Brutalna prawda

Na zdjęciach wygląda, jakby dopiero co wyszedł na wolność po kilku latach ciężkiego więzienia, czego zresztą wielu mu życzyło. Świecący łysiną, niedogolony, wychudzony, z bruzdami na twarzy, zaciśniętymi ustami i spojrzeniem, którego nie chciałbyś z nim skrzyżować, bo lepiej tego typa nie spotkać na drodze. Nie ma jednak wyjścia, ten potwór właśnie wyszedł nam na spotkanie.

Nam, czyli wszystkim sympatykom calcio. Po 14 latach nieobecności, względnego spokoju, wrócił, by go zburzyć. Brzmi jak zapowiedź jakiegoś thrillera, w którym trup będzie ścielił się gęsto, ale spokojnie – ma być grany zupełnie inny gatunek. Oczywiście niewykluczone, że przeszłość o sobie przypomni i prawdziwy charakter bohatera lub raczej antybohatera prędzej czy później weźmie górę nad postanowieniem poprawy i chęcią rozpoczęcia nowego życia, ale niech będzie, że na razie przyszedł czynić
dobro.

Dawno we włoskiej prasie nie pojawił się tak interesujący wywiad, jak ten z Paolo Montero. Nie jest to zarzut wobec tamtejszych dziennikarzy, że popadli w rutynę i banał, że mając tyle gwiazd na wyciągnięcie ręki, przestali szukać ciekawych pomysłów i pisali na jedno kopyto. Nie, po prostu kaliber akurat tej przepytywanej postaci był absolutnie wyjątkowy. W końcu Montero to w wielu uszach brzmi jak Hannibal Lecter, który z zawodowego zabójcy i psychopaty postanowił wejść w rolę dobrotliwego
nauczyciela. Jak mu teraz zaufać?

BOKSER W TRANSIE

Rzut rożny w derbach Italii z listopada 2000 roku Montero z Luigim di Biagio (też niezłym ziółkiem) przygotowujący się do wznowienia gry. I nagle na szczęce zapatrzonego w okolice narożnikowej chorągiewki Włocha ląduje urugwajska pięść. Ot, tak. Bez wyraźnego powodu, bez uprzednio żadnej prowokacji czy kłótni. Na zasadzie – ty się chłopie nie wychylaj, nie rób mi problemów, bądź grzeczny, bo jak nie, to drugi raz dostaniesz mocniej.

To pierwsza scena, która po tylu już latach przychodzi do głowy na wspomnienie obrońcy Montero. Po wpisaniu jego imienia i nazwiska jednak jako druga w kolejności wyświetla się na YouTube. Na czele znajduje się parominutowa kompilacja fauli i kolekcji czerwonych kartek. Nikt nie ma tak jaskrawo bogatej. Złożonej z 16 sztuk w Serie A. Plus po 1 w Serie B, Pucharze UEFA, Pucharze Włoch, Pucharze Intertoto i lidze argentyńskiej. W sumie 21. Aż dziwne, bo także YouTube dostarcza bezsprzecznych dowodów winy, że ani razu nie został wyrzucony z boiska podczas meczu reprezentacji Urugwaju.

16, pozostańmy przy liczbie dotyczącej tylko Serie A, to do dziś niepobity rekord, a przecież dotyczył czasów, w których VAR wchodził do gry dopiero podczas burzliwych programów telewizyjnych. Nie wcześniej. Gdyby obowiązywał po dzisiejszemu, to sianie burzy sprowadziłoby na Montero znacznie więcej piorunów. Dość powiedzieć, że słynnego ciosu wyprowadzonego na szczękę Di Biagio sędzia na boisku nie widział i dopiero na podstawie pomeczowego zapisu telewizyjnego bokser został ukarany dyskwalifikacją, zresztą tylko na 3 kolejki.

Na swoją reputację uczciwie pracował od samego początku. Już w piątym występie w Serie A oznaczył się na czerwono. Podczas czterech sezonów spędzonych w Atalancie jego kartoteka wzbogaca się o siedem (w tym jedna w drugiej lidze) kartek tego koloru. Dlaczego po takiego rębajłę z przeciętnego zespołu zgłosił się wielki Juventus?

Ano dlatego, że Montero z piłką przy nodze naprawdę mógł się podobać: w miarę elegancki w ruchach, z dobrze ułożoną lewą nogą, którą rozpoczynał akcje zespołu, z dobrym przeglądem pola, technicznie wyszkolony bez zarzutu. W diabła zamieniał się podczas walki o odzyskanie piłki. Oj, nie przebierał w środkach, szedł na raz, w myśl dobrze znanej zasady, że piłka może przejść, ale zawodnik z piłką już niekoniecznie. Zatrzymywał łokciami, nakładką, faulując od tyłu, depcząc i kopiąc, atakując każdą część ciała. I cały czas zgrywając niewiniątko. Popadał w jakiś rodzaj transu lub afektu, jakby podczas popełnianego przestępstwa i tuż po nim do niego nie docierało. Jakby prowadził swój mecz, w którym wszystkie chwyty były dozwolone, dopiero gwizdek sędziego i kartka w jego dłoni powoli uświadamiały mu, że to jednak zawody, w których obowiązują inne reguły. Jakieś reguły.

A już zupełnie jak płachta na byka działał na niego Francesco Totti. Grając przeciwko niemu i jego Romie zobaczył trzy czerwone kartki. Ostatnia z nich z lutego 2004 roku zyskała nie mniejszą niesławę niż cios w Di Biagio. Po prostu wyciął wtedy Tottiego w podwórkowym stylu, jak starszy, ale wolniejszy, który nic może nadążyć za młodszym i lepszym.

W kwietniu 2005 roku rozegrał swój ostatni 267. mecz w Serie A. Jeszcze krótko pograł w ligach argentyńskiej i urugwajskiej, w której posmakował też trenerki, i po czternastu latach przyleciał na Półwysep Apeniński. Po naukę, by w ośrodku Coverciano zdać na UEFA Pro i po praktykę, którą udało mu się otworzyć w trzecioligowym Sambenedettese. Z marszu, za samo nazwisko i całą przeszłość z nim związaną, stając się jednym z najciekawszych nabytków letniego mercato.

OCHRONIARZ ZIZOU

Miał świetnych nauczycieli od nieżyjącego Emiliano Mondonico, przez Marcello Lippiego po Carlo Ancelottiego, który w biografii poświęcił mu trochę miejsca. Nazwał go morderczym maniakiem. Dodał: “Mając do wyboru dobro i mniejsze dobro, zawsze stawiał na to drugie. Celuje w piłkę, kopie w nogę. Celuje w stopę, kopie nogę. Chociaż trzeba mu przyznać, że gdy celuje w nogę, to zawsze trafia“.

W sumie zachował go w życzliwej pamięci i wspominał jako osobistego ochroniarza Zinedine’a Zidane’a. “To był człowiek czysty sercem i silny duchem. Spokojnie mógłby zostać przestępcą, miał jednak wewnętrzny kodeks honorowy. I misję, za którą był gotów walczyć: łapy precz od Zidane’a“. W niedawnym wywiadzie swoją niby obsesję na punkcie Francuza Montero tłumaczył tak: “W Ameryce Południowej od dziecka uczą cię, że jeśli kopią najlepszego w twojej drużynie, ty musisz kopać najlepszego w ich drużynie. W Juventusie tę zasadę wcielaliśmy w życie“.

Wrócił do starcia z Di Biagio. Opowiadał, że następnego dnia zadzwonił do niego Gianni Agneili, który wyraził dezaprobatę. “Montero, rozczarował mnie pan, po takim ciosie on powinien wylądować na ziemi“. Po treningach Urugwajczyk często ucinał sobie pogawędkę z pewnym nastolatkiem, który towarzyszył dystyngowanemu adwokatowi. To był Andrea Agneili, obecny prezydent Juventusu. Montero pozostał jego ulubionym piłkarzem. Z dawnego Juventusu najsilniejsze więzi łączą go z Gianluką Pessotto. Kiedy w 2006 roku ten targnął się na swoje życie, Urugwajczyk przez dwa tygodnie, aż do odzyskania przytomności przez przyjaciela, siedział w nogach łóżka.

Podkreślał, że z wiekiem złagodniał, zmądrzał, ale z wilka nie stał się barankiem. Filozofia, która wyniosła go na szczyty (10 trofeów z Juventusem), pozostała ta sama. “Jeśli nie boisz się nikogo, jesteś w stanie pokonać każdą przeszkodę, zmienić niemożliwe w możliwe“. Nigdy nie udawał nikogo innego, walił prawdę między oczy, podczas gdy inni bawili się w dyplomatów. Brutalny, ale szczery na przykład w temacie fair play, że w futbolu to czysta hipokryzja. “Zasady, którymi kieruję się w życiu i na boisku nie idą ze sobą w parze. Zawsze gram, nawet z moimi synami w ogrodzie, po to, żeby wygrać. Nie interesuje mnie uczestnictwo. Używam wszystkich dozwolonych i niedozwolonych metod, żeby osiągnąć cel“.

Zawsze grać na pograniczu faulu to pierwsza zasada, którą wprowadził do szatni Sambenedettese. W pierwszym meczu przyniosła wyjazdowe zwycięstwo 3:1.3 września młody stażem trener skończy 48 lat. Zakład, że przed 50-tką ponownie zobaczymy go w Serie A?

POST SCRIPTUM – INNE SŁAWY W SERIE C

Montero to nie jedyny trener z głośnym piłkarskim nazwiskiem, który znalazł zatrudnienie we włoskiej trzeciej lidze. W Pro Vercelli od tego sezonu pracuje Alberto Gilardino, który na poziomie Serie A strzelił 188 goli (tyle samo co Giuseppe Signori i Alessandro del Piero). Należał do złotej reprezentacji Włoch Marcello Lippiego z 2006 roku. Dla narodowych barw zdobył 19 bramek, w tym jedną na niemieckim mundialu. W 2005 roku Silvio Berlusconi i Adriano Galliani kupowali go z Parmy za 25 milionów euro. Dziś twórcy potęgi Milanu próbują na szersze wody wyprowadzić Monzę, gdzie dają się wykazać Cristianowi Brocchiemu, który jako zawodnik Milanu i Lazio zdobył 11 trofeów, a grał jeszcze w Interze i Fiorentinie. Także o Milan zahaczył Giuseppe Pancaro, który jednak kojarzony jest głównie z Lazio. Z jednym i drugim klubem sięgał po scudetto. Teraz odpowiada za wyniki Pistoiese. Swego czasu jednym z najbardziej widowiskowych piłkarzy Interu i zarazem najlepszych skrzydłowych ligi był Francesco Moriero – aktualnie szkoleniowiec Cavese. Na tej samej pozycji brylował w paru klubach (Brescia, Parma, Sampdoria, Palermo, Torino) Aimo Diana, którego odnajdziemy w Renate.

W Torino wieczna będzie pamięć o Riccardo Maspero, który w derbach Turynu z 2001 roku wykopał dołek na punkcie jedenastego metra, co miało przyczynić się do pudła Marcelo Salasa i pomóc w remisie z Juventusem 3:3. Tych i innych sztuczek uczy w Giana Erminio. Domenico di Carlo, już przecież ze sporym trenerskim doświadczeniem na poziomie Serie A wrócił do Vicenzy, z którą jako kapitan sensacyjnie wygrał Puchar Włoch w 1997 roku. Bliźniacy Cristian i Damiano Zenoni wyszli ze szkółki Atalanty Bergamo i zrobili całkiem przyzwoite kariery. Damiano szkoli następców w Feralpisalo. Po raz drugi do Juventusu wstąpił Fabio Pecchia. Kiedyś wiele emocji towarzyszyło jego transferowi z Napoli, teraz zdecydował się objąć trzecioligowe rezerwy Bianconerich.

Autor: Tomasz Lipiński
Źródło: Piłka Nożna 36/2019

Zapisy na Juventus-Milan!

Subskrybuj
Powiadom o
0 komentarzy
oceniany
najnowszy najstarszy
Informacja zwrotna
Zobacz wszystkie komentarze

Lub zaloguj się za pomocą: