Czy światełko w tunelu to nadjeżdżający pociąg, czyli o tym dokąd zmierzają Bianconeri
Fot. Marco Iacobucci Epp / Shutterstock.com
Kiedy Juventus ogłosił powrót na ławkę trenerską Maxa Allegriego, wśród fanów Starej Damy zapanował entuzjazm. Wrócił trener odpowiedzialny za największe sukcesy klubu w XXI w. Tymczasem Bianconeri zaliczyli najsłabszy sezon od dekady i przebudowa drużyny przedłuża się o kolejny sezon. W przeddzień rozpoczęcia nowego sezonu fani Juve na całym świecie zadają sobie pytanie: czy i kiedy drużyna Starej Damy zacznie grać tak, jak wymaga się tego od jednego z najbardziej utytułowanych klubów na świecie?
Gdybym miał powiedzieć coś dobrego o kampanii 2021/22 z perspektywy fana Juventusu, to chyba jedynie to, że się zakończyła. Bianconeri nie zdołali zejść z równi pochyłej i zanotowali sezon, który okazał się gorszy niż wcześniejszy. By ująć rzecz dosadniej należy powiedzieć, że był on najsłabszy od 2011 roku, kiedy Juve pod wodzą Luigiego Del Neriego zajmowało siódme miejsce w lidze i odpadło w fazie grupowej Ligi Europy (kończąc zmagania pucharowe niżej niż Lech Poznań). Ponadto, w nadchodzącym sezonie Juventus nie będzie rywalizował o Superpuchar Włoch po raz pierwszy od dekady. Po tamtych mrocznych czasach zespół przejął Antonio Conte i rozpoczął nową, wspaniałą erę w historii klubu, podczas której w klubowej gablocie pojawiło się między innymi dziewięć trofeów za Scudetto z rzędu. Dziś – gdy Juventus ponownie spisał się bardzo słabo – nasuwa się pytanie, czy mamy powody, żeby liczyć na jeszcze jedno zmartwychwstanie Starej Damy. Postaram się na nie odpowiedzieć.
W maju 2021 roku było jasne, że kolejny „projekt” budowania Nowego Juve okazał się klęską. Zespół otarł się o katastrofę, cudem wskakując na – ostatnie premiowane udziałem w Lidze Mistrzów – czwarte miejsce w Serie A, a sam klub i zarząd odnieśli kilka spektakularnych porażek, jak odpadnięcie w 1/8 LM z dużo niżej notowanym FC Porto, czy fiasko Superligi. Lato 2021 miało być zatem przełomowym dla dalszych losów drużyny. Poza piłkarskim klasykiem, czyli zwolnieniem trenera jako źródła całego zła, pracę stracił także dyrektor sportowy Fabio Paratici. Ponadto w kuluarach przewijały się głosy, że los Pavela Nedveda i Andrei Agnelliego wisiał na włosku i obaj panowie byli na cenzurowanym u Elkanów. Ostatecznie obaj pozostali na stanowiskach, a do zarządu dołączyli: znany z F1, kontrowersyjny i słynący ze zdecydowanych i bezkompromisowych ruchów Maurizio Arrivabene i mający odpowiadać za transfery Federico Cherubini. Na ławkę trenerską wrócił natomiast znany i lubiany (przynajmniej przez niektórych) Massimiliano Allegri.
Powyższe duże zmiany, które miały być zapowiedzią nowej odsłony w słynnego „projektu”, miały – moim zdaniem – również znaczenie symboliczne. Dokonując ich środowisko Juve pośrednio przyznało bowiem, że wizja klubu w wariancie „FC Hollywood”, bardziej instagramowego i tiktokowego, niż piłkarskiego, przepełnionego gwiazdami i idolami młodzieży, nie wypaliła, a właściwym kierunkiem będzie pielęgnowanie DNA Juventusu – racjonalnej polityki transferowej i budowania składu na młodszych, rokujących zawodnikach, najchętniej pochodzących z Półwyspu Apenińskiego. W jakimś sensie cały zabieg można więc określić powrotem do – bliskiej wielu kibicom – koncepcji ItalJuve.
Przekształcenia następowały jednak w swoim rytmie i latem 2021 roku nie doszło do kadrowej rewolucji . Do Turynu zawitał długo oczekiwany Manuel Locatelli, a linię ataku uzupełnił zdolny napastnik z Brazylii Kaio Jorge, a po ich transferach wszystko wskazywało na to, że kadra została domknięta. Pod koniec sierpnia zdarzyło się jednak coś, na co klub nie był przygotowany. Cristiano Ronaldo w mało elegancki sposób wymusił swoje odejście, które wywołało desperackie ruchy zarządu.
Postawione w trudnej sytuacji kierownictwo musiało szybko szukać napastnika i postawiło na sprowadzenie – znającego środowisko Juve – Moise Keana. Do kolejnego sezonu zespół przystępował więc bez swojej największej gwiazdy i króla strzelców poprzednich rozgrywek, zawodnika, który decydował o obliczu ofensywy turyńskiego giganta.
Mimo naprawdę słabego sezonu 20/21, w którym zespół wyglądał na rozbity, rozedrgany i pozbawiony tożsamości, obecność Allegriego na ławce trenerskiej wlewała w serca sympatyków Bianconerich dużą dawkę nadziei. Za sterami stanął w końcu człowiek, który nie tak dawno był odpowiedzialny za stworzenie piłkarskiej maszyny. Max jest wszak świetnym taktykiem, który potrafił doskonale namierzyć i wykorzystywać słabości rywala, a ze swoich zawodników wycisnąć to, co w nich najlepsze. Oczywiście, często przewijały się zarzuty, że Allegri jest zwolennikiem nudnej i defensywnej gry, a jego wizja piłki nożnej jest już całkowicie nieaktualna i w świecie Guardioli i Kloppa nie ma miejsca na toskańskie „corto muso” . Mimo tych zastrzeżeń sądzę, że w środowisku panowało milczące przekonanie, o tym, że pewnie nie będzie fajerwerków, ale facet przyniesie do klubu wyniki. Tak samo, jak w sezonie 14/15, kiedy przejął zespół osierocony przez wykrzykującego coś o drogich restauracjach i pustych kieszeniach Conte i wprowadził go do finału Ligi Mistrzów.
Wyrażone wyżej nadzieje szybko zostały podeptane. Juve zdobyło dwa punkty po czterech kolejkach i już na samym starcie notowało dziesięć punktów straty do lidera. To i kiepska postawa drużyny szybko wybiły nam z głowy realną walkę o Scudetto. Tę nową rzeczywistość zaakceptował sam trener, który właściwie na każdym kroku podkreślał aktualne, zredukowane cele swojej ekipy. Jedni widzieli w tym grę psychologiczną i zdejmowanie presji z zawodników, inni pokornie przyjmowali te wypowiedzi jako realną ocenę stanu rzeczy i zapowiedź, że odbudowa Juventusu potrwa dużo dłużej niż zakładali optymiści.
Nowe otwarcie, chociaż jeszcze na takie nie wygląda
Jedną ze scen, którą najmocniej pamiętam z początku sezonu był przegrany mecz domowy z Empoli, w trakcie którego stojący obok Maxa Chiellini szepnął wymowne ‘non e squadra’ – to nie jest drużyna. Stan ten potwierdzał już sezon pod wodzą Pirlo, a w szczególności to, jak ten zespół posypał się w drugiej jego części, oddawał obraz panującego tam chaosu. Mimo kiepskiej końcówki, uważam, że prawdziwy stan rzeczy i tak był zakłamywany przez indywidualne popisy Chiesy, Ronaldo, Cuadrado czy Moraty, którzy – niekiedy w pojedynkę – ratowali wyniki spotkań. Mało tam było kolektywu, a sporo improwizacji, w której niekiedy udawało się coś wykreować. Jeśli w tym szaleństwie była metoda, to niestety mi umknęła.
Oceniając zakończony niedawno sezon musimy wziąć ten czynnik pod uwagę – szatnia, do której wszedł Allegri w 2021 roku znacząco różniła się od tej z 2014. Wiekowo, kadrowo, mentalnie i pod właściwie każdym względem. Nie było w niej lidera w ataku w osobie Carlosa Teveza i brakowało zrównoważonej i bardzo jakościowej linii pomocy z Pirlo, Vidalem i Pogbą, a mur obronny nie przypominał jakością topowego BBC, którzy w 2014 przeżywali swój najlepszy okres. Jednak najistotniejszym elementem, który Allegri zastał w szatni latem 2014 roku był duch drużyny. Ekipa była zbudowana na silnych fundamentach i miała liderów z prawdziwego zdarzenia, którzy doskonale rozumieli Juventus jako instytucję. Tamten zespół, wybiegając na boisko był zgrany i gotowy walczyć zgodnie z dewizą “jeden za wszystkich i wszyscy za jednego”.
Dlatego też do nowego rozdania w Juve Allegri musiał podejść holistycznie. Każdy z nas zdaje sobie sprawę z jakimi pokładami talentu mieliśmy do czynienia w szatni na Allianz. W pewnym momencie wystarczyło, że zawodnik przestał kopać się po czole i przewracać o piłkę, a my z nadzieją szukaliśmy przełamania, „przestawienia się w głowie” i początku drogi ku lepszemu. Niewygodna prawda jest jednak inna: przez ostatnie trzy-cztery sezony zdołaliśmy zgromadzić niewiarygodne ilości przepłacanej miernoty. Wielu z nas z pamięci wyrecytuje litanię nazwisk zawodników, którzy nie gwarantują jakości na boisku i dla których gra na tym poziomie jest zwyczajnie za trudna. Korci powiedzieć: „pozbyć się szrotu”, jednak łatwiej jest to powiedzieć niż zrobić. Nie powinno być bowiem zaskoczeniem, że zawodnicy mający wysokie kontrakty w trakcie swojej krótkiej kariery nie są chętni na znaczące obniżki pensji, nawet jeśli klub i kibice grzecznie ich o to poproszą.
Dlatego też wchodząc do szatni Juventusu Allegri miał na celu przede wszystkim dokonać przeglądu wojsk. Wprowadzić swoje pomysły taktyczne, metody treningowe oraz strategię i dopiero na tej podstawie dokonać selekcji kadry, a także dać zarządowi czas na znalezienie i sprowadzenie odpowiednich wykonawców. Można rzec, że piłkarze mający problemy z formą otrzymali od losu i trenera czystą kartę i z nią w ręku zasiadali do nowego rozdania. Wielu nie potrafiło tej kolejnej szansy wykorzystać, ale pojawili się także zwycięzcy.
Na dziś wiemy, że z klubem pożegnali się gracze, którzy mieli stanowić o sile ofensywnej zespołu – kontrakty Paulo Dybali i Fede Bernardeschiego nie zostały przedłużone, klauzula wykupu Moraty ustalona na 35 mln euro nie zostanie aktywowana, a agent „nowego Xaviego” intensywnie szuka Brazylijczykowi nowego klubu (i prawdopodobnie znalazł mu przystań w Valencii). Klub rozwiązał kontrakt z Aaronem Ramseyem, aby oszczędzić obu stronom wzajemnych męczarni przez kolejny sezon, a agenci Moise Keana mają pracować nad znalezieniem młodemu Włochowi nowego miejsca pracy, gdyż ten odgrzewany kotlet spowodował niestrawność. Klub rozgląda się też za chętnymi na Lukę Pellegriniego i Alexa Sandro. Nawet wygrany ostatnich miesięcy, który wykreślił swoje nazwisko z „listy wstydu”, Adrien Rabiot może odejść, jeśli pojawi się zadowalająca oferta.
Mówimy zatem o ośmiu zawodnikach, którzy najprawdopodobniej opuszczą klub tego lata, ponieważ zostali przez szkoleniowca skreśleni, bądź ich nowa pozycja w drużynie nie jest dla nich zadowalająca. Właśnie ta selekcja była jednym z zadań Maxa Allegriego na sezon 2021/22.
Zmiana warty
Poza odejściem zawodników, którzy byli oczywistymi rozczarowaniami jesteśmy też świadkami kolejnego etapu zmiany warty w Juve. Jednym z najboleśniejszych jej skutków jest pożegnanie z największą obecnie grającą legendą klubu – Giorgio Chellinim. Włoch, który był wielkim liderem, mimo iż w ostatnich sezonach bardziej poza boiskiem, niż na murawie, udaje się na zasłużoną emeryturę. Stało się to rok wcześniej niż planował ze względu na odpadnięcie Italii w eliminacjach do Mistrzostw Świata. W jego miejsce kapitanem w nadchodzącym sezonie ma zostać Leonardo Bonucci.
Z klubem żegna się też Paulo Dybala, który pomimo trwających ponad dwa lata negocjacji kontraktowych, nie zdołał złożyć podpisu pod nową umową. Ciągnąca się latami telenowela doczekała się zaskakującego zakończenia i zawodnik lansowany na lidera, kapitana, „10”, mający stanowić o sile ofensywnej zespołu, być jego twarzą, odszedł po wygaśnięciu kontraktu w momencie, kiedy wchodzi w najlepszy wiek dla piłkarza. Ruch ten z pewnością można ocenić jako bardzo kontrowersyjny i obarczony dużym ryzykiem ze strony zarządu, jednak nie mogę nie pokusić się o skromną obserwację, że rynek zweryfikował Dybalę. Pamiętamy wszak, że ten „nowy Messi”, „diament” argentyńskiej piłki był do wzięcia za darmo, a zamiast wylądować w czołowym klubie Europy, będzie grał w szóstej drużynie poprzedniego sezonu – AS Romie. w której ma zarobić około 6 milionów euro za sezon, czyli znacznie mniej niż miała wynosić swego czasu oferta Juve – 8+2. Brutalnie.
Dosyć niespodziewanie z klubem rozstał się też de Ligt, który zamienił w lipcu Turyn na Monachium, a o kulisach swojej decyzji opowiadał nader chętnie, zarzucając Starej Damie zbyt defensywny jak dla niego styl gry, w którym czuł się kiepsko i przez to nie był w stanie w pełni cieszyć się grą. Słowa, z którymi nie sposób się nie zgodzić z niewiadomych przyczyn przez sporą część kibiców Juve zostaly odebrane jako atak, zupełnie niesłusznie. Bo jest dokładnie tak, jak Holender powiedział – Juventus sprowadzając go miał na ławce trenerskiej ofensywnie usposobionego Maurizio Sarriego, a w ciągu 3 lat doszło do 3 zmian szkoleniowców, a ostateczny wybór padł na usposobionego defensywnie Allegriego. Zupełnie inna gra, niż to co de Ligt znał z Ajaxu i co zastanie w Bayernie. W pewnym sensie zatem sprzedaż de Ligta zamknęła cykl aspiracji do ofensywnej i widowiskowej gry Juve. Wraca słynne już DNA Juventusu.
Podejmowane od stycznia działania Arrivabene i Cherubiniego jasno pokazują, że letnia bierność była tylko ciszą przed burzą, a sam Allegri miał dostać czas na właściwą ewaluację i przygotować zespół na walkę o najwyższe cele od sezonu 2022/23. Twarzami nowego projektu mają być oczywiście Pogba, Di Maria, Bremer, Chiesa i Vlahović. Ten sezon moim zdaniem pokazał, że nowy zarząd nie boi się odważnych i zdecydowanych ruchów, unikając przy tym posunięć raptownych i nieprzemyślanych.
Po zdefiniowaniu potrzeb i namierzeniu słabych ogniw w zespole Juve ruszył do ofensywy. Priorytetami są: wzmocnienie środka i lewej strony obrony (Bremer, prawdopodobnie Kostić), sprowadzenie jakościowych pomocników (Pogba), skrzydłowego (Di Maria) i rezerwowego napastnika jako alternatywa dla Vlahovicia (w przypadku sprzedaży Keana przewijają się nazwiska: Muriel, Werner). Dodatkowo więcej szans mają dostawać młodzi piłkarze – Soule, Miretti, Rovella, Fagioli. Szczególnie dwaj ostatni pokazali się z bardzo dobrej strony podczas amerykańskiego tournee i obaj przekonali do siebie Allegriego.
Wygląda na to, że oczekiwana rewolucja kadrowa nadeszła, po prostu z rocznym opóźnieniem.
Zdrowie, zdrowie jest najważniejsze
Kolejną kwestią wymagającą omówienia jest przygotowanie fizyczne naszych zawodników. Skłamałbym, gdybym powiedział, że jestem zaskoczony ilością kontuzji z jaką mieliśmy do czynienia w tym sezonie. Śledząc poczynania Starej Damy od lat mogę jedynie powiedzieć: business as usual. Absencje wynikające z urazów to nawracający problem, z którym borykamy się w każdym sezonie i tym razem zbierał swoje żniwo.
Kontuzje mięśniowe notorycznie prześladowały Dybalę (co raczej nie powinno dziwić), ale nie tylko Paulo meldował się w J-Medical. W kluczowym momencie sezonu, zmaganiach pucharowych w ramach Ligi Mistrzów Allegri miał do dyspozycji jednego nominalnego środkowego obrońcę. W rewanżu z Villarreal w defensywie musiał wystąpić niepewny i nieprezentujący odpowiedniego poziomu Rugani, który sprokurował rzut karny na 1:0 dla Hiszpanów. Można by wprawdzie rzec, że opieranie gry obronnej na 37-latku z zerwanymi więzadłami na koncie i 35-latku musi się dokładnie w ten sposób skończyć, lecz to tylko kropla w morzu urazów.
Dłuższe przerwy w grze zaliczyli też Danilo, Locatelli, Cuadrado, Bonucci, De Sciglio, Zakaria, Arthur, Bernardeschi i Alex Sandro. Do tego oczywiście należy doliczyć poważne urazy kluczowego dla nas Chiesy, a także McKenniego czy Kaio Jorge.
Oczywiście należy pamiętać, że kontuzje nie powinny być żadnym wytłumaczeniem czy wymówką, a zespół powinien mieć wystarczająco rozbudowaną i dobrze przygotowaną kadrę, aby móc rywalizować na wypadek niedyspozycji niektórych zawodników, ale jednocześnie trzeba przyznać, że nie ma wielu zespołów, którym na kluczowy mecz można wyjąć trzon drużyny, a ta zagra jak gdyby nigdy nic.
Jeśli wierzyć doniesieniom medialnym nie jestem w tym zaniepokojeniu odosobniony, gdyż sytuacja ta wyprowadziła z równowagi także trenera, który zaczął bardzo wokalnie nalegać na zmianę pionu medycznego operującego w J-Medical.
Lista grzechów Allegriego
Mając na uwadze wszystkie aspekty związane z Juve (nie tylko te poruszone powyżej) spodziewałem się takiego przebiegu sezonu. Nie zmienia to faktu, że jestem nim niesamowicie rozczarowany, a w wielu momentach byłem grą Juve zwyczajnie zażenowany.
Analiza suchych liczb i zestawienie ich z poprzednimi sezonami podpowiada, że kampania 2021/22 była najgorszą od jedenastu lat. Abstrahując od braku pucharów (bo serio, ani Superpuchar Włoch, ani Coppa Italia o niczym nie świadczą i nie są plastrem miodu na skołatane serce), to wyniki i styl gry wołały o pomstę do nieba. By potwierdzić tę tezę należy spojrzeć szczegółowe w statystyki. Te mówią nam, że w sezonie 2021/22 Juventus:
W Serie A:
- nie wygrał żadnego meczu różnicą więcej niż dwóch bramek
- strzelił zaledwie 57 goli (1,5 na mecz), mniej niż 10 zespołów w lidze (między innymi Udinese, Sassuolo, Hellas, Fiorentina), o 20 mniej niż za kadencji Pirlo, najsłabiej od sezonu 2010/11.
- stracił 37 goli, więcej niż Milan, Inter i Napoli, raptem o 1 mniej niż we wcześniejszym sezonie
- wypracował xG 51,5 (vs 74,2 w 2020/21)
- zdobył 70 punktów, 8 punktów mniej niż pod wodzą Pirlo, najmniej od sezonu 2010/11
- wygrał zaledwie 53% meczów, notując przy tym aż 8 porażek (vs 6 porażek za Pirlo). 4 porażki były w meczach domowych: z Empoli, Sassuolo, Atalantą i Interem.
Powyższe fakty są druzgocące, ale często mawia się, że drużynę buduje się od tyłu, a obrona wygrywa puchary. Choć pod wodzą Allegriego gra obronna rzeczywiście uległa znacznej poprawie, a pomocnicy zaczęli się dużo lepiej wywiązywać z obowiązków defensywnych, to pomysłu na grę w ataku nie widziałem przez cały sezon. Mecze z bardziej poukładanymi rywalami, jak Inter, Chelsea czy nawet Villarreal obnażały niemoc ofensywną klubu z Turynu, który był wolny, schematyczny i do bólu przewidywalny. Ponadto nawet jeśli wyznaczone zadania były proste, ich wykonawcy nie mieli wystarczająco dużo jakości, żeby je zadowalająco zrealizować.
W starciach z trudniejszymi rywalami szczególnie raziły braki w kreacji i nieskuteczność. W Serie A w meczach przeciwko Interowi, Milanowi, Napoli i Atalancie Juventus zdołał strzelić pięć goli w ośmiu meczach, a w LM przeciwko Chelsea i Villarreal dwa gole w 4 meczach. Także wyniki rozczarowują: Jeden punkt z Napoli, jeden z Interem, jeden z Atalantą i jeden z Milanem. Do tego trzy punkty po wygranym meczu w Turynie z Chelsea i blamażu w Londynie, a także remis i porażka z Villarreal. W całym sezonie Juventus zdołał wygrać jeden prestiżowy mecz z wymagającym rywalem. Biednie.
Allegri na każdej konferencji prasowej powtarzał te same hasła, ubierając je tylko w inne słowa. W kółko przewijały się frazesy o tym, że drużyna jest w przebudowie, że nie liczymy się w walce o Scudetto, że obecny sezon jest przejściowym i celem jest zajęcie miejsca w pierwszej czwórce i dobre występy w Lidze Mistrzów. Zakładam, że te wypowiedzi miały na celu uspokojenie opinii publicznej oraz zdjęcie świateł reflektorów z twarzy piłkarzy, którzy stopniowo musieli odbudowywać pewność siebie. Chcę wierzyć, że w szatni takie deklaracje nie padały, a ambicją była walka o najwyższe cele i wygraną w każdym meczu. Pozostaje mi tylko wiara, bo patrząc na postawę drużyny w kilku newralgicznych momentach odnosiłem wrażenie, że oglądam gierki treningowe w „klubie kokosa”. Były sytuacje w których widziałem ambicję i wolę walki, jak chociażby przy wielkim comebacku w meczu z Romą, wygranym 4:3), jednak w wielu meczach odnosiłem wrażenie, że drużyna jest bardzo bierna i skupiona na małych kroczkach i nie ma większych ambicji, aby pójść dalej niż absolutne minimum.
Sami zawodnicy po kilku dobrych wynikach (bo nie dobrych meczach) sprawiali wrażenie nie tyle pewnych siebie, ale zadowolonych z siebie. Wtedy ich zgranie i wiara we własne możliwości często przegrywała w starciu z – nawet niewielkim – oporem rywali. Wystarczyło Juventus przycisnąć, podejść wyżej, zagrać agresywniej i piłkarze już się gubili. O meczu w Londynie nawet nie wspominam, ponieważ na tle Chelsea wyglądaliśmy jak drużyna z okręgówki.
Jednocześnie, pomimo kiepskich, pozbawionych ambicji, przegranych, niefartownie zremisowanych bądź szczęśliwie wygranych meczach, Allegri zazwyczaj miał do powiedzenia to samo – zagraliśmy dobry mecz, rozwijamy się, zmierzamy w dobrym kierunku.
No to ja tego rozwoju zupełnie nie widziałem.
Czy to światełko w tunelu to nie jest nadjeżdżający pociąg?
Podsumowując przyznam, że byłem świadomy stanu w jakim była drużyna i było dla mnie jasne, że muszą nastąpić gruntowne zmiany. Stąd też, mimo głębokiego niezadowolenia i często frustracji obrazem gry, tłumaczyłem sobie, że to jest proces, któremu my, kibice, musimy zaufać. Sam Allegri był dużo bardziej kategoryczny w kwestii nadchodzącego sezonu i zapowiadał, że w nowej kampanii interesuje nas tylko wygrana w Serie A.
Oczywiście boisko zweryfikuje te szumne zapowiedzi. Rywale wszak nie śpią. Dotyczy to zarówno krajowego podwórka (szczególnie Inter i Roma), jak i będącej lata świetlne przed Juventusem Europy. Topowe kluby podnoszą bowiem swoją jakość, także z myślą o przyszłości, a stracony sezon 2021/22 jeszcze bardziej oddalił nas od czołówki.
Po wzięciu pod uwagę tych okoliczności, uważam, że celem na sezon 2022/23 jest odzyskanie Scudetto i walka o najwyższe cele na pozostałych frontach. Skończył się okres ochronny, zarówno dla zawodników, jak i dla trenera. Należy wierzyć, że Juventus jest w dobrych rękach i od sierpnia zaczniemy wracać na należne nam miejsce. Pierwsze. Forza Juve!
Autor: Marcin Szydłowski