Argentynę od Italii oddziela ocean i kilka tysięcy kilometrów. Kiedy spogląda się w kroniki calcio można odnieść wrażenie, że oba kraje dzieli miedza, a w dodatku przechodzić można wyłącznie w jedną stronę, z Argentyny do Włoch. Orsi, Monti, Libonatti, Demaria, Montuori, Cesarini, Lojacano, Ricagni, Angelillo, Maschio, Martino, Peasaola, Pucirelli czy Scopelli, to tylko nieliczni spośród graczy, którzy przewędrowali z Argentyny na Półwysep Apeniński. Jedni przyjechali do Europy pragnąc znaleźć się w kraju swoich przodków, drugich skusiła wizja solidnych zarobków. I chyba nie będziemy w błędzie twierdząc, iż ten drugi aspekt miał istotniejsze znaczenie, bowiem piłkarze argentyśkiego pochodzenia pojawili się również w Hiszpanii (di Stefano) czy Francji. Zbliżonym szlakiem podążył najlepszy piłkarz Europy 1961 roku, Omar Sivori.
Urodził się w San Nicolas, kilkunastotysięcznym mieście w prowincji Buenos Aires, nad Paraną. Niewiele wiemy o początkach jego przygody z futbolem. Jako dziewiętnastolatek wypływa w drużynie River Plate choć inne źródła mówią, że był tam już w wieku 17 lat. Zresztą rozbieżności w argentyńskim fragmencie życiorysu Sivoriego jest bez liku. Niepodważalny pozostaje fakt, iż w 1955 roku był już gwiazdą River. Miał szczęście doskonalić swój talent u boku takich znakomitości jak Labruna, Loustau czy Nestor Rossi. Uczeń rychło przerósł mistrzów. W 1955 i 1956 roku Omar Sivori był najskuteczniejszym zawodnikiem Milionerów. Nieprzeciętny talent zjednał mu uznanie opiekunów reprezentacji, budujących kadrę na mistrzostwa świata w Szwecji. Nazwisko Sivoriego znajdujemy w składzie drużyny narodowej, która triumfowała w XXIII Mistrzostwach Ameryki Południowej, rozgrywanych na chilijskich boiskach w 1955 roku, nie brakuje go również w zwycięskiej jedenastce jubileuszowego wydania imprezy dwa lata później. Doskonale spisywała się w Peru środkowa trójka napadu: Maschio, Angelillo, Sivori. Jednak nadzieje Argentyńczyków na zmontowanie silnej reprezentacji prysnęły niczym bańka mydlana. Angelillo znalazł się w Interze, Maschio w Bolonii, zaś Sivori – za 180 milionów lirów – w Juventusie. Argentyński Związek Piłkarski (AFA) uznał, że “synowie marnotrawni” poprzez wyjazd do Europy stali się niegodni występów w narodowej kadrze. Trener Guillermo Stabile, król strzelców pierwszego mundialu, musiał zrezygnować z ich usług.
Wejście Sivoriego do Juventusu okazało się imponujące. Wraz z Walijczykiem Charlesem stworzył wyśmienity tandem, wspomagany przez Włocha Bonipertiego. W sezonie 1957/1958 turyńczycy sięgnęli po krajowy prymat z przewagą ośmiu punktów nad Fiorentiną. Charles z 29 golami wygrał rywalizację strzelców, Sivori zajął w tej konkurencji trzecią pozycję mając na koncie 22 trafień. W 1960 i 1961 r. Juventus znów był najlepszy we Włoszech, a prym w drużynie nadal wiodła trójca: Charles, Sivori i Boniperti. Teraz jednak to Argentyńczyk zdecydowanie przodował w dorobku bramkowym. Zwyciężył w klasyfikacji ligowych kanonierów w 1960 roku (27 bramek), rok później był drugi (25), zaś w 1963 r. trzeci (16). W tym czasie zespołowi, finansowanemu przez koncern Fiata, dwukrotnie przypadł Puchar Italii. Sivori grał w Juventusie przez osiem sezonów, potem jeszcze cztery – do 1969 – w Napoli. Podczas występów na włoskich stadionach zdążył strzelić 188 goli, co dało mu eksponowaną lokatę wśród najskuteczniejszych zawodników historii calcio.
Swoją grą w turyńskiej armadzie zyskał europejską sławę. Wzorzec niedoścignionego kunsztu technicznego – jak o nim pisano – czarował publiczność i fachowców niepowtarzalnym dryblingiem, bajecznym panowaniem nad piłką, instynktem rasowego strzelca. Wielka ruchliwość, iście południowy temperament oraz wyjątkowa zwinność sprawiły iż przylgnął doń przydomek: Scoiattolo della Juve (wiewiórka z Juve). Miał także inne oblicze: “Sivori był przez parę ładnych lat bożyszczem włoskich kibiców, nie tylko ze względu na wysokie umiejętności piłkarskie, lecz również z powodu malowniczego sposobu zachowywania się na boisku. Niemal w każdym meczu popadał w konflikt z sędzią, a raz dopuścił się nawet bójki z trenerem drużyny rywali. Charakter miał ogromnie wybuchowy. Pewien dziennikarz nazwał go aniołem i demonem calcio “.
Sivori lubił też popisywać się nieprawdopodobnymi sztuczkami. W czasach występów w Argentynie doprowadził do rozpaczy Chilijczyków gdy otrzymawszy piłkę, szesnaście razy minął w niewiarygodnym pląsie atakujących go przeciwników i by nie pozostawić wątpliwości, że jest panem sytuacji, uwieńczył swój rajd bramką. Ponoć do dziś mówi się o tym trafieniu “gol Ameryki”. Trenując w Juventusie przepadał za “przekomarzaniem się” z Charlesem. Kiedyś 20 razy założył mu siatkę, innym razem przez godzinę podbijał nogą piłeczkę ping-pongową, wygrywając zakład z Walijczykiem.
Po trzech latach pobytu na Półwyspie Apenińskim, otrzymał obywatelstwo włoskie i mógł kandydować do reprezentacji Italii. Zadebiutował w niej potyczką z Irlandią Północną, 25 kwietnia 1961, strzelając jedną z trzech (3:2) bramek. 15 czerwca, na stadionie Comunale we Florencji gościli Argentyńczycy. Włosi zdeklasowali przybyszów 4:1, a dwoma trafieniami popisał się właśnie jeden z oriundich – Sivori. Ale prawdziwy koncert zaprezentował w eliminacyjnym spotkaniu mistrzostw świata z Izraelem (6:0), czterokrotnie pokonując bramkarza Hodorova. Co ciekawe, partnerował mu w ataku… Angelillo (wówczas grający w Romie) a w następnym meczu, w maju 1962 roku z Francją – Maschio (Atalanta). Przyjaciele wypchnięci z reprezentacji Argentyny spotkali się w drużynie Italii. “Wiewiórka z Juve” pojechała na MŚ do Chile, ale szanse dostała tylko w meczach z RFN (0:0) i Szwajcarią (3:0). Dalszych okazji nie było, ponieważ po przegranej z Chile Włosi zostali wyeliminowani z turnieju. Mecz przeciw Szwajcarom – 7 czerwca 1962 roku – okazał się zarazem ostatnim, dziewiątym występem w reprezentacji Włoch. Nieco wcześniej, 26-letni Sivori odniósł ogromny sukces. Oto wychowanek River Plate, zawodnik Juventusu wybrany został piłkarzem numer jeden starego kontynentu w plebiscycie France Football za 1961 rok. Sivori z 46 punktami wyprzedził Suareza, Anglika Haynesa, Jaszyna, Puskasa, Di Stefano czy Seelera.
Po kilkunastu latach flirtu z europejskim futbolem, Omar Enrique Sivori mimo włoskeigo obywatelstwa odnalazł w sobie argentyńską duszę i wrócił do ojczystego kraju. Pracował trochę jako przedstawiciel Fiata, ale nadal bardziej pociągała go piłka. Zadebiutował na ławce Rosario Central, przez chwilę prowadził także Estudiantes La Plata, aż nadeszło wezwanie od reprezentacji Argentyny. Prowadził najpierw młodzieżówkę, lecz niebawem, po rezygnacji Pizuttiego, powierzono mu ster pierwszej reprezentacji. Sivori zabrał się z pasją do wykonywania nowej funkcji. Przyświecało mu ambitne zadanie – stworzenie zespołu, który awansuje do finałów MŚ w RFN i odegra w nich niepoślednią rolę. Odmłodził drużynę i aby ją scementować wyruszył na europejsko-azjatyckie tournee. 14 lutego 1973 na stadionie olimpijskim w Monachium doszło do super sensacji. Team Sivoriego zwyciężył mistrzów Europy, zespół RFN – 3:2. “Argentyna będzie mistrzem świata! ” – miał podobno powiedzieć po tym spotkaniu.
Nadeszły eliminacyjne mecze MŚ z Boliwią i Paragwajem, ale też pojawiły się charakterystyczne kłopoty. Koncepcje Sivoriego nie zjednywały mu sympatyków w Argentyńskim Związku Piłki Nożnej. Działacze AFA nie chcieli przystać na propozycję comiesięcznych zgrupowań kadry. Ponadto jego współpracownicy nie zawsze nadążali za tokiem myślenia szefa. Głośnym echem odbyła się scysja Sivoriego z Miguelem Ignomierielo. Otóż przed wyjazdowym meczem z Boliwią, wysłano wcześniej rezerwy by przekonać się jak zawodnicy zareagują na specyficzne warunki – stolica Boliwii leży na wysokości 3800 metrów nad poziomem morza. Drużynie “duchów” towarzyszył Ignomierielo. Kiedy Sivori przybył do La Paz z zasadniczymi siłami, Ignomierielo oświadczył, że powinni wystąpić jego podopieczni. Ostatecznie w zwycięskim 1:0 uczestniczyło tylko czterech zawodników spośród wybrańców Sivoriego. Sukces z Paragwajem (3:1) przypieczętował awans Argentyńczyków do finałów MŚ. “Zrobiłem co do mnie należał o” – powiedział wówczas selekcjoner – “moja misja skończona. Rezygnuję “.
Goryczy Sivoriego dopełniły odejścia najlepszych zawodników stworzonego przezeń zespołu do drużyn europejskich: Carnavaliego, Ayali i Gueriniego do Hiszpanii, Bargasa do Francji, partykularne interesy argentyńskich potentatów klubowych. Uznał, iż przy tych przeciwnościach wizja Pucharu Świata dla Argentyny nie może się ziścić.
Po ostatecznym rozbracie z piłką zamieszkał z żoną i synami w rodzinnym San Nicolas. Zmarł 17 lutego 2005 r. w domu, miejscu które nazywał La Juventus w hołdzie dla drużyny, w której spędził najlepsze lata kariery.
Wyszukał : DeeJayŹródło : A. Gaworzewski, G.Stański: Wielcy piłkarze, sławne kluby. Warszawa 1979 (fragmenty)