Znak jakości Q
Znak jakości Q
Dał remis z Chelsea i zwycięstwo ligowe nad Chievo. Ważne gole Fabio Ouagliarelli przypomniały mądrość przysłowia: cudze chwalicie, swego nie znacie.
Podczas letniego mercato Juventus na gwałt poszukiwał do ataku gwiazdy międzynarodowego formatu. Na początku padały duże nazwiska, z Holendrem Robinem van Persiem, Urugwajczykami Luisem Suarezem i Edinsonem Cavanim czy Czarnogórcem Stevanem Joveticiem na czele. Szybko okazało się, że były to jednak niedostępne góry i kolejne przymiarki sprawiały wrażenie robionych na siłę: żeby tylko kogoś kupić. Padło na Duńczyka Nicklasa Bendtnera, który w niczym nie wydawał się lepszy od napastników będących już w kadrze, jak Alessandro Matri, Fabio Quagliarella, a nawet Vincenzo Iaquinta.
Z szóstki snajperów do dyspozycji Antonio Conte w najgorszej sytuacji byli dwaj ostatni z wymienionych. Obu zresztą klub starał się pozbyć. Jednak Iaquinta nie dał namówić się na kolejne wypożyczenie, a transfer do innego klubu oznaczał dla niego rezygnację z gigantycznych zarobków gwarantowanych mu przez Juve jeszcze przez okrągły rok. Nic też nie wyszło z przymiarek wymiany Quagliarelli na Giampaolo Pazziniego, kiedy ten jeszcze był w Interze, choć akurat napastnik Bianconerich nie miałby nic przeciwko temu. W ten sposób po Napoli i Juventusie zaliczyłby kolejny wielki klub w biografii. Chcąc nie chcąc, został w Turynie i godził się na rolę rezerwowego. La Gazzetta delio Sport nie raczyła nawet umieścić jego zdjęcia i charakterystycznej notki w wydanym przed sezonem skarbie kibica. Quagliarella był i zarazem jakby go nie było.
Gol na Stamford Bridge to być może kolejny przełom w karierze Fabio Quagliarelli, który w tym sezonie miał być tylko żelaznym rezerwowym Juventusu.
W trzech pierwszych kolejkach pokazał się tylko na krótką chwilę, kiedy w meczu w Udine w 75 minucie zmienił Sebastiana Giovinco. Do Londynu pojechał jak na wycieczkę, mając niemal zerowe szanse na to, że podniesie się z ławki rezerwowych. Jednak Conte zaskoczył wszystkich i właśnie Quagliarellę wprowadził na boisko jako pierwszego. Juventus przegrywał 1:2, była 74 minuta, kiedy napastnik wszedł do gry, zatem niewiele czasu na zmianę złego wyniku. Dla Fabio jednak wystarczająco dużo. Po prostopadłym podaniu od Claudio Marchisio znalazł lukę między nogami Petra Cecha (później opowiadał, że bramkarz Chelsea jest tak wielki, że to była to jedyna możliwość) i trafił do bramki. Co więcej – gdyby po jego uderzeniu z półobrotu lewą nogą piłka nie odbiła się od poprzeczki, a wpadła w okienko, to powstałby problem z wybraniem piękniejszego gola tamtego wieczoru: czy Brazylijczyka Oscara, czy rezerwowego mistrzów Włoch.
Zresztą uderzenia, jakim w środę zachwycił piłkarski świat nowy pomocnik Chelsea, charakteryzują właśnie Quagliarellę. Jakby nimi była usłana jego droga do wielkiej kariery. Trudno zliczyć, o ilu to jego bramkach włoscy komentarzy mówili capolavoro (arcydzieło) i dodawali przymiotniki w stylu: incredibile, magnifico, impossibile, których nawet nie trzeba tłumaczyć. W ojczyźnie Quagliarella cieszy się opinią specjalisty od absolutnie wyjątkowych goli i tak jest od lat, kiedy grał w Sampdorii, Udinese, Napoli i Juventusie.
Już właściwie na dzień dobry z Juventusem strzelił cudownego gola piętą na Stadio Friuli i na razie zakończył swoje popisy w sobotę. Jego nożyce z Chievo to był następny z serii eurogoli. Zresztą akurat do Chievo ma szczęście. Dwa sezony temu w Weronie popisał się nie mniej efektowną przewrotką, a być może jeszcze większego wyczynu dokonał w barwach Sampdorii, kiedy bramkarza Chievo pokonał strzałem z ponad 40 metrów. To była najpiękniejsza bramka sezonu 2006-07.
Napisać, że to napastnik kompletny, to napisać banał, w jaki niektórym trudno uwierzyć, ale tak jest! Quagliarella jako napastnik umie wszystko i ciut więcej. Wszystko, ponieważ świetnie odnajduje się w polu karnym, gdzie wysoko skacze i radzi sobie w pojedynkach główkowych albo w akrobatyczny sposób składa się do przewrotek i swojej specjalności numer jeden – strzałów z woleja, umie też ustawić się tam, gdzie spadnie akurat piłka. A ciut więcej, ponieważ niewielu jest napastników w Europie tak chętnie i tak dobrze strzelających z dystansu, i to z dużego dystansu.
Czasami mówi się żartobliwie i z przekąsem, ale nie bez racji, że Quagliarella brzydzi się brzydkich i banalnych goli. Bo goli w stylu Filippo Inzaghiego nie strzelił zbyt wielu i trudno zrozumieć, jak napastnik, który bezbłędnie trafia w nieprawdopodobnvch sytuacjach, potrafi spartolić te bardzo klarowne.
Do Juventusu przychodził w 2010 roku z Napoli, gdzie jakoś nie potrafił dogadać się z trenerem Walterem Mazzarrim. Zrobił tam miejsce dla Edinsona Cavaniego. Juventus wypożyczył go za 4,5 miliona i następnie dopłacił 10,5. Podczas pierwszego sezonu przeżył wzlot i upadek. Niemal do półmetka wszystko układało mu się znakomicie. W 17 meczach zdobył dziewięć bramek i był najskuteczniejszym piłkarzem zespołu. Zaimponował wiele razy, ale najbardziej w Catanii, gdzie sędzia nie uznał mu prawidłowo zdobytej bramki (piłka przekroczyła linię bramkową), a Quagliarella jak gdyby nigdy nic w następnej akcji strzelił tak, że już nie było wątpliwości. Dobrą passę przerwała kontuzja – w pierwszym meczu 2011 roku z Parmą zerwał więzadła krzyżowe prawego kolana. Z tą kontuzją, której leczenie zabrało mu długich sześć miesięcy, połączył się kryzys całej drużyny. I nawet nie pomogło ściągnięcie w trybie awaryjnym Alessandro Matriego z Cagliari.
Kiedy powrócił do normalnych treningów, zastał inną rzeczywistość. W klubie rządził Conte, zmieniła się taktyka, rozrosła konkurencja o postać Mirko Vucinicia, wysokie notowania u trenera miał Matri, a u kibiców Alessandro Del Piero. Siłą rzeczy Quagliarella zajął miejsce w drugim szeregu i rzadko grał w podstawowym składzie. W sumie uzbierał 23 występy, w których tylko cztery razy trafił do siatki.
Drugoplanowa rola w klubie odebrała mu miejsce w reprezentacji. A i w niej miewał wielkie momenty. Jak na Litwie w eliminacjach Euro 2008, kiedy strzelił dwa gole – oczywiście piękne, zza pola karnego. Jak na Mistrzostwach Świata w RPA, kiedy w meczu o życie dla Azzurrich ze Słowacją wszedł na boisko w trakcie drugiej połowy i zrobił więcej niż wszyscy kadrowicze razem wzięci podczas całego fatalnego turnieju: wypracował gola Di Natale, sam efektownym lobem zaskoczył Jana Muchę, po jego strzale obrońca wybił piłkę z linii bramkowej i jeszcze sędzia nie uznał mu gola z powodu minimalnego spalonego. W styczniu skończy 30 lat, ma więc czas, żeby powiększyć reprezentacyjny dorobek.
Tym bardziej że od meczu z Chelsea rozpoczęło się jego drugie życie w Juventusie. Znów w roli bohatera pięknych goli, akcji i zwycięstw.
Autor: Tomasz Lipiński
Źródło: Piłka Nożna (39/2012)Wyszukał: s00p3L