Juventus jako rodzinny interes


W wielu krajach kibice oswoili się już z zagranicznymi właścicielami klubów – liga angielska została wręcz skolonizowana i w ponad połowie należy do obcych – ale Włochom wyjątkowo trudno przywyknąć do wyprzedaży majątku narodowego. Tam piłka nożna to biznes bardzo osobisty, często dziedziczony z pokolenia na pokolenie.

Massimo Moratti przejął w latach 90. Inter, żeby powtórzyć osiągnięcie ojca sprzed dekad – wynieść mediolańczyków na europejski szczyt. Kiedy misję wypełnił, oddał go inwestorowi z Indonezji, czego dzisiaj chyba żałuje, skoro rzuca pomysły, by drużynę przejęło konsorcjum lokalnych przedsiębiorców i zarządzało nią kolegialnie. Silvio Berlusconi też negocjuje sprzedaż akcji Milanu – z biznesmenami z Tajlandii i Chin – ale zarazem kurczowo się klubu trzyma, potrzebuje pieniędzy, ale chciałby zachować pakiet kontrolny. Chce zjeść ciastko i mieć ciastko. Ewidentnie nie umie się rozstać z firmą, którą nabył 29 lat temu i której prezesuje jego córka Barbara. AS Roma? Zanim przylecieli Amerykanie, przez przeszło 20 lat rządziła nią stołeczna rodzina Sensich – najpierw ojciec Franco, potem córka Rosella.

Wszystkich przelicytowuje jednak dynastia, która wzniosła potęgę Juventusu. I to przelicytowuje wszystkich nie tylko we Włoszech – prezes Andrea Agnelli lubi przypominać, że wzięła klub w 1923 roku, że nigdy go nie porzuciła, że wierność barwom czyni ją unikatem w całym światowym sporcie.

Andrea Agnelli futbolem oddychał od brzdąca. W jego gabinecie wisi czarno-białe zdjęcie z głębokiego dzieciństwa, na którym stoi za boiskiem podczas ligowego meczu Juve. Jako nieco starszy chłopiec bywał na zgrupowaniach klubu, po złotym dla Włoch mundialu w 1982 roku mógł sobie wybrać, że na obiadach będzie siadał obok Paolo Rossiego, króla strzelców tamtych mistrzostw. Na żywo oglądał finał Pucharu Europy na Heysel i tak pochłonęła go gra, że nie zauważył, iż na trybunach dzieje się tragedia. Ale idealnym prezesem turyńczyków jest dziś także dlatego, że odebrał świetne biznesowe wykształcenie, myśli jak rasowy menedżer ponadnarodowej korporacji – wcześniej pracował w Anglii, Francji i Szwajcarii, dla Iveco, Auchan, Ferrari i Philipa Morrisa – kontrakty negocjuje niemal perfekcyjną, wyszlifowaną w Oxfordzie angielszczyzną.

Juventusowi prezesowali jego ojciec Umberto, wujek Gianni, a także dziadek Edoardo, którego natchnął piłkarsko nabywca klubu pradziadek Giovanni. Rodacy nazywają Agnellich – niemal w każdej gałęzi wielodzietnych – włoską rodziną królewską albo włoskimi Kennedymi, bo ich rozbudowywane od schyłku XIX wieku wpływy obejmują wszystkie skrawki tamtejszej rzeczywistości. W 1899 roku założyli Fabbrica Italiana di Automobili Torino, rozpoznawaną powszechnie jako Fiat, dla którego migrowały setki tysięcy ludzi – i nie tylko dla niego, parli generalnie z zabiedzonego południa ku zindustrializowanej, bogatszej północy. A gdy się Agnelli wzbogacili, inwestowali w firmy ubezpieczeniowe, spożywcze, budowlane i wydawnicze, przejęli m.in. dwa z trzech głównych dzienników – La Stampa oraz Corriere della Sera. W pewnym momencie kontrolowali ponad jedną czwartą włoskiej giełdy papierów wartościowych. Magnateria. Magnateria z takimi klejnotami jak Susanna Agnelli, pierwsza w Italii kobieta na stanowisku ministra spraw zagranicznych.

Celebrycką popularność zyskał przede wszystkim zmarły w 2003 roku Gianni Agnelli, ze względu na prawnicze wykształcenie znany jako “L’Avvocato”. Elokwentny erudyta, który zarządzanie wieloma interesami potrafił łączyć ze słodkim życiem, którego dziennikarze wypytywali o ekonomię, modę i politykę, który zarządzał uwielbianym przez rodaków teamem Ferrari w Formule 1, który wydzwaniał do reporterów sportowych po rady w sprawie transferów – czyniąc ich współautorami sukcesów Juventusu – któremu każdy Włoch zazdrościł niezliczonych romansów. Uwiódł Agnelli nawet Jackie Kennedy, czyli pierwszą damę Stanów Zjednoczonych, co było tajemnicą poliszynela, bo podbojami się nie przechwalał. Powtarzał, że nad rozmawianie o kobietach przedkłada rozmawianie z kobietami, że jako wielbiciel piękna nie może ignorować najpiękniejszego, czyli właśnie kobiet. Nie powstrzymało go nawet małżeństwo, publicznie rzucał bon moty o wiernych mężczyznach, którzy są fatalnymi mężami, i niewiernych, którzy są najlepszymi mężami na świecie. Podkreślał ulotność romansów, przekonując, że “zakochują się tylko służący”.

Ale Juventus kochał na zabój. Osobiście kierował nim krótko, potem codziennie o szóstej rano dzwonił do aktualnego prezesa, regularnie lądował w ośrodku treningowym helikopterem, by zobaczyć piłkarzy, zapraszał ich do swojej rezydencji na towarzyskie gierki, wymyślał im przydomki (np. “Piękność Nocy” dla Bońka), przyjaźnił się z Alessandro del Piero, postacią dla turyńskiego klubu ikoniczną. Bez niego nie powstałby słynny “styl Juve”, czyli niepisana reguła wymagająca od piłkarzy elegancji, uporządkowania, klasy – także poza boiskiem. Twierdził Agnelli, że czuje wzruszenie, ilekroć ujrzy wielką literę “J” w gazetowym tytule, nie opuszczał żadnego meczu, a kiedy mógł już śledzić je tylko w telewizji – przeżył sporo wypadków, ferrari rozpędzał do ponad 200 km/godz. – i to tylko słuchając komentatora, udawał przed żoną, że wciąż widzi, co się dzieje na boisku. Do śmierci nie przyznał się bliskim, że stracił wzrok.

Juventus jest przypadkiem wyjątkowym w skali europejskiej, bo choć jest najbardziej utytułowanym klubem w Italii, to we własnym mieście zawsze był “drugi” – utożsamiany z establishmentem, w przeciwieństwie do swojskiego Torino – natomiast cieszy się obłędną popularnością w całym kraju. Wedle różnych badań ma wśród Włochów od 11 do 13 mln kibiców, a każdy, kto usiadł na trybunach, zorientował się, że otacza go wręcz więcej fanów z innych regionów niż tubylców. Gianni Agnelli twierdził, że Juventus uzyskał status dobra narodowego, bo jako jedyny nie ma w nazwie nazwy miasta – dodaje się ją w innych językach, np. w polskim – ale to tylko urocza bajeczka. Przyczyny są jeszcze bardziej prozaiczne, po prostu klub powstał w prezencie dla setek tysięcy pracowników Fiata, by rozerwali się po godzinach, a ci pochodzili z najodleglejszych zakątków Półwyspu Apenińskiego. I pozostawali lojalni nawet po powrocie do domu. To im turyńska drużyna zawdzięcza określenia “Stara Dama” oraz “Narzeczona Italii” symbolizujące powab dziewczyny, którą chciałby zdobyć każdy Włoch.

Naturalnie najpotężniejszy klub musi wywoływać też wrogość. I turyńczycy wywołują. Zarzuca im się arogancję – gdy nie uznając oficjalnych werdyktów, przypisywali sobie 31 zamiast 29 tytułów mistrzowskich – a także nadużywanie władzy, dzięki któremu panują w kraju totalnie. Kulminacją była afera Calciopoli, zwieńczona degradacją skazanego za wywieranie wpływu na sędziów Juventusu do Serie B, czyli tam, gdzie nigdy nie spadł. Nawet prezes Andrea Agnelli uważa wyrok za niesprawiedliwy, tłumacząc, że turyński dyrektor Luciano Moggi po prostu manipulował zręczniej niż działacze innych klubów, również umoczonych.

Jeśli jednak swoje wpływy wykorzystuje potajemnie Juventus, to trudno uwierzyć w czystość Milanu, którego właściciel trzyma władzę, i biznesową, i medialną, i polityczną. Co doprowadzi nas do oczywistego wniosku, że nie tylko pojedyncze kluby, ale cała włoska piłka nożna to skupiony w kilku rękach rodzinny interes.

Autor: Rafał Stec
Źródło: www.ekstra.sport.pl

Milan-Juventus na San Siro!

Subskrybuj
Powiadom o
5 komentarzy
oceniany
najnowszy najstarszy
Informacja zwrotna
Zobacz wszystkie komentarze

LimaK
LimaK
9 lat temu

Rodzinny biznes 😉

CzarnaŻmija
CzarnaŻmija
9 lat temu

@ hara - to chodzi o sytuację po wyroku w sprawie CP (kilka lat temu, stąd Stec użył czasu przeszłego), a nie stan obecny.

hara
hara
9 lat temu

się odpalił z tymi 31. tytułami, jak tu już 33 na koncie 😐 jakby to napisał ze dwa lata temu i dopiero wyjął z szuflady

krystiank
krystiank
9 lat temu

Stec jak zwykle fanatyk Realu 😀 Zemsta za półfinał 😉

Łyko
Łyko
9 lat temu

Fajny artykuł popsuty przez dwa ostatnie akapity.

Lub zaloguj się za pomocą: