyspieszenie, które pozwoliło na duży skok jakości, który, być może, w normalnym tempie nastąpiłby dopiero sezon później. My natomiast byliśmy już na miejscu, gotowi by rozpocząć nowy cykl.

I, rzeczywiście, 22 maja 1996 przyszedł czas na Ligę Mistrzów.

Kolejny z moich niezapomnianych momentów w Juventusie, nawet jeśli pod koniec drugiej połowy finałowego spotkania byłem wściekły.

Z powodu gola wyrównującego dla Ajaxu?

Czułem się winny, źle wybiłem strzał z wolnego i Litmanen to wykorzystał. No, ale ten błąd bardzo przysłużył mi się w momencie karnych. Powiedziałem sobie: “Już popełniłeś swój błąd. Teraz możesz tylko zyskać”. Udało mi się uspokoić i obroniłem dwa strzały!

Oczywiście wygranie Ligi Mistrzów na swoim stadionie musi być czymś niewyobrażalnym.

To prawda. Jedyne, co nie pasowało, to ta koszulka, żółta z niebieskimi gwiazdkami. Ja byłem tradycjonalistą: albo szara albo czarna, jak Zoff.

Był pan więc zadowolony w kolejnym sezonie: miał pan piękny czarny strój z szarą obwódką, w Tokio, tamtego 26 listopada 1996.

Co za niesamowite wspomnienia! Pierwsze, co uderzyło we mnie podczas tamtego meczu, to wrzaski kibiców, które słyszałem na stadionie z kilkusekundowym opóźnieniem. Pomyślałem “Kurczę, ci Japończycy są naprawdę dziwni”.

Natomiast?

Natomiast sprawa była bardzo prosta: oni oglądali mecz również na telebimach, obraz przychodził z niewielkim opóźnieniem, w związku z tym ich wycia też były spóźnione.

Obawiał się pan, że możecie nie wygrać tego wieczora?

Byłoby naprawdę szkoda. Na szczęście o wynik zatroszczył się Del Piero ze swoim wspaniałym golem, dla mnie, jako kapitana, nie pozostało nic innego niż wznieść puchar.

Ale ten fałszywy!

(śmiech) Wziąłem Toyota Cup, ale dla Japończyków to właśnie ten jest prawdziwym trofeum.

Pańska przygoda z Juve skończyła się w 1999, bogata w inne trofea i magiczne momenty. Co pozostało z tamtych czasów w biało-czarnej koszulce?

Bardzo dużo dobrych wspomnień, ogromne radości, ale też i gorzkie rozczarowania, taki jednak jest sport. Poza boiskiem natomiast, liczne więzi, kilka silnych przyjaźni i ten wspaniały wspólny poniedziałek wielkanocny: grillowane żeberka i steki z rodzinami. Wspaniały dzień.

Autor: Nicola Calzaretta
Tłumaczenie: Marti

Źródło: Hurra Juventus (sierpień 2013)

Doceniasz naszą pracę? Postaw nam kawę! Postaw kawę JuvePoland!

Subskrybuj
Powiadom o
9 komentarzy
najnowszy
najstarszy oceniany
Informacja zwrotna
Zobacz wszystkie komentarze
J_Bourne
J_Bourne
10 lat temu

Bo lubilem skakac, aha!

Kruczenzo
Kruczenzo
10 lat temu

Jeden z moich ulubionych pilkarzy. Del Piero, Zidane, Inzaghi, Peruzzi i Pessotto. To byla 5 moich ulubiencow z samego poczatku kibicowania 😉

pussykillerxxl
pussykillerxxl
9 lat temu

"Trener jest po to, by podejmować perspektywiczne decyzje. Tacconi miał trzydzieści pięć lat, ja dwadzieścia jeden." - Wszystko na temat obecnej sytuacji.. :-]

gruszka00000
gruszka00000
9 lat temu

@ Ouh_yeah

ja pamietam i jaki wniosek ze ja jestem stary a ty nie:P

Ouh_yeah
Ouh_yeah
10 lat temu

żałuję, że nie pamiętam Juventusu, w którym bronił Peruzzi

acidgraju
acidgraju
10 lat temu

krystiank

krolikos33
krolikos33
10 lat temu

bramkarzy zawsze mieliśmy dobrych:)

tabo89
tabo89
10 lat temu

Bardzo fajny, obszerny wywiad z człowiekiem o którym wielu zapomniało a bez którego nie byłoby tych sukcesów. Oby więcej takich (i wywiadów i ludzi)!

krystiank
krystiank
10 lat temu

Juventus od lat miał szczęście do bramkarzy Zoff, Tacconi, Peruzzi a teraz Buffon 😉