Telewizja kłamie?
Nie doceniłem Włochów. Myślałem, że już nic mnie nie zaskoczy. Akurat nie zaskoczy w temacie pomeczowych kłótni (przez nich górnolotnie nazywanych polemikami), znajdowania alibi, szukania winnych, atakowania i wyzywania, bronienia swoich racji, narzekania na sędziów. I tak w koło Macieju.
Myliłem się. To, co zdarzyło się nazajutrz po meczu Juventus – Milan przekroczyło kolejną granicę i weszło na nowe pole. Pole minowe. A przede wszystkim przekroczyło granicę absurdu.
Adriano Galliani przekonany, że Juventus zmanipulował telewizyjne powtórki tak, żeby Carlosa Teveza wyciągnąć z wielkiego jak wół spalonego zbliżył się do Adriano Gallianiego, który w 1991 roku, korzystając z pretekstu awarii jednego z jupiterów, ściągał z boiska Milan przegrywający awans do finału z Marsylią. Wtedy Milan za szaleństwo łysego działacza w charakterystycznym płaszczu zapłacił rocznym wykluczeniem z europejskich pucharów, teraz okrył się tylko śmieszności. Tylko i aż.
Galliani na upartego dowodził, że poprowadzona komputerowo linia nie jest równoległa do linii środkowej. Jest za to celowym wprowadzeniem w błąd opinii publicznej. Przecież kto jak kto, ale ci z Juventusu wiedzą, jak to się robi. Oszuści jedni – przyganiał kocioł garnkowi. Ale równoległa być nie mogła, ponieważ patrząc z dołu do góry perspektywa się zmienia, a pojęcie perspektywy akurat jemu powinno być dobrze znane. I w tym miejscu w charakterze dygresji wyciąg z jego biografii: urodził się w 1944 roku, z zawodu jest GEOMETRĄ i przez osiem lat był urzędnikiem w miejskim ratuszu. Porzucił tę pracę, by rozpocząć działalność na własny rachunek i założył firmę elektroniczną. Głównie zajmował się produkcją anten satelitarnych. Ta działalność zbliżyła go do Silvio Berlusconiego, który pod koniec lat siedemdziesiątych przymierzał się do otwarcia pierwszego komercyjnego kanału we Włoszech. Oficjalnie rozpoczęli współpracę w listopadzie 1979 roku i to głównie Galliani stworzył techniczne podstawy kanału, który objął swym zasięgiem cały kraj i dostał nazwę Canale 5. Po tak mocnym wejściu, zajmował później wiele innych eksponowanych stanowisk w mediolańskim imperium Berlusconiego. Był w zarządzie Mediaset, prezydentem RTI SPa, która pod swoją opieką miała trzy kanały Canale 5, Italia 1 i Rete 4, z ramienia Demokracji Chrześcijańskiej kandydował do Parlamentu. Ale największy zaszczyt spotkał go w 1986 roku. Berlusconi kupił zadłużony i pogrążony w kryzysie Milan i administratorem zrobił Gallianiego. Koniec dygresji.
Teraz ciskał się, że Juventus ma w kieszeni telewizję i reżyserów, że cały system telewizyjny został źle urządzony (zapomniał, że był przy jego urządzaniu i podpisał się pod postanowieniami). Pewnie perfekcyjny nie jest, ale też niczego kryminogennego w nim nie widać. We Włoszech sygnał telewizyjny mogą produkować same kluby i następnie udostępniają je tym nadawcom, którzy kupili prawa. A jeśli nie produkują sygnału, to zlecają zadanie firmie zewnętrznej. Wszystko pod ścisłą kontrolą Lega Calcio. Reżyserzy transmisji nie są pracownikami klubów, tylko stacji telewizyjnych: każdą kolejką realizuje sześciu ze Sky, trzech z Mediaset i 1 niezrzeszony. Każdy pracuje ze swoją ekipą. Z grafiką i innymi cudami techniki, które ułatwiają rozwiązywanie boiskowych zagadek. Nie zawsze to się udaje, ale w przypadku Tevez-Zaccardo dało radę. Wszyscy, w każdej telewizji i gazecie orzekli, że Tevez na spalonym nie był. Tylko Galliani (i jego świta) widział inaczej.
Udała mu się jedna rzecz, wręcz epokowa. Po raz pierwszy w historii movioli zrzucił odpowiedzialność z sędziego na telewizję. To znaczy sędzia się pomylił (nieumyślnie), za to telewizja wszystkich oszukała (celowo). Ona jest więc bardziej winna. Moim zdaniem, takim rozumowaniem zakwestionował sens zmian, przed którymi stoi calcio. Włosi przymierzają się do wprowadzenia telewizyjnych powtórek w celu rozstrzygania kontrowersji, ale zdaje się, że one niczego nie ułatwią ani nie uspokoją temperatury sporów. Przerzuci się tylko odpowiedzialność z sędziów na reżyserów transmisji, grafików czy Bóg wie kogo. Winny zawsze się znajdzie. Nagle kluby przestaną słać do Lega Calcio pełne oburzenia petycje, że tego i tego sędziego nie chcą widzieć na swoich meczach, natomiast zastąpią ich zakazy wstępu dla jednego czy drugiego realizatora transmisji.
Wyobraźcie sobie, jak w erze movioli na żywo wyglądałby spór w sprawie Tevez-Zaccardo. Jestem przekonany, że jeśli Galliani dowiedziałby się, że gol został uznany, jak nic z błyskawicami w oczach znalazłby się na murawie, wszczął kłótnię i zgarnął drużynę do szatni. Jak w 1991 roku.
Dać rozdygotanym i skłóconym na własnym podwórku Włochom możliwość skorzystania z movioli to trochę tak, jak dać małpie brzytwę. Mogą sobie zrobić tylko krzywdę.
Zaślepiony gniewem po kolejnej porażce Galliani posunął się bardzo daleko. Pokazał wizję świata calcio, w który jednak nie chcę wierzyć, że jest prawdziwy. Taki, w którym nie ma neutralności ani bezstronnych sędziów. Są tylko my, oni i wieczna wojna między nami. A jak wojna to nie można nikomu ufać. Nikomu, bez wyjątku. I w walce wszystkie chwyty dozwolone.
Na szczęście tak nie jest. Rozgrywkami nie rządzi ani nie steruje skorumpowana klika pod biało-czarną flagą, która powiewa także na gmachach telewizji Sky i koncernu Mediaset, bo ten przecież jest synem Berlusconiego. Galliani wypalił z pocisku ciężkiego kalibru, który jednak jak w kreskówce tuż przed trafieniem w cel nagle zmienił kierunek i dopadł nadawcę.
Galliani zasiał ferment. Kto wie, być może tylko o to mu chodziło. Jednak trudno oprzeć się wrażeniu, że tonący brzytwy się chwycił. Swoja działkę (odpowiada w klubie za stronę sportowo-transferową) mocno zaniedbał, co przy osiągnięciach i planach działającej z rozmachem Barbary Berlusconi tym bardziej razi. Wszyscy kibice Milanu woleliby, żeby zamiast mierzyć jedną akcję przy pomocy krzywej linijki, spróbował znaleźć odpowiedź na kilka trudnych pytań: dlaczego kadra Milanu liczy ponad 30 zawodników, choć nie ma pucharów, a mecze co trzy dni zdarzają się od wielkiego dzwonu, dlaczego połowa kadry leczy kontuzje, dlaczego Seedorfowi trzeba płacić 200 tysięcy euro miesięcznie, a z Inzaghim wyniki nie chcą być lepsze, dlaczego z Juventusem kapitanem był Muntari, dlaczego tamtego wieczoru w pomocy grali Muntari, Essien i Poli, dlaczego przez półtora roku Milan stracił do Juventusu blisko 70 punktów? To przecież już nie centymetry, ale całe lata świetlne. Dlaczego?
Autor: Tomasz Lipiński Źródło: www.canalplus.pl/sport