Na zawsze z nami
Minęło 10 lat od odejścia Giovanniego Agnellego – człowieka o niezwykłej osobowości, który potrafił wyrazić, w każdej chwili i używając do tego najbardziej adekwatnych słów, swoją relację z drużyną, z którą połączyło go uczucie bezgranicznej miłości.
Wielkie osobistości z życia publicznego nigdy nie odchodzą na zawsze, tym bardziej im głębsze i wartościowsze jest dziedzictwo, które zostawiają po sobie. Jest to stwierdzenie jak najbardziej prawdziwe, obserwując ogrom uczuć, które wyraził Turyn jak i całe Włochy względem rodziny Agnellich 10 lat po śmierci Avvocato. W dniu rocznicy tego smutnego wydarzenia można było zauważyć wiele biało-czarnych akcentów obecnych wśród tłumu osób, które wzięły udział w ceremonii religijnej w turyńskiej katedrze, jak również w trakcie wystąpień, które miały miejsce podczas posiedzenia Rady Miasta Turynu. W wypowiedziach tych, którzy poznali Giovanniego Agnellego, można było dostrzec głęboki sentyment do jego osoby, chęć zachowania dyskrecji, a zarazem tyleż samo radości i dumy z faktu obcowania z żywą historią miasta, które – tak jak wyraził to burmistrz Piero Fassino – “na świecie jest znane jako miasto Fiata i jako miasto Juventusu – któremu Avvocato ofiarował pasję i entuzjazm”.
Istnieje niezliczona ilość fotografii jednoznacznie dokumentujących uczucie, jakie łączyło Giovanniego Agnellego i drużynę, którą pokochał. Przeważają na nich uśmiechy – podczas wizyt na treningu w celu upewnienia się jaki jest stan zdrowia kontuzjowanych zawodników lub zbadania jakie są przyczyny słabszych występów drużyny, czy też aby po prostu wyrazić szczere słowa uznania po pięknym zwycięstwie. Jednocześnie przypominając, że cel, który należy osiągnąć to zawsze ten następny, a biada tym, którzy spoczną na laurach. Spojrzenie Avvocato często zdradzało zaciekawienie, tak jak podczas tradycyjnych spotkań w Villar-Perosa, kiedy zgromadzone tłumy kibiców kierowały rozmowę na nieplanowane tory, niejednokrotnie okraszaną błyskotliwą ripostą z jego strony – oryginalną i często zaskakującą. Nie należy mylić specyficznej ironii Avvocato z nieco staroświecką wizją futbolu, wedle której piłka to nic innego jak zabawa, a poważne tematy dotyczą całej masy innych dziedzin. Nic z tych rzeczy. Tym niemniej nie doszło do niedoceniania wartości klubu – Juventus nigdy nie był zabawką w rękach rodziny Agnellich, jak to miało miejsce w innych przypadkach drużyn z właścicielami-magnatami, prezesami, którzy byli zdolni poświęcić się dla klubu, ale tylko przy jednoczesnym powiększaniu grubości własnego portfela. Istnieje białoczarna nić, która łączy 90 lat wspólnej historii Juventusu i Agnellich – jest to kultura pracy, postrzegana jako rzecz konieczna do utrzymywania na przestrzeni czasu ciągłości projektów. Poszukiwanie doskonałości, zawsze i wszędzie. Cel, do którego należy dążyć bez dróg na skróty, bez iluzji czy też górnolotnych deklaracji.
Avvocato – jedna z najbardziej charyzmatycznych osobistości XX wieku niejednokrotnie mówił o Juventusie w sposób zabawny, ale sens jego słów był zawsze jasny: zaoferować nowe spojrzenie na sportową walkę. Określenie piłkarskiego mistrza mianem Pinturicchio – piętnastowiecznego malarza – oznacza wyniesienie go na wyżyny sztuki, nałożenie na niego odpowiedzialności, zawartej już w pochwałach za zdobyte bramki, które Del Piero wydawał się wymalowywać za pomocą swoich podkręcanych strzałów. Natomiast, czy wyrażenie swojego wielkiego smutku z powodu końca kariery Platiniego poprzez stwierdzenie, że jednego dnia stracił “Niżińskiego i Manolete” nie jest być może puentą niedoścignionego sukcesu całej kariery Michela, jakoby nikt inny, ale tylko Francuz był w stanie dokonać transformacji futbolu w coś, co łączy wdzięk tancerza i brutalność matadora?
“Ciao Presidente” – takie słowa pojawiły się na Curva Scirea na olbrzymim banerze, który owinął trybuny w pierwszą niedzielę bez Giovanniego Agnellego. Takie bezpośrednie pozdrowienie, w tle, to znak, że wspólna miłość do Juventusu zmniejszyła dystans pomiędzy kibicami, a tak ważną osobistością, podziwianą przez najbardziej wpływowych na świecie (którym de facto pokazywał drużynę z jednoznacznym poczuciem dumy, zabierając ją w progi Białego Domu do George’a Busha, czy towarzysząc Michaiłowi Gorbaczowi na Stadio Comunale). Patrzenie na ten najszczerszy wyraz pasji sprawiało kibicom niesłychaną przyjemność. Nie było mowy o arystokratycznym dystansie. Można było natomiast zauważyć uznanie dla wartości przeciwnika i zdolność do odcinania się od starych i nowych animozji między klubami, ponieważ liczyła się tylko jedna rzecz: uczucia względem Starej Damy. Rodowe dziedzictwo, ale także wieczna miłość. Hołd złożony własnemu dzieciństwu, temu zaczarowanemu momentowi, którym żyją dzieci obserwując magię sfera rotolante (fontanna z kamienną kulą, która obraca się pod wpływem strumienia wody – przyp. tłum) . W relacjach pomiędzy różnymi pokoleniami odnalazł się jakiś wspólny pierwiastek, kiedy to mały Giovanni szedł za rękę z tatą Edoardo – prezydentem Juventusu od 1923 do 1935, żeby zobaczyć testy Ferenca Hirzera, węgierskiej gwiazdy.
Podobnie było w przypadku małego Andrei Agnellego, który towarzysząc ojcu Umberto w treningu drużyny w latach 80. chciał usiąść przy stole obok Paolo Rossiego. Dziś Andrea jest prezydentem, który osobiście pojawia się na boisku podczas przedmeczowej rozgrzewki – piękny gest, który potwierdza naszą wiarę w niezaprzeczalną prawdę, którą wyraża zielony prostokąt i bliskość kibiców. Trzydzieści lat temu, w zupełnie innej epoce, zdarzyło mi się parę razy usłyszeć osoby, które na Curva Filadelfia zarzekały się, że potrafią odczytać i zrozumieć przekaz gestów Avvocato. Była to oczywiście rzecz niewytłumaczalna z punktu widzenia optyki, jako że odległość, która oddzielała nas od trybuny honorowej była zbyt duża. Ale mit o osobie, która zawsze jest w stanie wyrazić te właściwe uczucia względem Juventusu sprawiał, że cuda były możliwe. Z drugiej strony, “dobrze widzi się tylko sercem” – jak to powiedział lis do Małego Księcia Antoine’a Saint-Exupery’ego. A głos naszego serca był identyczny jak ten Giovanniego Agnellego, nie było różnic w tej wspaniałej i bliskiej sobie wspólnocie, która umie być społecznością piłkarską, historią wierności bez poddawania się.
“Juventus jest dla mnie miłością całego życia, przyczyną radości i dumy, ale również rozczarowania i frustracji. Tak czy inaczej, są to silne emocje, które może tylko wywołać historia miłości prawdziwej i nieskończonej” – to nie tylko wspólna pasja sprawiła, że Giovanni Agnelli stał się aż tak popularny. Myślę, że żył on w sposób, dzięki któremu stał się najbardziej radosnym i żywotnym przedstawicielem stylu Juventusu. Jest to rzeczą cenniejszą niż odniesienie ligowego zwycięstwa – składa się na to zachowanie, kultura, sposób na pozostanie zawsze sobą, kiedy wyniki są wspaniałe, a jeszcze bardziej kiedy nie udaje się osiągnąć wyznaczonego celu. Futbol to nawarstwienie silnych emocji i łatwo dać się nimi przytłoczyć. Podczas gdy dla innych zachowanie ducha sportowej walki jest dużym wyrzeczeniem w trakcie wrogiej rywalizacji, dla niego utrzymanie stylu było zupełnie naturalne i to nawet bez szczycenia się tym (“O stylu Juventusu mówią inni, nie my” – to jedna z jego najbardziej “filozoficznych” ripost).
Ze wszystkich jego wypowiedzi, następująca – mniej znana niż inne – jest moją ulubioną: “Odwiedziłem nieskończoną ilość razy wielkie muzea klasyczne, Luwr, Metropolitan, Uffizi – parę razy zostałem rozpoznany przez dzieci będące na szkolnych wycieczkach, które zaraz to podbiegły do mnie, by podpytać o plany transferowe Juventusu, nie o Matisse’a (słynny francuski malarz – przyp. red.) “ . Jeśli w tak fascynujących miejscach był on proszony o mówienie o Juventusie, uważam to za jeden z największych komplementów prawiony historii nas wszystkich.
Autor : Paolo Rossi Tłumaczenie: olga.
Źródło : Hurra Juventus (luty 2013)
Zapraszamy także do przypomnienia sobie biografii Giovanniego Agnellego