Rozum i serce
Rozum i serce
Dzięki nim bardzo chory i doświadczony przez los w dwóch poprzednich sezonach Juventus nie tylko wreszcie stanął na nogi, ale też jest ciągle niepokonany, goni Milan i mierzy w Puchar Włoch.
Z dzisiejszej perspektywy można ocenić, że Milan oddał Juventusowi dużą przysługę. Za darmo podarował mu piłkarza z wielkim nazwiskiem i urażoną ambicją. I co równie istotne, w pełni zdrowego.
Szesnaście miesięcy
Andrea Pirlo nigdy nie miał takich notowań u Massimiliano Allegriego jak u swojego piłkarskiego ojca Carlo Ancelottiego. To właśnie on wymyślił ofensywnemu pomocnikowi, grywającemu przed przyjściem do Milanu ogony lub drugoplanowe role w Interze, pozycję, dzięki której już przeszedł do historii. Defensywny rozgrywający. Okazało się, że przed stoperami wcale nie musi biegać wyrobnik, któremu hasło, że piłka może przejść, ale przeciwnik z piłką nigdy, przesłania cały świat. To może też być zawodnik znakomicie wyszkolony technicznie i ze znakomitym przeglądem pola. Że to atuty Pirlo, wiadomo było od dawna, ale Ancelotti wiedział lub wyczuł także to, że jego ulubieniec potrafi ciężko pracować w defensywie, że po stracie piłki wcale nie pozoruje walki, że nie jest jak pachołek, którego byle frajer minie i przede wszystkim, że ma zdrowie do biegania.
Milan z nowo narodzonym Pirlo wygrał wszystko, co było do wygrania w klubowym futbolu. A przecież i reprezentacja Włoch miała z niego wielką pociechę. Jednak każdy cykl kiedyś się kończy. Ancelotti odszedł do Chelsea Londyn i mimo swoich szczerych chęci nie pociągnął za sobą Pirlo. Od początku sezonu 2010/2011, który był jego dziesiątym w Milanie, miał problemy. Nie tyle z nowym trenerem, co ze zdrowiem. Jak nigdy wcześniej, wtedy stale coś mu dokuczało. Pauzował raz krócej, raz dłużej, nie mógł złapać właściwego rytmu i stąd jego forma pozostawiała sporo do życzenia. Dał się zapamiętać tylko absolutnie cudownym golem w Parmie. Był 2 października 2010 roku. Kto by wtedy pomyślał, że na kolejnego w Serie A będzie czekał długich 16 miesięcy – do 18 lutego 2012 roku (z rzutu wolnego z Catanią), a na następnego z akcji jeszcze o miesiąc dłużej (pokonał Artura Boruca z Fiorentiny).
Pirlo znaczył dla Milanu coraz mniej, a zarabiał godziwie – 3,5 miliona euro rocznie. Dość szybko zaczęło się mówić, że nie przedłuży wygasającego w czerwcu 2012 roku kontraktu na równie dobrych finansowo warunkach. Jeśli chciał zostać, to musiał zgodzić się na cięcia. Tym bardziej że w styczniu do Milanu zawitał wprawdzie starszy, ale stylowo w 100 procentach odpowiadający Allegriemu Mark van Bommel. Pirlo nawet nie chodziło o pieniądze, ale zrozumiał, że u tego trenera będzie albo dublerem Holendra, albo grał na innej pozycji. Lepiej było odejść. Pierwszy zgłosił się Juventus. Rozmowy poszły gładko. Otrzymał dokładnie to samo, co wcześniej gwarantował mu kontrakt w Milanie, i koszulkę w czerwone-czarne pasy zamienił na biało-czarną.
Niezastąpiony
Jeśli były obawy sympatyków Juventusu, że działacze postawili na wypalonego gwiazdora, to rozwiały się już po pierwszym meczu. Na Juventus Arena gospodarze rozbili Parmę 4:1. Nazajutrz “La Gazzetta delio Sport” na pierwszej stronie obwieściła: Lekcja Pirlo. Profesor asystował przy pierwszym i czwartym golu i grał tak, że Gianluigi Buffon nazwał jego transfer najważniejszym w Juventusie w ostatnim ćwierćwieczu.
Od początku 32-letni rozgrywający zawiesił sobie wysoko poprzeczkę, ale jeszcze nie zszedł poniżej poziomu. A miał prawo, bo był taki moment w sezonie, że narzekał na kontuzjowane kolano. Nie poddał się, nie poprosił o odpoczynek, zacisnął zęby i grał. I to z tak trudnymi przeciwnikami jak Roma i Napoli na wyjazdach. To chyba po tamtych spotkaniach lubiący twardych facetów trener Antonio Conte zakochał się w nim na zabój.
Andrea Pirlo po dziesięciu sezonach odchodził z Milanu wypalony, w Juventusie odzyskał radość z gry w piłkę i dawną klasę.
Pirlo połączył jakość z ilością. W sobotę z Palermo rozegrał 34 mecz na 36 oficjalnych Juventusu. Zabrakło go tylko z Ceseną z powodu nadmiaru kartek i raz w Pucharze Włoch. Co więcej, w zaledwie dwóch meczach był zmieniany i to w samych końcówkach. Na Sycylii zaliczył w całości siedemnasty występ z rzędu. Przypomniał się sezon 2006/2007, kiedy w barwach Milanu 52 razy wybiegł na boisko, co zapewniło mu miejsce w klubowej historii, bo ani wcześniej, ani później nikt tak często nie grał.
Teraz też nigdy się nie oszczędza, stawia stempel na niemal każdej akcji, zaliczył dziesięć asyst (więcej o dwie ma Fabrizio Miccoli z Palermo), mecze, w których ma ponad sto kontaktów z piłką i minimalny procent strat, nie należą do rzadkości.
Rekordzista
Tego samego dnia co Pirlo, czyli 11 września 2011 roku, debiut w Juventusie zaliczył Arturo Vidal. Jednak nie na nim koncentrowała się uwaga. Był w końcu tylko rezerwowym. Zmienił w 68. minucie żywą legendę – Alessandro Del Piero. Owacja była więc zarezerwowana dla schodzącego, wchodzący Chilijczyk na swoją porcję braw czekał jednak tylko pięć minut. W 73. minucie uderzył lewą nogą tak, że bramkarz Antonio Mirante musiał skapitulować.
Pięć minut – tak mało czasu strzelenie gola w debiucie Serie A nie zabrało żadnemu innemu piłkarzowi. Został więc rekordzistą wszech czasów.
Juventus sprzątnął go sprzed nosa Bayernowi Monachium. Wykorzystał tym samym niechęć działaczy Bayeru Leverkusen do wzmocnienia krajowej konkurencji. Bawarczycy kusili Vidala znacznie większym zarobkami niż te, na które mógł liczyć w Italii (stanęło na 3 milionach euro), ale najwyraźniej temu bardziej niż pieniądze potrzebna była całkowita zmiana środowiska. Po czterech latach spędzonych w Bundeslidze czuł się już zmęczony i spełniony. Serie A i Juventus to było dopiero wyzwanie. Trafił na dobrze przygotowany grunt przez swoich rodaków. Dobrą sławę pozostawił po sobie Alexis Sanchez, prym wodził Mauricio Isla, niemal tylko pozytywnie mówiło się o umiejętnościach Mauricio Pinilli, Davida Pizarro i Jaime Valdesa. Znacznie gorzej na tym tle wyglądała przeszłość w Juve Marcelo Salasa, który najbardziej zasłynął fatalnie przestrzelonym rzutem karnym w derbach Turynu.
Tak jak ewoluowała w tym sezonie taktyka trenera Antonio Conte, tak rosła i stawała się ważniejsza rola w drużynie Chilijczyka. W systemie 1-4-3-3, który jednak nie utrzymał się długo, był rezerwowym, w każdym innym grał od pierwszej minuty. Buffon z uznaniem ocenił, że to zawodnik o potencjale gwarantującym mu miejsce w składzie najlepszego Juventusu, w którym on kiedykolwiek grał. I prawdopodobnie jeden z najbardziej uniwersalnych kolegów świetnego bramkarza. Kiedy zaszła nagła potrzeba, to przecież Vidal bez najmniejszej straty dla swojej klasy wcielił się w stopera.
Jak Davids
Przydomek Wojownik nosi nie od parady. Kosztował o połowę mniej (w sumie transfer wyniesie 12,5 miliona euro) niż Felipe Melo, ale Brazylijczyk nie wytrzymuje z nim porównań. Niebo a ziemia. Gdyby doszukiwać się analogii, to pierwszy na myśl przychodzi Edgar Davids.
Arturo Vidal w prima aprilis nie żartował, o czym przekonali się piłkarze Napoli. Był najlepszy na boisku i strzelił gola, o którym długo kibice Juventusu będą pamiętali.
Kibice Bianconerich uwielbiali Holendra za charakter, który nie pozwalał mu odpuścić żadnemu przeciwnikowi, który kazał walczyć o zwycięstwo do ostatniej minuty, za które – jak i za całą drużynę – wskoczyłby w ogień. Vidal to identyczny typ. Jednak Davids nie miał jednego – łatwości strzelania goli. Każda jego bramka była wydarzeniem. Przez sześć lat gry w Juventusie uzbierał ich raptem osiem. Przez całą długą karierę, rozpoczętą w 1991 roku w Ajaksie, a zakończoną w 2011 w Crystal Palace zdobył 31 bramek. 24-letni spadkobierca ma ich już 21, z tego cztery dla Juventusu. Oprócz tego boiskowy pracuś dał się poznać jako pewny wykonawca rzutu karnego (tak samo było w poprzednim sezonie w Bayerze: 6 goli na 6 jedenastek) i efektowny drybler. Niedawny gol z Napoli strzelony po serii efektownych zwodów był jednym z piękniejszych, jakie padły tej wiosny na europejskich boiskach.
W Turynie tylko go chwalą, w ojczyźnie poznali jego brzydsze oblicze. W listopadzie 2011 roku mocno podpadł selekcjonerowi Claudio Borghiemu. Razem z czterema kolegami: Carlosem Carmoną, Jorge Valdivią, Gonzalo Jarą i Jeanem Beausejourem, stawił się na zgrupowaniu reprezentacji przed meczem z Urugwajem z 45-minutowym opóźnieniem, w nieodpowiednim – jak to nazwał Borghi – stanie, co miało związek ze chrzcinami dziecka Valdivii. Sam selekcjoner wnioskował o przykładne ukaranie winnych i skończyło się dziesięcio meczową dyskwalifikacją dla pomocnika Juve.
Serce to Vidal, rozum to Pirlo. Z nimi i dzięki nim ten sezon dla Juventusu już jest wygrany, a w następnym Liga Mistrzów w Turynie maluje się w bardzo ciepłych kolorach.
Autor: Tomasz Lipiński
Źródło: Piłka Nożna (15/2012)Wyszukał: s00p3L