Forbes: Wywiad z Nedvedem
Kamera często łapie cię podczas meczu. Zawsze się tak denerwujesz? Tutaj we Włoszech każdy ulega wielkim emocjom podczas meczów. Mam Juventus w sercu, poznałem ten klub jako gracz i jako członek zarządu, więc żyję nim i oddycham. Jako piłkarz w dużym stopniu opierałem się na emocjach i zabrałem to ze sobą na trybuny. Bardzo trudno się powstrzymać.
Czy to nie poprawia się z czasem? Minęło sześć lat, odkąd rozegrałeś ostatni mecz. Nie. Powiedziałbym, że odkąd nie jestem już piłkarzem, to stało się jeszcze gorsze. Bardzo często się stresuję, ponieważ nie mogę pomóc naszym chłopcom. Przywykłem do tego, ale to bardzo trudne. Wiem, co trzeba robić na boisku, ale nie mogę tego zmienić – na przykład tegoroczny finał Ligi Mistrzów był koszmarny. W 2003 roku także doszliśmy do finału, ale ja nie mogłem zagrać. Teraz to wszystko do mnie powróciło. Siedziałem na trybunach i byłem bezradny. Znowu. To chyba przeznaczenie, ale pewnego dnia chciałbym wygrać to trofeum, by móc spocząć w pokoju. Myślę, że to był najgorszy moment mojej kariery. Byłem w swojej szczytowej formie i wiedziałem, że mogę pomóc drużynie, ale nie mogłem. Teraz jestem jednak gdzie indziej i mam inną rolę.
Dlaczego nie zająłeś się trenowaniem? W ten sposób mógłbyś znacznie bardziej pomóc drużynie. Nie spieszy mi się do tego. Wiem, jakie są wymagania tego zawodu – dziś to nie jest coś, co można robić dla zabawy. Trzeba być przygotowanym pod każdym kątem, sama taktyka nie wystarczy, konieczne są również zdolności psychologiczne. Nie jestem pewny, czy ławka byłaby dla mnie odpowiednim miejscem. Lubię swoją obecną pracę, dobrze odnalazłem się w tej roli.
Czym dokładnie się zajmujesz? Jestem członkiem consiglio di amministrazione , rady dyrektorów. Było nas 16, później ta liczba została zredukowana do 12. Powiedziałbym, że pełnię rolę consigliere , doradcy. Prezydent Agnelli sprowadził mnie tu u swojego boku i jestem tu, by pomóc mu w zagadnieniach sportowych.
Jak to działa w praktyce? Gdy rozwiązujemy ważne problemy, jak na przykład takie, którego zawodnika jesteśmy w stanie kupić, zbieramy się w czwórkę – z Agnellim, Marottą i Paraticim. Ja i Paratici zawsze wymieniamy pewne pomysły, a Agnelli i Marotta nam odmawiają (śmiech) . W tym roku idzie nam dobrze, po sześciu sezonach wreszcie wyszliśmy na plus, więc latem mogliśmy wydać trochę pieniędzy.
Masz swoje własne biuro? Nie, nie mam. Korzystam z sali konferencyjnej. Nie wysiedziałbym długo przed komputerem, to nie miałoby sensu. Jestem pośrednikiem, działam między biurem i centrum sportowym. W ten sposób jestem przydatny. Przebywam z drużyną na co dzień, obserwuję treningi, ponieważ widzę to, czego inni nie potrafią zauważyć. W siedzibie klubu pojawiam się dwa lub trzy razy w tygodniu, kiedy czeka nas ważne spotkanie lub odwiedza nas sponsor.
Czy Agnelli zabiera cię na ważne spotkania, byś swoim nazwiskiem mógł otwierać pewne drzwi? To postać, która tego nie potrzebuje. Towarzyszę mu podczas spotkań z piłkarzami, którymi się interesujemy. Kiedy negocjujemy z van Persiem czy Tevezem, dobrze jest, gdy naprzeciwko nich siedzi były zawodnik, który wiele osiągnął.
Przeszło ci przez myśl, że jesteś jedynym Czechem, który zaistniał na stanowisku kierowniczym w topowym klubie piłkarskim? Widzicie, jestem w Juventusie od 2001 roku. 14 lat w jednym klubie to bardzo długi okres, szczególnie dla kogoś z zagranicy. Trzeba mieć w sobie coś wyjątkowego, by być traktowanym poważnie i być docenianym. A może to tylko zbieg okoliczności, a tę okazję dał mi los.
Jak do tego doszło? Rok po tym, jak zakończyłem karierę piłkarską, Agnelli przejął władzę w Juventusie, a ja byłem pierwszym, do którego zadzwonił i zaprosił do pracy. Znaliśmy się od dawna, jego ojciec Umberto kupił mnie do klubu, więc trudno byłoby mu odmówić. Nie chciałem jednak wracać od razu, byłem zmęczony, pierwszy rok po odejściu upłynął mi jak dwa tygodnie.
Czyli gdyby nie Agnelli, mogłoby nie być cię dziś w Juventusie? Racja. Zgodziłem się ze względu na niego. Chcieli mnie w zarządzie od razu po tym, jak zakończyłem karierę, ale zgodziłem się dopiero wtedy, gdy dowiedziałem się, że w zarządzie klubu będzie kolejny z Agnellich. Juventus i rodzina Agnellich należą do siebie od ponad 90 lat. Wiedziałem, że to musi się sprawdzić i miałem rację. W ciągu pięciu lat wygraliśmy cztery tytuły mistrzowskie i doszliśmy do finału Ligi Mistrzów. Nieźle.
Jak rodzina Agnellich jest postrzegana we Włoszech? To zawsze była rodzina numer jeden dla Włochów, blisko są być może tylko Berlusconi. Agnelli posiadają grupę Fiata, która ma pod sobą wiele fabryk, jak Maserati, Fiata czy Ferrari. Dają pracę wielu ludziom, można więc powiedzieć, że także Włochy i Agnelli należą do siebie.
W jak dużym stopniu Juventus zależy od pieniędzy Fiata? Sukcesy Fiata są dla nas ważne, ale staramy się nie zależeć od nikogo i być w stanie operować za pomocą środków, które sami pozyskujemy. Kiedy Andrea Agnelli przyszedł do Juve, mieliśmy straty rzędu 95 milionów euro. Jego rodzina zebrała dodatkowy kapitał w wysokości 120 milionów i od tego zaczęliśmy naszą pracę. Obniżaliśmy straty, aż wreszcie w ostatnim miesiącu osiągnęliśmy zysk w wysokości 2,3 miliona.
Udało wam się także zbudować stadion za 100 milionów. To nam pomogło, ponieważ pozwoliło na potrojenie przychodów z biletów. Klub musi się rozwijać i na siebie zarabiać. Ludzie we Włoszech szaleją na punkcie piłki nożnej, nawet jeśli są bankrutami i nie mają za co jeść, jakoś kupią bilet na mecz. To niesamowite. Myślę, że Agnelli dobrze prowadzi tę firmę.
Jak to jest, być częścią najpotężniejszej rodziny we Włoszech? Ojciec Andrei mieszkał niedaleko naszego domu. Każdej niedzieli razem z żoną zabierali swoje psy i odwiedzali nas. W pierwszych miesiącach w klubie nie szło mi za dobrze, to zachowanie bardzo mi pomogło. Razem z Andreą gramy w piłkę w każdy czwartek wieczorem. Mamy swoją małą drużynę, raz zabrałem ich do miejscowości Skalna, skąd pochodzę.
Prezydent Juventusu w Skalnej? Tak, chciałem mu pokazać, gdzie dorastałem. Trzy lata temu zorganizowałem mecz towarzyski z lokalną drużyną. W Skalnej mieszka około półtora tysiąca ludzi, niemal wszyscy pojawili się wtedy, by nas zobaczyć. To było tam wielkie wydarzenie. Byłem szczęśliwy, że człowiek o reputacji Agnellego pojawił się w naszej małej wiosce.
Co Agnelli powiedział o tym miejscu? Pokochał je! To człowiek, który mocno stąpa po ziemi. Uwielbia nasz brudny pub w Turynie, do którego chodzimy na wieczorne piwo co czwartek. Był z nami też w pubie w Skalnej, bardzo mu się spodobał! Było bardzo miło.
Dla Juventusu grało wielu sławnych piłkarzy, jednak to ty wydajesz się najbardziej uwielbiany. Dlaczego? Myślę, że to ze względu na mój styl gry – zawsze dawałem z siebie 100% i ludzie to widzieli, doceniali to. Pomogło także to, że zostałem, gdy Juventus został relegowany do Serie B. Było nas pięciu. Mogliśmy odejść gdziekolwiek, mieliśmy oferty, ale postanowiliśmy zostać. Wtedy w oczach fanów zyskaliśmy nieśmiertelność. Mi jednak wydawało się to normalne – klub przechodził przez trudny okres, a my po prostu coś mu oddaliśmy. Cieszę się, że już po roku wróciliśmy do Serie A.
Ryzykowałeś wtedy swoją karierą, prawda? Czasem nie można tego rozpatrywać w takich kategoriach, tylko trzeba dokonać decyzji prosto z serca. Zawsze w Juventusie miałem wszystko, niczego mi nie brakowało. Pozostanie w Serie B było naszym obowiązkiem. Nie można zawsze kalkulować, a jeśli podążasz za głosem serca, nie zbłądzisz. Jeśli stracisz wszystko, przynajmniej będziesz dobrze czuł się ze sobą, nie ma w tym pomyłki. Być może jest to powodem, dla którego zasiadam teraz w zarządzie Juventusu.
Dzięki piłce nożnej spotkałeś się także z papieżem, prawda? Tak, dzięki piłce nożnej trafiłem dosłownie wszędzie. Także podróż z prezydentem Czech do Chin we wrześniu była niewiarygodna. Otwieraliśmy szkółkę piłkarską w Szanghaju i poznałem prezydenta Chin. To nie zdarza się codziennie.
Jak to było, wejść w skład czeskiej delegacji? Doświadczyłem w życiu wielu rzeczy, ale muszę przyznać, że czułem zdenerwowanie. Chłopak ze Skalnej wsiadł do rządowego samolotu i poleciał z prezydentem na spotkanie z innym prezydentem. Wciąż żyję marzeniem, wciąż zdarzają się w moim życiu rzeczy, które mnie zaskakują, nawet w tym wieku.
Prezydent Czech powiedział ci, że otrzymasz najwyższe odznaczenie państwowe? W samolocie powiedział, żebym nie planował nic na 28 października, a następnie poszedł na swoje miejsce. Nie wiem, co mógł mieć na myśli… (śmiech) . Mamy mecz z Sassuolo, powinienem tam być, ale oczywiście wezmę dzień wolnego i pojawię się w Czechach.
Najwyższe państwowe odznaczenie… To chyba coś więcej niż bajka o chłopaku ze Skalnej, który został najlepszym piłkarzem świata, a teraz zasiada w zarządzie Juve. Na pewno, uważam to za szczyt. to odznaczenie wręczane jest przez prezydenta, co oznacza, że aby na nie zasłużyć, trzeba dokonać czegoś niezwykłego dla tego kraju. Nie jestem pewny, czy to właśnie ja powinienem je dostać, ale zawsze robiłem wszystko, by nie przynieść wstydu swojej ojczyźnie i starałem się pozytywnie ją reprezentować. Każdy kojarzy mnie z Czechami i byłoby źle, gdybym kreował negatywny wizerunek.
Jak udało ci się zostać najlepszym na świecie? Oczywiście, miałem trochę talentu, ale stało się to dzięki silnej woli i ciężkiej pracy. Bez tego nie byłoby to możliwe. Myślę, że ten sukces bierze się w 10% z talentu i w 90% z pracy, przynajmniej w moim przypadku. Gdy jesteś nastawiony na osiągnięcie swojego marzenia, możesz dokonać naprawdę wielkich rzeczy i żaden cel nie jest nieosiągalny. Musisz jednak ciężko pracować.
Kiedy zdałeś sobie z tego sprawę? Gdy miałem 13 lat, pan Zaloudek, mój ówczesny trener, powiedział mi: “Nie osiągniesz sukcesu bez ciężkiej pracy “. Wziąłem sobie to do serca i kierowałem się tym. Treningi trwały po dwie godziny, ale graliśmy w piłkę od rana do wieczora. Tak było przez całą moją karierę – gdy trening się kończył, ja pracowałem dalej.
W wieku 13 lat musiało być to szczególnie trudne, chłopcy chodzą wtedy na imprezy i tak dalej… Dla mnie nie istniało nic lepszego od piłki nożnej. Trening nie był dla mnie obciążeniem czy jakiegoś rodzaju przeszkodą, nawet w krytycznym wieku 15-17 lat.
Czy były momenty, w których musiałeś namawiać samego siebie na trening? Zawsze dobrze się podczas nich bawiłem, więc nigdy nie miałem większego kryzysu. Czasem bywało jednak tak, że w dzień wolny od szkoły nie mogłem zrobić sobie żadnej wycieczki, ponieważ cały dzień spędzałem na boisku. Czasem dochodziłem do wniosku, że chciałbym żyć jak zwykły chłopak. Nie doświadczyłem zbyt wielu rzeczy poza boiskiem i miałem z tego powodu żal, ale nie odczuwam go teraz, patrząc wstecz. Ani trochę.
Czy zdarzał się ból? Tak, piłka nożna boli. Czasem miałem jej dość, czasem byłem zmęczony i ledwo mogłem dojść z powrotem do domu. Jeśli jednak chcesz zajmować się piłką nożną, czasem musi boleć. Przypomniał mi o tym także pan Zeman w Lazio – jego treningi były bardzo wymagające.
Czy za dziecka myślałeś, że będziesz żył z piłki nożnej? Nie możesz robić czegoś tylko dlatego, że pewnego dnia przyniesie ci dużo pieniędzy – to złe podejście. W dzisiejszych czasach na piłce nożnej można zarobić naprawdę dużo, ale trzeba także wiele poświęcić. Dzisiaj wielu piłkarzy podchodzi do tego w inny sposób i to nie jest właściwe. Gdy dostawaliśmy 4-5 dni wolnego, odpoczywałem przez pierwsze 3 dni i wracałem do treningu. Twoje ciało zawsze musi być gotowe, długi odpoczynek nie jest dobry.
Pozostańmy przy temacie pieniędzy – Juventus kupił cię za sporą sumę i wciąż pozostajesz najdroższym czeskim piłkarzem. Czy miało to na ciebie jakiś wpływ? Tak, odczuwałem z tego powodu dodatkowy ciężar. Musiałem udowodnić swoją wartość. Gdy płacą za ciebie taką sumę, musisz ją w jakiś sposób odrobić – z drugiej strony wielką motywacją była dla mnie chęć udowodnienia, że ten ruch nie był pomyłką.
Czy to oznacza, że skróciłeś swoje wakacje i trenowałeś jeszcze więcej? Cóż, trudno było trenować jeszcze więcej – miałem już 29 lat, co wymagało ode mnie dużych nakładów pracy. Niełatwo było dostać się do pierwszego składu i zostać motorem napędowym tej drużyny. Wszystko jest jednak możliwe.
Czy na siłowni korzystałeś z jakichś sztuczek? Kondycja fizyczna to tylko dodatek. Stałem się lepszy dzięki specjalnemu treningowi pana Zaloudeka. Przez całe życie wszyscy powtarzali mi, że mam dobry strzał i nie robi mi różnicy, którą nogą uderzam piłkę. To właśnie dzięki panu Zaloudekowi. Zawsze umieszczał w bramce dodatkowe cele, w które musiałem trafiać. Obiema nogami, przez cały dzień, raz za razem. Podczas przerwy zimowej, która trwa w Czechach dwa miesiące, każdy mówił mi, że muszę odpocząć. Ja powtarzałem sobie jednak, że jeśli chcę coś osiągnąć, mogę odpocząć później.
Czy to także porada odnosząca się do rzeczy niezwiązanych z boiskiem? Tak sądzę. W moim kraju nie brakuje ludzi sukcesu i jeśli przyjrzeć się powodom, dla których im się udało, zawsze okazuje się, że są to ciężka praca i determinacja. Jeśli zabieram się za coś, chcę zrobić to dobrze i móc być z tego zadowolonym. Jeśli mam nie dać z siebie 100%, wolę się za to nie zabierać.
Czy nie byłeś proszony o przemowy motywacyjne? Byłem, niedawno dostałem takie zaproszenie. Nie mam na to jednak czasu i nie wiem, czy byłbym odpowiednim motywatorem. Faktem jest jednak to, że rzeczy, o których teraz mówimy, odnosić się mogą także ogólnie do życia.
Czy trudno było zakończyć karierę, będąc na szczycie? Spokojnie mogłeś grać co najmniej przez kolejne dwa lata. Chciałem grać na pewnym poziomie, a nie czułem dłużej, że mogę robić różnicę. Nie byłem w stanie już napędzać drużyny, Juventus nic by ze mną nie wygrał. Spędzać gdzieś dwa lata tylko po to, by pobierać pensję, nie byłoby w moim stylu. Po tych wszystkich latach byłem wyczerpany, więc zszedłem z boiska z satysfakcją. Dałem z siebie wszystko, więc mam spokojne sumienie.
Naprawdę ci tego nie brakuje? Naprawdę. Pełnię teraz inną rolę, ale wciąż mam kontakt z drużyną. Gdy gramy mecz z Agnellim, często się z nim sprzeczam, bo po prostu nie chcę przegrywać. To się we mnie nie zmieni.
Jak żyje ci się z tym, że nie możesz spokojnie chodzić ulicami z powodu fanów proszących o zdjęcie? Kończąc karierę, myślałem że sytuacja ulegnie poprawie po roku lub dwóch, ale szczerze mówiąc, jest jeszcze gorzej. Fani nie spotykają mnie teraz tak często, więc każda taka okazja jest dla nich unikalna. To jednak wciąż dla mnie przyjemność. Kiedy gdzieś wychodzę, muszę być na to przygotowany. Nie każdego dnia mam dobry humor, ale to nie wina kibiców. To dla nich gramy w piłkę, bez nich ten sport byłby niczym. Kiedy więc fan prosi mnie o zdjęcie lub autograf, jest to dla mnie obowiązek. Mnie nic to nie kosztuje, a on będzie zadowolony. Zwracam na to uwagę i powtarzam to piłkarzom – to najmniejsza z rzeczy, jaką możemy zrobić dla fanów.
Zgaduję, że spacer po mieście nie wchodzi w grę. Podczas tygodnia jest lepiej, ale w sobotę jest to niemożliwe. Kiedyś rozdawałem wiele autografów, dzisiaj każdy chce zrobić sobie selfie. Cholerne telefony…
Czy nie męczy cię to? Nieprzyjemnie zrobiło się pewnego razu w Monte Carlo, gdy jeszcze grałem w piłkę. Wybrałem się tam na wakacje z rodziną. Wszystko szło dobrze, ale natknęliśmy się na Włochów – było ich pełno na całym placu, policja musiała nas eskortować. Nasze dzieci były wtedy jeszcze naprawdę małe, więc nie było nam łatwo.
Czy przy twojej reputacji możliwym było zapewnienie dzieciom normalnego dzieciństwa? Tak, ale fakt jest taki, że je to denerwowało. Gdy miałem dzień wolny i mogłem wybrać się z nim na spacer, nie chciały iść, ponieważ takie wyjścia kończyły się momentalnie – otaczali mnie kibice, a dzieci łapały moją żonę za ręce i odchodziły beze mnie. Ciągle pytały mnie, dlaczego daję tym ludziom autografy. Chciałem spędzić trochę czasu z rodziną, ale stawało się to niemożliwe, co było nieprzyjemne.
Mimo to, zdecydowałeś się pozostać we Włoszech po zakończeniu kariery. Zostałbym tutaj nawet gdyby nie praca, ze względu na dzieci, które chodzą tu do szkoły. To się jednak wkrótce zmieni, córka ma 18 lat i wyjedzie na studia do Szwajcarii lub do Anglii. Syn zrobi to samo za 3 lata.
Czy twoje dzieci są bardziej włoskie niż czeskie? Tak, to prawda. Urodziły się tutaj i gdy rozmawiają między sobą, mówią po włosku. W domu mówimy po czesku, więc z nami rozmawiają w takim języku, ale to tyle. To żaden problem – znają więcej języków, co ułatwia im naukę kolejnych.
Czy twój syn Pavel także gra w piłkę? Nie, ani trochę. Gdy był młodszy, w ogóle nie interesował się piłką nożną. Teraz ma 15 lat i ją lubi, ale nie gra dla żadnego klubu. Grał w koszykówkę, pływał, uprawia wiele sportów, ale nic zawodowo. Jestem z tego zadowolony.
Jesteś szczęśliwy, że on nie zajmuje się piłką? Tak. We Włoszech nie mógłby grać w piłkę z tym nazwiskiem, byłoby mu bardzo trudno, to samo w Czechach. Zabieram go na czwartkowe wieczory piłkarskie z Agnellim i podoba mu się to, ale nie wiem, gdzie musiałby wyjechać, by grać w piłkę bez presji.
Czy zostaniecie we Włoszech, gdy dzieci pójdą na studia? Podjęcie tej decyzji będzie niesamowicie ważne dla mnie i dla mojej żony. Szczerze mówiąc, nie jestem przekonany, czy tu zostaniemy. Piłka nożna jest bardzo wymagająca i męcząca. Myślę, że żona skłania się raczej ku powrotowi. Zostawimy to jednak przeznaczeniu.
Mieszkałeś we Włoszech przez ponad 19 lat. Nie przerażałaby cię wizja powrotu? Nie, razem z żoną tam dorastalśmy. To mogłoby być straszne dla moich dzieci, które urodziły się we Włoszech i nie znają tak dobrze Czech. Nie mówię jednak, że musielibyśmy wracać koniecznie tam…
Rozumiem. Floryda to też miłe miejsce, prawda? Tak, mam tam dom i każde lato spędzamy na Florydzie. Nikt nas tam nie zna, zakładam klapki i mogę iść gdzie chcę. Piłka nożna jest tam bardzo mało popularna.
Za czym tęskniłbyś, gdybyś się wyprowadził? Za pogodą, jedzeniem i ludźmi, którzy są tutaj bardziej pozytywni i śmieją się częściej niż Czesi. Gdy jadę do ojczyzny, odczuwam to. Włosi zawsze się uśmiechają i starają cieszyć z życia. Nie ma sensu być smutnym. Nie wiem, czy to kwestia pogody, ale Włosi rzadko kiedy się stresują. My chyba bardziej skupiamy się na pracy.
Przyjaźnisz się z Carlo Capalbo (żyjący w Czechach Włoch, zajmujący się organizowaniem biegów przełajowych – przyp. red.) , prawda? Tak, bardzo go lubię. Wniósł trochę włoskiego stylu do naszego kraju. Ciężko pracuje, zrobił naprawdę wiele, ale zawsze się uśmiecha i dlatego odnosi tak wiele sukcesów. Ja również zmieniłem się pod tym kątem, ale Włosi wciąż mówią mi, że jestem nieco chłodny.
Włochy zmieniły cię nieco także jeśli chodzi o modę, prawda? Tak, piłkarze są w dzisiejszych czasach nieco jak modele. Ubrania i samochody to element piłki nożnej, nie można nic na to poradzić. Trzeba jednak zachować pewne granice. Nigdy nie rozumiałem na przykład tatuaży, tylko ja w Juventusie ich nie miałem.
Wciąż utrzymujesz dobrą formę? Tak. Jest z tym coraz słabiej, ale staram się – biegam i chodzę na siłownię. Od czasu do czasu gram także w golfa. Chciałbym wrócić do biegania półmaratonów. Przebiegłem jeden w Pradze, chętnie zrobiłbym to także w innym mieście.
A co z maratonami? Nie, już nie. Przebiegłem jeden w 3 godziny 49 minut – to niezły czas, ale to dla mnie za duża odległość. Nie mam do tego figury, mam duży tyłek i jestem za ciężki, bolą mnie potem kolana.
W co inwestujesz najwięcej czasu, pieniędzy i trudu? Jeszcze raz – w piłkę nożną. Moja żona się temu sprzeciwiała, ale co poradzić? Futbol to moje życie, to jak narkotyk. Staram się jednak spędzać więcej czasu z rodziną – gdy mamy kilka dni wolnego, jedziemy gdzieś na wycieczkę, latem na Florydę, zimą w pewne miejsce w Alpach. Trzeba cieszyć się każdym dniem spędzonym z rodziną. Dobrze, że w klubie jedyną osobą nade mną jest prezydent – moja praca jest nieco elastyczna. Wszystko dzieje się jednak bardzo szybko. Od dawna marzy mi się nieco zwolnić, prowadzić spokojniejsze życie, ale póki co jest to niemożliwe. Wiesz co? I tak jestem szczęśliwy każdego dnia.
Autor : Radek Jaska (tłumaczenie z czeskiego na angielski) Tłumaczenie : bendzaminŹródło : ForbesLife (jesień 2015) / http://juvefc.com