Gdzie nas zaprowadzisz, Max?
Chyba każdy z nas czeka z utęsknieniem na następny sezon. Ma to ogromny wydźwięk szczególnie teraz, gdy w szeregi Juventusu wrócił Max Allegri traktowany jako gwarant powrotu na zwycięską ścieżkę. Jak każdy, ma on swoich zwolenników i przeciwników. Część z nas była usatysfakcjonowana wynikami (no może niekoniecznie u schyłku poprzedniej jego kadencji), licznymi sukcesami i emocjami. Część zaś nie mogła przeboleć stylu i najpewniej do dzisiaj nie rozumie co takiego wydarzyło się w przerwie podczas finałowego meczu z Realem Madryt.
Dzisiaj Max dostaje drugą szansę i śmiem twierdzić, że ma więcej zwolenników niż przeciwników. Po Maurizio Sarrim i Andrei Pirlo okazuje się, że Scudetto wcale nie jest pewnikiem. Andrea został rzucony na głęboką wodę, nie miał do końca szczęścia, a dodatkowo można było mieć nieustanne wrażenie, że pewna formuła się całkowicie wypaliła. Często zastanawialiśmy się w komentarzach czy trener nie ma pomysłu na grę, czy może zawodnicy chęci, a może była to kumulacja różnych czynników, w tym tych, o których nie mamy pojęcia. To na pewno tematy do dyskusji, jednak pewnym jest to, że stanowisko obejmuje Max Allegri.
Dokąd nas zaprowadzi?
Jaki styl będzie preferował?
Ile wyciśnie z obecnych zawodników?
Jaki ma plan na budowę drużyny?
Pytań jest sporo. Myślę, iż nowy-stary szkoleniowiec jest na tyle mądrym człowiekiem, że wyciągnął wnioski z poprzednich lat, nabrał dystansu i zdobył jeszcze więcej fanów odrzucając ofertę Realu. Pamiętam, jak miał łatkę kogoś, kto rozwali szatnię, kto jest nijaki, bez wyrazu… O takie „ciepłe kluchy”. Wielu na pewno zszokował widok, gdy rzucał marynarką, gdy krzyczał. Wówczas nabrały sensu słowa podkreślające, że Max to z pozoru spokojny człowiek, dający ci poczucie kontroli, ale pod tą maską kryje się gość, który wie czego chce i potrafi, za przeproszeniem, pieprznąć w stół, gdy coś mu nie odpowiada.
Styl czy wynik?
W gruncie rzeczy mieliśmy dysonans. Z jednej strony trenera broniły wyniki, ale jako że chcemy dążyć do doskonałości, chcieliśmy miłego dla oka stylu. Nie wiem jak inni fani, ale ja zasiadałem wówczas przed telewizorem z nastawieniem, że cokolwiek nie będzie się działo, to spotkanie i tak wygramy, choćby mocnym 1:0. Oczywiście, Max popełniał błędy, zaliczył kilka wpadek, mimo to, tak jak napisałem wyżej, ufam, że to mądry facet i wyciągnął wnioski ucząc się na swoich błędach. Bywało tak, ze raz lub dwa razy na sezon Juve pokazywało moc i demolowało rywala ładując kilka bramek, jakby chcąc przypomnieć pokłady siły i drzemiącego potencjału. Kiedyś po jednym z meczów innych drużyn zobaczyłem taki mniej więcej komentarz pod postem:
Iście cień Maxa Allegriego się unosi. Prowadzisz grę, cieszysz się, że prowadzisz 1:0, ale nadchodzi 90 minuta, spoglądasz na tablicę i nie wiesz jakim cudem jest 2:1 dla przeciwnika.
Jestem podminowany i odliczam dni do pierwszego meczu. Kto wie: może Piotr Dumanowski wykrzyczy podczas transmisji: Dominik, oni znowu to zrobili! Nie możesz być pewny wyników z Juve, dopóki nie wsiądziesz do autokaru i nie odjedziesz spod stadionu!
Nie wiem, jaki będzie styl, ile czasu będzie potrzebowała drużyna, aby się „dotrzeć”, jaka będzie taktyka, jak Max wpłynie na formę Dybali, Chiesy, Kulusevskiego i innych naszych chłopaków, czy znowu będziemy mieć do czynienia z mityczną wiosną? Ale wierzę w sztab i chłopaków ze składu i mam nadzieję, że znowu zobaczymy mocny Juventus, pewny Juventus, który pod okiem Maxa nie tylko będzie tracił mniej bramek, ale będzie też wiedział jak skutecznie zaatakować. Niech ta miłość do Juve wyda owoce jak najszybciej, a my czekajmy cierpliwie do pierwszego spotkania.
Niejednokrotnie się irytujemy, wściekamy i kwestionujemy decyzje trenera, działaczy. W jednym natomiast jestem pewien: Wszyscy chcemy jak najlepiej dla klubu i pragniemy takich emocji, jakie mieliśmy podczas finału Włochów z Anglikami.
Autor: Marcin Kozak