BBC znów odbiera
Od tego, jak szczelny mur postawi Juventus przed Realem, zależą losy rywalizacji w półfinale Ligi Mistrzów. Nastawiona na odbieranie turyńska BBC nie ma sobie równych w Europie. Czy jednak jej siła wystarczy na Królewskich, którzy odpowiedzą z mocą stacji nadawczej o nieograniczonym zasięgu?
Juventus od czterech sezonów najskuteczniej broni we Włoszech. Nieprzypadkowo wygrywa tytuł za tytułem, wprawiając krajową konkurencję w coraz większe kompleksy. Mecze, w których traci więcej niż jednego gola, należą do takiej rzadkości, że na dłużej pozostają w pamięci. W tym sezonie zdarzyło się to zaledwie cztery razy: z Romą i Ceseną w Serie A, z Olympiakosem w Lidze Mistrzów i Fiorentiną w Pucharze Włoch, ale i tak tylko w ostatnim z wymienionych wyjątków ostatecznie przegrał. Ta sama, ale nie taka sama (wtedy z Giuseppe Rossim) Fiorentiną pokarała Juve jeszcze surowiej 20 października 2013 roku. Odesłała go do domu z bagażem czterech goli. Od tamtego czasu nikt Starej Damy nie spoliczkował nawet trzykrotnie.
“W Lidze Mistrzów czujność i poświęcenie pod własną bramką nie wystarczą ” – tak niezmiennie głosi Arrigo Sacchi, dla którego myślenie ofensywne i kreowanie stanowią klucz do sukcesu poza własnym podwórkiem. Jednak Juventus już pokazał, jak pogodzić wodę z ogniem. Wprawdzie zwycięstwa nad Borussią dali Carlos Tevez z Alvaro Moratą, ale przejście suchą stopą przez Dortmund i Monaco zapewnili Andrea Barzagli, Leonardo Bonucci i Giorgio Chiellini.
B JAK BARZAGLI
Był największym zimowym nabytkiem Juve. I rzecz wcale nie dotyczy 2011 roku, kiedy za śmiesznych 300 tysięcy euro zamienił Wolfsburg na Turyn, ale jak najbardziej tego roku. Kibice i dziennikarze stracili go z radarów po mistrzostwach świata w Brazylii. Musiał poddać się operacji stopy. Nic strasznego ani zbyt skomplikowanego – po maksymalnie trzech miesiącach, nim sezon na dobre się rozkręci, miał być do dyspozycji Massimiliano Allegriego. Tak się wydawało. Rzeczywiście, we wrześniowym spotkaniu z Udinese znalazł się wśród rezerwowych i… tyle go widziano. Jego nazwisko ponownie trafiło na listę kontuzjowanych, z tym że informację o prognozowanym terminie powrotu na boisko zastąpiła złowieszcza notka: w trakcie diagnozy. Okazało się, że jesienią z pękniętą tą samą kością śródstopia po raz drugi trafił na stół operacyjny, a następnie dodatkowe opóźnienie wyniknęło z kontuzji mięśniowej. Wreszcie w styczniu mocno stanął na obu nogach i powoli wracał do treningów z pełnym obciążeniem. 9 marca przeciw Sassuolo w 86. minucie zmienił Teveza i zaliczył debiut w tym sezonie. W następnej kolejce z Palermo z nim od początku BBC odzyskało dawny kształt i formę, o czym rekonwalescent dobitnie wszystkich przekonał w Dortmundzie, gdzie zajął miejsce kontuzjowanego Paula Pogby.
W poprzednim sezonie był najrówniej grającym obrońcą w Serie A. Zresztą można by mu z czystym sumieniem dopisać jeszcze kilka naj: najszybszym, najskuteczniejszym, najbardziej eleganckim. Ani tak dobrym w ofensywie jak Bonucci, ani tak twardym jak Chiellini, ale regularność szwajcarskiego zegarka kazała stawiać go wyżej. Bez upadków, cały czas na tym samym wysokim pułapie. I tak od stycznia 2011 roku.
8 miesięcy z powodu kontuzji i operacji pauzował w tym sezonie Andrea Barzagli.
Wtedy zbliżał się do trzydziestki i wydawało się, że to, co miał wygrać, to już wygrał, najlepsze za nim i co najwyżej pogra jeszcze parę sezonów na przyzwoitym poziomie, ale w klubie bez dużych ambicji, a tu taka niespodzianka – zgłosił się Juventus. Kibice z niedowierzaniem przyjęli informację o wypożyczeniu Barzaglego. Natychmiast zaczęli sobie odświeżać w pamięci wszystkie informacje o nim. Grał w Chievo Werona, skąd przeniósł się do Palermo, z którym skutecznie walczył o europejskie puchary. Z Sycylii pojechał na mistrzostwa świata do Niemiec, gdzie zagrał z Australią i Ukrainą. Później powrót na krótko do Palermo i transfer za 12 milionów euro do Wolfsburga.
Czy ktoś taki mógł być wzmocnieniem defensywy Juve? W tamtym czasie każdy mógł. Trener Luigi Del Neri tracił panowanie nad drużyną, której obrona była dziurawa jak sito. Barzagli nie zatrzymał nieodwracalnego procesu spadania Bianconerich w okolice środka tabeli, ale przekonał, że nie jest typowym styczniowym meteorem, który zatrzymuje się w klubie na ledwie parę miesięcy, po czym rusza dalej w świat. Barzaglemu można było zaufać i na nim oprzeć szkielet nowej defensywy tworzonej przez innego budowniczego. Antonio Conte szybko zakochał się w obrońcy, który mało mówił, a dużo robił. Zawsze skoncentrowany na robocie i pracowity jak mrówka – tak jak uczył go Felix Magath. Conte znów zrobił z niego reprezentanta Włoch. Okazało się, że piłkarskie życie zaczęło się dla Andrei po trzydziestce.
B JAK BONUCCI
Po prostu generał. Nie do zdarcia. Zawsze na pierwszej linii frontu, gdzie szef sztabu Allegri zmusił go do wykonywania nowych rozkazów. Z Conte miał pełną swobodę i przyzwolenie na posyłanie kilkunastometrowych podań z pominięciem drugiej linii. Kilka asyst z własnej połowy zdążył zaliczyć. To się skończyło. U Allegriego miało być krócej, niżej, dokładniej. Nie zabronił mu tylko wycieczek do przodu, w czym Bonucci czuje się najlepiej z defensywnego tria. Jego umiejętności techniczne wykraczają dalece poza standard obowiązujący graczy na tej pozycji, strzał z dystansu również, a z grą głową trzyma poziom.
Jest gwiazdą. Godnym następcą Gaetano Scirei i Fabio Cannavaro, by poprzestać na tylko dwóch nazwiskach. Ma oddanych sympatyków nie tylko w Turynie. Pragnąłby go w Bayernie Pep Guardiola, ale Bonucci nigdzie się nie wybiera. W realizowaniu coraz to nowych celów w tym samym miejscu pracy pomaga mu Alberto Ferrarini. W świecie piłkarskim być może nikt tak dobrze nie zareklamował instytucji mental coach jak Bonucci. Współpracę rozpoczęli w 2009 roku, kiedy dla stopera za krótka była ławka rezerwowych w drugoligowym Treviso, Ferrarini pracował nad głową piłkarza, ale nie rzucał tekstów w stylu: jesteś najlepszy, roznieś cały świat. Odsłaniał przed nim tajemnice numerologii, pozytywnego myślenia, a nawet tradycji indiańskiej. Nazywał żołnierzem, nadał mu imię Leonardobi, które po pewnym czasie Bonucci zaprezentował na swoich butach piłkarskich. Krok po kroku odzyskiwał wiarę w siebie, w umiejętności, w piłkarską przyszłość. Stał się mocny psychicznie jak nigdy wcześniej. “Nie mogę wam zdradzić, co robimy ” – mówił swego czasu Bonucci. “To są nasze sprawy słyszymy się lub spotykamy średnio raz, dwa razy w tygodniu. Zawsze przed meczem. Efekt jest taki, że na boisko wychodzę naładowany pozytywną energią i przekonany o własnej sile. Nie boję się odpowiedzialności, a jeśli zrobię błąd, to się nie załamuję “.
C JAK CHIELLINI
Poczciwy Giorgio, a raczej Giorgione. Niby szanowany, ale też traktowany z przymrużeniem oka. Co innym w Juventusie nie przystoi (na przykład kłująca w oczy techniczna toporność), jemu uchodzi. Niepasujący do wyższych sfer. Niemający tej ogłady i bez klasycznego wychowania piłkarskiego. Trochę kwadratowy i kanciasty. Kiedy przyjmuje piłkę, nie wiadomo, czy zaraz mu nie odskoczy i nie będzie się ratował przed stratą desperackim wślizgiem, a jak wślizgiem, to faulem, a jak faulem, to kartką. Jeśli podaje, to w taki jakiś drewniany sposób, cały czas w strachu, żeby nie kopnąć za mocno, w aut, w trybuny. Pochodzi jakby z innej fabryki. W której producent bardziej przyłożył się do silnika (serce, charakter) niż do wykończenia i detalu (wrażenie artystyczne).
Z nim wiążą się najżywsze wspomnienia z madryckiego meczu z Realem w fazie grupowej poprzedniego sezonu. Przegranego przez Starą Damę 1:2. Niemiecki sędzia Manuel Graefe skrzywdził Chielliniego podwójnie: podyktował dla Królewskich rzut karny za faul, którego nie było i pokazał niesłusznie czerwoną kartkę. Być może to wtedy obrońca zapłacił słoną cenę za swoją reputację. Tego, który sam cały czas na boisku sieje burzę, a kiedy w niego piorun trafi, to udaje strasznie pokrzywdzonego. Tego, który gra bez pardonu, fauluje, a za chwilę z uśmiechem na ustach przeprasza i pyta poszkodowanego, czy wszystko w porządku. Tego, który najszerzej rozkłada i najwyżej podnosi ręce, bo też gra obronna w jego wykonaniu rękami jest tak samo ważna jak nogami. Wkrótce królewskie BBC: Gareth Bale, Karim Benzema i Cristiano Ronaldo jeszcze raz się o tym przekona.
Autor : Tomasz Lipiński
Źródło : Piłka Nożna 17/2015