#FINOALLAFINE

Wywiad ze Zbigniewem Bońkiem – Puchar pełen łez

Puchar pełen łez

Choć od wydarzeń na brukselskim stadionie Heysel minęły 23 lata, wspomnienia o tragedii wciąż są żywe w umysłach i sercach tych, którzy przeżyli ją na własne oczy. O pamiętnym dniu 29 maja 1985 roku ze Zbigniewem Bońkiem rozmawiał dziennikarz miesięcznika Futbol.pl, Marcin Piątek.

Uczestnicy wydarzeń na Heysel wspominają, że w godzinach poprzedzających mecz nic nie zwiastowało nieszczęścia. Kibice Juventusu i Liverpoolu nie wchodzili sobie w drogę, pili razem piwo, kopali piłkę w brukselskich parkach. Incydenty należały do rzadkości. Pan czuł, że coś wisi w powietrzu?

Wręcz przeciwnie. Pamiętam, że dzień był piękny, ciepły, słońce przygrzewało, jadąc na stadion mijaliśmy tłumy kibiców, którzy zachowywali się spokojnie. Nie mogę powiedzieć, że atmosfera była sielankowa, w końcu to mecz piłkarski, ale późniejszego piekła nic nie zapowiadało. Po przybyciu na Heysel poszliśmy do szatni. Mieliśmy przed sobą odprawę, wszystko szło swoim rytmem.

Jak pan się dowiedział o zamieszkach w trybunie “Z”?

Będąc w szatni usłyszeliśmy potężny hałas i krzyki ludzi (ściana, która zawaliła się pod naporem tłumu przylegała do budynku, w którym znajdowały się pomieszczenia zawodników). Po wejściu na boisko zobaczyliśmy totalny chaos. Na murawie było pełno ludzi. Wielu kibiców Juventusu biegało z paniką w oczach. Szukali bliskich, znajomych, wołali o pomoc. W miejscu, gdzie runął mur, kłębili się ludzie. Leżeli jeden na drugim, ściśnięci, bezskutecznie próbowali się oswobodzić. Służb porządkowych ani pomocy medycznej w ogóle nie było widać, kibice ratowali się nawzajem.

Zbigniew BoniekZachowało się zdjęcie, na którym, wśród tłumu znajdującego się murawie przed rozpoczęciem meczu, rozmawia pan z kobietą chowającą twarz w dłoniach. Pamięta pan tę sytuację?

Rozmawiałem z wieloma kibicami. Jedni szukali pomocy, inni zemsty. Pamiętam, że jakaś Włoszka, zapłakana, szukała syna. Nie wiem, czy to była ona, nie wiem też, czy tego syna odnalazła. Z Heysel mam tylko złe wspomnienia, niechętnie do nich wracam. Poza tym, czas robi swoje, w końcu od tych wydarzeń minęły już 23 lata.

Finał zaplanowany na 20.15, zaczął się niemal półtorej godziny później. Co działo się przez ten czas?

Trwała debata, czy w ogóle wychodzić na boisko. Nie chcieliśmy grać. Większość z nas uważała, że w obliczu takiej tragedii finał powinien być przełożony. Do rozpoczęcia gry namawiali jednak przedstawiciele UEFA, policji, władz Brukseli. Twierdzili, że za wszelką cenę trzeba odwrócić uwagę kibiców z Turynu, zasiadających po przeciwległej stronie stadionu, od tego, co się wydarzyło. Uważali, że jeśli mecz się nie odbędzie, rozpocznie się bitwa, nad którą nie będzie możną zapanować. W międzyczasie kapitanowie – Gaetano Scirea i Phil Neal – odczytali przygotowane naprędce oświadczenia, w których apelowali do kibiców o spokój.

Pamiętam, że kilku moich kolegów z zespołu odchodziło od zmysłów. Wiedzieli, że na meczu są ich przyjaciele, krewni. Nie mieli pojęcia, na której trybunie się znajdowali. Było jasne, że pod zawalonym murem są zabici, wielu ludzi zostało rannych. Nie ma się co dziwić, że ostatnią rzeczą, o jakiej myśleli ci piłkarze, był mecz.

Relacje zawodników co do wiedzy na temat wydarzeń różnią się. Paolo Rossi napisał w autobiografii, że piłkarze nie byli wtajemniczeni w szczegóły, nic nie słyszeli o ofiarach. Inni – jak Antonio Cabrini, czy Bruce Grobbelaar – twierdzili, że przed pierwszym gwizdkiem wszyscy doskonale wiedzieli, że wielu spośród stratowanych i przygniecionych murem nie przeżyło. Jak było naprawdę?

Zbigniew BoniekOczywiście, że zdawaliśmy sobie sprawę z tego, że są ofiary, Skala tragedii nie była jeszcze znana, nikt nie miał pojęcia, czy jest to 10, 30 czy 100 osób. Na własne oczy widziałem ludzi wynoszonych spod gruzów trybuny “Z” na czym popadnie – kocach, elementach ogrodzenia. Wielu leżało na murawie, byli reanimowani. Droga ewakuacji prowadziła tuż obok szatni piłkarzy, tam też opatrywani byli ranni. Pamiętam, że w budynku minąłem ratowników wynoszących człowieka bez śladu życia. Poza tym, świadkowie, którym szczęśliwie udało się umknąć, zanim ściana runęła, uświadamiali nam, co zaszło. Nie ma co udawać, że przed rozpoczęciem meczu nie wiedzieliśmy o tym, że dla niektórych kibiców ratunek przyszedł za późno.

Wspólnie postanowiono, że mecz jednak się odbędzie. Jaka atmosfera panowała na boisku?

Napięcia, strachu, grozy. Stadion przypominał obóz za drutami. W międzyczasie ściągnięto posiłki i urządzono pokaz siły. Wokół trybun stali uzbrojeni po zęby policjanci. Psy, które trzymali na smyczach, były agresywne. Gdy piłka wyszła poza boczną linię, trzeba było przemykać się między ujadającymi wilczurami i rottweilerami. Mój wzrok często uciekał w kierunku tej zawalonej ściany. Widziałem uwijające się tam służby, karetki pogotowia jeżdżące na sygnale w tą i z powrotem. To na pewno rozpraszało. Mecz rozgrywał się przede wszystkim w głowach. Trzeba było na półtorej godziny zapomnieć o śmierci, a myśleć o futbolu. Skoro już zapadła decyzja, że mamy grać, graliśmy. Najlepiej jak potrafiliśmy.

Gdy piła poszła w ruch, większość kibiców skupiła się na meczu. Normalność faktycznie wróciła?

Wiem, że po pierwszym gwizdku kibice Juventusu bili się z policją, ale w miarę upływu czasu na trybunach robiło się coraz spokojniej. O normalności nie mogło być mowy, ale jeśli zamiarem organizatorów było odwrócić uwagę Włochów obecnych na stadionie od tragedii, to rzeczywiście ten cel osiągnęli.

Jedyną bramkę meczu, z rzutu karnego, zdobył Michel Platini. Jedenastki jednak nie powinno być, bo Gary Gillespie sfaulował pana dobry metr przed linią pola karnego. Mówi się, że w oblicze tego, co zaszło na trybunach, Juventus musiał wygrać ten finał…

Żałuje, że do dziś się to powtarza, bo mieliśmy dużo lepszy zespół niż Liverpool. Jestem przekonany, że w normalnych okolicznościach, Anglicy przegraliby z nami jeszcze wyraźniej. Pół roku przed Heysel pokonaliśmy ich w Superpucharze Europy 2:0 po dwóch moich bramkach. Zresztą, nigdy nie miałem kompleksu angielskich drużyn. Wygrywałem z nimi zarówno jako piłkarz Widzewa, jak i Juve. Zawodnicy Liverpoolu mogą powtarzać, że byli myślami daleko, ale nie wierze, by nie zależało im na zwycięstwie.

Włoscy kibice, zwłaszcza ci osobiście dotknięci tragedią, mieli za złe piłkarzom Juventusu demonstrowanie radości w trakcie i po meczu. Wydaje się panu, że runda honorowa, podczas której zawodnicy nie kryli radości, była niestosowna?

Zbigniew BoniekNie jestem pewien, czy runda honorowa faktycznie miała miejsce, czy koledzy ograniczyli się tylko do podziękowania kibicom. Nie brałem w tym udziału, dla mnie wszystko skończyło się wraz z ostatnim gwizdkiem sędziego. Zszedłem do szatni. Po pierwsze, spieszyłem się na samolot, który miał mnie zabrać do Tirany, gdzie nazajutrz graliśmy eliminacyjny mecz mistrzostw świata z Albanią (Boniek strzelił jedynego gola). Po drugie – nie potrafiłem się cieszyć. Współczułem rodzinom ofiar. Po spotkaniu starałem się zachować powściągliwie, później zdecydowałem o oddaniu premii za zwycięstwo, około 80 tysięcy dolarów, dla fundacji wspierającej rodziny zabitych. Zdobycie Pucharu Europy to dla każdego piłkarza powód do dumy, ale mnie to trofeum, ten mecz, zawsze będą się kojarzyły z dramatem ludzi, ze łzami, ze śmiercią. To był puchar pełen smutku.

Niektórzy włoscy dziennikarze pisali nawet o pucharze, z którego kapała krew. Oburzeni faktem, że mecz jednak doszedł do skutku, wzywali władze klubu do zwrócenia trofeum.

A co by to zmieniło? Wynik przeszedł do historii, powtórka spotkania nie wchodziła w grę. Juventus wygrał finał, został najlepszą drużyną klubową Europy. Nie było odwrotu, nie dało się tego wymazać. O ile mnie pamięć nie myli, kampanię nakręcała “La Gazzetta dello Sport”, której dziennikarze od zawsze sympatyzują z zespołami mediolańskimi. Ciekawe, czy gdyby puchar zdobył Inter albo Milan, pisaliby w podobnym tonie?

Źródło: Futbol.pl (czerwiec 2008)
Rozmawiał: Marcin Piątek
Wyszukał i przepisał: DeeJay

Doceniasz naszą pracę? Postaw nam kawę! Postaw kawę JuvePoland!

Subskrybuj
Powiadom o
9 komentarzy
najnowszy
najstarszy oceniany
Informacja zwrotna
Zobacz wszystkie komentarze
gawron
gawron
15 lat temu

39_razy_[*]

K@M!L <A*>
K@M!L <A*>
15 lat temu

szkoda... ale ładnie to zostało przedstawione...

Witcher
Witcher
15 lat temu

Mimo że nie lubię Bońka to dobrze gada, i jedyne co mogę zrobić to [*] ;(

mewashoo
mewashoo
15 lat temu

przyznaje racje DeeJayowi, ale tragedii sie nie ocenia, wiec jak powiedzial tak przyjmijmy.

Dagmara
Dagmara
15 lat temu

@DeeJay ok, dzięki.

Dagmara
Dagmara
15 lat temu

@DeeJay mógłbyś kilka słów więcej o tych rozbieżnościach napisać?

Bart_DB
Bart_DB
15 lat temu

W dzisiejszych realiach, mecz by odwołano, a po przeanalizowaniu sytuacji i stwierdzeniu wyłącznej winy kibiców Liverpool FC byłby walkower i nasze zwycięstwo. Byłoby prościej, normalniej, stosowniej. Nie wiem tylko czyja wina większa, kibiców L'poolu, czy organizatorów znających ich wybryki i tak ich lokujących...

DeeJay
DeeJay
15 lat temu

@Asia: Przede wszystkim jeśli chodzi o atmosferę przed meczem. W tym wywiadzie Zbigniew Boniek przyznaje, że dzień był piękny, spokojny i nic nie zapowiadało tragedii. W książce opisał, że przeczuwał coś niedobrego, o czym m.in. informował ojca w rozmowie telefonicznej.

Z resztą, fragmenty książki wrzucałem już jakiś czas temu na JP. Można poczytać pod poniższym linkiem:
http://www.juvepoland.com/text.php?id=518

DeeJay
DeeJay
15 lat temu

Na okładce, Futbol.pl zareklamował ten artykuł w ten sposób: "Zbigniew Boniek. Po raz pierwszy o dramacie na Heysel". To oczywiście nie prawda. Tragedię opisywał między innymi w swojej książce "Prostu z Juventusu" już w roku 1986. Znalazłem nawet pomiędzy nimi pewne rozbieżności.